sobota, 30 lipca 2011

Recenzja "Placów zabaw ostatecznych" w "Latarni Morskiej"

Fragment recenzji ze strony internetowej magazynu "Latarnia Morska".

Mój Boże, tak się składa, że na temat ostatnio wydanego tomu Przemysława Dakowicza Place zabaw ostatecznych nie wypowie się ani prof. Jan Błoński, ani prof. Władysław Tatarkiewicz (on szczególnie miałby dużo do powiedzenia), ani prof. Artur Sandauer, ani… nie będę dalej ciągnęła tej listy świetnych, przebywających już w innym wymiarze. Nie mam też aspiracji do stawania w jednym rzędzie z krytykami literackimi tej miary, co profesorowie: Piotr Śliwiński, Marta Wyka, Marian Stala, czy Jerzy Jarzębski. Znam swoje miejsce w szeregu. Nie jestem wyrocznią. [...]
Przemysław Dakowicz przywołuje motyw liny rozpiętej nad Doliną Cedronu, po której według mahometan trzeba będzie przejść w dniu sądu ostatecznego. Nie mogę sobie wyobrazić tego przejścia. Trudna jest droga po stalowej linie na Górę Oliwną. Strach potęgują słowa: gnijąc będziesz czekał archanielskich trąb / zagrają ci rury wydechowe / plastikowe stadionowe tuby / tutki z papieru / (…) / żerdź którą dzierżysz w dłoni / nie da ci równowagi / idź trzeba dokądś iść / życie bez celu nie ma sensu. Czy kiedyś uda się przezwyciężyć niepewność. Ciągle to Kierkegaarda albo – albo. I ta męczarnia wielokrotności wyboru. To albo – albo, to najgorsze, co mogło się człowiekowi przytrafić.
Co najgorsze, nigdy nie zdołam dogonić pewności i prawdy. Żadnego obiektywizmu. Prawdą jest moją prawdą. Zresztą każdy kołysze i pieści swoją. Piękne momenty, chwile oddechu mieszają się z lękiem, trwogą. Każda smuga na niebie ciągnąca się za samolotem wrzyna się w stopy i ostrzega: jeszcze tu jesteś, jeszcze nie odpływasz / na place zabaw ostatecznych… A kiedy? No, właśnie, kiedy? Są tacy, którzy potrafią z fusów kawy przepowiedzieć, widzą jasno przeszłość i przyszłość w różnego rodzaju kartach, nie ma dla nich żadnych tajemnic, wszystko jak na dłoni. Niektórzy uzdrawiają. Co prawda nie byłam świadkiem, jak w osiemdziesiątym piątym na stadionie narodowym / w Chorzowie Clive Harris przekazywał / energię, ale do mojego miasta też przyjechał. Widziałam z okna ogromną, chromą kolejkę ciągnącą się przez Traugutta, Pamiątkową do Kościoła Zmartwychwstańców. Może w kościele nie kłamał. [...]
Tymczasem mów za niego – Vigiliusa Haufniensisa – Łódzki Stróżu. Ciągnij opowieść rodem z Jutlandii albo Ikei. Wejście w posiadanie majątku nie uspokoi sumienia, nie złagodzi konfliktów, tragedii, nie zniesie przemocy w rodzinie. Powtarzaj, dodawaj, pisz, mów własnym głosem, bo przecież ktoś / musi mówić. Inaczej wszyscy będziemy / martwi.
Mów dalej, bo pięknie mówisz.

… spadałem nie mogłem powstrzymać 
grawitacji przyciągała mnie materia 
szukałem pneumy pleromy światełka w tunelu 
punktu orientacyjnego punktu oparcia 
pomyślałem jesteś na zjeżdżalni 
na placu zabaw ciesz się pędem 
póki nie uderzysz w ziemię pomyślałem 
co za bagno a wtedy przyszła mi do głowy 
pewna idea namacałem w ciemności 
własne włosy i mocno pociągnąłem 
w górę.

Ja jeszcze nie spadam, będę poszukiwała.

Jolanta Szwarc

środa, 20 lipca 2011

Wywichnięte głosy

Fragment książki "Lecz ty spomnisz, wnuku". Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz o ludziach, książkach i historii.


        Na początku 1947 roku, podczas warszawskiego wiecu komitetów obywatelskich, Władysław Gomułka mówił:

Polska zrodzona w dniu 22 lipca szła do wyborów po wyboistej, polnej drodze, która w dniu 19 stycznia wyprowadziła ją na twardy szeroki gościniec ludowy. Po tym gościńcu pragniemy maszerować wraz z całym narodem i wraz z nim przez pracę i walkę budować siłę i wielkość, i szczęście naszej ojczyzny[1].

Właśnie ogłoszono oficjalne wyniki wyborów, które odbyły się 19 stycznia — według nich tzw. Blok Demokratyczny otrzymał 80,1% poparcia. Kończył się okres względnego pluralizmu politycznego, w istocie już wcześniej mocno ograniczonego, zaczynał — czas absolutnej dominacji komunistów, który miał być znaczony kolejnymi inicjatywami władzy prowadzącymi do stopniowej likwidacji tych wolności i praw, z których społeczeństwo korzystało dotychczas.
5 lutego 1947 roku na Prezydenta Rzeczypospolitej został wybrany Bolesław Bierut. Trzy dni później Józefa Cyrankiewicza powołano na urząd premiera, najważniejsze stanowiska w strukturach rządowych objęli działacze trzech partii: PPR, PPS i SL. W Małej Konstytucji, uchwalonej w tym samym miesiącu, wprowadzono do systemu politycznego instytucje rad narodowych i Rady Państwa. Stopniowemu rozkładowi — m.in. za sprawą wprowadzonej przez władze amnestii — ulegało zbrojne podziemie. W październiku uciekł z Polski Stanisław Mikołajczyk — tym samym swoją opozycyjną działalność zakończyło, mocno już przetrzebione i osłabione Polskie Stronnictwo Ludowe.
Komuniści zamierzali także dokonać znaczącej korekty swojej dotychczasowej polityki kulturalnej. Zmiany w tej sferze zapowiadały przemówienia Gomułki podczas narady przywódców partii komunistycznych w Szklarskiej Porębie oraz Bolesława Bieruta podczas otwarcia rozgłośni radiowej we Wrocławiu. Krystyna Kersten pisze:

W tym czasie społeczeństwo zostało już niemal całkowicie wyzute z niezależności, zdezorientowane politycznie i ideologicznie, pozbawione elit przywódczych, które znajdowały się na emigracji albo w więzieniu (w Polsce lub w ZSRR), bądź też podjęły współdziałanie z nową władzą. Komuniści byli za to już na tyle silni, że nie poprzestając na zaadaptowaniu dawnych instytucji i urządzeń życia społecznego, przystąpili do tworzenia nowego porządku. Ten nowy porządek był w zdecydowanej większości wypadków równoznaczny z przenoszeniem do Polski radzieckich wzorów[2].

Zanim radzieckie wzorce niepodzielnie zapanowały w polskim życiu kulturalnym, ludzie pióra i twórcy kultury poddawani byli precyzyjnie zaplanowanej indoktrynacji. Nawet szczegóły pozornie tak neutralne jak terminy zjazdów literatów uzgadniano z rytmem życia politycznego i stopniowo wprowadzanych zmian[3].
W grudniu 1948 zjednoczyły się PPS i PPR. Zanim to nastąpiło, w kierownictwie PPR rozegrała się walka o władzę. Potępiono „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” Władysława Gomułki i działaczy z nim związanych (m.in. Zenona Kliszki), a następnie proklamowano nowy okres walki o wprowadzenie ustroju komunistycznego. Nastąpiło tzw. „zaostrzenie walki klasowej”. W PZPR absolutną dominację uzyskali działacze jednoznacznie opowiadający się za całkowitą uległością wobec Związku Sowieckiego. Oznaczało to zerwanie z tzw. „narodową drogą do socjalizmu”, czyli z taktyką uwzględniającą lokalne — społeczne, historyczne, kulturowe — uwarunkowania[4].
Tak gwałtowny zwrot polityczny pociągał za sobą konieczność nowego określenia zadań literatury, uznawanej za niezwykle skuteczny instrument ofensywy ideologicznej. Sformułowano wtedy także — nie po raz pierwszy zresztą — postulat przemodelowania polskiego życia naukowego. Bolesław Bierut mówił podczas plenum KC PPR, które rozpoczęło się 31 sierpnia 1948:

Słabość propagandy marksizmu-leninizmu w partii szła w parze z tolerowaniem zamętu ideologicznego wśród inteligencji partyjnej, zaniedbaniem marksistowskiego oświetlenia zagadnień literatury, sztuki i nauki [...]. Stan ten szczególnie jaskrawo odbił się na zahamowaniu ofensywy kulturalnej naszej partii i odbija się na pracy naszych wyższych uczelni, w pracy których całkowicie jeszcze dominują niemarksistowskie, pseudonaukowe założenia ideologiczne, zwłaszcza w dziedzinie nauk humanistycznych[5].

W styczniu 1949 roku odbył się słynny zjazd szczeciński, podczas którego oficjalnie proklamowano socrealizm jako obowiązującą metodę twórczą. Cezura roku 1949 stanowiła „swego rodzaju kataklizm”, w wyniku którego dokonało się „zerwanie ciągłości tradycji literackiej”[6]. Świadectwem owego zerwania była nie tylko zadekretowanie literatury nowego typu, bazującej na wzorach sowieckich, ale także odsunięcie z kręgu tradycji literackiej tych dzieł i twórców, których nie dało się określić jako „postępowych”. Dotyczyło to m.in. twórczości Norwida i Krasińskiego.
Taki obrót spraw najpierw zapowiadały, później zaś po prostu narzucały wystąpienia partyjnych decydentów oraz reżimowych krytyków. Pojawił się postulat nowej interpretacji literatury romantycznej, wydobycia z niej treści rewolucyjnych, a usunięcia w cień wszelkich elementów, które można określić jako „wsteczne”. Za manipulację „literaturoznawstwa burżuazyjnego” uznano dotychczasową wizję romantyzmu polskiego, w której za najważniejsze uchodziły zagadnienia indywidualizmu, wewnętrznej ewolucji artysty i bohatera literackiego, kwestie religijne i moralne. „Ręce pisarzy — argumentował Stefan Żółkiewski — to nie miały być ręce walczące za lud piórem, ale ręce notujące indywidualny pamiętnik duchowy”[7]. Obecnie natomiast, dowodził,

Centralnym zagadnieniem wobec literatury romantycznej, z jej wielkimi indywidualnościami rewolucjonizującymi nasze piśmiennictwo, jest [...] zagadnienie drogi twórczej tych postępowych, borykających się ze sprzecznościami pisarzy. Właśnie ich droga twórcza uczyła, że wielka literatura powstaje jako narzędzie działania społecznego w duchu nowatorstwa, narzędzie oddziaływania na masy, mobilizującego świadomość rewolucyjną. Reakcja chciała narzucić natomiast przez zakłamanie historii postępowych pisarzy romantycznych — jako wzór drogi twórczej — drogę pisarza odchodzącego od życia, osiągającego doskonałość artystyczną przez ucieczkę od spraw społecznych w dziedzinę oderwanej problematyki moralnej, w dziedzinę kontemplacji religijnej, drogę tylko rozwoju wewnętrznego, a nie drogę działania społecznego na rzecz postępu, które dopiero kształtują wielką, oryginalną indywidualność[8].

