niedziela, 2 lipca 2017

Tekst dla Muzeum Narodowego w Krakowie



Przed tygodniem otwarta została w Muzeum Narodowym w Krakowie jedna z największych ekspozycji ostatnich lat – wystawa zatytułowana #Dziedzictwo. Autorami eseistycznych wypowiedzi zamieszczonych w katalogu wystawy są m.in. prof. Maria Korytowska, prof. Krzysztof Koehler, prof. Krzysztof Dybciak, prof. Andrzej Nowak, prof. Paweł Śpiewak, prof. Joanna Wnuk-Nazarowa, prof. Andrzej Waśko i dr Przemysław Dakowicz.




Poniżej tekst prezentowany w tomie zredagowanym przez dr. hab. Andrzeja Szczerskiego, wicedyrektora Muzeum Narodowego w Krakowie.







Meblościanka Kowalskich a sprawa polska. 
Notatki do nienapisanego eseju


Spółczesna historia każdego wieku świadczy, jako się naród w obecnym jestestwie swoim rozumiał, jak uważał i pojmował to jestestwo? Wszystkie zaś dzieje od najdawniejszych czasów do dnia dzisiejszego są, a raczej powinny być, zebraniem w treść jedną szykownie, umiejętnie, porządnie rozwinioną tych cząstkowych świadectw, tych ułamkowych, przemijających uznawań. Stąd jak z wątku potrzeba wyciągnąć nić historycznej powieści, zawierającej sumę wszystkich minionych momentów życia. Zachodzi więc pytanie: czy mamy w literaturze polskiej takie dzieło ojczystej poświęcone pamięci? Taką powieść od najdawniejszych czasów do dni naszych? Powieść jednej treści, tchnącą jednym duchem […]? Albo, co na jedno wychodzi: czy pojęliśmy wszystkie minione narodowego jestestwa chwile? I czy się teraz w tym minionym jestestwie uznajemy? Jakaż jest pamięć nasza?”

Maurycy Mochnacki, O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym


Polska historia ostatnich trzech stuleci to opowieść o zerwanej ciągłości, o upartym poszukiwaniu zasady organizującej, o trudzie odzyskiwania samych siebie. Pytanie o istotę doświadczenia, przez które przeszliśmy jako zbiorowość, wiąże się z namysłem nad zespołem znaczeń i wartości, które większość z nas podziela, które chcielibyśmy uczynić podstawą teraźniejszości. Owe znaczenia i wartości odnajdujemy w tym, co minione – w wydarzeniach, postawach, gestach utrwalonych przez ponadjednostkową, wspólną pamięć.
Mechanizm działania pamięci regulują dwie przeciwstawne aktywności/postawy: ocalanie (zatrzymywanie i przechowywanie w pamieci zbiorowej) oraz gubienie (pozostawianie za sobą, tracenie z pola widzenia). Niektóre spośród składników przeszłości zostają wyniesione ponad czas, by trafić do wspólnotowego imaginarium, inne giną w strefie bezkształtu i ciszy, roztapiają się w półmroku. To, co zapamiętane, staje się znakiem – zyskuje wyrazistą i trwałą strukturę, dzięki czemu może się odróżniać i wyróżniać. To, co pominięte, traci znaczenie.
Jeśli procesy zapamiętywania i zapominania przebiegają w warunkach normalnych, należy je uznać za niezbędny etap konstruowania tożsamości – przecież żadna jednostka i żadna zbiorowość nie są zdolne zapamiętać wszystkiego. Hierarchia zdarzeń, gestów i postaci, które – zyskując rangę znaku – przechodzą do imaginarium wspólnoty, powstaje na drodze selekcji i eliminacji. Tam, gdzie wszystko byłoby równie ważne, nic nie miałoby znaczenia.
W polskiej historii ostatnich trzech wieków, przede wszystkim zaś w ciągu kilku dziesięcioleci rządów komunistycznych, nie wszystko przebiegało jednak w zgodzie z naturalnym biegiem spraw – część znaków przeszłości celowo zatarto, by na ich miejsce wstawić treści zgodne z ideologią, która (za sprawą przemocy symbolicznej) zyskała pozycję dominującą.




