wtorek, 22 marca 2016

Rozmowa w "Lesie Rzeczy"


[źródło: "Las Rzeczy" 2016, nr 1]


Literatura jako pytanie o tożsamość – rozmowa z Przemysławem Dakowiczem

Aleksandra Karkowska: Jako studenci kierunku literaturoznawczego, często zastanawiamy się, czy w perspektywie współczesnych badań literaturoznawczo-kulturoznawczych literaturoznawstwo ma szansę się obronić? Czy jednak duże zainteresowanie kulturoznawstwem, czyli tą szerszą skalą, nie spowoduje, że literatura i literaturoznawstwo rozpłyną się w tej kulturoznawczej przestrzeni? Co Pan sądzi na ten temat?

Przemysław Dakowicz: Takie niebezpieczeństwo rzeczywiście istnieje – zmiany w przestrzeni kształcenia akademickiego idą w tym kierunku, by kosztem szczegółowych nauk filologicznych dowartościowywać nieco amorficzne „kulturoznawstwo”. Jest to związane z ogólną zmianą dokonującą się w przestrzeni kultury, z dyktatem obrazu i innych form ekspresji, które obywają się bez udziału słowa. Z drugiej strony – trudno sobie wyobrazić ludzką rzeczywistość bez literatury, a więc także: bez literaturoznawstwa. Kultura ma kilka źródeł: obraz, słowo i dźwięk. Początkiem ich wszystkich jest wszakże myśl, dochodząca do głosu w każdym wytworze kultury. Słowo bodaj najściślej przylega do myśli, język usiłuje odwzorować jej strukturę. Dlatego skłonny byłbym traktować literaturę jako najpierwszą z dziedzin artystycznej działalności podejmowanej przez człowieka. Literatura i literaturoznawstwo będą trwać, dopóki będzie w człowieku potrzeba opowiadania, wyrażania emocji i uczuć. Choć – tego nie da się nie zauważyć – zakres ich oddziaływania stopniowo się zmniejsza.

AM: Czy mógłby Pan opowiedzieć o poszukiwaniach tożsamości na przykładzie swojej twórczości, by przywołać choćby wiersz „Mój prapradziadek Jan”. Jak istotne są te poszukiwania dla Pana?

PD: Kultura od początku koncentruje się na dwóch zagadnieniach – pyta o świat, czym jest i jaki jest, a także o człowieka, o jego miejsce w kosmosie, o cel i sens życia. W myśli starożytnej te dwa nurty refleksji uosabiają, z jednej strony – jońscy filozofowie przyrody, z drugiej – Sokrates. Pytania presokratyków przejęły ostatecznie nauki przyrodnicze, pytania Sokratesa (i wiele innych) zadaje literatura. Być może, najważniejszym przeznaczeniem literatury jest właśnie poszukiwanie tożsamości, jakaś najbardziej pierwotna praca świadomości. Jeśli miałbym w skrócie opisać obszar moich literackich pasji, musiałbym chyba powiedzieć, że od zawsze zajmują mnie dwie kwestie. Po pierwsze: kim jest ten, z którym obcuję, poznając dzieło literackie. Chyba się nie zdarzyło, by jakiś twórca, którego dzieło mnie zachwyciło, nie interesował mnie również jako człowiek. Na ogół ten początkowy zachwyt wywołany przez książkę budził potrzebę zaznajomienia się z życiem jej autora, nawet jeśli miałoby się ono okazać nadzwyczaj nudne. Zwykle okazywało się, że to, co zachwyca w dziele, znajduje potwierdzenie w biografii. Bo w swoich najcelniejszych przejawach literatura jest narzędziem ekspresji „ja”, przestrzenią wypowiedzenia tego, kim jesteśmy, jak sami siebie postrzegamy i rozumiemy. Jako czytelnik mogę tę wypowiedź odbierać i odnosić ją do siebie. Chcąc nie chcąc, odpowiadam również na pytanie, kim jestem wobec tego kogoś, kto mówi z dziele. Każda istotna książka, tzn. taka, która zakorzeniona jest w indywidualnej egzystencji twórcy, która w jakiś sposób ją ujawnia – staje się dla mnie lustrem. W procesie pisania to wszystko ulega jeszcze uwyraźnieniu i zwielokrotnieniu. Wydaje mi się, że literatura, która sobie tego podstawowego pytania o tożsamość nie zadaje, po prostu nie ma sensu. Ona się wtedy zmienia w zabawę, w grę, zatraca swoje personalistyczne oblicze, wikła się w pułapki języka, bo język uznaje za swój ostateczny cel.
Często gdy myślę o uwikłaniu literatury w samą siebie, kiedy zastanawiam się nad współczesną kulturą, służącą niemal bez wyjątku tworzeniu sztucznych światów i rozrywce, przypominają mi się słowa z Pascalowskich Myśli. Odnoszę je również do moich własnych pisarskich zatrudnień – bo literatura nie jest i nigdy nie będzie celem ostatecznym. Cały drugi dział majsłynniejszego dzieła Pascala, opatrzony tytułem Nędza człowieka bez Boga wart jest najgłębszego namysłu. Ponieważ nie mamy tu zbyt wiele miejsca, wybieram trzy urywki. Fragment 168. (wg porządku Brunschwiga): Nie mogąc znaleźć lekarstwa na śmierć, nędzę, niewiedzę, postanowili – aby osiągnąć szczęście – nie myśleć o tym. Fragment 141.: Ludzie wypełniają sobie życie gonitwą za piłką i zającem: jest to przyjemność nawet królów. Fragment 139.: Nie owego miękkiego i spokojnego używania, które pozwala nam pamiętać o naszym stanie, szukamy; ani niebezpieczeństw wojny, ani mozołów urzędu, ale zgiełku, który odwraca nasze myśli i jest dla nas rozrywką. Większa część kultury tworzonej przez człowieka w ostatnich dekadach z tego nurzania się w zgiełku, z upartego „nie myśleć o tym”, z gonitwy „za piłką i zającem” się wywodzi.

