[źródło: "Las Rzeczy" 2016, nr 1]
Literatura
jako pytanie o tożsamość – rozmowa z Przemysławem Dakowiczem
Aleksandra
Karkowska: Jako studenci kierunku literaturoznawczego, często
zastanawiamy się, czy w perspektywie współczesnych badań
literaturoznawczo-kulturoznawczych literaturoznawstwo ma szansę się
obronić? Czy jednak duże zainteresowanie kulturoznawstwem, czyli tą
szerszą skalą, nie spowoduje, że literatura i literaturoznawstwo
rozpłyną się w tej kulturoznawczej przestrzeni? Co Pan sądzi na
ten temat?
Przemysław
Dakowicz: Takie niebezpieczeństwo rzeczywiście istnieje –
zmiany w przestrzeni kształcenia akademickiego idą w tym kierunku,
by kosztem szczegółowych nauk filologicznych dowartościowywać
nieco amorficzne „kulturoznawstwo”. Jest to związane z ogólną
zmianą dokonującą się w przestrzeni kultury, z dyktatem obrazu i
innych form ekspresji, które obywają się bez udziału słowa.
Z drugiej strony – trudno sobie wyobrazić ludzką rzeczywistość
bez literatury, a więc także: bez literaturoznawstwa. Kultura
ma kilka źródeł: obraz, słowo i dźwięk. Początkiem ich
wszystkich jest wszakże myśl, dochodząca do głosu w każdym
wytworze kultury. Słowo bodaj najściślej przylega do myśli, język
usiłuje odwzorować jej strukturę. Dlatego skłonny byłbym
traktować literaturę jako najpierwszą z dziedzin artystycznej
działalności podejmowanej przez człowieka. Literatura i
literaturoznawstwo będą trwać, dopóki będzie w człowieku
potrzeba opowiadania, wyrażania emocji i uczuć. Choć – tego nie
da się nie zauważyć – zakres ich oddziaływania stopniowo się
zmniejsza.
AM:
Czy mógłby Pan opowiedzieć o poszukiwaniach tożsamości na
przykładzie swojej twórczości, by przywołać choćby wiersz „Mój
prapradziadek Jan”. Jak istotne są te poszukiwania dla Pana?
PD:
Kultura od początku koncentruje się na dwóch zagadnieniach –
pyta o świat, czym jest i jaki jest, a także o człowieka, o jego
miejsce w kosmosie, o cel i sens życia. W myśli starożytnej
te dwa nurty refleksji uosabiają, z jednej strony – jońscy
filozofowie przyrody, z drugiej – Sokrates. Pytania presokratyków
przejęły ostatecznie nauki przyrodnicze, pytania Sokratesa (i wiele
innych) zadaje literatura. Być może, najważniejszym przeznaczeniem
literatury jest właśnie poszukiwanie tożsamości, jakaś
najbardziej pierwotna praca świadomości. Jeśli miałbym w skrócie
opisać obszar moich literackich pasji, musiałbym chyba powiedzieć,
że od zawsze zajmują mnie dwie kwestie. Po pierwsze: kim jest ten,
z którym obcuję, poznając dzieło literackie. Chyba się nie
zdarzyło, by jakiś twórca, którego dzieło mnie zachwyciło, nie
interesował mnie również jako człowiek. Na ogół ten początkowy
zachwyt wywołany przez książkę budził potrzebę zaznajomienia
się z życiem jej autora, nawet jeśli miałoby się ono okazać
nadzwyczaj nudne. Zwykle okazywało się, że to, co zachwyca w
dziele, znajduje potwierdzenie w biografii. Bo w swoich
najcelniejszych przejawach literatura jest narzędziem ekspresji
„ja”, przestrzenią wypowiedzenia tego, kim jesteśmy, jak sami
siebie postrzegamy i rozumiemy. Jako czytelnik mogę tę wypowiedź
odbierać i odnosić ją do siebie. Chcąc nie chcąc, odpowiadam
również na pytanie, kim jestem wobec tego kogoś, kto mówi z
dziele. Każda istotna książka, tzn. taka, która zakorzeniona jest
w indywidualnej egzystencji twórcy, która w jakiś sposób ją
ujawnia – staje się dla mnie lustrem. W procesie pisania to
wszystko ulega jeszcze uwyraźnieniu i zwielokrotnieniu. Wydaje mi
się, że literatura, która sobie tego podstawowego pytania o
tożsamość nie zadaje, po prostu nie ma sensu. Ona się wtedy
zmienia w zabawę, w grę, zatraca swoje personalistyczne oblicze,
wikła się w pułapki języka, bo język uznaje za swój ostateczny
cel.
Często
gdy myślę o uwikłaniu literatury w samą siebie, kiedy zastanawiam
się nad współczesną kulturą, służącą niemal bez wyjątku
tworzeniu sztucznych światów i rozrywce, przypominają mi się
słowa z Pascalowskich Myśli.
Odnoszę je również do moich własnych pisarskich zatrudnień –
bo literatura nie jest i nigdy nie będzie celem ostatecznym. Cały
drugi dział majsłynniejszego dzieła Pascala, opatrzony tytułem
Nędza człowieka bez Boga wart
jest najgłębszego namysłu. Ponieważ nie mamy tu zbyt wiele
miejsca, wybieram trzy urywki. Fragment 168. (wg porządku
Brunschwiga): Nie mogąc znaleźć
lekarstwa na śmierć, nędzę, niewiedzę, postanowili – aby
osiągnąć szczęście – nie myśleć o tym. Fragment
141.: Ludzie wypełniają sobie
życie gonitwą za piłką i zającem: jest to przyjemność nawet
królów. Fragment 139.: Nie
owego miękkiego i spokojnego używania, które pozwala nam pamiętać
o naszym stanie, szukamy; ani niebezpieczeństw wojny, ani mozołów
urzędu, ale zgiełku, który odwraca nasze myśli i jest dla nas
rozrywką. Większa część kultury tworzonej przez
człowieka w ostatnich dekadach z tego nurzania się w zgiełku, z
upartego „nie myśleć o tym”, z gonitwy „za piłką i zającem”
się wywodzi.
AM:
Odnosząc się do tego, co Pan powiedział, czy to jest warunek sine
qua non literatury – to konstytuowanie się, odnajdywanie się,
poszukiwanie tożsamości? Taki, który był, jest i będzie? Czy
myśli Pan, że za kilka, kilkanaście lat, gdy Pana córka przeczyta
wiersz „Patrzymy przez okno”, też będzie poszukiwała wzorców,
matryc?
PD:
Wierzę, że tak właśnie się stanie. Że moja córka będzie w
stosownym czasie poszukiwała odpowiedzi na najistotniejsze pytania.
Wiersze, które dotychczas pisałem, w rozmaity sposób
próbują być lustrem dla osoby, dla konkretnego, pojedynczego
człowieka. Lustrem, które rozmaite prawdy ujawnia – to znaczy
pyta o źródła i korzenie współczesności, o przyczyny i
konsekwencje naszych cywilizacyjnych wyborów. Pyta niekiedy w
najprostszy sposób, jak ten wiersz, który Pani przywołała: o to,
kim jesteśmy w procesie życia, o to, jak się zmieniamy, kim
byliśmy przed chwilą, dzień, pięć dni, miesiąc, rok, dziesięć
lat temu, a kim jesteśmy dzisiaj. Przedmiotem namysłu jest tu zatem
pewien rodzaj ciągłości, coś, co na początku nazwaliśmy
tożsamością.
OK:
A czy dla Pana literatura jest także swoistym albumem pamięci?
Dzięki temu, że wraca Pan do swoich wierszy sprzed kilku lat,
przypomina Pan sobie moment tworzenia i chwile, które ten wiersz
zawiera?
PD:
Nieszczególnie chętnie wracam do tego, co już napisane.
Zdarza się, że trzeba sobie coś przypomnieć – zazwyczaj jest to
związane z sytuacją spotkania autorskiego. Z rozmów z moimi
piszącymi kolegami wnioskuję, że większość z nas najmniej
chętnie czyta najstarsze wiersze – jawią się nam jako
nieaktualne, gorzej napisane, specyficznie „przeterminowane”. To
nie zawsze jest prawda, oczywiście. Wróciłbym tu do metafory,
która dwukrotnie pojawiła się w naszej rozmowie. Czytając starsze
utwory, w pewnym sensie stajemy przed zwierciadłem, które pokazuje
nas w niecodziennych proporcjach, jakbyśmy znaleźli się w
„gabinecie luster”. Postać odbita przez szklaną taflę wydaje
nam się nie w pełni tożsama z nami tu i teraz.
AM:
Nie mogę się oprzeć i muszę zapytać o inspiracje antykiem. Czyli
kolejne matryce, które odnajdujemy w Pana twórczości, na przykład
centonu, nawiązanie do Termopil i Cheronei w „Afazji polskiej”.
Czy osiągnięcia kultury basenu Morza Śródziemnego wpływają na
Pana twórczość i tożsamość? Czy są to zaledwie echa poetyki
antycznej?
PD:
Powiedzieć, że mamy tu do czynienia z bezpośrednim związkiem,
znaczyłoby chyba powiedzieć zbyt wiele. Tak, są to echa, odległe
echa. Na tyle jednak wyczuwalne, by skłonić Panią do podjęcia tej
kwestii, uznania jej za znaczącą. Jako osoba pisząca mam głębokie
przeświadczenie dotyczące żywotności tego wszystkiego, co minęło
i jest przez współczesnośćj traktowane jako niebyłe. Każdy, kto
tkwi w procesie historycznoliterackim, powinien mieć świadomość,
że nie wyskoczył jak Atena z głowy Dzeusa, że to, co robi –
chce czy nie – stanowi dalszy ciąg wielowiekowego procesu.
Postrzegam kulturę jako continuum. Wielokrotnie o tym pisałem, w
Obcowaniu przede
wszystkim. Kultura to nigdy niemilknąca rozmowa. Jeślibym się z
tej rozmowy wyłączył, wszystko, co piszę, utraciłoby sens,
stałoby się jałowe i błahe. Możliwość uczestniczenia w czymś,
co nie kończy się na nas, co nie sprowadza się w prosty sposób do
naszych osobistych wyborów – jest, w moim mniemaniu, podstawową
wartością kultury.
OK:
Czy owo continuum, powiązanie przeszłości i teraźniejszości,
objawia się też w kategorii postpamięci? Czy nie jest tak, że nie
tylko uporządkowanie i dialog zaplanowany, ale że pojawia się w
nas coś, co jest echem przeszłości, ale nad czym nie mamy kontroli
i czego nie jesteśmy w pełni świadomi?
AM:
Można tu wspomnieć kategorię aporetyczności, o której pisała
Katarzyna Bojarska w „Wydarzeniach po wydarzeniu”.
PD:
Kategoria postpamięci stosuje się do następującej sytuacji: w
rozmowie o doświadczeniu historycznym do głosu dochodzą potomkowie
generacji, która zaznała zbiorowej traumy. Mamy tu do czynienia ze
swego rodzaju projekcją w obrębie ponadindywidualnej pamięci –
pokolenie bezpośrednich świadków przekazuje następcom pewien
zasób informacji, obrazów i interpretacji. Stają się one
istotnym, często nawet: niechcianym, składnikiem percepcji
pokolenia młodszego. Czuję się „nosicielem” tego rodzaju
spojrzenia na literaturę, do którego pojęcie postpamięci z
powodzeniem można by zastosować – w obrębie mojej rodziny jestem
kimś, kto (częściowo, fragmentarycznie, zgodnie ze swoimi
umiejętnościami i wiedzą) wypowiada rodzinne doświadczenie wojny,
wygnania, przemiany tożsamości, kto przedstawia dzieje własnych
przodków, zmuszonych do opuszczenia swojego rodzinnego miasta Sokal
i przeniesienia się w miejsce zupełnie nowe. Zadziwiające –
pokolenie moich rodziców nie zwracało uwagi na te historie.
Przychodzi jednak moment, kiedy bezpośredni świadkowie tamtych
wydarzeń starzeją się i powoli zaczynają odchodzić, a wtedy
pojawia się w kulturze potrzeba przechowania tego, co za chwilę
może zniknąć. Literatura jest naturalnym rezerwuarem pamięci, to
ona ma szansę „ujść cało”, to ona staje się „arką
przymierza” między przeszłością a teraźniejszością. Ja się
bardzo cieszę, że my po ’89 roku w ogóle mamy w kulturze
możliwość wypowiadania prawd wcześniej objętych milczeniem.
Gdyby wciąż istniał PRL, prawdopodobnie nie mielibyśmy tej
możliwości. Prawda historyczna, pozostająca w ścisłym związku z
doświadczeniem indywidualnej egzystencji, czekałaby na odkrycie –
w kajetach, w notatnikach, w archiwach domowych. I, być może, nigdy
by się do naszej zbiorowej świadomości nie przebiła. Po ’89
roku doszło do wielkiej rewolucji w zakresie ponadindywidualnej
pamięci. Myślę, że kategoria postpamięci okazuje się niezwykle
pomocna w dochodzeniu do rozumienia, gdzie się jako zbiorowość
znajdujemy. Bez tej wiedzy nigdy nie bylibyśmy zdolni do odzyskania
elementarnej równowagi; nazwijmy ją roboczo równowagą
psychohistoryczną. Po dziesięcioleciach trwania tego
schizofrenicznego, wewnętrznie sprzecznego tworu państwowego
zwanego Polską Ludową, jesteśmy przecież niezrównoważeni,
niezrównoważona jest nasza kultura. Wypowiadając to, co nie
zostało wypowiedziane wcześniej, stwarzamy sobie szansę na
normalność.
AM:
Gdyby zechciał Pan na zakończenie opowiedzieć o aspekcie
historiozoficznym swojej twórczości. Pozwolę sobie nawiązać do
tomiku „Teoria wiersza polskiego”, którego tytuł jest
prowokacyjny. Zwłaszcza dla studentów, którzy poszukując
opracowań teoretycznych, natrafiają na tytuł, natrafiają na
nazwisko, które im się kojarzy, myślą – to jest to, pokażę
się na zajęciach, prawie Skwarczyńska. Sięgają, otwierają
książkę, a tu siurpryza.
PD:
A jakie jest pytanie?
AM:
A pytanie brzmi następująco: Czy fundamentem tworzenia poezji
polskiej jest historiozofia? Czy forma schodzi na dalszy plan?
PD:
Teoria wiersza polskiego
to nie jest książka, która byłaby zaplanowana, rozrysowana według
jakiegoś schematu. Wszystko zaczęło się, jak zawsze, od trzech,
czterech tekstów poetyckich, między którymi wytworzyło się
jakieś napięcie, jakby wiersze podjęły ze sobą dialog. „Rozmowa”
między tekstami toczyła się wedle reguł przeze mnie tylko
przeczuwanych. W pewnym momencie dotarło do mnie, co jeszcze powinno
się znaleźć w tej książeczce, by stała się ona w miarę
kompletna. Wtedy też odsłonił się (może lepiej byłoby rzec:
objawił się) tytuł całości. No i muszę powiedzieć, że
rzeczywiście zamysł był dosyć bezczelny. Bezczelny, ponieważ
tytuł Teoria wiersza polskiego
sugeruje, że ktoś, kto książkę napisał, wierzy w
możliwość objęcia całości, że jakaś całość – w naszej
epoce fragmentów, szczątków i ścinków – jest w ogóle do
pomyślenia. Ten ktoś musiał sobie pomyśleć: „Opowiem o tym, co
jest naszym współczesnym doświadczeniem historycznym, posługując
się językiem poezji, grając literackimi kalkami”. Gra z tradycją
oznacza tu świadome unikanie pułapek poezji
martyrologiczno-patriotycznej. Ironia, autoironia, pastisz,
trawestacja, kryptocytat. Przy tym gra, która nie jest celem
ostatecznym, ale środkiem do osiągnięcia założonych rezultatów.
Chodziło o wywołanie fermentu, o zmuszenie czytelnika do złożenia
jednoznacznej deklaracji – po której stronie się opowiada i co
naprawdę obchodzi go w literaturze.
Pytała
Pani, czy naczelną racją polskiej poezji jest refleksja
historiozoficzna. Z całą pewnością – nie! Ale to ogromnie
charakterystyczna cecha twórczości poetyckiej powstającej w tej
części Europy. Proszę zwrócić uwagę, że najwybitniejsze
dokonania „polskiej szkoły poezji” z namysłu nad porządkiem
dziejów się zrodziły. Myślę o twórcach tej miary, co Czesław
Miłosz czy Zbigniew Herbert. W oczach odbiorcy obcojęzycznego
(szczególnie w obszarze języka i kultury angielskiej) ta głębia
wejrzenia w mroczny porządek historii odróżniała naszych poetów
od ich sytych i zadowolonych kolegów z Zachodu. Ale – powtórzę
tę oczywistość – gdyby literatura ograniczyła się do
prezentowania problemów z pogranicza historii, polityki i etyki,
prędko wyschłyby jej źródła.
Ze
świadomości, że historia jest tylko jednym (wcale nie
najważniejszym) z wymiarów, w jakich rozgrywa się życie, wyrasta
ta część mojego pisania, którą znaczą eseje z Obcowania
opatrzone wspólnym tytułem Nowoczesność
schizofreniczna oraz, by wymienić rzeczy najnowsze, tomik
Boże klauny i wydany
w styczniu zbiór poematów Ćwiczenia
duchowne.
Rozmawiały:
Aleksandra Karkowska-Rogińska i Agata Mikołajko
Transkrypcja:
Agata Mikołajko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz