środa, 27 listopada 2013

Janusz Nowak o "Teorii wiersza polskiego"

[pierwodruk.: "Almanach Prowincjonalny", nr 18]




Próba przekładu
 


„Teoretyczne aspekty wiersza polskiego”, „teoria wiersza polskiego” – to wyrażenia, które, jak sądzę, bardzo przyjemnie kojarzą się zawodowym polonistom. Kiedy przywołuję na myśl te i podobne sformułowania, widzę siebie w Czytelni Biblioteki Jagiellońskiej (w tzw. Aneksie przeznaczonym dla osób zajmujących się filologią polską) wertującego rozprawy m.in. z zakresu poetyki, poznającego, dzięki lekturze dzieł mistrzów, mechanizmy interpretacji tekstu. Albo w salach „Gołębnika”, dyskutującego wraz z koleżankami i kolegami, pod kierunkiem niewiele starszych od nas wykładowców, o składnikach języka poetyckiego, o odmianach metafor, o stopach rytmicznych i o wielu innych składnikach „alchemii słowa”. To były ekscytujące wtajemniczenia z czasów młodości studenckiej mojego pokolenia, która przypadła na lata siedemdziesiąte XX wieku. Wielu z nas wydawało się wówczas, że poezja, jej tworzenie i analizowanie, jest znakomitym azylem, miejscem ucieczki od gierkowskiej rzeczywistości, tej nowej małej stabilizacji po Marcu 1968 roku i Grudniu 1970. Teoria (i praktyka) wiersza polskiego, które to wyrażenie pobrzmiewa echem rozprawy Kazimierza Brodzińskiego z 1818 roku O klasyczności i romantyczności, tudzież o duchu poezji polskiej, miała dla nas wówczas smak zakazanego owocu i zapach wolności.

Przemysław Dakowicz, znakomity literaturoznawca urodzony w 1977 roku (nb. jest to rok zakończenia moich polonistycznych studiów), podchodzi do tego problemu zgoła inaczej. Już okładka tomu zwiastuje ostre, dysonansowe zderzenie artystowskiej postawy, uzewnętrznionej w tytułowym wyrażeniu, z przejmującym zdjęciem, przedstawiającym członków komisji międzynarodowej przy grobach katyńskich w 1943 roku. Estetyczna, sterylna, zapowiadająca bezpieczeństwo w wygodnym fotelu teoria wiersza oraz brutalny obraz Golgoty Wschodu. Taki silny, nieprzezwyciężalny kontrast między słowem a czynem, kontrast będący prawdziwą obsesją wielu polskich twórców, od romantyków począwszy – jest istotnym motywem przewodnim wierszy z tomu Dakowicza. Słowo poetyckie, jego niuanse i wyrafinowane odmiany, słowo dostojne, szlachetne, piękne i wycyzelowane, a pod nim, a obok niego, a za nim - jak bolesny wyrzut sumienia - „krwawy kłąb” (Słowacki. Słowo i czyn), „włosy w nieładzie,/ręce rozrzucone /w geście protestu” (Nieprzekładalni), „Chłopcy, chłopcy oderwani od piersi,/ z karabinami na wątłych ramionach/ […] Chłopcy zapomniani, Chłopcy pominięci/ milczeniem” (Chłopcy).

Wiersze Przemysława Dakowicza wydają się rodzajem testu, który ma sprawdzić możliwości poezji polskiej w zakresie „tłumaczenia” tragicznych i apokaliptycznych składników naszego narodowego losu na język sztuki słowa, bo przecież „szczęśliwy naród który ma poetę/ I w trudach swoich nie kroczy w milczeniu” (Cz. Miłosz, Do Tadeusza Różewicza, poety). Wbrew Miłoszowi, który groził tyranowi zemstą poety: „Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta./ Możesz go zabić – narodzi się nowy./ Spisane będą czyny i rozmowy” (Który skrzywdziłeś), Dakowicz jest bardzo sceptyczny wobec siły rozlicznych „świadectw” poetów polskich, a Miłoszowe groźby skłonny jest traktować jako Strachy na Lachy:

 
„Poeta nie pamięta. […]
                   Poeta zapomina, myli daty
i fakty, miesza skutek z przyczyną,
nadrabia miną i garniturem. […]
                          Zabijcie poetę,
narodzi się nowy. I co z tego.”
 

(Strachy na Lachy)
 

Doświadczenia kolejnych pokoleń Polaków są ciągle zbyt intensywne, skomplikowane i powikłane, krwawe i nadmiernie broczące posoką, aby można je było zamknąć w poetyckich strukturach - efektownych i sprawiających przyjemność filologom, spędzającym czas w cichych czytelniach, ceniącym sobie spokój i , jak przystało na „Sławian”, lubiącym sielanki, nie zaś „sceny gwałtowne i okrutne”.

Dakowicz, niejako w imieniu poszczególnych poetów, bardziej czy mniej znanych, próbuje się zmierzyć z tragiczną polską historią przy pomocy najrozmaitszych gatunków i form lirycznych, epickich, a nawet retorycznych. Sięga m.in. do późnobarokowej encyklopedii ks. Benedykta Chmielowskiego (Jeszcze nowsze Ateny), do plotkarskiej kroniki Janka z Czarnkowa (Opowieść zimowa), do konwencji Herbertowskich bajek (Baśń chińska), do legendy ludowej (Obraz który spłonął) i ludowej pieśni (Sen Wężyka), do wizyjnej, katastroficznej poetyki Baczyńskiego, Gajcego i Trzebińskiego (Chłopcy), do tradycji eposu (Katabaza), do wzniosłych, patriotycznych pieśni Mikołaja Sępa Szarzyńskiego (Centon). W wierszach Dakowicza pojawiają się, jak zjawy z Wesela Wyspiańskiego (aluzje do tego dramatu są tutaj bardzo istotne, aczkolwiek poeta je zręcznie ukrył), przerażające widma wielkich polskich poetów romantycznych, którzy tak uporczywie zmagali się z tragiczną sprzecznością słowa i czynu: Słowackiego (Słowacki. Słowo i czyn), Mickiewicza (Sen Celiny oraz Miłość nie umiera), Norwida (Niechybnie!). Przeszłość w tajemniczy sposób splata się ze współczesnością. Żona księcia Siemowita przekształca się w uwięzionego na Brygidkach czy Zamarstynowie polskiego generała (Opowieść zimowa). Utrwalony w polskiej poezji nadbużański Sokal, obecny w wielu wierszach tomu, jawi się tu jako symboliczna, mistyczna nieledwie granica między barbarzyńską Azją i nadchodzącą od zachodu „tysiącletnią cywilizacją” (Zagłada dachów). A my, Polacy, miotamy się, jak w chocholim tańcu, między tymi dwoma biegunami, w zaczarowanym kręgu (Kompozycja zamknięta).

Wśród tych wielu niezwykle kunsztownie opracowanych centonów (wierszy zbudowanych z aluzji literackich) znajdują się dwa, które – w moim odczuciu – zasługują na miano absolutnych arcydzieł współczesnej polskiej poezji. Pierwszy z nich, noszący tytuł Centon (określający gatunkową przynależność utworu), jest wstrząsającą próbą wyartykułowania grozy zdarzenia smoleńskiego przy pomocy języka barokowej poezji Mikołaja Sępa Szarzyńskiego. Dobrze znana każdemu poloniście inwersyjna fraza z Pieśni V. O Fridruszu, który pod Sokalem zabit od Tatarów Roku Pańskiego 1519, uzyskała w wierszu Dakowicza zaskakujące i dramatyczne dopełnienie:
 

„nie wszystkie organy które biegli wyjęli należały
takie urąganie z ciałek patolodzy znaleźli ponoć dwie
wątroby i na ostatek gardła położyli farby bugowej
krew wody nasza zmieniła skryły się pola pod zacnemi
ciały w foliowych workach nagie rozpoczęły się procesy
rozkładu zwłok i bladość straszna zielona bladość
co nigdy na Lachu nie występuje ohydna
tzw. alkohol endogenny bojaźń wyrodna
w serce me nie wchodzi”

 
Drugi wybrany przeze mnie wiersz polega na sięgnięciu do konwencji martwego, wydawałoby się, gatunku literackiego, jakim jest romantyczny … poemat dygresyjny. To poetyckie narzędzie posłużyło do przedstawienia tragicznego „procesu szesnastu” (Szesnastu. Poemat dygresyjny [osiem pierwszych pieśni]). W regularnych oktawach, charakterystycznych dla poematu dygresyjnego, z użyciem ironii romantycznej, poeta – naśladując, albo wręcz parodiując Beniowskiego Juliusza Słowackiego – demaskuje z całą bezwzględnością niemożność poezji, jej bezradność wobec autentycznej grozy niesionej przez wypadki polityczne. Poezja jest sztuczna, składa się ze słów odklejonych od desygnatów. Jest jedynie efektowną sztuką żonglowania strukturami językowymi.

Czy więc tom Przemysława Dakowicza wyraża ostateczne zwątpienie w sens uprawiania poezji, stosowania teorii wiersza polskiego w praktyce? Na szczęście nie. Nadzieję, bardzo trudną, przynosi wiersz zamykający zbiór. Podmiot liryczny, poeta, podejmuje ogromny wysiłek przeniesienia „z powrotem/ do ludzi” tych, którzy jednak nie odlecieli, bo „cofnięto im paszporty,/ w ostatniej chwili/ tuż przed odlotem”:


„Próbuję
dźwignąć ich,
donieść
na drugi brzeg
z powrotem
do ludzi.

Wymykają się,
przesypują
przez palce.

Jakby
wszystko
było mało.

Jakby musiało
wypełnić się
i to:
zapodzianie w przekładzie.”

(Nieprzekładalni)

 
Bardzo trudno „przełożyć” polskie doświadczenie na język poezji. Jest to prawie niemożliwe, jednak polski poeta zobowiązany jest do tego, aby próbować, wbrew wszystkiemu i wbrew wszystkim, „dźwignąć ich” – tych, którzy nie mogą już nic powiedzieć, są skazani na milczenie.

Tom Dakowicza, zestawiany z Czarnym polonezem Wierzyńskiego (Tomasz Burek), powinien stać się lekturą obowiązkową każdego, kto pretenduje do zaszczytnego miana polskiego poety.

 

Janusz Nowak - dr filologii polskiej; wykładowca Uniwersytetu Opolskiego i PWSZ w Raciborzu; polonista w raciborskim I LO; folklorysta i dziennikarz; redaktor półrocznika "Almanach Prowincjonalny" i miesięcznika "Eunomia"; mieszka w Raciborzu

niedziela, 24 listopada 2013

Nowe wiersze w "Czwórkach"



W najnowszym numerze Magazynu Apokaliptycznego "44/Czterdzieści i cztery" znaleźć można kilka moich wierszy z czekającego na druk tomu Boże klauny.
Zachęcam do lektury "Czwórek".

Poniżej jeden z nowych tekstów.






Warzywa. Tercet metafizyczno-katatoniczny


Pan Seler (baryton):
Gdy mowa była o zbawieniu,
zerwać chciałem się i biec,
wymachując rękami.
Wołać chciałem: i ja
i ja i ja!
Coś spętało
mi ciało,
na trąbę
nie powstało.
Szkoda.

Kapusta Głowa Pusta (kontralt):
Leżę na skraju łóżka,
gdzieżeś się podział, Pietruszka?
Czyś na drodze do raju?
Czyś na brzegu ruczaju?
Ja tu sama, ja tu biedna,
bom na brzegu leża legła,
Z głodu padam, z lęku mdleję,
tkwię jak kołek, ślozy leję
całkiem suche oraz w przepaść
linoleum wbijam wzrok.
Hop-hop, Pietruszka, hop-hop!

Pan Pietruszka (falset):
Ja tu skaczę na jarmarku,
noga prawa, noga lewa.
Kto mnie trzyma na uwięzi?
Pajacowi tańczyć trzeba.
Sznur konopny, sznur z niebiosów
czy, przeciwnie, telluryczny?
Powiedz, miła, kto sznur dzierży?
Chyba wpadnę w stan mistyczny
i w ekstazie, w zapomnieniu,
z twarzą jasną (rumień płonie),
z małą duszą na ramieniu
padnę plackiem, złożę dłonie
i zapłaczę. I zaszlocham się na
śmierć.

Tuba mirum spargens sonum etc.
Obchód poranny.
Kurtyna.
 
 
 

środa, 13 listopada 2013

Rozmowa o "Teorii wiersza polskiego" - nagranie


Na stronie internetowej Radia Olsztyn pojawiło się nagranie audycji red. Ewy Zdrojkowskiej z cyklu Rozmówki polsko-polskie wyemitowanej w Święto Niepodległości.
Pretekstu do rozmowy dostarczyły teksty z tomu Teoria wiersza polskiego.

Audycja dostępna jest TUTAJ.

poniedziałek, 11 listopada 2013

O patriotyzmie, historii i poezji w Radiu Olsztyn



Tuż po dwudziestej na antenie Radia Olsztyn zostanie wyemitowana audycja red. Ewy Zdrojkowskiej z cyklu Rozmówki polsko-polskie. Będziemy mówić m.in. o tym, jakie piętno odcisnął na polskiej kulturze wiek XX oraz zastanawiać się nad sposobami budowania nowoczesnej tożsamości, która pragnie pozostać wierna historycznej prawdzie. Kanwę rozmowy stanowić będą teksty z tomu Teoria wiersza polskiego.

Audycji można wysłuchać TUTAJ.

środa, 6 listopada 2013

Pamięci Witolda Pileckiego - nowy wiersz


 
Ballada o biegnących piekarzach

 
Pani Zofii Pileckiej-Optułowicz
z szacunkiem i wdzięcznością

 
To jest czysty surrealizm. Trzej piekarze
przypadkowi, do zakwasu i do drożdży
lewe ręce. W wielkie formy powlewali
hałdy ciasta śnieżnobiałe, pozlepiały się im
palce obu dłoni. Uciekali przez piekarnię,
z wieży szczytu patrzył strażnik i kierował
ku nim lufę karabinu. Oni przez ściereczki
siwe, przez gałgany, rękawice, wyjmowali
z pieców własne krągłe życie.


Uciekali przez piekarnię, do piekarni kołatali:
stuku-puku o północy, stuku-puku. Tu
wypieka się bochenki, tutaj chleby rodzą
piece, do piekarni białej weszli w spodniach
w pasy. Uciekali z bladą twarzą, w chmurze
mąki pogrążeni wyrabiali nowe ciasto
pod księżycem.


Za piekarnią świat jest niemy, ciche pole,
las marcowy. Uciekali przez zagony i przez
miedze. W ślad za nimi obłok mączny
i na niebie bochen świeci, biegli w ciemność,
biegli w ciszę za tym chlebem, aż drewniaki
pogubili i na ziemi się pokładli, i posnęli
snem kamiennym pod kołaczem.


Uciekali przez piekarnię w świat szeroki,
w świat daleki, o świtaniu podrywali się
do biegu. Aż dobiegli do krainy, gdzie
piekarzy wyłapują ciemne draby i wtrącają
ich do lochu. Zamiast mąki czarna sadza,
zamiast bochnów twardy węgiel, w sztolniach
sennych skałę kują kominiarze.


Przed sąd nocą ich wiedziono, przed oblicze
smołowane, i na zimnych wciąż sadzano ich
kamieniach. Potem łąką pochód cieni z pieśnią
nigdy nie słyszaną odprowadzał ich na miejsce
spoczywania. Oni ziemię przytulali, ziemię
krągłą jak bochenek, znakiem krzyża ją żegnali
i płakali. W sen o mące powpadali
niby w przepaść dobroczynną, rosło ciasto,
lecz na niebo wzeszedł węgiel.


17-18 kwietnia 2013



[Wiersz pochodzi z czekającego na publikację tomu Łączka. Prwdr.: "Topos" 2013, nr 5]





KOMENTARZ DO WIERSZA
Witold Pilecki (1901–1948) — potomek powstańców styczniowych; uczestnik wojny polsko-sowieckiej w roku 1920 i kampanii wrześniowej w roku 1939; współtwórca Tajnej Armii Polskiej; więzień Oświęcimia i organizator konspiracji w KL Auschwitz; powstaniec warszawski; 25 maja 1948 stracony za działalność antykomunistyczną.

19 września 1940 Witold Pilecki dobrowolnie dał się wywieźć do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie założył tajny Związek Organizacji Wojskowej i skąd regularnie wysyłał raporty dla Komendy Głównej AK i polskiego rządu na uchodźstwie. W Auschwitz spędził niemal trzy lata. W nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 (poniedziałek wielkanocny) podjął wraz z Janem Redzejem i Edwardem Ciesielskim udaną próbę wydostania się z obozu. W tym celu trzej konspiratorzy zostali skierowani do działającej poza terenem KL piekarni, z której uciekli tylnym wyjściem. Bodaj najpełniejsza relacja z owej brawurowej akcji, oparta na wspomnieniach Edwarda Ciesielskiego, zawarta została w książce Krzysztofa Pileckiego Był sens walki i sens śmierci (Bydgoszcz 1998).

Biografię twórcy TAP napisał włoski historyk Marco Patricelli (Ochotnik. O rotmistrzu Witoldzie Pileckim, przeł. K. Żaboklicki, Kraków 2010).


Wśród relacji więźniów Mokotowa wiele miejsca zajmują wspomnienia dotyczące wywożenia ciał skazańców poza teren aresztu. Małgorzata Szejnert zestawia zebrane przez siebie w latach 80. informacje, stwierdzając, że zwłoki transportowano: 1. ciężarówką, 2. furgonem przypominającym śmieciarkę, 3. wozem taborowym, 4. zwykłym wozem, 5. siwym furgonem do chleba. O furgonie piekarniczym opowiedział dziennikarce były więzień obozu w Dachau, w latach powojennych trudniący się złodziejstwem:

Pamiętam, że pierwszy raz zobaczyliśmy to, o co pani chodzi, w porze papierówek, w 1946 r. Nocowaliśmy wtedy w krzakach przy cmentarzu, żeby od razu o świcie wskoczyć na drzewa; papierówki miały wzięcie na zieleniaku. Nie wiem dokładnie, o jakiej porze, ale chyba koło północy, usłyszeliśmy warkot ciężarówki. Nie widzieliśmy jej, ale od strony tego warkotu nadeszli ludzie […]. Dwóch strażników w mundurach i trzech kopaczy. Byliśmy od nich o sto, sto pięćdziesiąt metrów. Kopacze zaczęli wybierać ziemię w dziwny sposób, który potem zrozumiałem. Wierzchnią warstwę wybierali i pozostawiali osobno. […]

Nad ranem przyjechał wóz konny. Mogę go dokładnie opisać i narysować, ponieważ znam się na wozach. Pani już nie wie, czym było Stare Miasto w czasie wojny i przed wojną. Pod naszym mieszkaniem była jatka Zalewskiego, znana na Starówce, a obok — róg Koźlej i Nowego Miasta, był sklep kolonialny Parnowskiego. Do Zalewskiego wożono mięso czerwonym furgonem, który miał zadaszenie półokrągłe i te wybrzuszone klapy otwierały się do góry, na obie strony. A do Parnowskiego przywożono pieczywo siwym furgonem. Skrzynia była prostokątna, otwierana z tyłu. Koła drewniane, turkoczące, duże. Te wozy zawsze były siwe.

Ten wóz, który zobaczyliśmy wtedy, był taki właśnie, jak te do wożenia chleba. […]

Wóz podjechał bardzo blisko dołu. Wtedy przyszli znowu kopacze, którzy widocznie czekali cały czas na ten wóz. Wyciągnęli z niego za nogi człowieka, który był w bieliźnie. […] Zasypali te zwłoki ziemią ze spodu, a na końcu położyli tę z wierzchu. Tak ją rozsypywali, przegarniali, przegarnęli dokoła. Rano wyglądało to tak, że trudno było powiedzieć, w którym miejscu był dół wykopany. Nic nie oznaczali. Potem zastanawialiśmy się, skąd wiedzą, że już jest zajęte.[…]

Pamiętam jeszcze takie grzebanie: Wczesnym rankiem chowali mężczyznę i kobietę, którzy byli zupełnie nadzy. Było już prawie jasno. Pogrzebali ich w jednym dole. […] Innym razem chowali pojedynczego mężczyznę, ale chyba ważnego, bo teren był bardzo obstawiony. Przy kopaniu widywaliśmy cywili, ludzi w mundurach polskich i niemieckich. Nie słyszeliśmy rozmów. Parę razy widzieliśmy, że ci robotnicy polewają ciała z konewek. Nie wiem, co to był za płyn. (M. Szejnert, Śród żywych duchów, Kraków 2012, s. 179–181)


niedziela, 3 listopada 2013

O "Teorii wiersza polskiego" w Radiu Łódź


W dzisiejszej audycji Joanny Sikorzanki z cyklu Podróże literackie rozmowa na temat Teorii wiersza polskiego.
W programie, który rozpocznie się tuż po godzinie dwudziestej pierwszej, udział wezmą dr hab. Marzena Woźniak-Łabieniec, prof. Jacek Brzozowski i dr hab. Tomasz Cieślak.

Audycji można wysłuchać TUTAJ.