*



O nieporządku w warstwie symboli pomyślałem, kiedy wśród „obiektów wiodących” wystawy Muzeum Narodowego w Krakowie zatytułowanej #dziedzictwo ujrzałem tzw. meblościankę Kowalskich. Z błędnym przeświadczeniem, że eksponat ów należy traktować jako wstydliwy emblemat komunistycznej przeszłości, zapewne nieprędko bym się rozstał, gdyby nie lektura książki Jacka Kowalskiego. Syn Bogusławy i Czesława, poznańskich architektów wnętrz i projektantów mebli, przedstawił w niej dzieje swojej rodziny. Opowieść ta zmusza czytelnika do zmiany perspektywy – odtąd będzie on oglądał minione wypadki (również dzieje literatury, nauki, sztuk plastycznych) przez pryzmat indywidualnych ludzkich doświadczeń, a obiegowe wyobrażenia i sądy chętnie zastąpi krytycznym namysłem nad zadziwiającym losem jednostek wprzęgniętych w koło historii.


*

Czy istnieje linia łącząca eksponaty tak od siebie różne, jak egzemplarz moskiewskiego wydania Sonetów Adama Mickiewicza (z odręczną dedykacją autora dla księcia Adama Czartoryskiego) i zestaw segmentów przeznaczonych do ciasnego pokoju w blokach z wielkiej płyty? Czy da się wskazać zasadę organizującą nasze zbiorowe historyczne doświadczenie? Przeszłość jest ciągłością czy zbiorem elementów z całkiem odmiennych porządków, zestawem artefaktów wchodzących ze sobą w symboliczno-semantyczny spór? Czy godzi się stawiać dzieło największego poety Polaków obok wytworów XX-wiecznej sztuki użytkowej?

*

Ze wspomnień Bogusławy Michałowskiej-Kowalskiej (cyt. za: J. Kowalski, Meble Kowalskich. Ludzie i rzeczy, Poznań 2014):
Ogłoszono […] konkurs na meble, takie »pierwszej potrzeby«, do małych mieszkań. Tanie meble dla ludzi, którzy mają malutkie mieszkanka, konkretnie dla tkaczy łódzkich. Sprawą wywoławczą była cena umeblowania – nie można było przekroczyć pewnej sumy, teraz już nie pamiętam jakiej. Dowiedzieliśmy się o tym konkursie... a może skierowano zaproszenia do projektantów. Czesław postanowił, że weźmiemy udział i przyniósł warunki. Określony był termin oddania prac. Nie mieliśmy żadnej koncepcji. Czesław siedział i dłubał, i myślał, i myślał, aż wreszcie mówi: »słuchaj, mam pomysł, zobaczysz, będzie piknie« - to było takie Czesia powiedzenie. No i zaczął tłumaczyć, co wymyślił: system kasetonowy. […] Jak […] wpadł na tę konstrukcję, to już potem poleciało, ustawiał tylko układy plastyczne – jak to dalej rozwiązać. […] Meble składały się z paru elementów, jak klocki dla dzieci, które można skręcać w dowolny sposób. Dało się z tego złożyć meble do sypialni, pokoju dziennego, pokoju dla dzieci, do kuchni i do przedpokoju. […] Każde pomieszczenie miało trochę inne opracowanie; dla dzieci w kolorze, dla dorosłych bardziej poważnie. Brakowało okuć, więc Czesław wymyślił różne zabawne rzeczy […]” (s. 176).
Niektórzy dyskretnie pukali się w czoło, dawali do zrozumienia, że to nie są meble. Owszem, »zabudowy« jakieś, ale nie meble. No, bo to prawda: to nie są meble. To są klapki, które można skręcać i robić z nich, co się chce, a nie tradycyjne meble, te, które w tej chwili znowu są modne – i które zresztą są naprawdę piękne. Jak miło siedzi się na krzesłach przy dużym stole ustawionym na środku pokoju – to scala rodzinę. Tego wtedy nie dało się zaproponować. Była tylko możliwość przestrzennego wykorzystania bardzo małych powierzchni” (s. 180).

*

W październiku i listopadzie 1832 roku Adam Mickiewicz wygłosił w paryskiej siedzibie Towarzystwa Litewskiego i Ziem Ruskich serię krótkich odczytów związanych z ówczesną sytuacją polskiej emigracji politycznej oraz odezw zachęcających do gromadzenia i upowszechniania relacji z wydarzeń, które w trakcie niedawnego powstania rozegrały się w granicach dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Teksty rzeczonych wystąpień opatrzone są w zbiorowych wydaniach dzieł Mickiewicza następującymi tytułami: O duchu narodowym, Wezwanie do ziomków od Towarzystwa Litewskiego i Ziem Ruskich w przedmiocie spisywania pamiętników z czasów ostatniej rewolucji, Do Towarzystwa Literackiego Polskiego w Paryżu. Z pozoru są to jedynie antykwaryczne dokumenty epoki, świadectwa polskiej myśli emigracyjnej pierwszej połowy XIX wieku. Jeśli jednak wczytać się w nie uważniej, objawiają swoje drugie dno, uświadamiając czytelnikowi, że wiele z uwarunkowań tamtego czasu pozostaje aktualnych do dziś. Słowem, Mickiewicz wciąż ma nam coś istotnego do powiedzenia — i to nie tylko poprzez swoje największe dzieła, kształtujące zbiorową wyobraźnię od niemal dwóch wieków, ale także poprzez teksty ulotne, wystąpienia okazjonalne, refleksje czynione naprędce w gorącej atmosferze popowstańczych lat.
W odezwie Do Towarzystwa Literackiego Polskiego w Paryżu sformułowany został postulat stworzenia „biografii powszechnej polskiej”, publikacji — zapewne wielotomowej — zawierającej możliwie kompletny zbiór biogramów „wszystkich Polaków, którzy przez cały ciąg wojny o niepodległość, tj. od konfederacji barskiej aż do końca ostatniej rewolucji, za sprawę narodową męczeństwo ponieśli”. Wszyscy, którzy doświadczyli lub doświadczają jakiegokolwiek cierpienia, zasługują na pamięć i szacunek, ale ze szczególną dbałością traktować trzeba świadectwa odnoszące się do losów „takich ludzi, którzy w działaniu swoim okazali indywidualną chęć i siłę, czy to w wojsku dowodząc, czyli tworząc powstanie, czy też osobiście odważając się na niebezpieczne wyprawy, czy też służąc sprawie narodowej słowem, piórem i radą”. Mickiewicz postulował, by autorów projektowanej „biografii Polaków” cechowała dokumentacyjna sumienność i dbałość o prawdę. Dzieło miało zostać napisane „stylem ile możności popularnym”, tak by mogło dotrzeć do jak największej liczby odbiorców i wywołać należyty rezonans: „Uwieczniając pamiątkę męczenników ojczyzny, ukrzepimy wiarę w jej nieśmiertelność; piękny przykład ożywi ducha poświęcenia się i utwierdzi wytrwałość, na koniec za pomocą podobnego dzieła rozszerzy się i upowszechni znajomość historii polskiej, ściśle połączonej z historią politycznych prześladowań”.
W Wezwaniu do ziomków..., które było zachętą do spisywania wspomnień powstańczych, stwierdzał Mickiewicz, że pierwszorzędne znaczenie dla utrwalenia rzeczywistego obrazu narodowego zrywu mają ścisłość i rzetelność relacji — „pamięć dzieł, które [powstańcy] albo sami wykonali, albo które przed oczyma ich dokonano”. Uczestnik insurekcji powinien „z prawdą i szczerością” opowiedzieć „wszystko, co zdziałał i czego był świadkiem”. Przy tym za mniej istotne uznawał poeta informacje związane z wojenną taktyką i strategią, większą wagę przywiązywał zaś do szczegółów z pogranicza społeczno-obyczajowo-geograficznego: „O ile np. życie nasze domowe usposabiało młodzież do wojny; jakie w tym życiu zwyczaje zachowywać nadal i rozszerzać należy; jaka klasa ludzi okazała się najzdolniejszą do broni, i do jakiego rodzaju broni? O ile położenie naszych dworów i wiosek było sposobne do utworzenia powstań, jakie z tego położenia wypływały trudności i jak im na przyszłość zaradzić? O ile rząd rosyjski i jakimi drogami najmocniej powstanie paraliżował, i jakimi sposobami powstańcy, podstępem lub bronią, środki rządu niweczyli?”. Historię zbiorowości doradzał Mickiewicz opowiadać z perspektywy jednostki, „jak swoją własną, przechodząc zdarzenia w porządku, w jakim się jedne z drugich wywijały, mieszając szczegóły i anegdoty”.
Pierwotny tytuł odczytu wzmiankowanego w „Pielgrzymie Polskim” 20 listopada 1832 roku brzmiał następująco: O duchu narodu polskiego, gdzie tego ducha i jaką drogą szukać należy.
Po pierwsze więc, „duch narodu polskiego”. Czy istnieje coś takiego — jakiś byt, cecha narodowej wspólnoty, jej entelechia? Jeśli tak, to gdzie się ukrywa? Co decyduje o żywotności „ducha narodu”? Mickiewicz twierdzi, że ukrywa się on i żyje w przeszłości wspólnoty, w zwyczajach przekazywanych przez przodków: „Owóż łatwo dowieść, że główną i jedyną nauką narodową były dla nas mniemania i uczucia dawnej Polski, żyjące dotąd w pamięci rodziców, krewnych i przyjaciół, objawiane w ich rozmowach, zebrane w różnych maksymach moralnych i politycznych, kierujące sądami pospólstwa o ludziach i wypadkach, rozdzielające jednym pochwałę, drugim naganę. Ta wewnętrzna domowa tradycja składa się z resztki mniemań i uczuć, które ożywiały naszych przodków, ta tradycja po upadku, rozerwaniu i przytłumieniu opinii publicznej schroniła się w domach szlachty i pospólstwa. Jak w chorym i osłabionym ciele krew i siła żywota zgromadza się około serca — tam jej szukać, tam ją ożywiać, stamtąd ją na całe ciało znowu rozprowadzać należy. Z tych tradycji musi wywinąć się i niepodległość kraju, i przyszła forma jego rządu”.
Poprzez porównanie narodu do pojedynczego człowieka dochodzi poeta do odpowiedzi na pytanie, co zapewnia wspólnocie długie trwanie i jakie działania mogą doprowadzić do jej unicestwienia: „Jak w człowieku indywidualnym wszystkich jego działań, czy politycznych, czy literackich, jest zasadą pewne czucie, które lud wyraża ogólnym znakiem, nazywając jednego poczciwym, drugiego chciwym, trzeciego dumnym etc., i z tego nazwiska, jeśli jest słusznie nadane, można najlepiej wszystkie działania człowieka tłumaczyć — tak i potrzeb, i dążeń narodowych jest zasadą pewna myśl, pewne powszechne uczucie. Póki trwa ta myśl, to uczucie póki wszystkich ożywia, póty narody żyją i rosną; z jej osłabieniem chorują, z jej zniszczeniem umierają”.

*

Czy dałoby się dziś, w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego stulecia, wskazać takie „powszechne uczucie”, które „wszystkich ożywia”? Czy można by – po degradującym i niszczącym doświadczeniu komunizmu, który podzielił wspólnotę, zniszczył przedwojenne elity i wprowadził na ich miejsce „elity” własne – wyznaczyć fundament, na którym oparłoby się współczesne myślenie o Polsce? Słowem – czy wciąż istnieje ciągłość między przeszłością a teraźniejszością? I jeszcze: czy da się pomyśleć polskość nowoczesną, zdolną do dialogu ze światem, polskość, która nie zrywałaby łączności z tym, co minione?
Wolno mniemać, iż fundamentem nowoczesnej świadomości stać się powinna „wewnętrzna domowa tradycja”, o której autor Pana Tadeusza mówi, że „po upadku, rozerwaniu i przytłumieniu opinii publicznej schroniła się w domach szlachty i pospólstwa”.

*

Pamięć i wyobraźnia wspierają się na fragmentach, na ułomkach wyrzuconych przez falę spraw minionych na brzeg spraw teraźniejszych. Zbieramy te resztki, by podjąć próbę zrekonstruowania utraconej całości.
Wśród artefaktów przeszłego czasu zebranych przez rodzinę Kowalskich znaleźć można drewniany różaniec z napisem: „ANNI 1683 DOMINI / WOJCIECH / KOWALSKI”. Rodzinne podanie mówi o udziale rycerskiego przodka w odsieczy Wiednia. Jacek Kowalski nazywa go „przodkiem imaginacyjnym”, poza pojedynczą pamiątką nie zachował się bowiem żaden inny ślad jego domniemanego istnienia.
Czesław Kowalski, późniejszy projektant słynnych mebli, przyszedł na świat w Stołpcach nad Niemnem w roku 1931.
Stołpce – pisze Jacek Kowalski – miały istotne znaczenie strategiczne jako ostatnia przed wschodnią granicą [II Rzeczypospolitej] wielka stacja kolejowa. Żeby wkroczyć w głąb kraju albo wyruszyć ku Bolszewii, trzeba było przejść przez miasteczko i przejechać przez most. Znajdowła się tu strażnica KOP-u, czyli Korpusu Ochrony Pogranicza. Dom Kowalskich sąsiadował przez płot z wojskową składnicą” (J. Kowalski, Meble Kowalskich. Ludzie i rzeczy, Poznań 2014).

*

Strażnicy tradycji narodowej, kustosze zbiorowej pamięci – Korpus Ochrony Pogranicza. Granice przestrzenne, granice czasowe. Rubieże i brzegi, progi i cezury, zsyłki i ekspatriacje.
Tożsamość jako świadomość własnych granic (również: ograniczeń), jako otwarte pytanie o łączność „ja” wczorajszego z „ja” dzisiejszym.
Zmiana tożsamości, tworzenie nowego podmiotu zbiorowego – jak w opisie Jakuba Bermana, jednego z trzech najważniejszych przedstawicieli sowieckiej władzy w Polsce pierwszych lat powojennych, utrwalonym w dziewiątej dekadzie ubiegłego wieku przez Teresę Torańską:
[C]hodziło […] o zmianę koncepcji kraju, o zbudowanie całkiem nowej Polski w kształcie i strukturze, zupełnie niepodobnej do tej, jaka była kiedykolwiek w historii. […] Polska przecież istniała tysiąc lat, przez ten tysiąc lat nagromadziło się w niej szereg pojęć, kompleksów, poglądów, przeświadczeń i wiar. I nagle przychodzą nowi ludzie, wszystko jedno skąd – stąd czy z Moskwy i przewracają kraj do góry nogami, by ukształtować go na zupełnie inną modłę. Przesuwają Polskę na zachodzie, cofają na wschodzie, zamiast jagiellońskiej tworzą piastowską, zmieniają poprzednie kryteria ocen, kwestionują i krytykują dotychczasowe poglądy. Nie […] chodziło o racje, a o nurt rewolucyjny, który z reguły łamie stare nawyki, stare racje, kształty, struktury i mity, bardzo niekiedy głęboko tkwiące w mentalności – budując nowe. […] [P]rzecież to wymagało ogromnego, jak mówią Rosjanie, łamania, to była walka. Walka, która trwa jeszcze do dziś, a ludzie wciąż nie rozumieją jej sensu” (T. Torańska, Oni, Londyn 1985, s. 283–284).

*

Ojcem Czesławy Kowalskiej był Stanisław Michałowski, przed wojną wiceprezydent Grudziądza i poseł na sejm, w trakcie wojny członek Komendy Głównej Armii Krajowej oraz działacz podziemnego Zjednoczenia Demokratycznego. 28 marca 1945 roku przybył do Pruszkowa na rozmowy z władzami sowieckimi i wraz z przywódcami innych partii politycznych działających w konspiracji został aresztowany i przetransportowany samolotem do Moskwy. Był sądzony w tzw. „procesie szesnastu” razem z gen. Leopoldem Okulickim, Kazimierzem Pużakiem, Adamem Bieniem, Antonim Pajdakiem i innymi polskimi politykami. Został uniewinniony. W Polsce ludowej inwigilowany, aresztowany w roku 1948 pod zarzutem sabotażu, spędził kilka lat w więzieniu. Trzy dekady później współtworzył rolniczą „Solidarność”.
W quasi-poemacie Szesnastu z tomu Teoria wiersza polskiego napisałem: „Jest gdzieś, za mglistą linią rozumienia, / Miasto przedziwne, miejsce czaszki, stary / Matecznik krzyku, jęku, snu, cierpienia. / I oni idą tam, w głąb puszczy, w jary. / Nikt ich nie woła, nikną w strefie cienia, / Wsysają ich mokradła, mdłe obszary. / Kiedyś odemknie się ta przestrzeń niema. / Bo jest gdzieś kraj. Jest lub go nie ma”.
Jeśli istnieje ciągłość między Polską przeszłą a Polską teraźniejszą, to tylko dzięki ludziom takim jak Stanisław Michałowski, którzy w granicach własnego „życia domowego” „zachowywali i rozszerzali” obyczaje i wartości dawnej Rzeczypospolitej.

*

Pamięć i tożsamość wspólnoty można wyobrażać sobie na wiele sposobów. Maurycy Mochnacki posłużył się tu niezwykle plastyczną metaforą – pisał o „nici przypomnienia i związku”, „nici wiążącej nie tylko poszczególne pojęcia, ale całe szeregi rozumowań i wszystkie imaginacji obrazy. Nić przypomnienia i związku, żarzący się świecznik w głowie naszej! Wiele rzeczy zapominamy w nieprzebranym mnóstwie myśli, w rwistym toku wyobrażeń; ale skoro owa nić wnętrznego przypomnienia, nić wnętrznego związku rozerwie się na dwoje, tak że tego, co było, przypomnieć sobie nie możemy, skoro ów wewnętrzny świecznik rozumu nie ściemnieje, ale całkiem zgaśnie, natenczas sam rozum dostaje zawrotu i jest na kształt okrętu bez żeglarza wśród burzy. Działanie jego wątleje, nareszcie niemoc z ochromieniem przywodzą go ku obłąkaniu. Człowiek taki jest jako obłąkany, mówi od rzeczy, wszystko bierze i czyni opacznie; cudzego potrzebuje dozoru, żeby sam na swoją szkodę nie zarabiał. Wszystko na nim wytarguje, kto chce i co chce sprawi, a liczne kłopoty władną jego niestatkiem. Tak bywa i z narodem. W umyśle jego jest także pamięć, którą stracić może. Może zgubić nić przypomnienia i przyjść ku obłąkaniu. W umyśle narodu może także ściemnieć i zgasnąć wewnętrzny świecznik. Cóż się wówczas dzieje? Oto cienie przeszłości tułają się bez czci i pożałowania. Nikt nawet nie wie, gdzie są groby wielkich ludzi, a wiara, cnota i nadzieja odlatują w inne czasy. Piękność, sztuka i poezja nie mają żadnego powabu. Umiejętność służy tylko wygodzie i potrzebom, a nie istnej prawdzie. Literatura stroi się kradzionymi wdziękami i cudzą wzbogaca, a raczej ubożeje iścizną. Jednym słowem: w takim umyśle jest obłąkanie. Biada ludziom, którzy ku tej przychodzą niepamięci! Straciwszy sprzed oczu obraz przeszłych czasów, zarówno i tego nie postrzegają, co się koło nich dzieje. Samych siebie nie znają; są tylko przedmiotem rozumienia i znawstwa dla drugich” (O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym, w: M. Mochnacki, Rozprawy literackie, Wrocław 2000, s. 223–224).
Żaden ze współczesnych twórców nie scharakteryzowałby przenikliwiej osobliwego stanu utraty tożsamości historycznej i kulturowej, jaki stał się udziałem Polaków w wieku XX. W rozważania Mochnackiego wpisana została przestroga: czuwajcie nad własnym dziedzictwem, pielęgnujcie je i twórczo rozwijajcie, w przeciwnym wypadku popadniecie bowiem w stan niby-życia, utracicie zdolność rozpoznawania, kim jesteście i po co jesteście. „Nić przypomnienia i związku” komuniści przecięli z pełną premedytacją, chcąc stworzyć człowieka nowego, wolnego od wielowiekowych przywiązań i powinności. Przecięli ją wystarczająco skutecznie, byśmy — jako wspólnota losu, języka i kultury — zdążyli się pogubić. Rzeczownik „obłęd”, którym posługuje się XIX-wieczny krytyk, pochodzi wszak z tej samej rodziny wyrazów co czasownik „błądzić” i przymiotnik „błędny”.

*

Meble Kowalskich składały się z szeregu segmentów, kasetonów, które dało się „skręcać w dowolny sposób”, dobierać i komponować w całość zgodnie z indywidualnymi potrzebami nabywców.
Tożsamość zbiorową można by sobie wyobrazić jako konstrukcję o charakterze segmentowym czy kasetonowym. Jest ona swoistym work in progress – powstaje poprzez stałe włączanie kolejnych elementów do zbioru otwartego.
Przez przeszło czterdzieści lat komunizmu realizowana była strategia redefiniowania polskiej tradycji. Owo planowe działanie przyrównajmy do czynności powtórnego projektowania wnętrza, w ramach którego pewne segmenty wspólnotowej pamięci zastępowane są innymi.
Procesu przemiany nie udało się wszakże doprowadzić do końca – zbyt wielu Polaków pozostało wiernych „wewnętrznej domowej tradycji”.

*


Stworzenie „powszechnej biografii polskiej”, zrekonstruowanie i opowiedzenie historii Polski, zrozumienie, jakie nici łączą tragiczny wiek XX z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, to wciąż nie w pełni zrealizowany postulat. Wystawa Muzeum Narodowego w Krakowie, wychylona jednocześnie ku początkom naszej kultury i ku jej nieodgadnionym horyzontom – pozwala uzmysłowić sobie, jak wielka praca jeszcze przed nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz