sobota, 26 listopada 2011

Różewicz: możliwość milczenia


Recenzja książki Wbrew sobie. Rozmowy z Tadeuszem Różewiczem - napisana na zamówienie Biura Literackiego.


„Za czym tęskni pan najbardziej?” – pyta Halina Murza-Stankiewicz w rozmowie z roku 1973. „Za ciszą” (Wbrew sobie, s. 69) – odpowiada Tadeusz Różewicz. „Po co zabierać głos? […] Gadanie jednak zaciemnia” – dodaje w którymś z kolejnych wywiadów. Tego rodzaju stwierdzeń w publikowanym przez Biuro Literackie tomie rozmów z autorem Niepokoju jest znacznie więcej: „Mówię skrótami, nie jestem publicystą. Dlatego nie lubię udzielać wywiadów” (s. 251); „Widzi pani, u nas się za dużo mówi. […] coraz więcej się mówi, coraz więcej udziela się wywiadów, wszyscy mówią na wszystkie tematy” (s. 174); „Muszę panią uprzedzić, że nie lubię wywiadów. Mogę odpowiadać nie na temat albo wcale nie odpowiadać” (s. 351); „Ja nic nie mogę powiedzieć. […] Po to pisałem, żeby nie mówić” (s. 374); „Naszą rozmowę zaczynam od oświadczenia, że jestem zły, robię to niechętnie i nie wiem, dlaczego” (s. 205). Mówienie bywa dla Różewicza niemal synonimem bezmyślności: „Coraz więcej pisarzy prowadzi bogate życie wewnętrzne, lecz żałosne wewnętrznie. Są to pisarze niemający czasu na myślenie, ponieważ ustawicznie albo występują w telewizji, albo udzielają wywiadów radiowych, piszą do gazet bądź odpowiadają na niezliczone pytania dziennikarzy” (s. 173). Przyznaje, że przyjaźni się z malarzami, ponieważ – w przeciwieństwie do literatów – „nie gadają” (s. 182). Spośród dwustu pięćdziesięciu pytań przedstawionych mu przez Stanisława Beresia przed realizacją programu telewizyjnego żadne „nie wzbudza [jego] zainteresowania, chęci rozmowy” (s. 319), a indagującej go uczennicy i jej kolegom z sąsiadującego z jego domem gimnazjum składa następujące życzenia: „Żeby z dobrym wynikiem zdali do następnej klasy i byli zawsze zdrowi. I żeby nie zawracali mi głowy, bo nie lubię pytań i wywiadów, gdyż ludziom należy zostawić możliwość milczenia…” (s. 411).


W rozmowach zebranych w tomie sporo jest dziennikarskiej powierzchowności. Gdy wymiana zdań rozwija się według znanego mu schematu, Różewicz objawia zniecierpliwienie, popędza rozmówcę, by czym prędzej dobrnąć do końca, ucieka się nawet do reżyserowania dialogu: „Na pewno zapytacie teraz, co piszę?”. A dziennikarze, często źle przygotowani, żonglujący komunałami, zdają się przyjmować z ulgą ową pozorną otwartość. „Właśnie, co na warsztacie?” (s. 62) — dociekają, nie zdając sobie sprawy, że szansa na dobrą rozmowę została właśnie definitywnie zaprzepaszczona. Zresztą, nie zawsze jest to ich wina, niekiedy indagowany uparcie objawia swą niechęć do wynurzeń, a wtedy dialog nieodwołalnie więdnie, zanim jeszcze zdążył się na dobre rozpocząć. 


Czy z kontaktu z tak opornym rozmówcą wyniknąć może jakakolwiek istotna wymiana myśli? Czy Różewicza stać na przekroczenie własnych ograniczeń, na otwarcie się i wejście w taką relację z pytającym, by rozmowa stała się czymś więcej, niżeli tylko chaotycznym zbiorem cedzonych z wysiłkiem ćwierć- i pół-zdań? Okazuje się, że tak. Sam poeta podaje zresztą żartobliwą receptę na udany wywiad: „Autora nie trzeba męczyć, trzeba mu stworzyć aurę… zadawać dobre pytania…” (s. 251). Pytający, któremu uda się przebrnąć przez pole minowe pierwszych zdań i nie polec, może niekiedy osiągnąć umiarkowany sukces. 


Najmniej ważkie i na ogół zaskakująco krótkie bywają rozmowy przeprowadzane na terenie poety — Różewicz broni swojej prywatności konsekwentnie i z uporem, trzymając na dystans natrętów z mikrofonem lub dyktafonem i przepędzając ich przy pierwszej nadarzającej się okazji. Kiedy już uda się autora Głosu Anonima wywabić z jego pracowni i postawić w świetle reflektorów (jak dzieje się to w przeprowadzanej na scenie Teatru Starego rozmowie z wybitnym reżyserem Jerzym Jarockim) lub przydybać w wygodnym fotelu gdzieś w Londynie, może się zdarzyć i tak, że przeszkody nie będą stanowić nawet awaria instalacji elektrycznej z towarzyszącymi jej wybuchami czy konieczność dyskutowania przy świecach (pierwsza rozmowa z Adamem Czerniawskim). Różewicz nie znosi sytuacji sztucznych, dlatego najwartościowsze dialogi prowadzi z osobami, które dobrze zna, w których obecności może się czuć naturalnie, ma bowiem pewność, że zdążyły one poznać jego twórczość wystarczająco gruntownie, by rozmowa niejako automatycznie rozpoczynała się in medias res (Czerniawski, Jarocki, Konstanty Puzyna, Richard Chetwynd, Richard Sokoloski, Jan Różewicz, Mieczysław Orski, Krystyna Czerni). Zdarza się, że także w konwersacji z kimś słabo przygotowanym poeta wypowie kwestię o znaczeniu fundamentalnym, dzieje się to jednak mimochodem, niejako wbrew intencji pytającego.


Wywiady i rozmowy zebrane w tomie Wbrew sobie składają się na niekompletny, fragmentaryczny, lecz mimo to dość, by tak rzec, rozległy portret współczesnego pisarza, uczestnika historii, jednego z protagonistów sporu o kształt poezji XX i XXI wieku. W jaki sposób zawartość książki wzbogaca naszą wiedzę o poecie? Informacje cenne, mogące stanowić przyczynek do istotnych rozpoznań, podzieliłbym na dwie grupy — według porządku literackiego i biograficznego. 


O własnej twórczości autor Niepokoju wypowiada się z wyraźnym ociąganiem, zaznaczając, że wolałby nie „komentować swoich utworów”. „[J]est to dla mnie psychicznie ciężka praca — wyjaśnia. — Wydaje mi się, że moje wiersze, na miarę moich możliwości, są na ogół jasne. One same się komunikują, a nawet same się komentują” (s. 323). Niektórym spośród rozmówców poety udaje się jednak przełamać jego niechęć do odsłaniania tajników warsztatu poetyckiego i formułowania autorskiej interpretacji dzieła. 


Z fragmentów prezentujących spojrzenie Różewicza na literaturę współczesną dałoby się ułożyć dość spójną całość. Po pierwsze zatem, poezja jest tu pojmowana jako lustro dla świadomości. Na poetę nałożony został obowiązek opowiedzenia się po którejś ze stron „sporu światopoglądowego”, bo w mniejszym stopniu idzie o „akcesoria” czy „technikę pisania” (s. 13). „Tu przebiega rzeczywista linia podziału, tu jest platforma, na której zderzają się ze sobą twórcy i krytycy. Tu można przeciwstawić w sposób istotny na przykład: Eliota i Majakowskiego” — stwierdza Różewicz, dowodząc, że krytyka zbyt wiele uwagi poświęca jałowym dyskusjom na temat warsztatu (pendant do owych rozważań z lat 50. stanowią niektóre partie pierwszego dialogu z Miłoszem, w których mowa o „poezji świadomości”). Opinie trzydziestosiedmioletniego autora Równiny wielu poetów młodego i średniego pokolenia powinno dziś czytać po wielekroć, by dobrzeć wbić je sobie do głów. 


Położenie akcentu na „świadomość” nie oznacza, co oczywiste, braku zainteresowania problemami poetyckiej techné. Różewicz wielokrotnie podkreśla, że nowe treści musiał wyrazić środkami dotychczas przez poezję nieużywanymi, inaczej komunikat przeszedłby niezauważony. Bo — nie można o tym zapominać — poezja jest dlań przede wszystkim narzędziem komunikowania się; dlatego niezmiennie ważny pozostaje tu postulat przezroczystości języka: „W poezji treść musi krzyczeć przez formę, w starej — pozostanie niezauważona. […] Moim dążeniem było zawsze osiągnięcie formy przezroczystej. Tak przezroczystej, żeby cała treść, którą chcę wypowiadać, była poprzez nią widoczna” (s. 95). Bodaj najcelniejszą definicję własnego projektu artystycznego, polegającego na maksymalnym ogołoceniu języka poezji z fałszywych piękności, przesłaniających prawdę o współczesności, sformułował Różewicz w dialogu z Witoldem Zalewskim, który to dialog — jak dowiadujemy się z przypisku Jana Stolarczyka — „w rzeczywistości jest rozmową […] z samym sobą” (s. 36; poeta sam wymyślił pytania, na które następnie udzielił odpowiedzi). W tekście tym zostają sobie przeciwstawione dwie strategie pisarskie; pierwsza bywa realizowana poprzez „zakładanie masek i kostiumów”, druga „przez zdejmowanie kostiumów, a nawet zdzieranie skóry” (s. 36). Różewicz nie pozostawia wątpliwości, która z nich jest mu bliższa.


Znajdziemy w książce wiele stwierdzeń zbieżnych z refleksjami zawartymi w nielicznych wypowiedziach programowych Różewicza, np. w poszczególnych partiach Przygotowania do wieczoru autorskiego. Poeta wspomina m.in. o „niechęci do estetyki i umowności, do samej poezji” (s. 10), nazywa siebie „realistą” (s. 23), akcentuje doniosłą rolę poetyckiego „chwytu” („cierpienia nie napisały za mnie książek” — s. 40), analizuje relację między treścią a formą dzieła literackiego („Twórczość to szukanie formy. Jak nie znajduję formy, nie piszę. Treść jest dana. Słowami nie wypełni się rzeczywistości” — s. 251), mówi o niechęci do metafizyki, a także o nieumiejętności myślenia w kategoriach mistycznych („element nieśmiertelnej duszy jest dla mnie w jakiś sposób niejasny, jak gdybym został pozbawiony zdolności do pojmowania mistyki” — s. 148; „Wszelka metafizyka lepiej hoduje się w nocy niż w świetle dnia. Bóg może być wielki w nocy, a w porze dziennej zmniejszyć się tak, że mieści się w talerzu z zupą albo w złym obrazie. […] 90 procent tego, co napisałem, powstało w świetle dziennym, od 10 do 14.30” — s. 133–134), dostrzega związek między sytuacją religii i poezji we współczesnym świecie („Kurczy się Absolut, ludzie mówią o śmierci Boga, dlaczego nie mówić o śmierci poezji? Nieprzypadkowo Ewangelia św. Jana zaczyna się od słów: »Na początku było słowo. A słowo było Bóg«” — s. 317). 


Wśród proponowanych przez Różewicza definicji i charakterystyk poezji szczególnie doniosłe wydały mi się uwagi dotyczące postrzegania twórczości literackiej jako narzędzia zdolnego wskazywać kierunek życiowego działania. Znajduje w nich przedłużenie i rozwinięcie znane z literatury romantyzmu pytanie o granicę między słowem a czynem, pobrzmiewa odległe echo słynnej frazy z Norwidowego Promethidiona. Różewicz mówi o tym, jak podczas wojny szukał „ratunku w książkach”, „żądałem bezpośredniej, fizycznej pomocy, wyciągnięcia z sytuacji, że mnie ma powiedzieć: masz to zrobić, a nie to” — wspomina. I dodaje: „Mogą się te sprawy naiwne wydać, ale one w dużej mierze pozostały podstawą mojego działania jako pisarza”. Literatura: dłoń wyciągnięta przez człowieka do człowieka... „Ponieważ sam zawsze szukałem, prosiłem, żeby mi pomogli [Conrad, Dostojewski i inni autorzy], zaczęło mi się wydawać, że ja też mogę pomagać” (s. 116). Słowa te, jak sądzę, należy odczytywać łącznie z innymi stwierdzeniami padającymi w tej samej rozmowie z Adamem Czerniawskim — poglądem na temat zbliżonej roli poezji i religii („Częściowo może zastępować religię” - s. 114) i przyznaniem się do „poszukiwania […] świętości w człowieku sztuki” (s. 115). 


Zdarzają się w rozmowach z Wbrew sobie passusy, niekiedy zadziwiająco obszerne, gdy w całej pełni ujawnia się, na co dzień skrzętnie skrywany, gawędziarski talent autora Uśmiechów. Iście epicka opowieść skrzy się wtedy od dykteryjek, rozmówca zaś (niekiedy także publiczność) co i rusz wybucha śmiechem. Spośród tych dowcipnych narracji przynajmniej dwie powinny trafić do antologii polskiej anegdoty literackiej. Myślę tu (1) o relacji z pierwszego spotkania z Leopoldem Staffem, przed którym dwudziestokilkuletni debiutant wypija dla kurażu „pół butelki wina, albo nawet dwie trzecie »jabcoka«” (s. 220), po czym w dedykacji na egzemplarzu Niepokoju robi kilka błędów składniowych, oraz (2) o zbiorowym portrecie kandydatów do nagrody Nobla, siedzących w meksykańskim autobusie i obijających się o siebie (część z nich — powiada Różewicz — „zawsze koło października”, kiedy ogłaszany jest werdykt Akademii Szwedzkiej, „zaczyna zapadać na zdrowiu” — s. 330).


W kontekście wspomnianych historii, dzięki którym łatwiej zrozumieć, dlaczego faktycznym debiutem książkowym Różewicza był tomik satyr W łyżce wody, boleśnie i dotkliwie wybrzmiewają zdania z wywiadu przeprowadzonego przez Richarda Chetwynda, stanowiące rodzaj podsumowania drogi życiowej i twórczej poety z Radomska. „[K]iedy byłem adeptem literatury, zdawało mi się, że wkraczam w krainę pełną radości” (s. 197) — zwierza się Różewicz. Tymczasem życie podporządkowane pracy twórczej, skoncentrowane na tropieniu prawdy o człowieku w epoce „płynnej nowoczesności”, okazało się pełne trudów i wyrzeczeń — od czasów Gliwickich, kiedy za unikanie zaangażowania ideologicznego poeta płacił ubóstwem („Dom, rodzinę utrzymywała żona” — s. 293), aż do lat podeszłych, w których przyszło mu pogodzić się ze świadomością, że w los poety-rewelatora, poety-prowincjusza nieodwołalnie wpisane jest przekleństwo samotności, nierozpoznawalności, braku zrozumienia:



Moim niepowodzeniem w pracy, moją klęską było to, że krytycy tego, co chciałem poruszyć jako zagadnienia, nie widzieli. Byli ślepi. Jest to jakiś mój dramat. Gdy czytam teraz w światowej prasie […] o rzeczach, na których trop wpadłem trzydzieści lat temu, to dla mnie za każdym razem jest to moja osobista porażka. I tu niestety prowincja niosła w sobie zarodek tej porażki. Nie było możliwości. (s. 195)



„Uczucie zwiedza bez ironii / Szlaki bite cudzym cierpieniem, / Lecz kto był pierwej tam, wie o niéj, / Że jest - koniecznym bytu cieniem” — pisał Norwid. Kiedy w roku 1980 Czesławowi Miłoszowi przyznano nagrodę Nobla, stało się jasne, że szanse na otrzymanie tego lauru przez drugiego z polskich kandydatów, Tadeusza Różewicza, znacznie zmalały. Rok 2011 ogłoszono Rokiem Miłosza, prześlepiając 90. rocznicę urodzin innego z gigantów poezji dwudziestowiecznej. Różewicz po raz kolejny zniknął w cieniu autora To, którego w jednym ze swoich tekstów nazwał „starszym bratem”. Mogę tu jedynie wyrazić żal, że nie dane nam było celebrować Roku Miłosza i Różewicza. Tym większą wdzięczność jesteśmy więc winni niestrudzonemu Janowi Stolarczykowi za przygotowanie do druku kolejnego ważnego Różewiczowskiego tomu oraz Biuru Literackiemu, które książkę tę zechciało wydać.

czwartek, 17 listopada 2011

Spotkanie autorskie w Tomaszowie Mazowieckim

Serdecznie zapraszam na spotkanie poetyckie w tomaszowskim Ośrodku Kultury "Tkacz". Będę czytał wiersze razem z poetami Robertem Rutkowskim i Robertem Miniakiem.

Termin: 18 listopada (piątek), godz. 17:00
Prowadzenie: Przemysław Owczarek

wtorek, 15 listopada 2011

Spotkanie autorskie w Bydgoszczy


Serdecznie zapraszam na wieczór autorski w bydgoskim "Węgliszku". W ramach cyklu POECI.PL będę czytał wiersze z tomu Place zabaw ostatecznych oraz teksty niedrukowane. 
Spotkanie poprowadzi Jarosław Jakubowski.

Termin spotkania: środa, 16 listopada 2011 r., godz. 18:00.

środa, 2 listopada 2011

Miłosz i Różewicz



Anioł w majtkach Polixeny.   
O Miłoszu i Różewiczu rozmawiają Przemysław Dakowicz i Jan Stolarczyk


Przemysław Dakowicz: Proszę pozwolić, że na wstępie naszej rozmowy zacytuję dwa fragmenty prozy autobiograficznej, jeden autorstwa Tadeusza Różewicza, drugi — Czesława Miłosza. Fragmenty te w zadziwiający sposób ze sobą korespondują. W 1957 roku poeci widywali się w stolicy Francji. Różewicz wspominał po latach: „Spotkałem wtedy w Paryżu poetę Czesława M., spotkaliśmy się trzy razy. On przejrzał na wylot moją martwotę, powiedział w pewnej chwili »patrzę na pana i martwię się o polską poezję… przecież Pana nic nie obchodzi… Pan nie widzi Paryża…« mówił to z troską, ze współczuciem… mówił do mnie jak Starszy Brat. M. nigdy się nie dowie, że był dla mnie Starszym Bratem… to była miłość braterska, jedyna w swoim rodzaju miłość, na którą składają się podziw zazdrość oczekiwanie rywalizacja duma…” Miłosz zapisuje w amerykańskim notatniku (fragment ten przytacza w swojej książce Andrzej Franaszek): „w Polsce mieszka poeta nieznany poza swoim krajem, Tadeusz Różewicz. Ró-że-wicz. Dla mnie wcale nie abstrakcja, jego nos, jego oczy, jego ramię, przeciąga się teraz, płucze zęby czy je śniadanie. I od wielu, wielu lat pomiędzy mną i nim więź szczególna, taka że w różnych okolicznościach zapytuję siebie: a co w tej chwili robi Różewicz, nawet dzieląca nas przestrzeń mało przeszkadza, jakby miłość, choć rozmawiałem z nim nie więcej niż dwa razy”. Wcześniejsza korespondencja obu twórców koncentrowała się na zagadnieniach związanych z warsztatem poetyckim. Na takim tle tym mocniej wybrzmiewają przytoczone słowa — traktujące o relacji, którą można by nazwać głęboko osobistą, intymną, braterską…

Jan Stolarczyk: Dla jasności sprawy czynię zastrzeżenie: nie jestem uczonym filologiem ani znawcą dzieł mistrzów, tylko wydawcą, który musi czytać, a czytając, stara się rozumieć.
Wątek braterstwa… Pierwsza sprawa: dla obu było jasne, że wojna poraziła świadomość, a w jej ruinach legł także język. Szczególnie silnie odczuwał to Różewicz. Według niego w zasadzie pozostał alfabet, słowa określające najprostsze związki międzyludzkie i rzeczy niezbywalne w codzienności. No i ewangeliczne cnoty „wiara, nadzieja, miłość” jako podstawa aksjologiczna. Zaczął się pierwszy dzień stworzenia, bez Boga, w niepewności i poczuciu szczególnej odpowiedzialności za słowo, bo przecież od tych pierwszych poruszeń języka zależeć będzie forma prawdy w nowym świecie. Należy odrzucić stare nawyki, tropy poetyckie i w ogóle wszystko, co tchnie rutyną. Tytuł Niepokój ściśle przylega do wyrażonych w tomie treści. W Pieśniach Adriana Zielińskiego i w Głosach biednych ludzi pojawiają się sygnały zmian − nie tak radykalne. Po latach Miłosz powiedział, że zależało mu na ustanowieniu formy poetyckiej dopuszczającej do głosu świadomość. Dość istotna różnica polega na tym, że Różewicz (pomijając pierwociny przedwojenne) dopiero teraz ustanawiał swój głos, a Miłosz, którego mistrzem był Oskar Miłosz, zdążył urobić rudymenta swojej poetyki, retorykę przed wojną, miał więc swój „garb” literacki. Łączyło ich odczucie, że totalna wojna zmieniła zasadniczo stosunek do języka: uświadomiła, że w jego retorycznych uzwojeniach lęgło się „jajo węża” − zbrodnicze zło. Silne uobecnienie zła u Różewicza wynika właśnie z doświadczenia wojennego, natomiast u Miłosza płynie z zupełnie innej strony ­− z dziecięcej obserwacji przemocy w przyrodzie, dopiero na to tło nakłada się zło wojny przejawione w najwyższej formie i w skali masowej. Druga sprawa to głęboko przeżywana przez obu obecność/nieobecność Boga…

PD: U Różewicza od samego początku, od Ocalonego

JS: …pytanie o Boga, a w związku z nim − skąd zło. Choć zdaje mi się, że Różewicza gryzie nie tyle istnienie czy nieistnienie Boga, ale skutki tego w ludzkim życiu. Dlatego zapewne nie ma on rozwiniętego zmysłu metafizycznego, ale szczególne wyczulenie etyczne.
Wątek Starszego Brata… Należy tu przypomnieć braterską miłość Tadeusza i Janusza Różewiczów. Ostatni raz widzieli się na Wielkanoc 1943 r. Z powściągliwych opowieści Janusza, oficera wywiadu AK, młodszy brat pojął, w jakim żyje on niebezpieczeństwie. Bał się o niego. Wtedy właśnie umówili się, że gdyby wojna ich pogubiła, przez najbliższe trzy lata po niej, któregoś tam dnia i miesiąca…

PD: …będą na siebie czekać…

JS: …pod pomnikiem Mickiewicza w Paryżu. Te fakty są już dobrze znane. Kiedy w 1957 r. Różewicz przyjechał do Paryża, nie szukał pomnika Mickiewicza… więziła go pamięć o zamordowanym bracie. Zanotował wtedy, że patrzy na to miasto jakby pośmiertnie. I Miłosz współczująco przeniknął jego przygnębienie, co Różewicz ze wzruszeniem odnotował. A przecież nie jest to człowiek skory do objawiania uczuć. Zresztą Miłosz-emigrant w tym czasie sam nie czuł się tęgo. Wieszcz Adam patronował jednak w Paryżu Różewiczowi,  który przypadkowo zamieszkał w małym hoteliku na rue de Seine, gdzie − naprzeciwko − Mickiewicz pracował w 1934 roku nad korektami Pana Tadeusza. Dziwny dość splot sytuacyjny. Dla obydwu poetów spotkanie było poruszające, stan psychiczny obu nazwałbym „otwartą raną”, łączył ich pewien rodzaj braterstwa świadomości, osamotnienia czy poczucia osobności w stosunku do świata. To było ich drugie widzenie.

PD: Różewicz niejako podstawił Miłosza w miejsce Janusza…

JS: Tak, nastąpiło podstawienie. Pojawia się Miłosz, a w tle jest nieobecny Janusz, też poeta. Takie przeżycia zostawiają ślad w psychicznej pamięci. Miłosz był jakby Starszym Bratem, w pewnym stopniu odbiciem jego, Tadeusza, świadomości. Fotografia na okładce pierwszego wydania książki Nasz Starszy Brat, pokazuje szczęśliwego, chłopięcego Tadeusza, przy statecznym, męskim bracie podchorążym. Zdjęcie uchwyciło pełnię radości…

PD: To było też pierwszeństwo Janusza w poezji. Janusz Różewicz drukuje wiersz Modlitwa żołnierza [Żołnierz modlący się] w przedwojennej antologii Frydego i Andrzejewskiego.

JS: Janusz był jego mentorem, wtajemniczał go w tajniki poezji. Zachowała się dedykacja Janusza na Wierszach wybranych Staffa pouczająca, jakie warunki powinna spełniać poezja, aby uznać jej wielkość. I teraz, w mitycznym dla obu Paryżu, spotyka Miłosza.

PD: Ja bym może jeszcze jedno dodał. Mianowicie fakt, że oni obaj − Miłosz i Różewicz −  świadomością górują nad otoczeniem, tzn. każdy z nich czuje się w pewnym sensie jak obcy…

JS: Tak, i są poza układami literackimi. W Paryżu Miłosz żył na uboczu, niepewny przyszłości. Kraj z nim w zasadzie zerwał, a emigracja nie chciała uznać za swego, zresztą on sam nie kwapił się do niej. Różewicz pozostawał poza wszelkimi tzw. układami, mieszkał na prowincji.

PD: Chciałem teraz zaproponować taki wielki skok, z początku — na koniec. Świadomość związku między twórczością Miłosza i twórczością Różewicza przez długie lata w literaturoznawstwie nie istniała. Przyczyn takiego stanu rzeczy było co najmniej kilka, ale przede wszystkim miał na to wpływ fakt, że w kraju Miłosz długo pozostawał poza obiegiem oficjalnym, stąd też w pracach na temat Różewicza nie bardzo można było o Miłoszu wspominać. Tymczasem jeden z ostatnich tomów Różewicza, redagowane przez pana Wyjście, pokazuje, jak intensywny stał się dialog między poetami. Wyjście jest w zasadzie zakamuflowaną odpowiedzią na późną twórczość Miłosza. Czy rzeczywiście tom ten miał pierwotnie nosić tytuł To i owo, czyli w sposób oczywisty odsyłać do Miłoszowskiego To? Parę miesięcy temu rozmawialiśmy o tym we Wrocławiu.

JS: Trzeba przypomnieć jednak, że od czasu Niepokoju (1947) o relacjach twórczych między nimi można mówić dopiero od wiersza poeta emeritus z 1996 r. Poeta emeritus odnosi się tyleż do samego autora, co do Miłosza. Takim samym portretem podwójnym jest chyba taki to mistrz. Współadresata wskazuje wzmianka o Warszawie, aniołach i zwrot „zaciemnia aby wyjaśniać”. Ze strony Różewicza drugim odnośnikiem była Sława drukowana w prasie w 1999 r. W tym zabawnym, autoironicznym poemacie po zapytaniu dziennikarki, jak bohater przyjął wiadomość o nagrodzie Nobla dla Miłosza, padają znaczące słowa… muszę je dokładnie zacytować: „po 50 latach/ zadedykowałem Miłoszowi wiersz/ poeta emeritus// to mu pan przyłożył! panie Tadziu!// nie przyłożyłem tylko poświęciłem”. Różewicz dokładnie wskazuje upływ półwiecza. No i warto zauważyć tu odgłos uproszczonej czy plotkarskiej opinii o „przyłożeniu”. Jakieś jady w „środowisku” wisiały, próbowano poróżnić obu mistrzów. Miłosz w liście z 1998 r. do młodszego kolegi napisał: „Żadnych plotek ani oczernień”.
Początkowo pan Tadeusz zamierzał dać nowemu tomikowi tytuł To i owo, brał też pod uwagę warianty. Zachowały się jego rysunki okładkowe. Autorzy przymierzają różne tytuły do zawartości książki, zanim przyjmą ich zdaniem najlepszy. Ale nie byłby to właściwy tytuł, nazbyt ograniczałby kapitał tomu. Został więc szybko zmieniony na Wyjście. Powiedziałem panu Tadeuszowi, że trochę pożegnalnie to brzmi i dodaliśmy na ostatniej stronie dalszą część tytułu: …i wejście. No i chyba tytuł powinien być taki: Wyjście… i wejście. Taki zapis kilka razy widziałem. W tej anegdocie istotne jest, jak silnie objawił się pierwiastek polemiki, dialogu z To. Najwyraźniej wskazuje on na intensywność i żywotność związku z Miłoszem. Towarzyszyła mu − jak zwykle, kiedy własne rysy rozpoznaje się w kimś innym − aura lekkiego rozdrażnienia. Miłosz miał chyba podobne odczucie.

PD: Niewątpliwie tak, w liście do Neli Micińskiej pisał: „Noszę w sobie całe piekło Różewicza”. W Notach o Różewiczu przyznawał: „Z Różewiczem nie łatwo się uporać, skoro jest on w każdym z nas, łącznie z jego romantyzmem i dwiema utopiami. Przecie całą swoją twórczością idzie śladami Biblii. Rajski ogród i wygnanie po zjedzeniu jabłka z drzewa wiadomości, cierpienia wygnańców, oczekiwanie − przynajmniej końcowej sceny, kiedy nieba się zwiną i nastąpi Sąd. Każdy, kto mówi o nim, boryka się też ze sobą, i właśnie ta cecha jego poetyckiego dzieła, że umie ono przekazywać ważną treść skuteczniej, niż zrobiłby to dyskurs, przesądza o miejscu tego poety w polskiej literaturze”. Miłosz zmagał się z różewiczowską cząstką samego siebie, nieustannie zakładał protest, jakby obawiał się, że „ciemna” strona w nim zwycięży. Podobny problem miał z Beckettem, z Larkinem.
Dialog obu poetów stał się szczególnie intensywny w ostatniej dekadzie minionego wieku. W 1999 r. − po czterdziestu dwóch latach – doszło do spotkania Miłosza i Różewicza. Zorganizowała je Renata Gorczyńska. Później, w roku 2000, wyszło To, w którym są dwa wiersze poświęcone Różewiczowi: Unde malum i Różewicz

Całość w najnowszym numerze dwumiesięcznika "Topos". 



Jan Stolarczyk - ur. w 1947 r.; redaktor naczelny Wydawnictwa Dolnośląskiego (1987-2007), wydawca wielu serii książek (m.in. A to Polska właśnie, Biblioteka Pisarzy Żydowskich, Poza horyzont), redaktor i wydawca dzieł m.in. A. Falkiewicza, Z. Herberta; od 1988 do dziś redaguje i opracowuje wszystkie nowe książki T. Różewicza (również kolejne tomy Utworów zebranych); redaktor Słojów zadrzewnych i kurator spuścizny pisarskiej T. Karpowicza (przygotowuje edycję jego dzieł zebranych); mieszka we Wrocławiu.