AM: Odnosząc się do tego, co Pan powiedział, czy to jest warunek sine qua non literatury – to konstytuowanie się, odnajdywanie się, poszukiwanie tożsamości? Taki, który był, jest i będzie? Czy myśli Pan, że za kilka, kilkanaście lat, gdy Pana córka przeczyta wiersz „Patrzymy przez okno”, też będzie poszukiwała wzorców, matryc?

PD: Wierzę, że tak właśnie się stanie. Że moja córka będzie w stosownym czasie poszukiwała odpowiedzi na najistotniejsze pytania. Wiersze, które dotychczas pisałem, w rozmaity sposób próbują być lustrem dla osoby, dla konkretnego, pojedynczego człowieka. Lustrem, które rozmaite prawdy ujawnia – to znaczy pyta o źródła i korzenie współczesności, o przyczyny i konsekwencje naszych cywilizacyjnych wyborów. Pyta niekiedy w najprostszy sposób, jak ten wiersz, który Pani przywołała: o to, kim jesteśmy w procesie życia, o to, jak się zmieniamy, kim byliśmy przed chwilą, dzień, pięć dni, miesiąc, rok, dziesięć lat temu, a kim jesteśmy dzisiaj. Przedmiotem namysłu jest tu zatem pewien rodzaj ciągłości, coś, co na początku nazwaliśmy tożsamością.

OK: A czy dla Pana literatura jest także swoistym albumem pamięci? Dzięki temu, że wraca Pan do swoich wierszy sprzed kilku lat, przypomina Pan sobie moment tworzenia i chwile, które ten wiersz zawiera?

PD: Nieszczególnie chętnie wracam do tego, co już napisane. Zdarza się, że trzeba sobie coś przypomnieć – zazwyczaj jest to związane z sytuacją spotkania autorskiego. Z rozmów z moimi piszącymi kolegami wnioskuję, że większość z nas najmniej chętnie czyta najstarsze wiersze – jawią się nam jako nieaktualne, gorzej napisane, specyficznie „przeterminowane”. To nie zawsze jest prawda, oczywiście. Wróciłbym tu do metafory, która dwukrotnie pojawiła się w naszej rozmowie. Czytając starsze utwory, w pewnym sensie stajemy przed zwierciadłem, które pokazuje nas w niecodziennych proporcjach, jakbyśmy znaleźli się w „gabinecie luster”. Postać odbita przez szklaną taflę wydaje nam się nie w pełni tożsama z nami tu i teraz.

AM: Nie mogę się oprzeć i muszę zapytać o inspiracje antykiem. Czyli kolejne matryce, które odnajdujemy w Pana twórczości, na przykład centonu, nawiązanie do Termopil i Cheronei w „Afazji polskiej”. Czy osiągnięcia kultury basenu Morza Śródziemnego wpływają na Pana twórczość i tożsamość? Czy są to zaledwie echa poetyki antycznej?

PD: Powiedzieć, że mamy tu do czynienia z bezpośrednim związkiem, znaczyłoby chyba powiedzieć zbyt wiele. Tak, są to echa, odległe echa. Na tyle jednak wyczuwalne, by skłonić Panią do podjęcia tej kwestii, uznania jej za znaczącą. Jako osoba pisząca mam głębokie przeświadczenie dotyczące żywotności tego wszystkiego, co minęło i jest przez współczesnośćj traktowane jako niebyłe. Każdy, kto tkwi w procesie historycznoliterackim, powinien mieć świadomość, że nie wyskoczył jak Atena z głowy Dzeusa, że to, co robi – chce czy nie – stanowi dalszy ciąg wielowiekowego procesu. Postrzegam kulturę jako continuum. Wielokrotnie o tym pisałem, w Obcowaniu przede wszystkim. Kultura to nigdy niemilknąca rozmowa. Jeślibym się z tej rozmowy wyłączył, wszystko, co piszę, utraciłoby sens, stałoby się jałowe i błahe. Możliwość uczestniczenia w czymś, co nie kończy się na nas, co nie sprowadza się w prosty sposób do naszych osobistych wyborów – jest, w moim mniemaniu, podstawową wartością kultury.

OK: Czy owo continuum, powiązanie przeszłości i teraźniejszości, objawia się też w kategorii postpamięci? Czy nie jest tak, że nie tylko uporządkowanie i dialog zaplanowany, ale że pojawia się w nas coś, co jest echem przeszłości, ale nad czym nie mamy kontroli i czego nie jesteśmy w pełni świadomi?

AM: Można tu wspomnieć kategorię aporetyczności, o której pisała Katarzyna Bojarska w „Wydarzeniach po wydarzeniu”.

PD: Kategoria postpamięci stosuje się do następującej sytuacji: w rozmowie o doświadczeniu historycznym do głosu dochodzą potomkowie generacji, która zaznała zbiorowej traumy. Mamy tu do czynienia ze swego rodzaju projekcją w obrębie ponadindywidualnej pamięci – pokolenie bezpośrednich świadków przekazuje następcom pewien zasób informacji, obrazów i interpretacji. Stają się one istotnym, często nawet: niechcianym, składnikiem percepcji pokolenia młodszego. Czuję się „nosicielem” tego rodzaju spojrzenia na literaturę, do którego pojęcie postpamięci z powodzeniem można by zastosować – w obrębie mojej rodziny jestem kimś, kto (częściowo, fragmentarycznie, zgodnie ze swoimi umiejętnościami i wiedzą) wypowiada rodzinne doświadczenie wojny, wygnania, przemiany tożsamości, kto przedstawia dzieje własnych przodków, zmuszonych do opuszczenia swojego rodzinnego miasta Sokal i przeniesienia się w miejsce zupełnie nowe. Zadziwiające – pokolenie moich rodziców nie zwracało uwagi na te historie. Przychodzi jednak moment, kiedy bezpośredni świadkowie tamtych wydarzeń starzeją się i powoli zaczynają odchodzić, a wtedy pojawia się w kulturze potrzeba przechowania tego, co za chwilę może zniknąć. Literatura jest naturalnym rezerwuarem pamięci, to ona ma szansę „ujść cało”, to ona staje się „arką przymierza” między przeszłością a teraźniejszością. Ja się bardzo cieszę, że my po ’89 roku w ogóle mamy w kulturze możliwość wypowiadania prawd wcześniej objętych milczeniem. Gdyby wciąż istniał PRL, prawdopodobnie nie mielibyśmy tej możliwości. Prawda historyczna, pozostająca w ścisłym związku z doświadczeniem indywidualnej egzystencji, czekałaby na odkrycie – w kajetach, w notatnikach, w archiwach domowych. I, być może, nigdy by się do naszej zbiorowej świadomości nie przebiła. Po ’89 roku doszło do wielkiej rewolucji w zakresie ponadindywidualnej pamięci. Myślę, że kategoria postpamięci okazuje się niezwykle pomocna w dochodzeniu do rozumienia, gdzie się jako zbiorowość znajdujemy. Bez tej wiedzy nigdy nie bylibyśmy zdolni do odzyskania elementarnej równowagi; nazwijmy ją roboczo równowagą psychohistoryczną. Po dziesięcioleciach trwania tego schizofrenicznego, wewnętrznie sprzecznego tworu państwowego zwanego Polską Ludową, jesteśmy przecież niezrównoważeni, niezrównoważona jest nasza kultura. Wypowiadając to, co nie zostało wypowiedziane wcześniej, stwarzamy sobie szansę na normalność.

AM: Gdyby zechciał Pan na zakończenie opowiedzieć o aspekcie historiozoficznym swojej twórczości. Pozwolę sobie nawiązać do tomiku „Teoria wiersza polskiego”, którego tytuł jest prowokacyjny. Zwłaszcza dla studentów, którzy poszukując opracowań teoretycznych, natrafiają na tytuł, natrafiają na nazwisko, które im się kojarzy, myślą – to jest to, pokażę się na zajęciach, prawie Skwarczyńska. Sięgają, otwierają książkę, a tu siurpryza.

PD: A jakie jest pytanie?

AM: A pytanie brzmi następująco: Czy fundamentem tworzenia poezji polskiej jest historiozofia? Czy forma schodzi na dalszy plan?

PD: Teoria wiersza polskiego to nie jest książka, która byłaby zaplanowana, rozrysowana według jakiegoś schematu. Wszystko zaczęło się, jak zawsze, od trzech, czterech tekstów poetyckich, między którymi wytworzyło się jakieś napięcie, jakby wiersze podjęły ze sobą dialog. „Rozmowa” między tekstami toczyła się wedle reguł przeze mnie tylko przeczuwanych. W pewnym momencie dotarło do mnie, co jeszcze powinno się znaleźć w tej książeczce, by stała się ona w miarę kompletna. Wtedy też odsłonił się (może lepiej byłoby rzec: objawił się) tytuł całości. No i muszę powiedzieć, że rzeczywiście zamysł był dosyć bezczelny. Bezczelny, ponieważ tytuł Teoria wiersza polskiego sugeruje, że ktoś, kto książkę napisał, wierzy w możliwość objęcia całości, że jakaś całość – w naszej epoce fragmentów, szczątków i ścinków – jest w ogóle do pomyślenia. Ten ktoś musiał sobie pomyśleć: „Opowiem o tym, co jest naszym współczesnym doświadczeniem historycznym, posługując się językiem poezji, grając literackimi kalkami”. Gra z tradycją oznacza tu świadome unikanie pułapek poezji martyrologiczno-patriotycznej. Ironia, autoironia, pastisz, trawestacja, kryptocytat. Przy tym gra, która nie jest celem ostatecznym, ale środkiem do osiągnięcia założonych rezultatów. Chodziło o wywołanie fermentu, o zmuszenie czytelnika do złożenia jednoznacznej deklaracji – po której stronie się opowiada i co naprawdę obchodzi go w literaturze.
Pytała Pani, czy naczelną racją polskiej poezji jest refleksja historiozoficzna. Z całą pewnością – nie! Ale to ogromnie charakterystyczna cecha twórczości poetyckiej powstającej w tej części Europy. Proszę zwrócić uwagę, że najwybitniejsze dokonania „polskiej szkoły poezji” z namysłu nad porządkiem dziejów się zrodziły. Myślę o twórcach tej miary, co Czesław Miłosz czy Zbigniew Herbert. W oczach odbiorcy obcojęzycznego (szczególnie w obszarze języka i kultury angielskiej) ta głębia wejrzenia w mroczny porządek historii odróżniała naszych poetów od ich sytych i zadowolonych kolegów z Zachodu. Ale – powtórzę tę oczywistość – gdyby literatura ograniczyła się do prezentowania problemów z pogranicza historii, polityki i etyki, prędko wyschłyby jej źródła.
Ze świadomości, że historia jest tylko jednym (wcale nie najważniejszym) z wymiarów, w jakich rozgrywa się życie, wyrasta ta część mojego pisania, którą znaczą eseje z Obcowania opatrzone wspólnym tytułem Nowoczesność schizofreniczna oraz, by wymienić rzeczy najnowsze, tomik Boże klauny i wydany w styczniu zbiór poematów Ćwiczenia duchowne.

Rozmawiały: Aleksandra Karkowska-Rogińska i Agata Mikołajko

Transkrypcja: Agata Mikołajko

wtorek, 1 marca 2016

Powrót Niezłomnych


Utwory pochodzą z drugiego wydania tomu Łączka, do którego dołączono płytę z kompozycjami Mikołaja Hertla.

Wykonują:
Ewelina Siedlecka-Kosińska (śpiew)
Jerzy Zelnik (recytacja)