[artykuł z cyklu Afazja polska]
W pierwszych latach po wojnie jeszcze istniała.
Przetrzebiona, zdziesiątkowana, wyniszczona — przetrwała w ludzkich sercach i
umysłach. Polska. Przez sześć lat krwawej łaźni przechowali myśl o niej — nawet
za drutami, nawet w bydlęcych wagonach, w więzieniach i katowniach. Projektowali
jej przyszłą egzystencję — epokę, kiedy nie będzie już strachu, cierpienia i
śmierci, kiedy będą mogli rządzić się sami, u siebie. W kraju odzyskanym,
powstającym z kolan, podniesionym z ruiny. Chwytali za broń, oddawali życie;
zdawało im się, że zmieniają rzeczywistość, że nadają światu żądany kształt.
Ale historia nie miała dla nich dobrych wieści. Jeszcze zanim ustąpił stąd
jeden okupant, fala wojsk ze Wschodu zalała kraj. Głośno mówiono o
„wyzwoleniu”, deklarowano, ogłaszano manifesty. Samozwańcze rządy tymczasowe
zapraszały do współpracy, odmieniały przez wszystkie przypadki słowa
„demokracja” i „pluralizm”. Zaraz potem mówiły o potrzebie „jedności
narodowej”. I jednoczyły. Wycinając, strzelając w potylice, wieszając.
Ciała wywożono nocą, wrzucano do płytkich dołów
i naprędce zasypywano. Tajnym pochówkom towarzyszyła cisza. Na bezimiennych
mogiłach nie pełgało światło świec. Czasem księżyc wychynął zza chmur, a wtedy
płaszczyzny ziemi tonęły w trupiej poświacie. W półmroku żarzyły się ogniki
papierosów.
Podmiana
Tadeusz Porayski, więzień Mokotowa, napisał w
latach 50. wiersz, który do dziś jest jednym z najbardziej przejmujących
świadectw zbrodni dokonanej przez komunistów na tych, którzy w latach
tużpowojennych nie chcieli wyrzec się swojego marzenia o wolnej Polsce. W
wierszu tym cmentarz na Służewie, pierwsza stołeczna nekropolia przyjmująca
ciała Niezłomnych, porównany został do wąwozu termopilskiego: „Przechodniu,
pochyl czoło, wstrzymaj krok na chwilę, / Tu każda grudka krwią męczeńską
broczy. / To jest Służewiec, to są nasze Termopile, / Tu leżą ci co chcieli bój
do końca toczyć. / Nie odprowadził nas tu kondukt pogrzebowy, / Nikt nie miał
honorowej salwy ani wieńca. / W mokotowskim wiezieniu krótki strzał w tył
głowy, / A potem mały kucyk wiózł nas do Służewca”.
Po największych hekatombach w historii pozostaje
bolesna pamięć i słowa — nieliczne wspomnienia ocalonych i lament nad tymi, co
odeszli. Opowieść o morderstwie i ofierze z trudem toruje sobie drogę do
literatury i kultury, niełatwo jest bowiem mówić przez ściśnięte gardło. Ale
wypowiedzenie prawdy o sowieckich zbrodniach dokonywanych na Polakach przez
tych, którzy oddali się w służbę rosyjskiego imperializmu, natrafiło na szczególne
przeszkody — przez cały okres istnienia tzw. Polski Ludowej był to temat
tabuizowany. Każdy, kto odważył się naruszyć tajemnice Łączki i cmentarza przy
Wałbrzyskiej na Służewie, podejmował najwyższe ryzyko. Nie dziw, że przez
dziesięciolecia trwało w tej materii niemal doskonałe milczenie.
Potajemne grzebanie ciał więźniów zgładzonych na
podstawie stalinowskich wyroków lub zakatowanych w trakcie przesłuchań było
jednym z najbardziej ewidentnych przejawów strategii przyjętej przez
komunistyczne władze. Strategia ta zasadzała się na przekonaniu, że Polakom da
się narzucić zbrodniczy system jedynie wtedy, gdy podmieni się ich tożsamość,
gdy na gruzach wielowiekowej wspólnoty stworzy się ersatz wspólnoty nowej, ufundowanej
na strachu i skomplikowanym systemie zależności, gdzie władza decyduje o
rozdziale korzyści między swoich zwolenników i sprzymierzeńców. Wygenerowanie
nowej „elity” nie byłoby do pomyślenia, gdyby dawna, prawdziwa elita nie
została usunięta. Musiała jednak zniknąć niezauważalnie, tak by rządzeni się
nie zorientowali, by wciąż krzątali się jedynie wokół swoich codziennych
zmartwień, bied i kłopotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz