sobota, 29 lipca 2017

Radio Olsztyn: rozmowa o powązkowskiej kwaterze Ł, historii i literaturze


Rozmowy, którą w ramach radiowego cyklu Wieczór z Kulturą przeprowadziła red. Ewa Zdrojkowska, można wysłuchać TUTAJ.



Należy wybrać materiał dźwiękowy umieszczony pod datą 10.07.2017 (jak na grafice poniżej).



piątek, 28 lipca 2017

Wspomnienie o śp. Tomaszu Burku


Tekst opublikowany w najnowszym numerze dwumiesięcznika literackiego "Topos" (2017, nr 3).



DROGA RODZINY BURKÓW

Pożegnaliśmy się. Wróciłem do samochodu. Pan Tomasz przez chwilę stał na chodniku, a potem ruszył wdłuż linii drzew. Zerkałem w lusterka, oglądałem się – chcąc zapamiętać tę chwilę. Szarobłękitna marynarka i jasne sportowe buty Tomasza Burka świeciły w cieniu rzucanym przez brzozy i topole. Szedł wolno, nieznacznie pochylony w lewo.
Kilkadziesiąt minut wcześniej zjedliśmy obiad w podkowiańskiej restauracji „Weranda”. Gdzieś między Podkową Leśną a Brwinowem, przed skrzyżowaniem ulicy Brwinowskiej z szosą nr 719, poprosił o zatrzymanie samochodu. Chciałem Go podwieźć pod sam dom, na Leśną 8, gdzie tego dnia długo rozmawialiśmy1 – ale był zdecydowany. Spacer dobrze mi zrobi, powiedział. Nie śmiałem oponować.
Czy obawiałem się, że to jedno ze spotkań ostatnich? Tak. Od kilku lat każde zetknięcie z Panem Tomaszem, jakby coraz mniej cielesnym, przymuszało do ponawiania nieznośnego pytania: „Jak długo jeszcze?”.
A przecie widzieliśmy się i rozmawiali jeszcze kilka miesięcy później, 12 listopada 2016 roku, w warszawskim Klubie Księgarza, gdzie mieliśmy zaszczyt wręczyć Autorowi Niewybaczalnych sentymentów honorową nagrodę konfraterni 'Topoi'. Godząc się przyjąć symboliczny laur, to On nadawał mu wartość, to On wyróżniał wyróżniających. Po wieczorze wypełnionym opowieściami Pana Tomasza oraz wspomnieniami-laudacjami wygłoszonymi przez Jego licznych przyjaciół, dostojny Laureat kierował się do mieszkania siostry. Zatrzymaliśmy się pod pomnikiem Kilińskiego, u zbiegu Piekarskiej i Podwala. Wieczór był ciepły, szabla dzielnego szewca wskazywała księżyc, a my zaintonowaliśmy gromkie Sto lat. Pan Tomasz słuchał zawstydzony, ale i – tak mniemam – szczęśliwy. Stojąc tam z nami, przemieniał tę krótką chwilę u stóp Kilińskiego w chwilę historyczną, przenosił nas wszystkich – Krzysztofa Kuczkowskiego, Wojciecha Gawłowskiego, Wojciecha Kassa, Artura Nowaczewskiego, Adriana Glenia oraz niżej podpisanego – w samo centrum polskiej literatury i kultury powojennej.
Zbyt rzadko bywał doceniany, szczególnie po roku 1989. Wybrał intelektualną wolność, pozostał wierny sobie i wartościom, za którymi już w latach pięćdziesiątych, jako młodzieniec kilkunastoletni, się opowiedział – wierny przede wszystkim Prawdzie, tej, co nic nie chce wiedzieć o „mądrościach etapów”, „strategiach czytania” i modnych „metodologiach”, tej, co niczego z nikim nie uzgadnia, nie idzie na kompromisy, nie domaga się poklasku, która co wieczór przepowiada sobie suchy poemat moralisty: tak – tak, nie – nie.
Za swoją wierność płacił bez wyrzekania na los i ludzi. Płacił tym, czym zwykle płaci się za wierność – przesunięciem z samego centrum parnasu na margines oficjalnego życia intelektualnego i kulturalnego. Bogu dzięki – do kogóż mielibyśmy wtedy pójść? – nie potrafił inaczej. Wspinając się stromą ścieżką, tą samą, którą szli jego rodzice, na Ich życiowy trud wskazywał, pochwałę Ich niezłomności głosił.
Wiem, to słowa wielkie, skażone patosem, irytujące – Wierność, Niezłomność, Prawda. Pan Tomasz wolałby ich uniknąć. Powiedziałby, że nie miał wyboru, że tak to się ułożyło. Ale ja zbyt pilnie czytałem, wciąż mało liczne, książki traktujące o życiu literackim w czasach komunizmu, między innymi jego gorzki tom Żadnych marzeń, zbyt uparcie studiowałem gazety czytelnikowskie i partyjne sprzed dekad, by nie zdawać sobie sprawy, ile kosztowało owo pierwsze, fundamentalne, całym życiem ponawiane i utwierdzane NIE. Kiedy późną jesienią 1944 roku w sandomierskim mieszkaniu Wincentego Burka, autora głośnej przed wojną Drogi przez wieś, i jego żony, Zofii z Młodożeńców Burkowej, zjawił się Jerzy Putrament, posłaniec nowych, ze Wschodu idących, samozwańczych władców Polski – na jego zachęty i kuszenia odpowiedziano jednoznaczną odmową. Tamto rodzicielskie NIE Tomasz Burek niósł i pielęgnował z równą konsekwencją w swojej młodości, w latach dojrzałych i w zadziwiająco pracowitej jesieni życia; a kiedy było trzeba, stawiał je przed oczy swoim biegłym w kazuistyce interlokutorom. Non possum – powtarzał, by zaraz odejść do własnych niepoliczonych prac.
Gdy na zakończenie wczorajszych uroczystości żałobnych w kościele św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej (dokładnie trzydzieści siedem lat wcześniej Tomasz Burek przyłączył się do trwającej w tej świątyni głodówki solidarnościowej) śpiewaliśmy pieśń rozpoczynającą się od słów „Przybądźcie z nieba na głos naszych modlitw / mieszkańcy chwały, wszyscy święci Boży”, różne obrazy, między innymi ten z 10 maja 2017 i ten z 6 lipca 2016 roku, nałożyły się na siebie. Ujrzałem Pana Tomasza na chodniku obok ulicy Brwinowskiej, zarazem zaś na kocich łbach Sandomierza i na kamiennych płytach przed warszawskim Pałacem Staszica, zmierzającego ku trasie 719 lub w stronę Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu; słowem – na drodze życia, które wybrał.
U końca tej drogi jest miejsce, które pożegnalna pieśń nazywa „królestwem światła”. W miejscu tym nigdy nie było i nie będzie ukąszeń heglowskich, aresztowań ludowców w przededniu sfałszowanych wyborów, ubeckich pogwarek ze struchlałymi żonami więźniów, przesłuchiwania studentów na komisariatach MO, relegowania pracowników z instytutów naukowych ani podziałów politycznych, które niegdysiejszych przyjaciół przemieniają w zapiekłych przeciwników.
Drogi Panie Doktorze, kochany Panie Tomaszu, wiara w to, że i dla Pana przygotowano tam mieszkanie, nieco łagodzi żal wywołany Pańskim niepojętym, nagłym odejściem.

