niedziela, 27 lipca 2014

Relacja ze spotkania w warszawskim Klubie Ronina


9 czerwca odbyło się w Klubie Ronina spotkanie promujące Łączkę i Teorię wiersza polskiegoNiżej filmowy zapis wieczoru, którego gospodarzami byli Wanda Zwinogrodzka i Mateusz Matyszkowicz.

Pisemna relacja ze spotkania TUTAJ.

 
 
 

sobota, 26 lipca 2014

Mariusz Solecki o tomie "Łączka" i Żołnierzach Niezłomnych


Na stronach portalu PCH24.pl opublikowana została kolejna recenzja Łączki.
Jej autorem jest Mariusz Solecki, którego książka Literackie portrety żołnierzy wyklętych. Esej o literaturze polskiej lat 1948-2010 ukazała się w październiku 2013 r.

Z tekstem recenzji można się zapoznać TUTAJ.





czwartek, 24 lipca 2014

Wielka Chłodnia




[artykuł z cyklu Afazja polska]

W pierwszych latach po wojnie jeszcze istniała. Przetrzebiona, zdziesiątkowana, wyniszczona — przetrwała w ludzkich sercach i umysłach. Polska. Przez sześć lat krwawej łaźni przechowali myśl o niej — nawet za drutami, nawet w bydlęcych wagonach, w więzieniach i katowniach. Projektowali jej przyszłą egzystencję — epokę, kiedy nie będzie już strachu, cierpienia i śmierci, kiedy będą mogli rządzić się sami, u siebie. W kraju odzyskanym, powstającym z kolan, podniesionym z ruiny. Chwytali za broń, oddawali życie; zdawało im się, że zmieniają rzeczywistość, że nadają światu żądany kształt. Ale historia nie miała dla nich dobrych wieści. Jeszcze zanim ustąpił stąd jeden okupant, fala wojsk ze Wschodu zalała kraj. Głośno mówiono o „wyzwoleniu”, deklarowano, ogłaszano manifesty. Samozwańcze rządy tymczasowe zapraszały do współpracy, odmieniały przez wszystkie przypadki słowa „demokracja” i „pluralizm”. Zaraz potem mówiły o potrzebie „jedności narodowej”. I jednoczyły. Wycinając, strzelając w potylice, wieszając.
Ciała wywożono nocą, wrzucano do płytkich dołów i naprędce zasypywano. Tajnym pochówkom towarzyszyła cisza. Na bezimiennych mogiłach nie pełgało światło świec. Czasem księżyc wychynął zza chmur, a wtedy płaszczyzny ziemi tonęły w trupiej poświacie. W półmroku żarzyły się ogniki papierosów.

Podmiana

Tadeusz Porayski, więzień Mokotowa, napisał w latach 50. wiersz, który do dziś jest jednym z najbardziej przejmujących świadectw zbrodni dokonanej przez komunistów na tych, którzy w latach tużpowojennych nie chcieli wyrzec się swojego marzenia o wolnej Polsce. W wierszu tym cmentarz na Służewie, pierwsza stołeczna nekropolia przyjmująca ciała Niezłomnych, porównany został do wąwozu termopilskiego: „Przechodniu, pochyl czoło, wstrzymaj krok na chwilę, / Tu każda grudka krwią męczeńską broczy. / To jest Służewiec, to są nasze Termopile, / Tu leżą ci co chcieli bój do końca toczyć. / Nie odprowadził nas tu kondukt pogrzebowy, / Nikt nie miał honorowej salwy ani wieńca. / W mokotowskim wiezieniu krótki strzał w tył głowy, / A potem mały kucyk wiózł nas do Służewca”.
Po największych hekatombach w historii pozostaje bolesna pamięć i słowa — nieliczne wspomnienia ocalonych i lament nad tymi, co odeszli. Opowieść o morderstwie i ofierze z trudem toruje sobie drogę do literatury i kultury, niełatwo jest bowiem mówić przez ściśnięte gardło. Ale wypowiedzenie prawdy o sowieckich zbrodniach dokonywanych na Polakach przez tych, którzy oddali się w służbę rosyjskiego imperializmu, natrafiło na szczególne przeszkody — przez cały okres istnienia tzw. Polski Ludowej był to temat tabuizowany. Każdy, kto odważył się naruszyć tajemnice Łączki i cmentarza przy Wałbrzyskiej na Służewie, podejmował najwyższe ryzyko. Nie dziw, że przez dziesięciolecia trwało w tej materii niemal doskonałe milczenie.
Potajemne grzebanie ciał więźniów zgładzonych na podstawie stalinowskich wyroków lub zakatowanych w trakcie przesłuchań było jednym z najbardziej ewidentnych przejawów strategii przyjętej przez komunistyczne władze. Strategia ta zasadzała się na przekonaniu, że Polakom da się narzucić zbrodniczy system jedynie wtedy, gdy podmieni się ich tożsamość, gdy na gruzach wielowiekowej wspólnoty stworzy się ersatz wspólnoty nowej, ufundowanej na strachu i skomplikowanym systemie zależności, gdzie władza decyduje o rozdziale korzyści między swoich zwolenników i sprzymierzeńców. Wygenerowanie nowej „elity” nie byłoby do pomyślenia, gdyby dawna, prawdziwa elita nie została usunięta. Musiała jednak zniknąć niezauważalnie, tak by rządzeni się nie zorientowali, by wciąż krzątali się jedynie wokół swoich codziennych zmartwień, bied i kłopotów.


Pełny tekst w książce Afazja polska (wyd. "Sic!", Warszawa 2015)


http://www.ceneo.pl/Historia_i_literatura_faktu;szukaj-afazja+polska
 

środa, 23 lipca 2014

Maria Tarczyńska o "Bożych klaunach"


Na stronach portalu wNas.pl pojawiła się kolejna recenzja tomu Boże klauny.
Jej autorką jest Maria Tarczyńska.

Z tekstem zatytułowanym Naturalna neantyzacja nihilizmu można się zapoznać TUTAJ.
 
 
 
 
 

Jolanta Szwarc o "Bożych klaunach"


Na stronie pomorskiego magazynu literacko-artystycznego "Latarnia Morska" opublikowano pierwszą recenzję tomu Boże klauny. Jej autorką jest Jolanta Szwarc.

Z tekstem zatytułowanym Memento mori można się zapoznać TUTAJ.



wtorek, 15 lipca 2014

Miasto (3)






[artykuł z cyklu Afazja polska]



Rysunek Artura Grottgera Ludzie czy szakale? z powstałego w latach 1866-1867 cyklu Wojna przedstawia krajobraz po bitwie. Na pierwszym planie porzucone strzelba i hełm, nieco dalej półnagi trup żołnierza — odkryty tors z wyraźnie zaznaczoną linią żeber, oczy zamknięte, lewa ręka spoczywająca bezwładnie na ziemi pobojowiska. Dalszy plan wypełniają trzy ludzkie postacie pochylone nad ciałem innego zabitego. Stojąca po prawej kobieta usiłuje zerwać but ze stopy zmarłego. Druga z postaci (nie wiem: mężczyzna czy kobieta) przyklęka nad ciałem i, zapewne, mocuje się z górną częścią munduru. Trzecia to barczysty mężczyzna w kapeluszu. Głowa pochylona, twarz ukryta w cieniu. O tej grupie Maria Konopnicka napisze: „Nie! To nie były szakale... To — ludzie! / Cisi i szybcy, z worami zgrzebnemi, / Zdzierali trupy z odzieży do naga, / Piersi im gniotąc i szarpiąc po ziemi...” (Z teki Artura Grottgera: Wojna).
Po prawej stronie rysunku młodzieniec i dziewica (malarz i wiodący go geniusz, wyobrażeni na sposób klasyczny), oboje w bogato drapowanych szatach. Ich spojrzenia zwrócone w różne strony, ale wyrażające podobne emocje — przerażenie i gorycz. Jakby właśnie posiedli najboleśniejszą wiedzę o ludzkiej naturze, o przyrodzonym okrucieństwie człowieka, o jego żądzy posiadania i obojętności wobec cierpienia innych.