W prezentowanej przez Żółkiewskiego wizji rewolucyjnego romantyzmu nie mogło być miejsca dla Norwida — krytyka ruchów rewolucyjnych i zajadłego antagonisty Mickiewicza w czasach, gdy ten formował Legion Polski i redagował Skład zasad, tekst uznawany przez komunistycznych ideologów za koronny dowód na „postępowość” autora Dziadów[9]. Postrzeganie Norwida jako „reakcjonisty” i „wstecznika” (choć, jak się okaże, nie był to jedyny sposób interpretowania jego dzieła przez opiniotwórcze kręgi władzy i działaczy kulturalnych z władzą związanych) sprawiło, iż w latach 1948–1950 światło dzienne ujrzała zaledwie jedna książka zawierająca jego utwory. Była to w dodatku publikacja o charakterze bibliofilskim[10].
Przystępując do tworzenia nowej symboliki i wprowadzania rewolucyjnych zmian w świadomości narodowej, nowi władcy musieli najpierw „unieszkodliwić” te elementy tradycji, które stały w sprzeczności z założoną przez nich wizją kultury. W tym celu posługiwano się zarówno „przemilczeniem”, jak i „jawną dyskwalifikacją”[11]. Ofiarą takiej strategii padła także twórczość Norwida.
Skalę zmian, jakie nastąpiły w polskim życiu kulturalnym po roku 1948, znakomicie ilustruje fragment opowiadania Jana Józefa Szczepańskiego Manekin. Bohaterem utworu jest poeta, który przez cały czas stalinizmu zachował milczenie. W okresie odwilży otrzymuje ważną nagrodę literacką. Ponowne wejście na literackie salony, spotkanie z twórcami jeszcze niedawno aktywnie uczestniczącymi w budowaniu systemu komunistycznego sprawia, iż laureat zadaje sobie pytanie o wewnętrzną uczciwość, analizuje postępowanie innych i własną postawę w nieodległej przeszłości. Jako stały punkt odniesienia dla owych roztrząsań służy twórczość autora Rzeczy o wolności słowa. Bohater konstatuje, iż w latach ofensywy stalinizmu poglądy Norwida zostały uznane za nieaktualne, a sam poeta został obłożony ideologiczną anatemą:

Norwid. Sprawa krytyki literackiej — niby dosyć niewinna. Chyba gdzieś w czterdziestym dziewiątym roku czytałem ten artykuł. „Reakcyjny fideista”, „mętny myśliciel”, „poeta skłonny do językowego niechlujstwa”. To wszystko pisał człowiek, który nauczył mnie kiedyś czci dla Norwida, który objawił mi uroki i głębie jego poezji. Jeszcze wtedy zdawało mi się, że wystarczy splunąć. Wkrótce jednak zabrakłoby śliny. I zresztą jak tu żyć, plując nieustannie? Kimże się jest, żeby mieć prawo do plucia? [...] Pluć na starego profesora za to, że się boi? [...] Wywichnięte głosy. Słuchaliśmy ich wszyscy. Wyłamano jakieś hamulce, spalono bezpieczniki. Płynęły z głośników, skore, posłuszne, bezdźwięczne[12].

Na kartach Manekina Norwid pojawia się jako wzór twórcy niezłomnego, na przekór okolicznościom, zdarzeniom i ludziom — wiernego wartościom. Odwrócenie literackich hierarchii, jakie dokonało się za sprawą ideologów nowego porządku, okazywało się ostatecznie przewrotem pozornym. Tkwiło w nim jednak zasadnicze niebezpieczeństwo — chaosu pojęciowego, pomieszania wartości prawdziwych i fałszywych:

Najbardziej bałem się chwalić szlachetny cel — tłumaczy bohater opowiadania. — Te zwichnięte głosy też go chwaliły. I stary profesor od Norwida. Ale skąd tu Norwid? Dlaczego jego dobro, jego szlachetność stały się nagle pokraczne i karłowate? [...] Jedno dobro i drugie dobro były aż tak bardzo sprzeczne ze sobą?[13]

Szczepański nawiązuje do Norwidowej koncepcji „świętości słowa”. Twórczość dziewiętnastowiecznego poety mogłaby spełniać funkcję swoistego astrolabium, czyniącego możliwym poruszanie się pośród mielizn i raf ideologii komunistycznej. Ale absolutna wierność wartościom to zazwyczaj zadanie przekraczające siły człowieka żyjącego w systemie totalitarnym, który ingeruje również w sferę myśli, wyborów ideowych i etycznych. Bohater Szczepańskiego deklaruje, iż traktował poezję „serio”:

Zdawało mi się, że [twórczość literacka] nie może być tylko dodatkiem. Czymś obok życia. Że wszystko musi się wiązać. U Norwida to się nazywało „świętość słowa”. Wielkie wymagania! Świętość potrzebuje świątyni... chociażby symbolu. Choćby jednego orientacyjnego punktu. Jakże okropne zbłąkanie tamtej nocy! Nie miałem już do czego przymierzać kierunków[14].

Uwikłanie w wydarzenia moralnie niejednoznaczne, bolesny kontakt z rzeczywistością ustroju „socjalistycznego” sprawiają, że jego dotychczasowe poglądy ulegają rewizji:

Dlaczego nie „oddzielić liry od człowieka” — pyta — skoro człowiek niewiele wart. [...] W rzeczywistości: obojętne, co tego rodzaju lirnik wybrzdąka. Dla Norwida „świętość słowa”. Nie bądźmy zarozumiali. Jest praktyczna wartość słowa. W sam raz dla mnie. Można za to kupić bezpieczeństwo i separatkę w szpitalu dla żony[15].

A jednak sam Szczepański dostrzega w postawie wewnętrznej bohatera swojego opowiadania szansę na ocalenie wartości[16]. Konieczna jest do tego wiara w sens walki, w możliwość oczyszczenia, moralnego wydźwignięcia się.
W latach socrealizmu dzieło Norwida stanowiło dla części polskiej inteligencji bezcenny element tradycji, pozwalający — mimo zmasowanej akcji propagandowej władz komunistycznych — postrzegać kulturę jako continuum[17]. Niestety, system czynił spustoszenie nawet wśród tych, którzy tuż po wojnie opowiadali się za „odbudową i ciągłością” oraz „powrotem do filozoficznych pytań o człowieczeństwo”[18]. Kazimierz Wyka mówił podczas wykładu inaugurującego rok akademicki 1951/1952 w Uniwersytecie Jagiellońskim:

Obecnie, w ostrej walce z przeżytkami przeszłości, powstaje naród socjalistyczny. Powstaje z warstw, które w dotychczasowej twórczości kulturalnej i artystycznej oraz jej dziedziczeniu albo zupełnie nie uczestniczyły, albo tylko wnosząc swój protest. W chwili podobnej moment właściwego, postępowego wyboru w dorobku kultury narodowej, troska, by niczego z niej nie uronić, co pomoże kształtować przyszłe pokolenia, jest troską o zasadniczym znaczeniu ideologicznym[19].

„Ostra walka z przeżytkami przeszłości” znalazła odzwierciedlenie m.in. w kształcie podręcznika dla uczniów szkół średnich przygotowanego przez autora Pogranicza powieści. Wybitny znawca Norwida, wielbiciel i propagator jego twórczości, zastosował wobec autora Vade-mecum metodę „wielkiej socjologii i dialektyki”, którą kilka lat wcześniej sam zwalczał u Adama Ważyka[20]. Cały romantyzm, a także twórczość poszczególnych pisarzy została tu przedstawiona na tle walki klas.
W swojej argumentacji badacz nie unika powoływania się na autorytet „wodzów rewolucji”, Lenina i Stalina. Wiele fragmentów wywodu poświęconych jest zagadnieniu „reakcyjności” bądź „postępowości” omawianych dzieł. Literatura romantyczna, zgodnie z praktyką tamtych lat, została podzielona na dwa „nurty”/„skrzydła”:

skrzydło postępowe, które przeciwstawiając się rzeczywistości kapitalistyczno-burżuazyjnej czyni to w imię przyszłego, postępowego rozwoju historii

oraz

skrzydło wsteczne, które przeciwstawia się rzeczywistości w imię haseł feudalnych. Swoistą odmianą tego skrzydła wstecznego jest tzw. szkoła romantyczna niemiecka, która z romantyzmu czyni prąd pozbawiony wszelkich postępowych treści społecznych[21].

Norwida zalicza Wyka do grona „bardziej wybitnych poetów” emigracyjnych (obok autora Assunty wymieniony tu został Teofil Lenartowicz)[22]. Przedstawiając życiorys poety, zwraca uwagę na brak „porządnego wykształcenia” (wpływ polityki oświatowej Paskiewicza), nadrabiany wysoką „kulturą artystyczną”, podróże po Europie i epizod amerykański, niezrozumienie współczesnych dla poezji Norwida oraz jego ubóstwo i śmierć w przytułku. Charakteryzując „pozycję ideową” artysty zauważa natomiast, że w swojej twórczości opowiada się on zazwyczaj „po stronie feudalnych i konserwatywnych sił społecznych”, pozostaje jednak pisarzem na tyle oryginalnym, iż nie sposób uznać go za „pospolitego chwalcę feudalnej przeszłości”. Następnie dowodzi:

Norwid umie z dużą przenikliwością przeciwstawić się kapitalizmowi i burżuazji zachodnioeuropejskiej. Podobnie też potrafi w imię postępu cywilizacyjnego wypowiedzieć się przeciwko szlacheckiemu zacofaniu w ojczyźnie. [...] Jego krytyka cywilizacji kapitalistycznej dokonuje się zazwyczaj w imię założeń czysto moralnych, a jednak w niejednym miejscu zbiega się ze stanowiskiem krytyki postępowej.

Powyższy argument wystarczał, by uznać, że „dorobku poety nie da się zmieścić w ramach wyraźnego wstecznictwa społecznego”, co zapewniało Norwidowi — jak łatwo się domyślić: dość lichą — egzystencję w ramach oficjalnego życia kulturalnego i naukowego.
Podobnie jak poglądy społeczne Norwida, również jego praktyka pisarska z trudem poddawała się jednoznacznej ocenie. Na korzyść poety, z ideologicznego punktu widzenia, można zaliczyć, zdaniem Wyki, następujące cechy jego pisarstwa: sprzeciw wobec „form literackich i sposobów artystycznych, które reakcyjno szlachecka krytyka i opinia uważały za konieczną właściwość twórczości w duchu narodowym i tradycyjnym” oraz fakt, iż nigdy nie napisał „utworu, w którym by opiewał szlachecką przeszłość”. Równie istotne znaczenie miały relacje Norwida z wielkimi twórcami polskiego romantyzmu oraz dokonana przezeń interpretacja ich dzieł. Wyka stwierdza, iż

całkowicie obcy był mu [...] wsteczny mesjanizm w duchu Krasińskiego, należał natomiast do twórców, którzy pierwsi zrozumieli postępową wielkość Słowackiego.

Dokonując charakterystyki dorobku pisarskiego Norwida, na pierwszym miejscu stawia lirykę, zaznacza jednak, iż w każdej z uprawianych dziedzin literackich twórca osiągnął znaczące rezultaty. Spośród dramatów wyróżnia szczególnie Kleopatrę oraz Aktora. W komedii Aktor dostrzega „wiele dobrze pochwyconych elementów realistycznych”, co pozwala mu stwierdzić podobieństwo między analizowanym utworem a późnymi dziełami Fredry „wymierzonymi przeciwko burżuazji”.
Nowelistyka Norwida w interpretacji Kazimierza Wyki okazuje się niemal na wskroś „postępowa”: „Wszystkie [nowele o sensie alegoryczno-filozoficznym] zawierały moralną krytykę nadużyć cywilizacji burżuazyjnej”. Za najbliższy realizmowi uznaje badacz utwór Ad leones:

Jest to historia rzeźbiarza, który, wykonawszy grupę chrześcijan rzuconych na pożarcie lwom, pod wpływem przyszłego odbiorcy tego dzieła, amerykańskiego kapitalisty, przerabia swoją grupę na plastyczny symbol bogacenia się, kapitalizacji dóbr materialnych.
Problem utworu dotyczy pozycji artysty w ustroju kapitalistycznym i ujawnia deprawujący wpływ tego ustroju na sztukę. Artysta w noweli Norwida zmuszony jest zaprzeć się swoich przekonań, aby spieniężyć dzieło sztuki — oto przykład owego wpływu. Tego rodzaju zaparcie się swoich przekonań artystycznych Norwid, który był obrońcą sztuki narodowej przed tępotą szlachecko-burżuazyjnego odbiorcy w Polsce, piętnuje zgodnie ze swym głębokim zrozumieniem spraw sztuki.

Jak widać, prezentacja dorobku Norwida dokonana przez autora Pogranicza powieści sprowadzała się w istocie do piętrzenia dowodów „postępowości” poety oraz takiego doboru interpretowanych utworów (Wyka wymienia: Kleopatrę, Aktora, Ad leones, Czarne kwiaty, Promethidiona, O sztuce dla Polaków, wiersze: Bema pamięci żałobny-rapsod, Fortepian Szopena, Do obywatela Johna Brown, Żydowie polscy), by prawdę o jego tradycjonalizmie, katolicyzmie i konserwatyzmie odsunąć na dalszy plan[23]. W ten sposób podręcznik Wyki dość jednoznacznie wpisywał się w obowiązujący w socrealizmie model posługiwania się tradycją literacką nie jako „samoistną  siłą inspirującą, lecz zbiorem dzieł i przykładów, wśród których można wybierać dowolnie i które można prawie dowolnie interpretować”[24].
W podsumowaniu wywodu badacz akcentował co prawda nowatorski charakter twórczości Norwida, nazywając ją „najwybitniejszym wydarzeniem na emigracji w drugiej połowie stulecia”, nie ma to jednak większego wpływu na ocenę generalnej tendencji ideologicznej podręcznika, zatwierdzonego do użytku szkolnego w październiku 1952 roku i w ciągu następnych lat mającego kilka wydań. Potwierdzenie zyskiwały oto słowa Adama Ważyka wypowiedziane podczas V Zjazdu Literatów Polskich: „Obok Kierczyńskiej, Kotta, Żółkiewskiego, pozycję marksistowską [zajął] Kazimierz Wyka”[25]. Owa wolta światopoglądowa krakowskiego badacza literatury przywodzi na myśl postawę profesora z opowiadania Jana Józefa Szczepańskiego. Porównanie odpowiednich ustępów Historii literatury polskiej dla klasy X z wcześniejszymi publikacjami norwidologicznymi oraz wypowiedziami prasowymi autora książki pozwala zaś właściwie ocenić skalę zmian, jakie dokonały się w Polsce na przełomie lat 1948/1949.
Równie ważnym co podręcznik Wyki dokumentem epoki, wymownie ilustrującym przyjęty w socrealizmie mechanizm selekcjonowania tradycji literackiej, jest artykuł Natalii Modzelewskiej pod wiele mówiącym tytułem: Problem Norwida[26]. Został on opatrzony mottem z autora Assunty, które stanowi zwięzłą charakterystykę postawy krytyka wobec dziewiętnastowiecznego twórcy: „Ja wiem — że z pieśni mej odleci wiele” (PW III 507). Przeczytawszy tytuł i motto, wnikliwy czytelnik mógł się domyślić, iż za chwilę zapozna się z surową marksistowską oceną dorobku dziewiętnastowiecznego twórcy i dowie się, co w tym dorobku pozostaje aktualne, co zaś należy uznać z „przebrzmiałe” i bezwartościowe.
Na wstępie Modzelewska nazywa Norwida „artystą wielkiej miary” (gdyby nim nie był, żaden z „postępowych” krytyków nie zająknąłby się na jego temat) i zastanawia się nad przyczyną jego rozminięcia się z epoką. Konstatując krytyczny stosunek poety do powstań narodowych i ruchów rewolucyjnych, wyraża autorytatywny sąd dotyczący recepcji Norwida na początku XX stulecia: z jego dzieła „reakcyjne elementy wyciągnęły [...] treść najbardziej wsteczną”. Potwierdza się przypuszczenie czytelnika: autorka artykułu zamierza wskazać w tym pisarstwie elementy „postępowe” i „słuszne”. Zanim to jednak uczyni, przedstawia trafną charakterystykę twórczości Norwida, podkreślając zwłaszcza jej intelektualizm:

Zrozumienie jego utworów, zarówno poezji, jak i prozy, wymaga od czytelnika skupienia i pilnego wczytywania się w tekst. Bez tego niezbędnego wkładu własnej pracy niepodobna dotrzeć do myśli Norwida, a co za tym idzie, niepodobna odczuć jego artyzmu, który tak hojnie wynagradza miłośników, co chcieli i potrafili „współtrudzić się z autorem”. Norwid jest par excellence poetą medytacyjnym, na wskroś intelektualnym, którego głównym tworzywem literackim jest świat pojęć oderwanych, idei i praw moralnych.

Następnie czytelnik artykułu może się zapoznać ze skrupulatnym rejestrem trudności pojawiających się przy lekturze Norwida. Są to: moralno-filozoficzna problematyka wierszy („nie zaś powszechne przeżycia ludzkie lub piękno przyrody, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w liryce innych poetów”), użycie oryginalnego języka poetyckiego do wyrażenia treści biblijno-ewangelicznych („dla nas — dziś — świat jego idei i obrazów jest tak daleki i obcy, że chociaż potrafimy zrozumieć i ocenić nowatorskie piękno poetyki [...], nieraz zniechęca nas sama treść jego sztuki”), „nierówność artystyczna” (zdarzają się i „rozwlekłe poematy”, i „schematyczne, pozbawione dynamiki” dramaty, których artystyczną rangę obniża oparcie całości na abstrakcyjnej konstrukcji myślowej). Największą przeszkodę w dokonaniu pełnej i ostatecznej oceny dochowanej spuścizny pisarskiej Norwida stanowi jej niekompletność i fragmentaryczność:

 Dzieło jego przypomina mapę pełną zagadkowych białych plam, albo stłuczoną rzeźbę złożoną z odłamków i ziejącą pustkami w miejscu części na zawsze zaginionych. Te białe plamy, te pustki odejmują badaczom możliwość ścisłych konkluzji, pozostawiając zbyt duże pole dla dowolnych interpretacji.

Jako konkluzja owych rozważań pojawia się pogląd, iż Norwid wciąż jest twórcą źle rozumianym, „mało znanym i mało zbadanym”. Zamiast rzetelnej interpretacji, w obiegu kulturalnym funkcjonują sądy uproszczone i mity narosłe wokół jego pisarstwa. Jedną z takich „utartych opinii” stanowi rzekome przeświadczenie ogółu czytelników, iż poeta był „konsekwentnym wstecznikiem”. „Ale — pyta Modzelewska — czy opinia ta w całej swej rozciągłości jest słuszna? Czy wyczerpuje kwestię światopoglądu Norwida i obiektywnej wymowy jego dzieł?”. Dalszy ciąg artykułu jest próbą odpowiedzi na tak sformułowane pytania.
Kolejne argumenty Modzelewskiej pozwalają uznać prezentowany tekst za egzemplifikację popularnej w dobie stalinizacji kultury odmiany rozważań literackich, których kształt odpowiada przebiegowi przewodu sądowego. Konkretne dzieło lub cały dorobek danego pisarza poddane zostają osądowi ideologicznemu. Światopogląd autora wpisany w teksty oraz wybrane elementy i cechy twórczości porównuje się z modelem postulowanym. W odniesieniu do Norwida trudno byłoby wskazać taki jednoznaczny wzór, „rzetelnemu krytykowi” pozostaje więc oddzielenie ziarna od plew, czyli wskazanie tego, co „słuszne” lub „niesłuszne”, „postępowe” lub „wsteczne”, właściwe dla „reakcyjnej” lub „demokratycznej” wizji rzeczywistości. W ten sposób artykuł historycznoliteracki zamienia się w rodzaj rozprawy, prezentującej na przemian wnioski prokuratorskie i obrończe, argumenty działające na korzyść i na szkodę pisarza.
Żeby móc przystąpić do porównania zasług i przewin twórcy, dokonać trzeba wstępnego rozpoznania badanego materiału — pozwala to na ogół stwierdzić jego dychotomiczną strukturę. Tak też dzieje się w przypadku twórczości autora Ad leones:

Mimo swej reakcyjności Norwid był zbyt wrażliwym i wielkim artystą, żeby prawda idei postępowych nie docierała do jego świadomości, czyniąc wyłomy w jego koncepcjach. Samotnik ten, niby odizolowany od rzeczywistości, stykał się przecież z ludźmi i dostrzegał (a nawet odczuwał bezpośrednio jako artysta-proletariusz) krzywdę społeczną, ucisk klasowy i narodowy, hipokryzję i demoralizację społeczeństwa burżuazyjnego. Obcując z arystokracją, szlachtą i mieszczaństwem rodzimym i obcym poznał dobrze zakłamanie, pustkę duchową, ubóstwo intelektualne tych klas i niejeden raz doskonale uplastycznił przejawy ich rozkładu za pomocą swojej ciętej ironii. […] bolała go krzywda ludu i bezczelny przepych możnych, co z taką siłą wyraził choćby w wierszach Stolica i Nerwy. Wreszcie, mimo swojej biernej postawy, chylił czoło przed bohaterstwem bojowników o wolność, czemu dają świadectwo jego piękne wiersze poświęcone Byronowi, Mickiewiczowi, Bemowi, Kościuszce, Brownowi.

W cytowanym fragmencie znalazły się niemal wszystkie argumenty przemawiające za „postępowością” Norwida, którymi posługiwali się już Jastrun, Piechal, Zrębowicz i Wyka. Twórczość dziewiętnastowiecznego poety znajduje oddźwięk u współczesnego czytelnika, bo w rzeczywistości nie jest tak — myślowo, ideologicznie — odległa, jak mogłoby się wydawać:

 poezja Norwida, tego filozofa na ogół reakcyjnego, często trafia [...] do naszej wyobraźni, myśli i uczucia — [...] nie dla piękna jej formy, tylko dlatego, że światopogląd poety zawierał dużo pierwiastków nie wstecznych, ale postępowych [...].

Jako zdezaktualizowane i nieprzydatne współcześnie składniki światopoglądu autora Rzeczy o wolności słowa wymienia Modzelewska jego szacunek dla „ideałów patriarchalnych, ewangelicznych” oraz nieumiejętność wskazania właściwych sposobów „walki o postęp” — zamiast apoteozować rewolucję, wzywa „do pokory i doskonalenia się wewnętrznego”, co oznacza „ciągnięcie” społeczności ludzkiej „wstecz, ku czasom chrześcijaństwa pierwotnego”. Za postępowe uznaje: docenianie bohaterstwa jednostek walczących o wyzwolenie narodów i grup społecznych (Bem, Spartakus, John Brown), krytyczny stosunek do cywilizacji kapitalistycznej oraz piętnowanie moralnej indyferencji, charakteryzującej społeczeństwa burżuazyjne.
Ostateczna wymowa artykułu pozostaje niejednoznaczna, albowiem obok stwierdzeń głoszących wielką „potencję postępowych pierwiastków w świadomości Norwida”, i sugerujących, iż elementy „wsteczno-klerykalne [...] usunęły się w cień wobec potężnej siły ogólnoludzkich idei”, pojawia się następujące zastrzeżenie:

Nie chodzi oczywiście o to, żeby interpretować poetę tendencyjnie, żeby „oczyścić” go z zarzutu reakcyjności. Trzeba jasno zdać sobie sprawę, że o ile u Mickiewicza i Słowackiego decydującym kierunkiem poezji, przy wszystkich wahaniach i domieszkach mistycyzmu, jest demokratyzm, postępowość, rewolucyjność — o tyle u Norwida linia twórczości na ogół jest reakcyjna, przy wyłomach w stronę postępowości.

Sprzeczność zostaje przynajmniej częściowo unieważniona za sprawą konstatacji, iż Norwid nie do końca zdawał sobie sprawę z wniknięcia w jego dzieło elementów „demokratycznych”, że stało się to niejako wbrew jego woli, było zaś rezultatem zmian zachodzących w świadomości społeczeństw dziewiętnastowiecznych. W utworach najwybitniejszych, czyli najbardziej aktualnych, „myśl [...] wyzwoliła się z pęt poglądu wstecznego”, a „prawda artystyczna zatryumfowała nad reakcyjnymi koncepcjami autora”.
„Problem Norwida” można, zdaniem Natalii Modzelewskiej, rozwiązać jedynie poprzez wnikliwą, popartą szczegółowymi badaniami ocenę dorobku poety. Efektem tej pracy, którą autorka nazywa „trudnym, ale wdzięcznym zadaniem polonistyki marksistowskiej”, będzie wybór dzieł autora Assunty, które współczesność (sc. organa władzy ludowej i zależne od niej środowiska literackie i naukowe) uznać może za swoje dziedzictwo oraz ostateczne ustalenie „miejsca i znaczenia” Norwida w polskiej literaturze.



[1] Cyt. za: K. Kersten, Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1948, Poznań 1990, s. 301. Rekonstrukcja najważniejszych wydarzeń politycznych tego okresu oparta została na ustaleniach Krystyny Kersten.
[2] Tamże, s. 368.
[3] Ów specyficzny rytm zjazdowy opisuje Mariusz Zawodniak (Zjazdy, narady, konferencje. Wprowadzenie do tematu, w: Presja i ekspresja..., s. 19–20): „Nieprzypadkowo III Zjazd pisarzy obradował we Wrocławiu, i obradował w listopadzie 1947 roku, po to m.in., by mógł wpisywać się w kontekst innego wydarzenia, skądinąd donioślejszego, bo — jak chcieli rzecz widzieć ideolodzy — otwierającego nowy etap w polityce kulturalnej. Myślę oczywiście o otwarciu radiostacji (16 listopada, a więc w przeddzień zjazdu literatów) i o pamiętnym wystąpieniu Bieruta, na które teraz wszyscy będą się powoływać, począwszy już od uczestników wrocławskiej imprezy. Grudzień, wybrany w roku następnym na datę Kongresu Zjednoczeniowego partii, także nie był przypadkowy. Jego zakończenie zbiegało się wszak z inauguracją uroczystości mickiewiczowskich (150. rocznica urodzin), czego oczywiście nie omieszkano powiązać i odpowiednio nagłośnić. Tak też przygotowywano grunt dla szczecińskiego zjazdu. Przypomnijmy może w tym miejscu, iż pierwotnie miał się on odbyć w listopadzie 1948 roku — nie trzeba się nawet domyślać, jakie względy zdecydowały o przesunięciu tej daty na styczeń roku następnego. Ale IV Zjazd pisarzy mógł obradować już nie tylko po Kongresie Zjednoczeniowym czy też w atmosferze mickiewiczowskiego jubileuszu, mógł obradować na dodatek w dniach, w których wypadała 25. rocznica śmierci Lenina (dokładnie wypadała ona 21 stycznia, czyli w drugim dniu obrad). Literaci na swym historycznym zjeździe mogli więc nie tylko przyjąć z zadowoleniem fakt zjednoczenia partii, nie tylko uczcić wieszcza, ale też oddać hołd wodzowi rewolucji”.
[4] Proces przejmowania władzy w PPR przez grupę internacjonalistycznie zorientowanych komunistów opisuje szczegółowo Krystyna Kersten — zob. dz. cyt., s. 382–397.
[5] Cyt. za: K. Kersten, dz. cyt., s. 394–395.
[6] J. Smulski, Ciągłość czy kataklizm? Kilka uwag o cezurze roku 1949 w procesie literackim, w: Stare i nowe w literaturze najnowszej. Z problemów literatury polskiej po 1945 roku, red. L. Wiśniewska, Bydgoszcz 1996, s. 30.
[7] S. Żółkiewski, Aktualne zadania i stan nauki o literaturze w Polsce. Referat wygłoszony na V Zjeździe Literatów Polskich, „Twórczość” 1950, z. 8, s. 101.
[8] Tamże.
[9] Zob. listy Norwida do Jana Skrzyneckiego (z 15 kwietnia 1848) i do Józefa Bohdana Zaleskiego (z 24 kwietnia 1848) — PW VIII 59–63. Norwid oskarża Mickiewicza i pozostałych towiańczyków m.in. o to, iż „w pojęciu własności” znaleźli się „na pochyłości komunizmu, a w pojęciu narodu na drodze do komunizmu politycznego, czyli do panslawizmu” (PW VIII 60). O Składzie zasad wyrażał się Norwid w następujący sposób: „jego manifest, pełen albo niedorzeczności, albo obrzydliwego-fałszu — nie wiem!” (PW VIII 61).
[10] Mam tu na myśli Dwie aureole, Warszawa 1949, opracowane i wydane przez Juliusza Wiktora Gomulickiego. Nakład wynosił 250 egzemplarzy, z czego do obrotu handlowego przeznaczono 100.
[11] M. Głowiński, Dzień Ulissesa..., s. 15.
[12] J. J. Szczepański, Opowiadania dawne i dawniejsze, Kraków 1973, s. 217–218.
[13] Tamże, s. 219.
[14] Tamże, s. 225.
[15] Tamże, s. 226.
[16] Tamże, s. 227: „Otóż chciałem powiedzieć od siebie kilka słów pociechy, które w ustach mojego bohatera brzmiałyby podejrzanie, może nawet wykrętnie. Mianowicie, że sztuka nie bywa na ogół kwiatem czystego sumienia i że do chwały człowieka nieuchronnie dąży poprzez jego upadek. Dlatego to rozpacz w życiu jest jej posilnym pożywieniem, a jej naturalnym ruchem jest właśnie ruch powstawania z upadku”.
[17] Wybitny historyk teatru notował: „Potem znowu się wszystko zmieniło. Nasze życie znowu stało się trudne, ale zupełnie inne niż podczas wojny. Na przykład problem wyboru, podczas wojny pomimo wszystkich okropności na ogół bardzo prosty, teraz stał się niesłychanie skomplikowany. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte wracają w mojej pamięci jako czas nie kończących się wątpliwości i skrupułów, nieporównanie większych niż podczas wojny. Tym, jak sądzę, można by wytłumaczyć fakt, że Mickiewicz, mistrz prostoty, zaczął wówczas ustępować miejsca innemu klasykowi. Nastał czas Norwida, poety zawiłości (Z. Raszewski, Raptularz, t. I, Londyn 2004, s. 402).
[18] Zob. Z. Jarosiński, Rok 1945 jako cezura literacka, w: Stare i nowe w literaturze najnowszej..., s. 18.
[19] K. Wyka, Tradycje postępowe literatury polskiej, w: Szkice literackie i artystyczne, t. I, Kraków 1956, s. 24-25.
[20] W 1948 roku, nakładem Polskiej Akademii Umiejętności,  ukazała się w Krakowie doktorska rozprawa Wyki Cyprian Norwid. Poeta i sztukmistrz. Przedmiotem zainteresowania badacza były związki warsztatu literackiego Norwida z pozostałymi dziedzinami sztuki: rzeźbą, muzyką, architekturą, malarstwem, a nawet tańcem i teatrem. W tej imponującej pracy Wyka udowadniał, że autor Kleopatry był „najbardziej złożonym artystą polskim”, który nie tylko „uprawiał i rozumiał tyle sztuk jak bodaj nikt w kulturze polskiej”, ale uczynił je „składnikiem poezji w sposób fachowy i wykluczający wobec nich postawę estetyczną” (K. Wyka, Cyprian Norwid. Poeta i sztukmistrz, Kraków 1948, s. 11). Książkę bardzo przychylnie przyjęli recenzenci. Janina Garbaczowska (Kazimierz Wyka o Norwidzie, „Dziennik Literacki” 1948, nr 23) uznała ją za „jedną z najpoważniejszych pozycji wśród prac nad Norwidem” — znakomicie „rozplanowaną, wyczerpującą, zwartą, ścisłą w wywodzie naukowym”.  Zofia Stefanowska (Książka o „poecie i sztukmistrzu”, „Dziś i Jutro” 1948, nr 27, s. 5)nazwała pracę Wyki „pasjonującą”, wskazała jednak na symplicystyczny wymiar psychologizmu, stosowanego w interpretacji związków między poezją Norwida a rzeźbą i malarstwem, a także na niewystarczające uzasadnienie tezy o antyromantycznym charakterze tej poezji.  Jako „wydarzenie literackie” skłonni byli traktować rozprawę Jerzy Szumilas (Z wizytą u poety i sztukmistrza, „Odra” 1948, nr 28, s. 3) i  Maria Morstin-Górska (Norwid — poeta i sztukmistrz, „Tygodnik Powszechny” 1948, nr 28, s. 8). Maria Chojecka (Notatki bibliograficzne, „Przegląd Powszechny” 1948, t. 226, nr 10, s. 268) uznała Wykę za „pioniera studiów nad Norwidem”. Sam autor, formułując podczas zjazdu polonistycznego w 1950 roku postulat „marksistowskiego ujęcia dynamiki rozwoju literackiego”, mającego umożliwić „wgląd w prawdziwą, zgodną z postępowym charakterem najcenniejszych dla nas objawów i dzieł, istotę tego wielkiego i twórczego prądu naszej kultury i rozwoju społecznego, jakim był romantyzm”, uznał swoją rozprawę za przykład badań „formalistycznych” (K. Wyka, Stan badań i potrzeby nauki o literaturze romantyzmu polskiego, w: O sytuacji w historii literatury polskiej. Wybór referatów wygłoszonych na Zjeździe Polonistów w dniach od 8 do 12 maja 1950 r., red. J. Baculewski, Warszawa 1951, s. 211). Określenie takie miało w socrealizmie wymowę jednoznacznie pejoratywną. Wyka przyznawał zresztą otwarcie — i należy to uznać za rodzaj samokrytyki — że jego praca mówi o „związkach artyzmu poetyckiego Norwida z jego uzdolnieniami i zainteresowaniami plastyczno-muzycznymi”, ale „zupełnie nie [umie] podać interpretacji ideologicznej tych związków” (tamże, s. 203). Zadanie „interpretacji ideologicznej” zostało zrealizowane w podręczniku literatury romantyzmu przygotowanym przez Wykę. Nie należy przy tym zapominać, że tamę swobodnemu dyskursowi historycznoliterackiemu stawiały wskazania ministerialne, np. treści programowe zawarte  w pochodzącym z roku 1949 stalinowskim Programie nauki w 11-letniej szkole ogólnokształcącej, podporządkowujące obrazu kultury minionych wieków marksistowskiej koncepcji walki klas. Zapewne Wyka próbował bronić Norwida przed unicestwieniem, projektując tak a nie inaczej swój podręcznik, zapewne nie można mu także odmówić umiejętności lawirowania między narzuconą ideologią, formułowaną w programie szkolnym, a próbą dystansu wobec niej. Nie zmienia to jednak faktu, iż autor książki dla licealistów zgodził się na działanie w ramach narzuconego przez komunistów systemu weryfikowania tradycji przy użyciu symplicystycznej metody socjologicznej, przeciwko której kilka lat wcześniej sam gwałtownie protestował.
[21] K. Wyka, Historia literatury polskiej dla klasy X. Cz. 1: Literatura okresu romantyzmu, wyd. 4, Warszawa 1955, s. 28.
[22] Wywód Wyki nt. życia i twórczości Norwida zawarty jest na stronach 392–401 podręcznika. Wszystkie przytoczone sformułowania i zreferowane poglądy badacza znaleźć można we wskazanym fragmencie książki.
[23] Nie znaczy to, by w podręczniku Wyki zagadnienia te zostały pominięte milczeniem. Autor pisze m.in. o Norwidowskiej skłonności do „ujęć artystycznych o charakterze elitarnym”, „konserwatywnej krytyce rzeczywistości”, związkach artysty z „ideologią bezsilną wobec historycznego rozwoju kapitalizmu i burżuazji”.
[24] Z. Jarosiński, Nadwiślański socrealizm, Warszawa 1999, s. 169.
[25] A. Ważyk, Perspektywy rozwojowe literatury polskiej. Referat wygłoszony na V Zjeździe Literatów Polskich, „Twórczość” 1950, nr 8, s. 95.
[26] N. Modzelewska, Problem Norwida, „Przegląd Kulturalny” 1953, nr 6, s. 2.

środa, 13 lipca 2011

Stefan Żółkiewski i polonistyczna ektoplazma


Fragment książki "Lecz ty spomnisz, wnuku". Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz o ludziach, książkach i historii. Ku przestrodze.


Końcówka lat czterdziestych i pierwsza połowa lat pięćdziesiątych to okres wzmożonej walki komunistycznego aparatu o zdobycie niczym nieograniczonej władzy, obejmującej wszystkie dziedziny życia politycznego, społecznego i kulturalnego. Zgodnie z doktryną Lenina, w procesie przeobrażania świadomości społecznej „rewolucja kulturalna [...] powinna stać się częścią składową, a zarazem warunkiem powodzenia rewolucji politycznej”, jej zadanie polega na otwieraniu „nowych horyzontów duchowego, intelektualnego i artystycznego rozwoju ludzi pracy”[1]. Pod hasłem otwierania i rozwoju ukrywano działania mające doprowadzić do ostatecznej stalinizacji kraju. Wprowadzenie radzieckiego modelu społeczno-politycznego w polskich warunkach nie było jednak możliwe — miało się to okazać dopiero po kilku latach. Wówczas, pod koniec piątej dekady, przystępowano do realizacji założonego wcześniej planu z pełną determinacją, wierząc, iż proces sowietyzacji zakończy się sukcesem.
Od połowy roku 1948 wyjątkowo mocno zaznaczyła się aktywność komunistów, mająca na celu „niszczenie spoistości i tradycji polskiego społeczeństwa”[2]. Dopiero teraz, po uporaniu się z podziemiem i legalną opozycją, zjednoczeniu PPR i PPS oraz zdobyciu pełni władzy mogli oni przystąpić do „bardziej zdecydowanych posunięć na »froncie« kultury, nauki i oświaty”[3]. Lata 1950–1951, które Marta Fik uznaje za najcięższy okres socrealizmu[4], „upływają pod znakiem nasilonych aresztowań, procesów, tortur, wykonywanych ochoczo wyroków śmierci”[5], a działania organów bezpieczeństwa wymierzone są nie tylko w politycznych oponentów nowej władzy i Kościół, ale obejmują również szeregi utworzonej niedawno PZPR. W atmosferze potęgującego się strachu przed aresztowaniami i represjami partyjnym decydentom udaje się w stopniu dotąd niespotykanym zapanować nad środowiskami naukowymi i artystycznymi, przemocą narzucić im własną wizję aktywności kulturalnej narodu[6].
W owym „kneblowaniu” wolności komuniści nie zdołali jednakże osiągnąć „pełnej doskonałości”[7]. Czynna pozostała część środowisk dotychczas otwarcie krytykujących władzę. Wychodził (do marca 1953 roku) „Tygodnik Powszechny”, będący — jak ujął to Zdzisław Łapiński — „zjawiskiem pozasystemowym, a więc niemożliwym” w granicach „kultury” stalinizmu[8]. Właśnie środowiska katolickie pozostały w tym czasie najbardziej „oporne”. Potwierdzenie w rzeczywistości znajdowały obawy Gomułki, którym dał wyraz jeszcze podczas plenum KC PPR w kwietniu 1947 roku. Opisując aktywność „reakcji” stwierdził wtedy, iż nadzieje pokłada ona przede wszystkim

w działalności kleru rzymsko-katolickiego w Polsce i w katolickim duchu narodu polskiego, który to duch, według jej rachuby, ma mu zamknąć drogę postępowego rozwoju, ma go utrzymać w ciemnocie i konserwatyzmie[9].

W dramatycznej rozgrywce między wartościami a „postępowym rozwojem” argumentem lub przedmiotem dyskusji bywała niekiedy twórczość Cypriana Norwida.
W miejscu tym pragnę omówić dwie z ostrych polemik, do jakich doszło po wojnie między „Kuźnicą” a tymi przedstawicielami środowiska naukowego, którzy sprzeciwiali się dominacji światopoglądu marksistowskiego w literaturoznawstwie. Poszczególne wypowiedzi uczestników sporu były drukowane na łamach „Kuźnicy”, „Tygodnika Warszawskiego” i „Tygodnika Powszechnego”. Stanowisko prezentowane przez „Kuźnicę”, zwłaszcza przez jej najaktywniejszego harcownika, Stefana Żółkiewskiego, miało charakter wybitnie ideologiczny i było wyrazem walki o „rewolucję” w polskim życiu kulturalnym. Żółkiewski, w ostatnim roku istnienia PPR kierownik Wydziału Oświaty i Kultury Komitetu Centralnego partii, na zjeździe szczecińskim obwieszczał środowisku literackiemu panowanie socrealizmu, stanowiącego jeden z zasadniczych punktów wypełnianego przez komunistów planu sowietyzacji kraju. Miała ona doprowadzić m.in. do wyzbycia się przez kulturę polską „wszystkich niemal akcentów decydujących przez wieki o jej tożsamości”[10].
Aby w przyszłości Polska mogła zbliżyć się do ideału ustrojowego, społecznego i kulturalnego, jaki stanowił, w przekonaniu jej nowych władców, Związek Radziecki, trzeba było z żelazną konsekwencją zrealizować strategię przebudowy świadomości narodowej. Zakładała ona likwidację ogromnej liczby istniejących instytucji oraz wymianę elit. „Obróbce i manipulacji” miała zostać poddana nauka, szczególnie zaś humanistyka[11]. Ofensywa przeciwko humanistyce akademickiej miała rozbić „ośrodki oporu intelektualnego” oraz zapewnić partii swobodę w kształtowaniu umysłów[12]. Komuniści uważali to za konieczność, gdyż — jak wyjaśniał współtowarzyszom Władysław Gomułka — po wojnie młodzież, zwłaszcza akademicka, wciąż jest wychowywana „według starych, idealistycznych i reakcyjnych koncepcji naukowych”[13]. Wszystko, co w tej dziedzinie nie wyrastało z inspiracji myślą marksistowską, uznano za „naukę burżuazyjną”. Obowiązkiem naukowców-komunistów była walka z „przeżytkami przeszłości”. Humanistyka stawała się oto jednym z najważniejszych odcinków „frontu” ideologicznego:

Walka o postępową polonistykę rozgrywa się na gruncie zagadnień metodologicznych, teoretyczno i historycznoliterackich, dydaktycznych i organizacyjnych, a wreszcie dotyczy samego ideału nauki i naukowca. Walka toczy się o rzeczywiście nowatorskie i naukowe podstawy metodologiczne badań literackich, o literaturoznawstwo marksistowskie.
Walka toczy się zatem o marksistowską rewizję historii literatury polskiej, zarówno jej sądów ogólnych, jak i szczegółowych. Rewizja przy tym — to nie tylko nowa interpretacja, ale to przede wszystkim nowe fakty, a zatem nowa wiedza.
Walka toczy się o powiązanie badań naukowoliterackich z wielkimi zadaniami wychowania człowieka socjalistycznego, z praktycznymi potrzebami nowej, jednolitej szkoły, z potrzebami dydaktycznymi uniwersytetu. Dotyczy to również przebudowy samych metod nauczania literatury, zwłaszcza na szczeblu wyższym.
Walka toczy się o nową organizację zadań polonistycznych, o zwycięstwo zasady zespołowej, planowej i społecznie celowej pracy nad rutyną anarchicznego chałupnictwa. Dotyczy to również planowego i systematycznego kształcenia nowych kadr naukowych.
Walka toczy się wreszcie o naukę związaną z życiem swego kraju, służącą potrzebom narodu, naukę współbudującą socjalizm. Przede wszystkim kierujemy się podstawową wytyczną przyswojenia nowej kulturze socjalistycznego narodu tych wszystkich żywych i cennych tradycji przeszłości, które mogą i powinny współtworzyć kulturę socjalistyczną, ułatwić jej powstawanie. Walka toczy się o naukę o literaturze współtworzącą nową literaturę — towarzysza i pomocnika budowniczych socjalizmu w Polsce. Walka toczy się o kontynuację postępowych dążeń i osiągnięć literaturoznawstwa polskiego i światowego, o nawiązanie jak najściślejszej współpracy naukowej z przodującym marksistowskim literaturoznawstwem radzieckim[14].

Powyższy program „nowoczesnej” polskiej nauki o literaturze wyłożony został przez Stefana Żółkiewskiego przy okazji I Kongresu Nauki Polskiej, który miał się stać manifestacją ideologicznej jedności środowisk akademickich ludowego państwa. Książeczka o Badaniach nad literaturą polską nie musiała długo czekać na publikację (jak nieco później Okruchy poetyckie i dramatyczne Norwida) — rękopis został doręczony przez autora drugiego czerwca, a już dwudziestego szóstego druk ukończono. Trzeba było się śpieszyć — Kongres Nauki Polskiej rozpoczynał się trzy dni później.
Jak łatwo się domyślić, poszczególne punkty scenariusza, który miał doprowadzić do przejęcia kontroli nad uniwersytetami, sformułowano znacznie wcześniej. Ukazanie się publikacji Żółkiewskiego było jedynie sygnałem, iż początkową fazę realizacji komuniści mają już za sobą — teraz następował okres podsumowania i utrwalenia zdobyczy poprzednich lat.
Jakie były owe zdobycze? Przede wszystkim zlikwidowano swobodę wymiany myśli — podstawową cechą życia naukowego miało stać się potwierdzane na każdym kroku przywiązanie do podstawowych treści marksizmu, odnoszenie wszystkich szczegółowych rezultatów badań do nadrzędnej zasady organizującej myślenie. Nauka miała odtąd służyć konserwowaniu i umacnianiu jedynie słusznej wizji rzeczywistości. Na samym początku lat pięćdziesiątych dokonano istotnych zmian w strukturze nauk humanistycznych, przyznając rolę o wiele większą niż dotychczas naukom społecznym. W ten sposób dokonała się znacząca, symboliczna manipulacja w sposobie postrzegania relacji między jednostką a zbiorowością: interes masy został postawiony ponad interesem jednostki[15]. Tak jak w pozostałych sferach aktywności ideologicznej środowisk komunistycznych, przeprowadzono czytelną linię podziału między tym, co „wsteczne”, „reakcyjne”, stworzone przez „burżuazyjny” układ odniesień, a marksistowskie, „postępowe”, mające swoje źródło w socjalistycznym „systemie wartości”. Wszelkie relikty przeszłości musiały być zlikwidowane, miała powstać „nowa nauka”[16]. Nowa, czyli podporządkowana jedynemu właściwemu światopoglądowi, marksiści stwierdzili bowiem, iż dotychczas humanistyka służyła utrwalaniu nie tych wartości, które zasługują na utrwalenie, była zaangażowana w walkę ideologiczną po niewłaściwej stronie, stojąc

na pozycjach reakcyjnych, odegrała rolę społeczną wsteczną, była orężem ideologicznym reakcji, organizacyjnie hamowała rozwój nauki[17].

Proces niszczenia humanistyki dotknął, co oczywiste, także nauki filologiczne. W obrębie historii literatury tropiono wszystko, co stało w niezgodzie z marksistowską wizją rozwoju piśmiennictwa. Zwalczane metody i tendencje opatrywano etykietkami typu „fideizm”, „agnostycyzm”, „idealizm”. W modelu marksistowskim historia literatury miała zastąpić rozważania teoretycznoliterackie — zamiast studiów analitycznych miały powstawać historycznoliterackie syntezy. Procesy rozwojowe literatury umieszczano w kontekście zmian społecznych i interpretowano jako oczywisty rezultat walki klas. Potępiono studia monograficzne jako charakterystyczny element humanistyki burżuazyjnej[18].
W lipcu 1948 roku powołano do istnienia Instytut Badań Literackich, jednostkę badawczą skupiającą „w kolektywnej pracy większość badaczy marksistowskich”[19], która z założenia miała pozostać niezależna od polonistyki akademickiej — by tym skuteczniej spełnić rolę ośrodka propagującego nowe literaturoznawstwo. Utworzenie IBL było realizacją jednego z pomysłów komunistycznej władzy na przejęcie kontroli nad humanistyką. Właściwy „poziom” ideologiczny placówki gwarantował skład osobowy Instytutu, na którego czele stanął jeden z projektantów „reformy” personalnej w polskiej humanistyce, Stefan Żółkiewski.
Za nosiciela wrogich nowemu systemowi idei uznano przedwojenną kadrę profesorską, wśród średniej generacji prowadzono zmasowaną akcję, w wyniku której pozyskano wielu zwolenników nowych koncepcji. Trwała także indoktrynacja najmłodszych środowisk akademickich — spośród osób aspirujących do udziału w życiu naukowym socjalistycznego państwa rekrutowano najbardziej aktywnych propagatorów ideologii marksistowskiej. Mieli się stać „prawdziwymi humanistami walczącymi ze złem, bojownikami socjalizmu”[20]. W czerwcu 1950 roku Adam Ważyk podsumowywał kadrowe zdobycze komunistów, mówiąc o powiększaniu się zastępów „wykwalifikowanych krytyków marksistowskich, którzy mogą współdziałać z rozwojem realizmu socjalistycznego”:

Obok Kierczyńskiej, Kotta, Żółkiewskiego, pozycję marksistowską zajmuje obecnie Kazimierz Wyka. Przybyły nowe wykwalifikowane siły krytyczne — Markiewicz, Janionówna, Drewnowski, Żmigrodzka. Najbardziej ambitna pod względem naukowym młodzież uniwersytecka dąży do opanowania metody marksistowsko-leninowskiej[21].

Na uczelniach trwała wymiana kadr. „Niepewnych” ideologicznie zastępowano „swoimi”. Nierzadko przygotowanie merytoryczne poszczególnych osób było mniej istotne niż ich dyspozycyjność wobec partyjnych patronów[22]. Pod koniec 1946 roku Jerzy Borejsza zapewniał na łamach „Kuźnicy”, że w nowej Polsce przedwojenni profesorowie swobodnie „zaszczepiają młodzieży akademickiej swoją ideologię”[23]. Teraz nadszedł czas, by niektórzy z nich stracili swoje stanowiska. Oprócz dymisji stosowano bardziej wyrafinowane formy represji:

Uruchamiano agresywnych działaczy młodzieżowych do utrudniania lub bojkotu wykładów, kreowano fałszywe opinie, pomówienia. Omijano nazwiska na listach nagród państwowych, ograniczano możliwości działania towarzystw naukowych, narzucano obecność na akademiach, obchodach i sesjach[24].

Rozprawa z — jak to barwnie ujęła Wanda Leopold — „upiorami polonistyki, z wszelkimi wstecznymi tendencjami, które w różnych formach zabagniają jeszcze”[25] polskie literaturoznawstwo, wyraziła się m.in. w atakach środowisk „postępowych”, szczególnie zaś „Kuźnicy”, na te tradycyjne instytucje nauki, które uznano za siedliska „reakcji”. Przedmiotem zmasowanego ataku stały się m.in. Polska Akademia Umiejętności, zlikwidowana przez komunistów w  roku 1951, oraz wydział polonistyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Szczególną aktywność wykazał w tej mierze Stefan Żółkiewski, autor „projektu reformy personalnej” polskiej polonistyki[26]. Symptomatyczne, iż jako pretekstu do żywiołowej i fundamentalnej polemiki ze wskazanymi środowiskami profesorskimi użyto twórczości Cypriana Norwida, ściślej zaś — pojawiających się w druku omówień tejże twórczości.
Pierwsze wystąpienia polemiczne Żółkiewskiego, zawierające krytyczną ocenę niektórych dokonań „starej” polonistyki, pojawiają się tuż po wojnie. Jeden z tekstów z tamtych lat, opublikowany anonimowo wśród Not na ostatniej stronie tygodnika „Kuźnica”, odnosił się do tez referatu Stanisława Jerschiny, przedstawionego podczas posiedzenia Komisji Historii Literatury Polskiej PAU 16 października 1945 roku. Przedmiotem zainteresowania Jerschiny była liryka Norwida. Streszczenie referatu wydrukowano pośród „Sprawozdań PAU”[27] — właśnie ono stało się przedmiotem analizy dokonanej przez Żółkiewskiego.
Cel swojego wystąpienia określa naczelny „Kuźnicy” już w pierwszym zdaniu — nie chodzi o potępienie pojedynczego tekstu historycznoliterackiego, ale o szerszą kampanię przeciwko dokonaniom tradycyjnego literaturoznawstwa. Żółkiewski zaczyna więc od mocnego, jednoznacznego tytułu — Z krainy bełkotu — i stwierdzenia rzekomej oczywistości (w istocie dogmatu „nowej nauki” o literaturze):

Znane jest przysłowiowe niedbalstwo i antynaukowość większości dotychczasowych badań nad procesami twórczości artystycznej[28].

Dalsza część wystąpienia będzie już tylko dowodzeniem słuszności tezy sformułowanej na wstępie. Nie znaczy to w tym wypadku, by wszystkie szczegółowe uwagi Żółkiewskiego były błędne. Traktuje on tekst Jerschiny jako przykład stosowania uproszczonego biografizmu i psychologizmu w procesie interpretacji dzieła literackiego. Metoda Żółkiewskiego polega na przytaczaniu tych zdań i pojedynczych sformułowań, które uznaje za „antynaukowe”. Przyznać trzeba, iż egzempla są na ogół dobrane trafnie:

Panowanie nad środkami ekspresji na przekór wszelkim pokusom poetyczności świadczy o wybitnym intelektualizmie i potędze woli [Norwida][29].

Do najważniejszych cech wspólnych [liryki Norwida] należy refleksyjność; obok niej — uczucie miłości Boga (Prawdy), ojczyzny, człowieka, sztuki i natury oraz nienawiść do szatana (zła), kłamstwa, bezduszności, małości i ciemnoty. Na tle tych dyspozycji mieni się bogata skala momentalnych przeżyć — od uniesienia gniewu czy szlachetnej dumy po tęsknotę za krajem i elegijne wspomnienia[30].

nawet najsilniejsze ekspresje uczuć wyrażają się krótko, jakby wydarte przemocą; gdzie zaś gniew przenika cały utwór, samo ujęcie go w regularne strofy oraz złączenie z refleksją odbiera mu cechy żywiołu. Powodem tego — wstręt do obnażania się[31].

Żółkiewski kpi z „rekordowego osiągnięcia” psychologizmu, stwierdzając: „wtajemniczenie dr. Jerschiny w głębie psychiki Norwida istotnie gwarantuje tej metodzie naukowe sukcesy”. Deklaruje również z sarkazmem: „To odkrycie w naszym poecie »wstrętu do obnażania się« przekonało mnie!” i pyta: „Ale skąd Pan to wie, Panie Doktorze?”. Jednak powodem do postawienia najpoważniejszego zarzutu staje się dokonane przez Jerschinę omówienie Norwidowskiej wersyfikacji.  Krytyk zarzuca literaturoznawcy, iż ten

nie zna klasyfikacji typów wiersza polskiego od sylabicznego do tonicznego. Mówiąc o rytmie posłuży się tak łatwo sprawdzalną charakterystyką: „Rytm Norwida brzmi spokojnie, poważnie”...

Wybór określonych partii tekstu Stanisława Jerschiny i komentarz, jakim je opatrzono, należy uznać za rodzaj manipulacji, w streszczeniu referatu pojawiają się bowiem sformułowania potwierdzające znajomość tej materii — Jerschina pisze m.in. o frekwencji 11- i 9-zgłoskowca, „naśladowaniu metrów klasycznych”, wierszu nieregularnym i wolnym[32].
Choć metodologicznym postulatom Żółkiewskiego nie sposób odmówić słuszności, to ostateczny wniosek wyciągnięty z analizy nie pozostawia złudzeń co do intencji krytyka — atak wymierzony jest w tradycyjną humanistykę akademicką:

W sumie: Panowie Profesorowie — czy nie czas, abyście zainteresowali się sprawą unaukowienia badań literackich? A przynajmniej eliminacją zbyt wyraźnej blagi ze swoich naukowych wydawnictw?

Odpowiedzi na te pytania miał zresztą udzielić sam Stefan Żółkiewski i zastęp jego współpracowników — środowiska akademickie przekonały się wtedy, iż postulat „unaukowienia badań” oznacza po prostu wprowadzenie jako obowiązującej metody marksistowskiej. „Eliminacja blagi” przybrała zaś wymiar praktyczny: „idealistów” i „fideistów” usunięto na jakiś czas z życia naukowego lub skutecznie zamknięto im usta.
W roku 1946 można się było jeszcze łudzić, że będzie inaczej, dlatego Jerschina odpowiadał Żółkiewskiemu ostro i jednoznacznie, nazywając jego wystąpienie „osobistą napaścią”, a jej ton określając jako „urągający wszelkim zasadom dyskusji kulturalnej”[33]. Bodaj najważniejsza część replik Jerschiny to obrona metody genetycznej w badaniach literackich przed uroszczeniami marksizmu — argumentacja dobrze określa istotę konfliktu i celnie obnaża motywacje ideowego przeciwnika:

ilekroć zechcemy dać obraz rozwoju twórczości jakiegoś pisarza, musimy uwzględnić jego życiorys duchowy, nawet w wypadku, gdy zajmiemy stanowisko jednostronnie społeczne: ogniwem pośrednim oddziaływań socjalnych na treść i formę twórczości artystycznej są, czy się nam to podoba, czy nie — koleje przeżyć autora; marksistowski zaś krytyk powinien znać twierdzenie Marksa, że „byt określa sposób myślenia”.

Jerschina odpowiada błyskotliwie na uwagi o „antynaukowości” użytej przezeń terminologii:

Czy zdaniem anonima w ogóle nie należy mówić o treści utworów lirycznych? Czy każde zdanie, w którym są wyrazy Bóg, ojczyzna, człowiek itd. uważa za „nieadekwatne” dla celów naukowych? Zdaje się, że tak, bo załamał ręce nad „pojęciowym wyposażeniem” tej charakterystyki... Ale na to zmartwienie niestety nic mu nie mogę poradzić. Może kiedyś napiszę studium o liryce pisarza-ateisty, materialisty i wolnomyśliciela, a wtedy takich „nieadekwatnych” zdań uda mi się zapewne uniknąć.

Dyskusja Żółkiewskiego i Jerschiny stanowiła jeden z epizodów walki o „nową naukę”, przejaw ideologicznej ofensywy komunistów, która miała doprowadzić do przejęcia kontroli nad uniwersytetami, zwłaszcza zaś nad wydziałami humanistycznymi, uważanymi za bastiony myśli burżuazyjnej.
Identyczny był kontekst innej dyskusji, która rozgorzała w sytuacji znacząco odmiennej — w roku 1949. Pretekstu do wytoczenia dział przeciwko polonistom z Uniwersytetu Jagiellońskiego dostarczyła publikacja Cypriana Norwida „Fortepian Szopena” ze stanowiska twórczości poety odczytany, która ukazała się w związku z setną rocznicą śmierci Fryderyka Chopina[34]. Książka liczyła 284 strony, z czego tekst Norwida zajmował 20. Poza dwiema wersjami Fortepianu Szopena (opracowanymi na podstawie pierwodruku i rękopisu) składały się na nią: wstęp, rozbudowane przypisy i komentarze oraz „analiza rytmu” Norwidowego wiersza, którą dopełniały „tablice wokalne”. Stefan Żółkiewski uznał książkę za wcielenie „wszystkich wad degenerującego się, mieszczańskiego literaturoznawstwa ostatnich kilkudziesięciu lat”[35]. Czytelnik, który po nią sięgnie, dojdzie, zdaniem marksistowskiego krytyka,

do kresu polonistycznej nocy. Zobaczy dziwactwa edytorskiej drobiazgowości. Zobaczy, do czego prowadzi pusty formalizm. Zobaczy wyjarzmiony z wszelkich wędzideł zdrowego sensu polonistyczny mistycyzm. Zobaczy dostojne szaleństwo szukania wpływów i zależności jako sztukę czystą, samą dla siebie. Zobaczy popis uroczystej erudycji: kilometrowe łańcuchy tytułów różnych niemieckich przyczynków jako żywo niezwiązanych z tematem. Zobaczy wreszcie patologiczną pogoń skojarzeń bardziej dalekich niż hermetyczne metafory Peipera, skojarzeń, które wśród filologów noszą nazwę uczonego komentarza[36].

Istotnie, wywody Filipa, szczególnie zaś komentarze do poszczególnych wersów i wyrażeń z wiersza Norwida, stanowią gąszcz trudny do przebycia. Nie sposób jednak uznać wszystkie zawarte tam wnioski za pozbawione sensu i bezwartościowe. Pisze o tym Konrad Górski: „jak słyszałem od doskonałych znawców Norwida i fachowych polonistów — jest tam dużo trafnych uwag i spostrzeżeń obok niewątpliwych błędów metodycznych”[37]. Żółkiewski zarzuca interpretatorowi Norwida piętrzenie poszczególnych elementów komentarza, odwoływanie się do zbyt wielkiej ilości źródeł, niekiedy bardzo odległych od omawianej materii poetyckiej, swoistą atomizację komentarza. Zamiast „koszmarnych skojarzeń, cytat, religianctwa, mesjanizmu, pustej erudycji, formalistycznego gadulstwa, niezdolności do jakiegokolwiek teoretycznego sądu” wolałby widzieć „próbę metodycznego uzasadnienia, gdzie tkwią społeczne i ideologiczne korzenie utworu”[38].
Zarzuty zgromadzone w omówieniu — zgodnie z przyjętą strategią — Żółkiewski kieruje pod adresem całego „niepostępowego” literaturoznawstwa polskiego, zwłaszcza zaś polonistyki UJ („Autor pewno dostał za to w Krakowie doktorat — a może nawet habilitację”[39]). Publikację Filipa uznaje za „jakiś eschatologiczny symbol całkowitego upadku i bezradności mieszczańskiej wiedzy o literaturze”[40].

Zapewne — podsumowuje — książka jest wyjątkową karykaturą. Ale świadczy także o przeciętnym poziomie uniwersyteckiej polonistyki, o jej stagnacji, o błędnych drogach metody. Jest ostatnim sygnałem alarmu. Naszą filologię nowożytną trzeba ratować[41].

Z odpowiedzią na zarzuty redaktora „Kuźnicy” wystąpił Stanisław Pigoń. Wysłał on do Żółkiewskiego list, w którym wyjaśniał, iż Tadeusz Filip „nie był ani nie jest jego uczniem, ani w ogóle uczniem żadnego krakowskiego polonisty, a studia p. Filipa nad Norwidem mają charakter dyletancki”[42]. Ale dla adresata, co można było wnosić z samego tonu jego pierwszej wypowiedzi, nie miało to najmniejszego znaczenia — fakty naginał wszak do wcześniej skonstruowanej tezy. Nie tylko nie opublikował listu Pigonia, ale przypuścił jeszcze ostrzejszy atak:

Wydaje mi się sprawą zupełnie obojętną, że „co do litery” p. Filip nie wywodzi się z krakowskich pracowni polonistycznych. Wywodzi się bowiem z tradycyjnej polonistyki „co do ducha”, a mistycyzm jego wywodzi się właśnie z krakowskiej polonistyki.

Z dokonaniami Filipa zostały tu zestawione „praca Górskiego” i „prace Krakowian”. Charakteryzuje je, zdaniem pierwszego dyrektora IBL, „brak naukowej metody”, „mistycyzm” i pozostałe „śmiertelne grzechy naszej polonistyki”.
Na tak sformułowane zarzuty odpowiedzieli i Stanisław Pigoń, i Konrad Górski. Pierwszy ponownie posłużył się formą listu — tym razem zaadresował go do redakcji „Tygodnika Powszechnego”[43]. Przedstawił w nim w wielkim skrócie ostatnie dokonania filologów polskich z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz stwierdził, że „ducha polonistyki krakowskiej” Żółkiewski „wywołał” nie tak, jak nakazywałaby to „metoda eksperymentalna, ścisła, postępowa, jedynie naukowa etc.” lecz przy użyciu „stolika redakcyjnego”. „Nie dziwota — kończył — iż przywołana takim sposobem ektoplazma przybrała postać poczwarną”[44].
Replika Konrada Górskiego była mistrzowskim wyrazem godności osobistej, dystansu i poczucia humoru. Wspominając o wcześniejszych napaściach „Kuźnicy” stwierdził, iż po tych wstępnych zaczepkach przyszedł widać czas, by „uderzył [...] sam wódz naczelny”[45]. Następnie udowodnił Żółkiewskiemu, iż ten po pierwsze — nie przeczytał artykułu, który krytykuje, po drugie — najzupełniej fałszywie interpretuje termin „nauka”:

uzależnia on naukowość cudzej pracy od spełnienia dwóch warunków: 1) od wyboru określonych zagadnień, rozwiązywanych za pomocą jedynej wskazywanej przez niego metody; 2) od wartościowania zjawisk w oparciu o materializm filozoficzny. Tak więc np. gdybym zamiast wyrazić podziw dla wysiłku moralnego Słowackiego, jaki widnieje w jego ewolucji, powiedział, że ta ewolucja jest świadectwem umysłowej degeneracji poety, to artykuł mój na pewno byłby uznany przez p. Żółkiewskiego za naukowy[46].

Zaproponował, by zamiast tracić energię na publicystykę, Żółkiewski zakasał rękawy i wziął się do pracy wzbogacającej wiedzę o literaturze — choćby przy użyciu preferowanej przezeń metodologii markistowskiej. Na koniec stwierdził zaś, iż będąc jedynie magistrem polonistyki i nie ogłosiwszy żadnej większej pracy o charakterze historyczno- czy teoretycznoliterackim, redaktor „Kuźnicy” nie ma prawa pouczać polonistycznej kadry naukowej[47].
W ten oto sposób wypowiedzi dotyczące poezji Cypriana Norwida stały się pretekstem do dyskusji o metodologii badań literaturoznawczych. Stąd było już bardzo blisko do polityki. Walka z „przeżytkami nauki burżuazyjnej” wkrótce potem osiągnęła swoje apogeum. 1 grudnia 1950 roku Stefan Żółkiewski przesłał na ręce Kazimierza Petrusewicza projekt „reformy personalnej polonistyki”. Wśród składających się nań dokumentów znajdowała się lista pracowników polonistyki z całego kraju. Przy każdym nazwisku odnotowano zaangażowanie (lub brak zaangażowania) danej osoby po stronie „sił postępowych”. Obok nazwiska Stanisława Pigonia widniał dopisek: „65 lat, nie przestawi się, należy go odsunąć od pracy uniwersyteckiej, przy filologicznej pracy edytorskiej będzie cenny”[48]. Konrad Górski od pewnego czasu był już przesunięty „do pracy pozauniwersyteckiej”[49].



[1] B. Fijałkowska, Polityka i twórcy (1948–1959), Warszawa 1985, s. 5.
[2] B. Otwinowska, Wprowadzenie i... dopełnienie, w: Polacy wobec przemocy 1944–1956, red. B. Otwinowska, J. Żaryn, Warszawa 1996, s. 5.
[3] Tamże, s. 12.
[4] M. Fik, Kultura polska 1944–1956, w: Polacy wobec przemocy..., s. 227.
[5] Tamże, s. 229.
[6] Zob. tamże.
[7] Tamże.
[8] Z. Łapiński, hasło „Tygodnik Powszechny”, w: Słownik realizmu socjalistycznego, red. Z. Łapiński, W. Tomasik, Kraków 2004, s. 375.
[9] Cyt. za: K. Kersten, dz. cyt., s. 312.
[10] M. Fik, dz. cyt., s. 243.
[11] P. Hübner, Nauki społeczne i humanistyka — mechanizmy zniewolenia, w: Polacy wobec przemocy..., s. 277.
[12] Tamże.
[13] Cyt. za: K. Kersten, dz. cyt., s. 311.
[14] S. Żółkiewski, Badania nad literaturą polską. Dorobek, stan i potrzeby. Z powodu I. Kongresu Nauki Polskiej, Warszawa 1951.
[15] Zob. P. Hübner, dz. cyt., s. 284–285.
[16] Zob. tamże, s. 287.
[17] Z referatu Adama Schaffa przygotowanego na I Kongres Nauki polskiej. Cyt. za: P. Hübner, dz. cyt., s. 288.
[18] Zob. P. Hübner, dz. cyt., s. 291–292.
[19] W. Leopold, W walce z upiorami polonistyki, „Nowa Kultura” 1950, nr 1, s. 3.
[20] S. Żółkiewski, Dynamika przełomu literackiego, „Nowa Kultura” 1950, nr 1, s. 5.
[21] A. Ważyk, Perspektywy rozwojowe literatury polskiej..., s. 95.
[22] Zob. P. Hübner, dz. cyt., s. 300.
[23] J. Borejsza, Obrachunki na węzłowej stacji, „Kuźnica” 1946, nr 50, s. 1.
[24] P. Hübner, dz. cyt., s. 303.
[25] W. Leopold, dz. cyt., s. 3.
[26] Zob. J. Connelly, T. Suleja, „Projekt reformy personalnej polonistyki uniwersyteckiej” Stefana Żółkiewskiego z 1950 roku, „Arcana” 1997, nr 2, s. 93–99.
[27] S. Jerschina, streszczenie pracy pt. Liryka Norwida, „Sprawozdania PAU” 1945, nr 8, s. 204–207.
[28] S. Żółkiewski, Z krainy bełkotu, „Kuźnica” 1946, nr 21, s. 12.
[29] S. Jerschina, dz. cyt., s. 205.
[30] Tamże.
[31] Tamże, s. 206.
[32] Tamże, s. 207.
[33] S. Jerschina, W odpowiedzi na bełkot, „Tygodnik Warszawski” 1946, nr 27, s. 8.
[34] T. Filip, Cypriana Norwida „Fortepian Szopena” ze stanowiska twórczości poety odczytany. Wydanie krytyczne poematu opatrzone wstępem, przypisami i próbą analizy rytmu, Kraków 1949.
[35] S. Żółkiewski, Nowy słowniczek, „Kuźnica” 1949, nr 14, s. 11.
[36] Tamże.
[37] K. Górski, Rozprawa z Żółkiewskim (nie o Żółkiewskim), „Tygodnik Powszechny” 1949, nr 23,
s. 4.
[38] S. Żółkiewski, dz. cyt., s. 11.
[39] Tamże.
[40] Tamże.
[41] Tamże.
[42] S. Żółkiewski, Jeszcze raz słowniczek, „Kuźnica” 1949, nr 19, s. 16.
[43] List stanowił w zasadzie komentarz do noty w „Tygodniku Powszechnym”, której przedmiotem były właśnie praktyki Stefana Żółkiewskiego (Kor., Duchologia, „Tygodnik Powszechny”  1949, nr 22, s. 12).
[44] S. Pigoń, Jeszcze o „duchu krakowskiej polonistyki”, „Tygodnik Powszechny” 1949, nr 24, s. 6.
[45] K. Górski, dz. cyt., s. 4.
[46] Tamże.
[47] Zob. tamże, s. 5.
[48] S. Żółkiewski, Projekt reformy personalnej polonistyki [zbiór dokumentów], „Arcana” 1997, nr 2, s. 106.
[49] Tamże, s. 112.