                                                                          Łódź, 11 maja 2017 r.


1 Zapis tej rozmowy, opatrzonej tytułem Płaszcz Putramenta i koniec świata, ukazał się w druku – zob. „Topos” 2016, nr 5, s. 21–49.

niedziela, 2 lipca 2017

Tekst dla Muzeum Narodowego w Krakowie



Przed tygodniem otwarta została w Muzeum Narodowym w Krakowie jedna z największych ekspozycji ostatnich lat – wystawa zatytułowana #Dziedzictwo. Autorami eseistycznych wypowiedzi zamieszczonych w katalogu wystawy są m.in. prof. Maria Korytowska, prof. Krzysztof Koehler, prof. Krzysztof Dybciak, prof. Andrzej Nowak, prof. Paweł Śpiewak, prof. Joanna Wnuk-Nazarowa, prof. Andrzej Waśko i dr Przemysław Dakowicz.




Poniżej tekst prezentowany w tomie zredagowanym przez dr. hab. Andrzeja Szczerskiego, wicedyrektora Muzeum Narodowego w Krakowie.







Meblościanka Kowalskich a sprawa polska. 
Notatki do nienapisanego eseju


Spółczesna historia każdego wieku świadczy, jako się naród w obecnym jestestwie swoim rozumiał, jak uważał i pojmował to jestestwo? Wszystkie zaś dzieje od najdawniejszych czasów do dnia dzisiejszego są, a raczej powinny być, zebraniem w treść jedną szykownie, umiejętnie, porządnie rozwinioną tych cząstkowych świadectw, tych ułamkowych, przemijających uznawań. Stąd jak z wątku potrzeba wyciągnąć nić historycznej powieści, zawierającej sumę wszystkich minionych momentów życia. Zachodzi więc pytanie: czy mamy w literaturze polskiej takie dzieło ojczystej poświęcone pamięci? Taką powieść od najdawniejszych czasów do dni naszych? Powieść jednej treści, tchnącą jednym duchem […]? Albo, co na jedno wychodzi: czy pojęliśmy wszystkie minione narodowego jestestwa chwile? I czy się teraz w tym minionym jestestwie uznajemy? Jakaż jest pamięć nasza?”

Maurycy Mochnacki, O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym


Polska historia ostatnich trzech stuleci to opowieść o zerwanej ciągłości, o upartym poszukiwaniu zasady organizującej, o trudzie odzyskiwania samych siebie. Pytanie o istotę doświadczenia, przez które przeszliśmy jako zbiorowość, wiąże się z namysłem nad zespołem znaczeń i wartości, które większość z nas podziela, które chcielibyśmy uczynić podstawą teraźniejszości. Owe znaczenia i wartości odnajdujemy w tym, co minione – w wydarzeniach, postawach, gestach utrwalonych przez ponadjednostkową, wspólną pamięć.
Mechanizm działania pamięci regulują dwie przeciwstawne aktywności/postawy: ocalanie (zatrzymywanie i przechowywanie w pamieci zbiorowej) oraz gubienie (pozostawianie za sobą, tracenie z pola widzenia). Niektóre spośród składników przeszłości zostają wyniesione ponad czas, by trafić do wspólnotowego imaginarium, inne giną w strefie bezkształtu i ciszy, roztapiają się w półmroku. To, co zapamiętane, staje się znakiem – zyskuje wyrazistą i trwałą strukturę, dzięki czemu może się odróżniać i wyróżniać. To, co pominięte, traci znaczenie.
Jeśli procesy zapamiętywania i zapominania przebiegają w warunkach normalnych, należy je uznać za niezbędny etap konstruowania tożsamości – przecież żadna jednostka i żadna zbiorowość nie są zdolne zapamiętać wszystkiego. Hierarchia zdarzeń, gestów i postaci, które – zyskując rangę znaku – przechodzą do imaginarium wspólnoty, powstaje na drodze selekcji i eliminacji. Tam, gdzie wszystko byłoby równie ważne, nic nie miałoby znaczenia.
W polskiej historii ostatnich trzech wieków, przede wszystkim zaś w ciągu kilku dziesięcioleci rządów komunistycznych, nie wszystko przebiegało jednak w zgodzie z naturalnym biegiem spraw – część znaków przeszłości celowo zatarto, by na ich miejsce wstawić treści zgodne z ideologią, która (za sprawą przemocy symbolicznej) zyskała pozycję dominującą.




*



O nieporządku w warstwie symboli pomyślałem, kiedy wśród „obiektów wiodących” wystawy Muzeum Narodowego w Krakowie zatytułowanej #dziedzictwo ujrzałem tzw. meblościankę Kowalskich. Z błędnym przeświadczeniem, że eksponat ów należy traktować jako wstydliwy emblemat komunistycznej przeszłości, zapewne nieprędko bym się rozstał, gdyby nie lektura książki Jacka Kowalskiego. Syn Bogusławy i Czesława, poznańskich architektów wnętrz i projektantów mebli, przedstawił w niej dzieje swojej rodziny. Opowieść ta zmusza czytelnika do zmiany perspektywy – odtąd będzie on oglądał minione wypadki (również dzieje literatury, nauki, sztuk plastycznych) przez pryzmat indywidualnych ludzkich doświadczeń, a obiegowe wyobrażenia i sądy chętnie zastąpi krytycznym namysłem nad zadziwiającym losem jednostek wprzęgniętych w koło historii.