Zdziczenie obyczajów

Do dzieła dziewiętnastowiecznego malarza i rysownika odwoła się w relacji z wydarzeń pierwszych wojennych tygodni jeden z mnichów, o. Marian Łukasik lub o. Telesfor Gabryl, którzy jesienią 1939 roku prowadzili kronikę klasztoru bernardynów w Sokalu: „Uważają ludzie, że co klasztorne, to ich jest. Biorą wszystko! Ziemniaki na polu kopią dla siebie — ciągną gałęzie — potem zajeżdżają z furami na podwórze (tak zrobił pewien rzeźnik z miasta) i biorą ze strychu siano! Milicja [sowiecka] przysłała pismo, aby jej wydać buhaja (rasowego rozpłodnika) i jałówkę. I darmo zabrali! [...] Epizod ciekawy! Przyjechał na pięknej bułance młody człowiek (mówili, że to dawny nasz woźnica). Objechał podwórze — zbadał strychy — zajechał do ogrodu »nowicjackiego«, gdzie złożono stertę koniczyny. Zagroził: »Czemu nie powiedzieliśmy, że mamy koniczynę«, po czym przyjechał z furami i zabrał wszystką. Wiele epizodów podobnych zdarzyło się! Grottger — namalował: »Ludzie, czy...?!« Okazuje się, czym są ludzie. Na razie — groźne widoki!”.
Małe problemy prowincji: siano, koniczyna, ziemniaki. Wojenne rozprzężenie jeszcze nie zapanowało niepodzielnie. Jeszcze da się patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat porządku sprzed wojny. Jeszcze ludziom wyrwanym z trybów bezpiecznej i zrozumiałej codzienności  wydaje się, że wszystko wróci do normy.
To szczególna zdolność lub przypadłość ludzkiego umysłu: w procesie historycznym zawsze trwa on w tym, co obecne, a jeśli odwołuje się do spraw minionych, interesują go jedynie zdarzenia „dopiero co” przeżyte (pamięć przechowuje je jako część teraźniejszości, jako jej początek). Człowiek adaptuje się do nowych, nawet najbardziej niesprzyjających warunków, bazując na doświadczeniu, jakie zdobył. Na jego życie składa się „dziś” i „wczoraj”. Przyszłość jest niewyobrażalna, a jeśli umysł próbuje ją jakoś upostaciować, komponuje całość z elementów dostępnych (z teraźniejszości i najbliższej przeszłości) — dlatego nie ogarnia rozmiarów apokalipsy, odsuwa od siebie myśl o definitywnym krachu dotychczasowego świata; dlatego martwi się kopaniem ziemniaków, wywożeniem siana i rabowaniem koniczyny.

Karta dziejów

Wszystko, co wiem o wydarzeniach rozgrywających się w Sokalu we wrześniu i w październiku 1939 roku, pochodzi z trzech źródeł: z kroniki klasztoru bernardynów, ze wspomnień Janusza Pieczkowskiego Na gruzach marzeń i ze strzępów rodzinnych opowieści. Tam, gdzie w narracji powstają luki, działać musi imaginacja.



Pełny tekst w książce Afazja polska (wyd. "Sic!", Warszawa 2015) 

http://www.ceneo.pl/Historia_i_literatura_faktu;szukaj-afazja+polska

wtorek, 8 lipca 2014

Rozmowa o "Teorii wiersza polskiego" z okazji przyznania Nagrody Poetyckiej 'Orfeusz'


Wczoraj wieczorem na antenie Radia Olsztyn wyemitowano program z cyklu Rozmówki polsko-polskie red. Ewy Zdrojkowskiej. Tematem rozmowy były tomy poetyckie Teoria wiersza polskiego i Łączka oraz związek literatury, pamięci i historii.

Audycji można wysłuchać TUTAJ.


niedziela, 6 lipca 2014

Literatura na trzeźwo - o "Pastuszku Chełmońskiego" J. M. Rymkiewicza


Nagranie z kwietnia. W pierwszej części programu Mateusza Matyszkowicza rozmawialiśmy o najnowszej książce Jarosława Marka Rymkiewicza. Gościem części drugiej byl p. Klemens Górski, znany także jako Adam Waga, autor Obola i Chromając.


http://telewizjarepublika.pl/Literatura-na-trzezwo-odc-31-201314,video,956.html#.U8LE7_49LIU

Literatura na trzeźwo - Kudyba, Jakubowski, Dakowicz


Nagranie z grudnia 2013 roku. W programie Mateusza Matyszkowicza udział wzięli: Wojciech Kudyba, Jarosław Jakubowski, Przemysław Dakowicz. Rozmawialiśmy o związkach między literaturą a religią, o dramaturgii politycznej oraz o tomie wierszy Łączka.


http://telewizjarepublika.pl/Literatura-na-trzezwo-odc-21-201314,video,934.html#.U7lH4kBXOcU

sobota, 5 lipca 2014

Cywilizatorzy






[artykuł c cyklu Afazja polska]


Wysłali ich, by wyzwolili uciskanych. Do chwili mobilizacji wielu z nich — chłopców pozganianych z miast, miasteczek i wsi rozległego imperium — nie wyściubiło nosa poza rogatki rodzinnej miejscowości. Nie znali świata, nic o nim nie wiedzieli. Uwierzyli w to, co mówiła propaganda — że niosą cywilizację i wolność, że zostaną przyjęci z otwartymi ramionami. Oni, heroldzi światowego komunizmu, bojownicy wielkiej sprawy.
Rankiem 23 września Karolina Lanckorońska, wykładająca historię sztuki na Uniwersytecie Jana Kazimierza, wybrała się na zakupy. „W małych grupkach — pisała tuż po wojnie — kręcili się po ulicach żołnierze Armii Czerwonej, która już od paru godzin była w mieście. »Proletariat« palcem nie ruszył na jej powitanie. Sami bolszewicy bynajmniej nie wyglądali ani na radosnych, ani na dumnych zwycięzców. Widzieliśmy ludzi źle umundurowanych, o wyglądzie ziemistym, wyraźnie zaniepokojonych, prawie wystraszonych. Byli jakby ostrożni i ogromnie zdziwieni. Stawali długo przed wystawami, w których widniały resztki towarów”.

Co się ciągnie za Armią Czerwoną

Stanisław Czuruk, młodzieniec biorący udział w obronie Lwowa, zapamiętał słowa, które płacząc wypowiedział jego dziadek: „Poddaliśmy się, i to komu — tym pastuchom”. Oddziały sowieckie wkraczające do miasta właśnie tak musiały się prezentować — niczym zastępy jakiegoś wędrownego ludu z zamierzchłej, przedhistorycznej przeszłości. Mężczyźni oderwani od pługów i bron, wbrew własnej woli przeniesieni w sam środek rzeczywistości niemożliwej do ogarnięcia, reagujący na to, co niepojęte, zdziwieniem i strachem, niekiedy także ślepą, bezrozumną przemocą. „Szedłem wtedy z panem Mączyńskim i Hanką przez plac Akademicki — pisze Czuruk. — Po bruku z turkotem przejeżdżały taczanki, potem tanki i znów taczanki. Patrzyły na ludzi oczy nieufne, zwierzęce, bojące się śmierci. Jechali ludzie nie mający ojczyzny, ściskając karabiny i patrząc nieufnie na tłum, by nie wyrwał im tego, co mają najdroższe — życia”. Zofii z Czołowskich Majewskiej wojsko sowieckie skojarzyło się z Mongołami: „Niscy, skośnoocy, jechali w wysokich przedpotopowych tankach lub konno. Uprząż mieli z białego płótna, a myśmy w swej naiwności myślały, że to z białej skóry! Nosili płaszcze w kwiaty, u dołu nieobrębione. Prowadzili wynędzniałe psy na smyczy, a w całym mieście czuć było mocno zapach dziegciu. Nazywaliśmy to wojsko wojskiem w szlafrokach”.
Nieco inaczej wygląd sowieckich żołnierzy opisuje Barbara Mękarska-Kozłowska. W jej pamięci zachował się jedynie obraz „brudnoszarobrązowych mundurów”. Patrzącym na nie Polakom „trudniej było [...] oddychać”. Mękarska-Kozłowska przytacza rozmowy lwowskich przekupek: „Czuji paniusia tyn smród, co si ciągnie za tym wojskiem sowieckim? Jak ci taki oddział przejdzi ulicą, to ma człowik ochoty nos do tyj kieszeni schować...”. Zapachową odmienność najeźdźców kwitowano uwagami ironicznymi — ukuto nawet powiedzonko, którym częstowano maruderów: „Ta co si ciągniesz jak ten smród za wojskiem sowieckim?”.

Oswajanie przedmiotów

W pierwszych dniach przybysze ze wschodu obawiali się zaglądać do sklepów. Wzrok sołdatów przyciągały jednak przedmioty nieznanego przeznaczenia wystawione w na wpół ogołoconych witrynach. Ponieważ wielkość ich żołdu kilkakrotnie przewyższała średnie wynagrodzenie żołnierzy pozostających poza frontem, przemógłszy wstyd i obawę, poczęli skupować wszystko, co jeszcze dało się kupić. Karolina Lanckorońska opowiada, jak jeden z oficerów sowieckich oglądał w jej obecności dziecięcą grzechotkę. „Przykładał ją do ucha towarzyszowi, a gdy grzechotała, podskakiwali obaj wśród okrzyków radości. Wreszcie ją nabyli i wyszli uszczęśliwieni. Osłupiały właściciel sklepu po chwili milczenia zwrócił się do mnie i zapytał bezradnie: »Jakże to będzie, proszę pani? Przecież to są oficerowie«”.
Krasnoarmiejcy mogli robić zakupy poza kolejnością — korzystali z tego przywileju ochoczo, wynosząc ze sklepów nawet takie produkty, którymi nikt nie był zainteresowany. Szczególną popularnością cieszyły się wśród nich zegarki, obuwie, mydło i bielizna. Jak wspominał Stanisław Skrzypek (we wrześniu 1939 żołnierz generała Sosnkowskiego, później zaś współorganizator konspiracyjnych struktur Stronnictwa Narodowego), „płacili każdą żądaną cenę i kupowali każdy, choćby najlichszy towar”. Kiedy pytano ich, czy w Rosji żadnej z tych rzeczy nie można dostać, zapewniali, że wręcz przeciwnie — w ich kraju „wszystkiego jest pełno, a tutaj kupują tylko »na pamiątkę«. Trudno było jednak uwierzyć, że nabywa się na pamiątkę zelówki, mydło, tanie obuwie, gwoździe i tym podobne”.
W mieszkaniu Karoliny Lanckorońskiej zainstalował się kapitan Armii Czerwonej Pawłyszeńko. Jego wyobrażenia dotyczące zamożności osoby wykładającej na „burżuazyjnym” uniwersytecie oraz rozmowa z kamienicznym stróżem skłoniły go do następującego kroku — zażądał wydania szczerozłotych mebli, jakie miała posiadać profesor Lanckorońska. Włoskie niepoliturowane szafy, komody i stoły uznał za „graty”. Wszystkie przedmioty, których przeznaczenie nie było mu znane, wyrzucał i niszczył. Najbardziej niezwykłe zajście miało jednak związek z użytkowaniem toalety. Któregoś dnia służąca Andzia doniosła Lanckorońskiej, że „coś jest źle”, bo Pawłyszeńko „daje nura do klozetu”. Nazajutrz towariszcz kapitan ścigał Andzię z pistoletem w ręku, grożąc, że zostanie osądzona i ukarana za sabotaż. „Za jej to sprawą bowiem woda po pociągnięciu za łańcuch nie spływa bez przerwy, tak że on nigdy nie może nadążyć z umyciem głowy”.




Pełny tekst w książce Afazja polska (wyd. "Sic!", Warszawa 2015) 

http://www.ceneo.pl/Historia_i_literatura_faktu;szukaj-afazja+polska
 
 

czwartek, 3 lipca 2014

Czerwone i białe





[artykuł z cyklu Afazja polska]



Dwie głowy zwieńczone budionówkami wychylają się z okna. Flaga jeszcze powiewa na wietrze. Po chwili ląduje w rękach sołdatów. Właśnie tak należy to czynić: chwycić za przeciwległe rogi i pociągnąć. Odin, dwa, tri! Słychać trzask dartego płótna. Białe oddziela się od czerwonego. Czerwone wraca na drzewce, ale znaczy już co innego, innym celom służy niż wtedy, gdy stanowiło jedność z białym.
Barwy na polskiej fladze mają pochodzenie heraldyczne – w herbie Polski widnieje biały orzeł na czerwonym tle. Na jednym z plakatów propagandowych z września 1939 roku szyję karykaturalnego orła białego przeszywa bagnet krasnoarmiejca. Sowiecki żołnierz w hełmie z czerwoną gwiazdą przedstawiony został niczym olbrzym (zajmuje trzecią część powierzchni obrazu). Polski orzeł ma półprzymknięte oczy i dziób rozwarty w agonalnym wrzasku, z jego głowy zsunęła się rogatywka z generalskimi dystynkcjami. W prawym dolnym rogu plakatu dwaj ukraińscy czy białoruscy chłopi – zrzucają więzy i uwalniają się ze szponów orła, na którego spoglądają z nienawiścią (jedna dłoń każdego z nich zaciśnięta, druga dzierży kamień). Plakat ów przekazuje wprost to, co w sposób symboliczny zawiera się w scenie rozdzierania flagi, oddzielania bieli od czerwieni.

Chirurgiczna precyzja

Niektóre z wydarzeń historycznych, niektóre ze scen rozgrywających się na oczach uczestników procesu dziejowego, niektóre gesty i słowa zostają utrwalone w pamięci zbiorowej – inne porywa fala zapomnienia, nie zachowuje się żadna pamiątka, żaden ślad po nich. Powtarzająca się we wrześniu 1939 roku praktyka przerabiania flag polskich na flagi sowieckie zachowała się w pamięci wielu świadków tamtych dni. Sołdaci drą płótno. Odrzucają biel (symbolizującą herbowego orła), pozostawiają czerwień.
Zastanawiam się nad ukrytą treścią tej sceny, próbuję pojąć jej przesłanie, zinterpretować ciąg znaczeń, jakie się w niej zawierają. W sukurs przychodzi mi Józef Mackiewicz, ten spośród dwudziestowiecznych polskich pisarzy, który bodaj najgłębiej zrozumiał i najlepiej wyraził złowrogą prawdę o komunizmie jako systemie umysłowego i duchowego zniewolenia. W roku 1944, po upadku Powstania Warszawskiego, Mackiewicz powiada w broszurze pt. Optymizm nie zastąpi nam Polski: „Bolszewizm jest to niewola myśli, czynu i ruchu. Z chwilą [...] przyłączenia Polski do Związku Sowieckiego [...], nie tylko życie jej nie warte będzie życia, ze względu na te trzy niewole, ale cel tego życia będzie z gruntu zły, niemoralny. Dlatego słuszność mają ci, którzy twierdzą, że lepiej niech nie będzie żadnej Polski, niźli miałaby być czerwona”.
Chcąc przekształcenia Polski „biało-czerwonej” w Polskę „czerwoną”, Sowieci przystąpili do działań mających wyeliminować (lub co najmniej zneutralizować) wszystkie te warstwy narodowej wspólnoty, które przekształceniom byłyby przeciwne, których aktywność stanowiłaby przeszkodę w realizacji planów Stalina. Polacy mieli się przedzierzgnąć w zbiorowość dobrowolnie zrzekającą się samodzielności, oddającą własne sprawy w ręce cudze, o których skłonna będzie myśleć, że są jej własnymi rękami. Słowem – chodziło o zniszczenie polskiej tożsamości i wykreowanie tożsamości nowej.



Pełny tekst w książce Afazja polska (wyd. "Sic!", Warszawa 2015) 

http://www.ceneo.pl/Historia_i_literatura_faktu;szukaj-afazja+polska