Dopiero po 24 lutego 2022 roku Wiktoria Amelina odbyła w Polsce kilka spotkań autorskich. Nie było to możliwe zaraz po ukazaniu się przekładu jej powieści Dom dla Doma – trwała wówczas pandemia. Wojna rosyjsko-ukraińska wzmogła zainteresowanie kulturą i literaturą naszych południowowschodnich sąsiadów, pilnie nadrabialiśmy więc pandemiczne zaległości. Ze spotkań w Gorlicach, Wrocławiu, Sejnach pozostały krótsze lub dłuższe nagrania. Uwagę widza przyciąga w tych filmach jeden szczegół – mimika pochodzącej ze Lwowa trzydziestosiedmioletniej pisarki, jej skupiona twarz, która pozostaje poważna nawet wtedy, gdy Amelina się uśmiecha. Czyni to rzadko i, by tak rzec, połowicznie czy fragmentarycznie, niejako pod przymusem – jakby ciężar niesiony przez tę jasną osobę był tak dotkliwy, że nigdy nie daje o sobie zapomnieć. Wiktoria Amelina, mimo że siedzi na krześle i z namysłem odpowiada na stawiane jej pytania, przebywa daleko stąd. I jest bezbrzeżnie smutna, smutna – nie wiem, jak to inaczej ująć – egzystencjalnie i historiozoficznie. Jakby była podmiotem jednego z jej ulubionych (bolesne musiało to być ulubienie) wierszy Wasyla Stusa, zaczynającego się od słów „Wokoło mnie – cmentarz dusz”.
Stus, przez wielu uważany za najwybitniejszego spośród dwudziestowiecznych poetów Ukrainy, ostro przeciwstawiał się antyukraińskiej polityce ZSRS – skazano go za „agitację i propagandę antysowiecką”. Wiersz, o którym mowa, napisał w roku 1976, gdy przebywał w łagrze w Mordowii. Po pięciu latach kolonii karnej i dwóch latach zesłania na Kołymę wrócił do Kijowa. Już w 1980 roku usłyszał kolejny wyrok. Skierowano go do obozu Kuczimo w Permie, gdzie pięć lat później zmarł. Jego obrońca z urzędu domagał się dla Stusa kary wyższej niż prokurator. Nazywał się Wiktor Medwedczuk. W formalnie niepodległej Ukrainie stanie się jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych oligarchów oraz politycznym reprezentantem opcji prorosyjskiej. Jego córkę Darię do chrztu będą trzymać Władimir Putin i żona Dmitrija Miedwiediewa, Świetłana.
Utwór *** [Wokoło mnie – cmentarz dusz…] traktuje o szczególnego rodzaju samotności. Człowiek świadomy „grozy wieków” daremnie szuka pocieszenia wśród rozległych pól północy, które dla tak wielu stały się miejscem ostatniego spoczynku. Jeśli w prostych (lecz symbolicznych) obrazach składających się na ten wiersz odnaleźć można jakiekolwiek pocieszenie, to tylko za sprawą gry intertekstualnej – chodzi o nawiązanie do jednego z najsłynniejszych wierszy Borysa Pasternaka, Noc zimowa, dobrze znanego wszystkim czytelnikom powieści Doktor Żywago. Daję tu zaledwie fragment tekstu poety tak bliskiego młodemu Stusowi (w przekładzie Seweryna Pollaka):
Po całej ziemi wciąż śnieżyło,
Wszędzie śnieg leciał,
Świeca na stole się paliła,
Płonęła świeca.
Jak gęste roje muszek w lecie
Lecą na płomień,
Tak płatków rój ze dworu leciał
Ku ramie w oknie.
Do szyby zamieć się lepiła
W kręgach i krezach,
Świeca na stole się paliła,
Płonęła świeca.
U Pasternaka światło świecy, stanowiące wątłą zaporę przed chłodem zewnętrznego świata, towarzyszy kochankom, oświetlając (i ocieniając zarazem) akt miłosnego zbliżenia. U Stusa Pasternakowsko-Żywagowska fraza zostaje powtórzona: „Świeca płonie. Płonie świeca” (Свіча горить. Горить свіча). Zyskuje wszakże odmienne znaczenie – wątły płomień staje się „świadkiem” zmagań z samotnością, jakie podejmuje jednostka postawiona wobec nieludzkiej historii i, niczym Diogenes z Synopy, poszukująca „człowieka” (który byłby zdolny pojąć jej doświadczenie, przyczyniając się w ten sposób do jej ponownego zakorzenienia w rzeczywistości, zadomowienia się w świecie).