poniedziałek, 14 grudnia 2015

Protest, apokryf, błazeńska czapka. Kilka uwag na marginesie łódzkiej nagrody dla J. M. Rymkiewicza (fragmenty)

13 grudnia w łódzkim Teatrze Nowym odbyła się uroczystość wieńcząca festiwal „Puls Literatury” – do wiadomości publicznej podano nazwisko laureata Nagrody im. Juliana Tuwima. Został nim Jarosław Marek Rymkiewicz, poeta, prozaik, eseista, tłumacz i badacz literatury. Uroczystość zakończyła się awanturą.
Odtwarzam przebieg wydarzeń na podstawie opisu zamieszczonego w nieocenionej, trzymającej rękę na pulsie „Gazecie Wyborczej”. Artykuł, którego autorką jest Izabella Adamczewska, otwierają następujące akapity:
Mój mąż przewraca się dzisiaj w grobie. Julian Tuwim też – mówiła zbulwersowana Sława Lisiecka, żona zmarłego niedawno Zdzisława Jaskuły, po ogłoszeniu nazwiska tegorocznego laureata Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima. Kiedy wyczytano nazwisko Jarosława Marka Rymkiewicza, oklaski zagłuszyły gwizdy i buczenie.
W niedzielę ogłoszono laureata łódzkiej nagrody literackiej, reaktywowanej w 2013 roku przez Dom Literatury i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, przyznawanej za całokształt twórczości. [...] Wybór prawicowego pisarza, piewcy Jarosława Kaczyńskiego, poety, dla którego „nacjonalista” to synonim „rodaka”, wywołał burzę.
Tu konieczne słowo wyjaśnienia. Podczas procesu, jaki Rymkiewiczowi wytoczyła (za nazwanie twórców i redaktorów tej gazety „duchowymi spadkobiercami Róży Luksemburg”) spółka Agora, wydawca „Gazety Wyborczej”, poeta mówił o pierwotnym, osiemnasto- i dziewiętnastowiecznym rozumieniu słowa „nacjonalista”, które było określeniem nienacechowanym negatywnie, oznaczało bowiem „rodaka”, przedstawiciela określonego narodu, człowieka pochodzącego z tej samej nacji.

Wiersz-dowód, wiersz-argument

Sława Lisiecka, która wyszła na scenę, by oprotestować werdykt jury Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima, jako jeden z koronnych dowodów przeciwko Rymkiewiczowi przytoczyła fragmenty wiersza Poema o nagrody odrzuceniu. Dziennikarka „Wyborczej” daje tylko jeden wers: „na zdrajców czekają warszawskie latarnie”. Ten sam wers, w wersji nieznacznie skróconej („Na zdrajców czekają latarnie”), posłużył jako tytuł nagłówka, stał się więc – zgodnie z decyzją autorki tekstu – czymś w rodzaju emblematu twórczości poetyckiej autora Zachodu słońca w Milanówku.
Utwór”, w sposób oczywisty nawiązujący do faktu manifestacyjnego nieprzyjęcia przez Jarosława Marka Rymkiewicza Nagrody Literackiej m. st. Warszawy (za całokształt twórczości), warto może zacytować in extenso:

Poema o nagrody odrzuceniu
Nagroda to zatruta. Odrzucam ją dumnie
Niechaj zdrajcy Ojczyzny przyjmują srebrniki
Judaszowe. Już wolę być zamknięty w trumnie
Niż od niewiasty, która smoleńskie pomniki
Zbezcześciła, brać złoto. Lubo lepiej śpiewać
Pieśń do boju, Polaków do męstwa zagrzewać.
O wolność śpiewam dla mej Ojczyzny zmęczonej
Przez zaborców łupionej, przez szubrawców lżonej.
Jak dawni męczennicy, wygnańcy, prorocy
Ciosy najcięższe przyjmę – dodają mi mocy!
Lutnię trącam, a Naród się do Wieszcza garnie.
W Milanówku wykarmion, rządzę na Parnasie.
Nagrodą: wieczna sława, niebo w pełnej krasie
A na zdrajców czekają warszawskie latarnie…
Kto komunę podstępną zwalczał już za młodu,
Klątwę rzuca carycy stołecznego grodu.
Nie na darmo mnie zwano „Wolności Królewicz”
Więc plwam na odznaczenia Hanny Waltz-Gronkiewicz!

Nieprawda emblematyczna

Trzeba przyznać, że nie jest to „poema” najwyższych lotów. Fundament wiersza stanowi stylizacja, by tak rzec, barokowo-romantyczna. Jest tu kilka archaizmów („poema”, „niewiasta”, „lubo”, „wykarmion”, „plwam”), szyk inwersyjny, są (prawda: dość malownicze) przerzutnie. Jest trzynastozgłoskowiec, miara, którą Jarosław Marek Rymkiewicz szczególnie sobie upodobał. Jest stroficzna różnorodność – najpierw sekstyna (choć bardziej stosowny byłby tu wers jedenasto- lub ośmiozgłoskowy), potem strofy czterowersowe, o zróżnicowanym układzie rymów (aabb, cddc, eeff). Wszystko to ma jednak podpierać i uprawomocniać myśl dość błahą i, powiedzmy to wprost, samodurną. Podmiot wiersza to zakochany w sobie pseudo-wieszcz, mieszkaniec „Parnasu”, ktoś, kto spogląda na rzeczywistość przez pryzmat martyrologiczno-tyrtejskich kalek kulturowych. Mało tego – wzywa (choć nie wprost) do krwawej rozprawy ze „zdrajcami Ojczyzny”, ujawniając swoją prawdziwą twarz – wykrzywioną fizys rewolucjonisty i rezuna.
Wszystko to idealnie zgodne z wizerunkiem Rymkiewicza, jaki funkcjonuje w kręgach uważających poetę z Milanówka za niebezpiecznego szaleńca. Właśnie dlatego, jak sądzę, uwaga Sławy Lisieckiej skoncentrowała się na przytoczonym wyżej wierszu. Bo przecie ktoś, kto TAK przemawia, kto z TAKĄ butą i pychą pcha się na piedestał – sam obnaża własne niskie motywacje, sam wystawia sobie świadectwo umysłowego ubóstwa. Człowiek kulturalny nie ma wyjścia – musi protestować, ogłaszać (głośno, by wszyscy usłyszeli) votum separatum. I koniecznie – cytować. By czytelnicy gazet wiedzieli, z kim mają do czynienia. By urywek o „warszawskich latarniach” czekających na „zdrajców” utkwił im w głowach i strzegł ich przed błędnymi ścieżkami anty-kultury.
Kłopot w tym, że autorem inkryminowanego wiersza nie jest Rymkiewicz. Napisał go przed kilkoma miesiącami i opublikował w swoim felietonie na portalu Tomasza Lisa – Wojciech Sadurski. Felieton opatrzono „barokowym” tytułem Tylko u mnie: nowy wiersz Jarosława Marka Rymkiewicza. Już ten tytuł powinien wzbudzić czujność łódzkiej tłumaczki. Ale nie wzbudził. Czy można było potraktować poważnie mistyfikację Sadurskiego, jeśli przeczytało się uważnie zdania wprowadzające – nadzwyczaj subtelnie – w materię felietonu? Warszawą, Polską, no i prawie całą Europą wstrząsnęła wieść o tym, że poeta Jarosław Marek Rymkiewicz odmówił przyjęcia kolejnej nagrody poetyckiej – pisał felietonista. – [W] uzupełnieniu powyższego oświadczenia [przedstawiającego powody odrzucenia warszawskiej nagrody], niezbyt przecież lotnego, Poeta dopisał również aneks mową wiązaną, nazwany „Poema o Nagrody Odrzuceniu”. Udało mi się dotrzeć do tego, jeszcze nieopublikowanego nigdzie indziej poematu.) „Poemat” jest oczywistym quasi-apokryfem, przemycającym nie myśli Rymkiewicza, ale poglądy i oceny profesora nauk prawnych, Wojciecha Sadurskiego.

Tabuizatorzy

U źródeł spektakularnego gestu sprzeciwu z 13 grudnia 2015 roku stoją więc nie, jak można by sądzić, rzetelny namysł analityczno-interpretacyjny i krytyczna ocena faktów literackich, lecz idiosynkrazje i aprioryczne sądy, wzmocnione – doprawdy, nazbyt prostymi – tezami z wierszowanej mistyfikacji Sadurskiego. Przypadkowe hierarchie, powierzchowność, blaga i święte oburzenie – jakże to częste zjawisko na naszej kulturalno-politycznej agorze...
Bogu dzięki, że w jury Nagrody Tuwima znalazła się osoba formatu Leszka Engelkinga, który w swojej laudacji nazwał J. M. Rymkiewicza Klasykiem, który jest oryginalny, zwolennikiem powtórzeń, który jest niepowtarzalny, i powiedział m.in.: takich książek, jak dzieła eseisty z Milanówka [...] wcześniej w literaturze polskiej i nie tylko polskiej nie było. Engelking, świetny badacz kultury, tłumacz i poeta, wie – równie dobrze, jak Jarosław Marek Rymkiewicz – że refleksja historiozoficzna i namysł nad polityką znajdują niekiedy swoje odzwierciedlenie w literaturze (bo pisarz, podobnie jak inni ludzie zanurzony jest w czasie, to znaczy: dokonuje wyborów, ma prawo do prezentowania własnych sądów i przekonań), ale w swoich najgłębszych pokładach literatura daleko wykracza poza politykę i historię. (Jeśli kto wątpi, niech raz jeszcze przeczyta Rymkiewiczowskie Rozmowy polskie latem roku 1983, niech zajrzy do esejów Juliusz Słowacki pyta o godzinę czy Kinderszenen, niech przewertuje tomy poetyckie Pastuszek Chełmońskiego i Koniec lata w zdziczałym ogrodzie. Albo którąkolwiek z licznych książek autora z Milanówka.)

Przed przyjęciem prawdy o rzeczywistej randze dzieła Jarosława Marka Rymkiewicza wzbraniają się ci, którzy fakt uhonorowania pisarza oprotestowali. Wśród nich pewien łódzki poeta i prozaik średniego pokolenia, który na scenę Teatru Nowego wyszedł w stroju zaskakującym w swej adekwatnej jednoznaczności – w błazeńskiej czapce, z wieńcem z główek czosnku na piersi – oraz autorka książek-manifestów, specjalistka od Tabu i Obciachu, bohaterka niedawnego głośnego skandalu erotyczno-pożyczkowego z udziałem Ignacego Karpowicza, jakże nieoczekiwanie skłonna do tabuizowania i wykluczania.

3 komentarze:



  1. Dakowicz - jak zawsze - szlachetny, żarliwy,olśniewający!
    Proszę koniecznie opublikować ten tekst ,choćby w GPC!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wygląda to super. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń