czwartek, 30 sierpnia 2012

O "Placach zabaw ostatecznych" w "Toposie"


W najnowszym numerze "Toposu" opublikowany został esej Teresy Rudowicz, w którym znalazło się kilka uwag o wierszach z tomu Place zabaw ostatecznych. Autorka wyraziła zgodę na udostępnienie tekstu czytelnikom niniejszego bloga.


To, co zwiemy początkiem, często bywa kresem.
O linoskoczkach, wędrówce i mecie w wierszach Dakowicza, Eliota i Sikorskiego

„Tylko ludzie bez wyobraźni muszą wymyślać wszystko od początku. Prawdziwego artystę poznajemy po tym, jak potrafi on spożytkować to, co zaanektował – a anektuje on wszystko”. Zacytowana myśl Oskara Wilde’a wydała mi się właściwą próbą wprowadzenia w poezję trzech, zupełnie różnych autorów, których łączy sposób, w jaki potrafili spożytkować to, co zaanektowali. Każdy z nich pisze szeroko, poszukuje i spina mostem bardzo odległe lądy. Tworzy tak, że każde zetknięcie ze słowem zostawia rozchodzące się fale, coraz dalej i dalej. Dajesz się unosić, płyniesz, choć nigdy nie wiesz, do jakiego brzegu, po jakie skarby ukryte.
Thomas Eliot, Cezary Sikorski, Przemysław Dakowicz – poetycki wielogłos, brzmiący unisono, zadziwiająco blisko, jakby jeden drugiemu podawał pałeczkę w poetyckiej sztafecie. Gęsta od symboli, kontekstów, nawiązań i znaczeń poezja Eliota jest źródłem inspiracji wielu pokoleń poetów. Zachwyca i fascynuje. Cezary Sikorski skłania się wprawdzie nie ku niej, lecz ku Elegiom duinejskim Rainera Marii Rilkego. Czyni z nich fundament do budowy własnej, oryginalnej opowieści. I choć wyimek Z elegii V, noszący podtytuł: o linoskoczkach, powinnam zakorzenić właśnie tam, pójdę do poezji Eliota. Czy słusznie? Nie wiem.
W namiocie cyrkowym trwa przedstawienie – „Madame Lamort zwija i rozwija ziemskie drogi / wstążki bez końca, falbany, kwiaty.”[1] Kolorowy świat cyrku, pełen iluzji, sztuczek, służy zabawie. Arena żyje, pulsuje, skrzy się, przebarwia. A ona – Pani Śmierć – „wciąż ustawia postacie w cyrku”[2], zmienia dekoracje, maski. Pojawiają się przed nami przerysowane, komiczne. Cyrk to przecież idealne miejsce dla wszelkich wybryków natury, wszelkich niedoskonałości, inności, skrzywień. Jest więc „starzec zmarszczony jak grzybnia. Chciałby / trzymać rytm lecz tkwi w zbyt luźnej skórze, która / kiedyś mieściła dwóch mężczyzn”[3]. Jest młodzieniec „cały z muskułów i prostych skojarzeń – syn karku i mniszki”[4]. Wokół areny my – „róża widzów w kapeluszach losu”[5]. Bawimy się, śmiejemy, klaszczemy, jakbyśmy nie zdawali sobie sprawy, że uczestniczymy w przedstawieniu, zmieniamy się wraz z dekoracjami. Jak płatki róży kwitniemy, by zwiędnąć, więdniemy, by znów zakwitnąć. Kapelusze na naszych głowach „pełne wstęg, kokard, sztucznych kwiatów”[6], fałszywe, piękne i złudne są „w stałej ofercie Madame Lamort”[7], jakby w kiczu i tanich błyskotkach krył się klucz do nieśmiertelności.
Róża widzów rozkwitająca wokół areny wiedzie mnie wprost do poematów Eliota z cyklu Cztery kwartety. W Burt Norton, trawestując myśl Koheleta, a za nim św. Augustyna, prowadzi nas Eliot do ogrodu różanego – miejsca zmysłowej, naturalnej piękności. „Czas przeszły i obecny czas / Oba obecne są chyba w przyszłości, / A przyszłość jest zawarta w przeszłym czasie. / Jeśli czas cały jest nie do odkupienia. / To, co być mogło, jest abstrakcją, / Stale trwającą możliwością / Tylko w świecie rozważań. / To, co być mogło i to, co było, / Jeden wskazują cel, co zawsze jest obecny. / Dudni w pamięci echo kroków / Wzdłuż korytarza, którym nie przeszliśmy, / Do furtki, której nigdy nie otworzyliśmy, / Do różanego ogrodu” [8].
Teraźniejszość, przeszłość i przyszłość, jak chce autor Wyznań, istnieją o tyle, o ile w umyśle człowieka istnieją oczekiwanie, uwaga i pamięć. Ona ocala trwanie, a trwanie jest „życiem pamięci”. Co zapamiętane, trwa.
Popiół spalonych róż pojawia się na rękawie starca w czwartej części Czterech kwartetów pt. Little Gidding. W końcówce tego poematu języki ognia tworzą kształt przypominający różę. Kwiat, będący symbolem miłości i życia, łączy się z ogniem, symbolizującym wieczność i miłość, ale także namiętność, żądze, ogień piekielny wreszcie. „To, co zwiemy początkiem, często bywa kresem,/ A dojście do kresu oznacza początek”[9] – pisze Eliot. Zjednoczenie róży i ognia oznacza koniec i początek (Ouroboros), nieustanną przemianę bytów, pełnię, jest to „ stan całkowitej prostoty/ (Kosztujący nie mniej niż wszystko)”[10].
Wysoko w górze, pod dachem cyrkowego namiotu, rozpostarta jest lina. Tam spotykają się akrobaci – linoskoczkowie. W eseju O poezji, obrazie i ekfrazie, stanowiącym posłowie tomu Wyimki z Elegii duinejskich R. M. Rilkego, Sikorski przywołuje obraz Pabla Picassa pt. Rodzina linoskoczków. Pisze: „Picasso rozrzuca postacie i izoluje je od siebie tak, iż bez sprzeciwu akceptujemy to, że są razem, ale żadna z nich nie patrzy na inną. Gdzieś u szczytu namiotu cyrkowego ich oczy i dłonie muszą przecież nieustannie śledzić się, dotykać i mocno zwierać, bo od tego zależy życie i przeżycie, ale nie w tej chwili, którą dokumentuje Picasso, kiedy ważna jest ich monadyczna odrębność. Jakby chciał powiedzieć, że maluje nie ich, lecz nas, wyabstrahowanych z codziennej krzątaniny, ukazanych w nierealnej przestrzeni poza czasem, nas – aktorów, którzy mogą zagrać Wszystko, lecz którzy najlepiej grają Nic”[11].
Tam, pod kopułą cyrkowego namiotu, rozgrywa się właściwe przedstawienie. A przejście po linie każdy z nas musi odbyć samodzielnie.
Motyw liny, po której w dniu Sądu Ostatecznego będzie musiał przejść każdy zmartwychwstały pojawia się we wszystkich trzech religiach. Rilke, a wraz z nim Sikorski, rozpinają ją nad areną świata jako cyrku. Przemysław Dakowicz, zainspirowany eschatologicznymi wyobrażeniami mahometan mieszkających w Palestynie, rozpina ją między kamienną kolumną na placu świątynnym w Jerozolimie a Górą Oliwną.
Poniżej jest Dolina Cedronu (arabskie Wadi an-Nar) – jedno z najstarszych cmentarzysk na świecie, na którym spoczywają obok siebie wyznawcy Jahwe, Allacha i Jezusa.
Homo viator – pchany wciąż do przodu – często balansuje na krawędzi, tańczy na linie. Jak w Poemacie echolalicznym. Idź. To niezwykły wiersz, inspirowany poezją Eliota. Pobrzmiewają tu echa Wydrążonych ludzi, Ziemi jałowej, poematu ogólnoludzkiego, ponadczasowego, nawiązującego do tradycji orfickiej.
Idź – to nakaz, wewnętrzny głos, imperatyw, siła, coś, co dokona się niezależnie od naszej woli. I choć „nić wżyna się w podeszwę stopy”[12], choć czasem tracimy równowagę, przejście jest koniecznością, jedyną drogą, wspólną wszystkim żyjącym.
Co w dole? U Eliota – ziemia jałowa, martwa kraina, pusta dolina gwiazd umierających, u Dakowicza – rzędy pogruchotanych kamieni, zatarte napisy, imiona, u Sikorskiego –  okrągła cyrkowa arena. I my „ róża widzów w kapeluszach losu”[13] – my, „wydrążeni ludzie, wypchani ludzie, wspólnie się wahające głowy napchane słomą”[14]  niezdolni do działania, pełni rozczarowań, obaw, lęków, puści wewnętrznie.

Czy rację ma Dante pisząc w Pieśni III Piekła:
„Mistrzu – spytałem – skąd ten chór boleści,
Kto ów lud taką snadź rozpaczą zdjęty?
On rzekł: - Męczarnię takiej podłej treści,
Znoszą w tym miejscu te dusze mizerne,
Które bez hańby żyły i bez cześci,
Są zaś wmieszane między owe bierne
Rzesze aniołów, które samolubne
Żyły, ni wrogie Bogu, ni też wierne.
Niebo ich nie chce, gdyż niosłyby zgubę
Jego piękności; piekło je wyklucza,
Gdyżby z nich gorsi mogli zyskać chlubę.”[15]

Okrągła cyrkowa arena to stale obecny w literaturze motyw koła – boska wieczność jako okrąg o nieskończonym obwodzie, w który wpisane są nasze losy. „Na tym ostatnim placu spotkań/ po omacku szukamy”[16]. Czego szukamy? Myśli, czynu, słowa? Nie przypadkiem książka Dakowicza nosi tytuł Place zabaw ostatecznych, nie przypadkiem też powtarza poeta biblijną prawdę – „Masz uszy / słuchaj”.  
Słuchaj – „głosów nocy bębny dudnią i kwilą kościane piszczałki / śpiewa humus bulgoce guano / a tyś jest czółenko / osnowa / i wątek”[17].
Dakowicz sprawnie żongluje motywami, buduje piętra znaczeń, świadomie łącząc kolejnymi mostami bardzo odległe lądy: głos wołającego, tańczącą Salome, opętaną Anneliese Michel i zahibernowane ciało Disneya. Masz uszy? Słuchaj – „głos / jeszcze bełkoce / znika / pod powierzchnią // przyłóż dłoń do ucha// może / coś tam / usłyszysz”[18].
O świecie wewnątrz pisze Sikorski w wyimku Z elegii VI: „Być tutaj jest wspaniale. Nawet ty o tym wiesz,/ dziewczyno, gdy owrzodziała i pozbawiona/ wszystkiego błąkasz się niczym śmieć po najgorszych/ zaułkach miasta”[19]. Świat zewnętrzny kolorowy i migotliwy oferuje nam tak wiele wygód, przyjemności, prostych i łatwych rozwiązań.
Owo JA, nasze własne, tak proste do znalezienia, jest prawie niemożliwe. Czegokolwiek się nie chwycisz, TU jesteś tylko raz. Wybieraj – GPS -y, gabinety transgresji, selektywne kasowanie pamięci, uzdrawiające seanse, wróżki, karty tarota, magię, próby wychodzenia poza. „Kimś innym, kimś innym  chciałbyś być, opuścić / to ciało, cielsko, duszę, duszyczkę, siedzieć na innych / kanapach, jeść nie tego schabowego z inną kapustą / na większym talerzu, patrzeć na inne krajobrazy”[20].
Możesz wspinać się po stopniach pokory, wędrować na swoją górę Karmel. „Nie powiększaj ciemności, jest wystarczająco ciemna”[21]powtarza Dakowicz za świętym Janem od Krzyża. Ciemność/noc – kategoria teologiczna – wynik odniesienia naszego życia do Boga, jest jednocześnie kategorią psychologiczną, określającą uczuciową oschłość i duchową pustkę.
Przemysław Dakowicz bliski jest pierwotnemu chrześcijaństwu, regułom świętych Bernarda i Benedykta, naśladowaniu Chrystusa. Upodobnienie się do Jezusa cichego i pokornego serca jest fundamentem duchowości chrześcijańskiej. Religia chrześcijańska, za którą opowiada się poeta, uległa zniekształceniu, zdeformowaniu, a może – jak chciał Nietzsche – Bóg umarł, a jego miejsce zajęły dyżurne bożki. Człowiek współczesny przestał odczuwać obecność Boga, przeniósł go w sferę abstrakcji, stworzył nowe wartości służące łatwemu, wygodnemu życiu, opartemu na przyjemnościach. „Może i chciałby widzieć na własne oczy spotkać się z kimś na szczycie drabiny”[22]. Może i chciałby, ale zamknięty w cywilizacyjnej pułapce szuka po omacku, często chaotycznie, albo nie szuka wcale, a kolejni szaleńcy wykrzykują  Gott ist tot. „Zrywając z wiarą chrześcijańską – rzecze Nietzsche – traci się tym samym prawo do chrześcijańskiego morału. Chrześcijaństwo jest systemem, jest obmyślonym, całkowitym poglądem na rzeczy. Wytrącając zeń pojęcie zasadnicze, wiarę w Boga, obala się tym samym całość i nie pozostaje nic istotnego.”[23]
Nawet śmierć zdaje się nas nie dotyczyć. Gdzieś „obok anonsów Kliniki Paznokcia / i Fryzjera Zwierząt Futerkowych”[24] pojawia się ogłoszenie: „Na podstawie fotografii i daty urodzenia / przewiduję termin i szczegółowo charakteryzuję / okoliczności zgonu”[25]. Przygotujmy się jakoś. Niech przyjdzie bez zaskoczenia. „Dobra. Bardzo dobra jest śmierć, która stoi / za plecami, klepie cię po ramieniu / i za każdym razem zanim się obejrzysz / wkłada inną twarz”[26].
W wyimku Z elegii VII – o świecie wewnątrz Sikorski stawia świat zewnętrzny –potrzebny do życia, budowania, tworzenia – w opozycji do wnętrza. Tam i tylko tam każe szukać fundamentalnych, ogólnoludzkich wartości – prawdy, dobra i piękna. Nawet na przekór, a może przede wszystkim na przekór, rzeczywistości zewnętrznej. Jedynie wewnątrz „dostrzec można, jak wraz z krwią płynie przez żyły własna obecność”[27].
Drugą stroną ruchu człowieka wzwyż jest ruch w głąb. Nie „otworzymy się” na prześwit prawdy, nie uchylimy furtki w nieskończoność, jeśli nie zejdziemy w głąb siebie. Do pełni człowieczeństwa, do rdzenia. „Bo nawet szczęście przemienić // trzeba w sobie, by je zobaczyć” – konstatuje Sikorski. I dodaje: „nie ma  świata innego niż wewnątrz”[28].
A tu? „[M]iasto nad łańcuchem gór/ Pęka i zrasta się, i rozpryskuje w fioletowym powietrzu/ Walące się wieże/ Jeruzalem, Ateny, Aleksandria/ Wiedeń Londyn/ Nierzeczywiste”[29].
Wieczni wędrowcy poruszamy się po okręgu, nasza opowieść nie ma początku ani końca. Miasto przechodzi w miasto, wczoraj w jutro, historia znaczy kolejne miejsca, zaułki, ulice, place, kolumny i wieże. „Nie ma innego świata niż wewnątrz”. To tylko płótno rozpięte na stelażu. Obraz, który wcześniej musieliśmy zobaczyć w sobie. Strzelistość katedr i czysty dźwięk muzyki Beethovena, śpiewne frazy Eliota, wyobrażoną na płótnie rodzinę linoskoczków. Wszystko.
„Pełno ciebie w tobie w tobie ale jakby nikogo nie było” parafrazuje Dakowicz Jana z Czarnolasu, by dodać: „patrzysz w lustro widzisz chłopa wielkiego jak dąb/ i myślisz jestem który jestem czasem watro przyjrzeć się/ uważniej (…) by móc od nowa uczyć się świata/ na wyrywki nazywać rzeczy pierwsze wodę wino chleb”[30]. Świat to przede wszystkim nasz prywatny mikrokosmos, stwarzany wciąż od nowa z rzeczy ważnych, takich jak klejenie latawca. Wszak „na początku była listewka / długa prosta / lekka jak oddech”[31]. Ojciec – nauczyciel świata – „rozwijał linkę furkotała mu w rękach / wołaliśmy tato tato / zaciskaliśmy dłonie na jego dłoni”[32], jeszcze nieświadomi przemijania, odejścia, utraty. Szybka zmiana masek w teatrum mundi i oto syn – dziś ojciec – stwarza  świat dla córki, nazywa, objaśnia domy, śnieg, samochody, ludzi. Już wie, że w każdej chwili kryje się wieczność i każda wieczność jest chwilą, a nasze tu i teraz zmienne jak rzeczywistość „za szybą, na trzynastym piętrze wieżowca”[33].
Jesteśmy pomiędzy słowami i rzeczami. Nazywając uczestniczymy w akcie stwarzania. „Wędrowiec znosi z góry w dolinę// nie to, o czym nie można powiedzieć, lecz słowo”[34] – dowodzi Sikorski w wyimku Z elegii dziewiątej – o słowach i rzeczach. „Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu” – zdaje się powtarzać za Miłoszem, przemijasz i jesteś nietrwały jak one, ale masz świadomość przemijania i mowę, która, jako jedyna, może Cię ocalić. Może więc „jesteśmy tutaj tylko po to, by mówić: dom, drzewo, // most, studnia, okno. Lub wyżej: wieża / kolumna…Lecz mówić tak, jak samym / rzeczom nigdy by się nie marzyło”[35].
Jesteśmy – mówi Eliot – pomiędzy ideą i rzeczywistością, między poczęciem i narodzeniem, między pragnieniem i miłosnym spazmem, „krążymy wokół kaktusa i kolczastej figi”[36]. Kaktus jest symbolem męskich narządów płciowych, figa żeńskich. Pierwiastek męski i żeński, niebo i ziemia, animus i anima, zjednoczenie, pełnia, doskonałość, spełnienie. Może właśnie w pierwotnych instynktach jesteśmy najbardziej sobą?  Erotyzm, popęd – czysto zwierzęcy, po witkacowsku „rozhulany”, wymagania ciała, które choć często „dyktują” warunki, ustanawiają prawdę wbrew zakłamaniu wszelkich form myślenia, ukrywających ludzką naturę. Jeśli dodamy do tego wieczne rozdwojenie, niepewność i wszystkie lęki związane z naszym TU BYCIEM nie zdziwią słowa Sikorskiego: „trudno nam zapytać: / połykać czy smakować?/ Zmieniać się czy być sobą? / Czy spieszyć się? Czy zwlekać?”[37].
Nie ma dobrej odpowiedzi i nie ma właściwej decyzji. Stojąc na rozdrożu, zawsze w jakiś sposób tęsknimy za wyborami, których nie podjęliśmy. Jakiekolwiek by one jednak nie były wszyscy, samodzielnie i samotnie, bez przygotowania i treningu, przejdziemy po linie.
Ostatnie słowo niech należy do Eliota, który w eseju Poezja i dramat napisał: „Albowiem jest ostatecznym zadaniem sztuki, żeby przez narzucenie jakiegoś wiarygodnego ładu zwyczajnej rzeczywistości pobudzić nas do odnalezienia jakiegoś ładu wewnątrz rzeczywistego świata i wywołać w nas pogodę, ciszę i ducha pojednania; po czym zostawić nas jak Wergiliusz zostawił Dantego, abyśmy podążali ku krainie, gdzie już nam ten przewodnik nie pomoże”[38].
 

[1] C. Sikorski, Z elegii piątej – o linoskoczkach, [w:] Wyimki z Elegii duinejskich R.M. Rilkego, Szczecin 2011, s. 43.
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Tamże.
[5] Tamże.
[6] Tamże.
[7] Tamże.
[8] T.S. Eliot, Burt Norton, [w:] Szepty nieśmiertelności. Poezje wybrane, przeł. Krzysztof Boczkowski,  Kraków 2001, s. 141.
[9] Tenże, Little Gidding, [w:] Szepty nieśmiertelności…, s.168.
[10] Tamże, s.169.
[11] C.Sikorski, O poezji, obrazie i ekfrazie, [w:] Wyimki z Elegii…, s. 87
[12] P. Dakowicz, Idź. Poemat echolaliczny, [w:] Place zabaw ostatecznych, Sopot 2011, s. 14.
[13] C. Sikorski, Z elegii piątej – o linoskoczkach, [w:] Wyimki z Elegii …, s. 43
[14] T.S. Eliot, Wydrążeni ludzie [w:] Szepty nieśmiertelności…, s. 121.
[15] D. Alighieri, Piekło, Pieśń III, w. 32-42, [w:] Boska komedia, przeł. Edward Porębowicz, Wrocław 1986, s. 17.
[16] T.S. Eliot, Wydrążeni ludzie [w:] Szepty nieśmiertelności…, s. 121.
[17] P. Dakowicz, Idź. Poemat echolaliczny, [w:] Place zabaw ostatecznych, s. 14.
[18] Tamże.
[19] C. Sikorski, Z elegii siódmej – o świecie wewnątrz, [w:] Wyimki z Elegii…, s. 55.
[20] P. Dakowicz, Wyrzygnąć. Traktat o całości, [w:] Place zabaw ostatecznych, s. 34.
[21] Tamże.
[22] Tamże.
[23] F. Nietzsche, Zmierzch bożyszcz, [w:] Dzieła Nietzschego t.V, przeł. Stanisław Wyrzykowski, Warszawa–Kraków 1912, s. 77.
[24] P. Dakowicz, Bardzo dobra jest śmierć, [w:] Place zabaw ostatecznych, s. 49.
[25] Tamże.
[26] Tamże.
[27] C. Sikorski, Z elegii siódmej – o świecie wewnątrz, [w:] Wyimki z Elegii…,  s. 55
[28] Tamże.
[29] T.S. Eliot, Ziemia jałowa [w:] Szepty nieśmiertelności, s. 114.
[30] P. Dakowicz, Wyrzygnąć. Traktat o całości, [w:] Place … op.cit., s. 34.
[31] P. Dakowicz, Écriture, [w:] Place zabaw ostatecznych, s. 7.
[32] Tamże.
[33] P. Dakowicz, Patrzymy przez okno, [w:] Place zabaw ostatecznych, s. 28.
[34] C. Sikorski, Z elegii dziewiątej – o słowach i rzeczach, [w:] Wyimki z Elegii…, s. 67
[35] Tamże.
[36] T. S. Eliot, Wydrążeni ludzie [w:] Szepty nieśmiertelności, s. 123.
[37] C. Sikorski, Z elegii szóstej  – o spełnieniu, [w:] Wyimki z Elegii…, s. 49
[38] T. S. Eliot, Poezja i dramat [w:] Szkice literackie, przeł. Helena Pręczkowska, Warszawa 1963, s. 283.

środa, 1 sierpnia 2012

Nowe wiersze w "Arcanach"



W najnowszym numerze dwumiesięcznika "Arcana" ukazało się kilka moich tekstów z przygotowywanego do  druku tomu Teoria wiersza polskiego. Niżej publikuję trzy z nich.
Zachęcam do zapoznania się ze spisem treści "Arcanów"oraz ze słowem wstępnym prof. Andrzeja Nowaka, redaktora naczelnego krakowskiego pisma.



Jeszcze nowsze Ateny

Błoto. Nie pojedziemy do Aten. Zapomnij
o Grecji. Przygotuj się na błoto, długą
marszrutę przez kopne śniegi, ścieżką w cieniu
gazowych latarni. Nie będzie Aten, nie dla nas
Istm Koryncki, będą grudy rozmiękłej ziemi,
przemykanie wśród posągów o kamiennych oczach.
Kiedy spojrzeć na nie pod pewnym kątem, ożywają,
mierzą do siebie krowimi plackami. Patrz w ziemię,
niech nogi poruszają się miarowo. Caryca Katarzyna
wzięła cię na cel, pacnięcie błota o latarnię i możesz
iść dalej, nic nam nie grozi. Na placu nas nie rozpoznają,
jesteśmy dwoje Nigrów z Czarnego Lądu, dwoje
błotnych gladiatorów, jesteśmy Popaprańcy Boży
w drodze do Domu, którego Nie Ma.


Wersyfikacja polska

Taka ładna metafora: pociąg czasu.
Zaaresztowali czas (wrota, żeliwne zasuwy)
i pędzą na złamanie karku.
Pociąg tyka, zegarowy niewybuch:
A jak to? A tak to.

Zegarki Lwowa, zegarki Nowogródka,
zegarki Wilna, zegarki Tarnopola
tykają, tykają, tykają.

Pociąg mknie przez suchy step,
dokąd pędzisz, Kozacze?
Na stypę, na bankiet, na kondukt, na raut.

Zegary z kukułką, zegary z pozytywką,
zegary wygrywające mazurki dąbrowskich,
sygnaturki, dzwonnice, wieże, bramy, stiuki.
Na stypę, na kondukt. Anielski orszak
przyjmuje ich duszę. Święci zstępują
z ikon, przypinają sobie zegarki, po trzy
na lewym przedramieniu, po cztery
na prawym.

Zegarki Lwowa jadą do lwowskich dzieci
śpiących w ziemi. Zegarki Krzemieńca
witane są przez krzemienieckie wdowy
w katakumbach Azerbejdżanu. Pani Salomea
macha zgniłą ręką. List pisze do syna.

Pierwszy Bruno, z przestrzeloną głową,
przygarnia bezdomne kukułki Drohobycza.
Drugi Bruno, w Tadżykistanie, robi miejsce
dla kukułek wygłaszających samokrytykę.
A jak to? A tak to.

Zegarki zdarte z rąk.
Zegary uwolnione od ścian.

Tykają


Nieprzekładalni

Cofnięto im paszporty,
w ostatniej chwili,
tuż przed odlotem.

Spoczywają
w sali odpraw,
pojedynczo,
po dwóch, po trzech,
całymi rodzinami.

Oniemiali.

Włosy w nieładzie,
ręce rozrzucone
w geście protestu.

Próbuję
dźwignąć ich,
donieść
na drugi brzeg,
z powrotem
do ludzi.

Wymykają się,
przesypują
przez palce.

Jakby
wszystko
było mało.

Jakby musiało
wypełnić się
i to:

zapodzianie w przekładzie.