Kładę
w tym miejscu kilka urywków, które nie zmieściły się w
opowieści. Zamierzałem je do czegoś dokleić, ale nie dokleiłem –
bo inne sceny lepiej przystawały do całości, bo narracja
ponaglała, domagała się dalszego ciągu, nie chciała stać w
miejscu. Niech zaświadczają o ogromnej, niepojętej mnogości
fenomenów czekających na innych opowiadaczy, domagających się
ujawnienia, a pominiętych milczeniem.
Jezioro
łabędzie i „narodowe
osobliwości”
Ostatnie
dni września 1939 roku, Moskwa. Na widowni teatru „Bolszoj”
zasiada minister spraw zagranicznych III Rzeszy, Joachim von
Ribbentrop. Przyleciał, by zakończyć negocjacje dotyczące
podziału wojennych zdobyczy. Podczas przerwy w rozmowach dano mu
obejrzeć Jezioro
łąbędzie.
Słucha więc, patrzy – i nie pamięta, jak bardzo zaskoczyły
go zmiany proponowane przez Sowietów: po pierwsze – pełna
likwidacja państwa polskiego, po drugie – oddanie ZSRS całej
Litwy, w zamian za tereny Polski środkowej, które, według
wstępnych ustaleń, miały się znaleźć po wschodniej stronie
niemiecko-rosyjskiej granicy.
Traktat
między Rzeszą a Związkiem Sowieckim podpisano 28 września. Po
powrocie do kraju Ribbentrop będzie przedstawiał efekty swojej
podróży jako sukces. W swoich zapiskach Goebbels oskarży go o brak
realizmu. „Patrzy […] przez różowe okulary – napisze o
Ribbentropie. – Tak, jakby bolszewizm był jedną z odmian
narodowego socjalizmu. Teraz wszystko to, co wcześniej było
zbrodnią, widzi się na różowo. Występuję przeciwko. My,
naziści, musimy zawsze być ekstremistami, w pochwałach i naganach.
Tu mniej byłoby więcej”. Albert Forster, gauleiter Gdańska,
wyrazi pogląd, że minister spraw zagranicznych, czuł się wśród
rosyjskich komunistów jak „wśród starych partyjnych towarzyszy”.
Czy stwierdzenie to trafnie oddawało prawdę – trudno
rozstrzygnąć.
Jedno
nie ulega wątpliwości – w wyniku wrześniowych rozmów Niemcy i
Rosjanie podpisali układ o przyjaźni i granicy między ZSRS i III
Rzeszą, w którym mowa była m.in. o „przywróceniu pokoju i ładu
na tym terytorium [Polski] i zapewnieniu żyjącym tam narodom
pokojowego współistnienia, odpowiadającego ich osobliwościom
narodowym”, o uznaniu granicy niemiecko-sowieckiej za „ostateczną”,
o „niezbędnej przebudowie państwowej” zagarniętych terenów
oraz o uczynieniu „wyżej wymienionej przebudowy […] niezawodnym
fundamentem dalszego rozwijania przyjacielskich stosunków”.
Do
traktatu dołączone zostały trzy tajne protokoły, z których
ostatni odnosił się do Polaków. Obie strony deklarowały wolę
bezwzględnego tępienia na zajętych przez siebie obszarach
wszelkiej „agitacji polskiej dotyczącej terytorium drugiej
strony”, likwidowania „wszystkich źródeł takiej agitacji”, a
także wzajemnego informowania się „o środkach podejmowanych w
tym celu”.
Kiedy
Ribbentrop siedzi w fotelu wyściełanym pluszem, nie myśli jednak o
traktatach i tajnych protokołach. Zajmuje go jedynie primabalerina
Pawłowa, której władcy tego świata kazali tańczyć do wtóru
surmom wojennym. W tej jednej chwili może grać rolę amatora sztuki
baletowej, człowieka wysokiej kultury i wielbiciela ponadczasowego
piękna.
Odetta
i Zygfryd rzucają się ze skały. Przemija postać świata. Jego
Ekscelencja Joachim von Ribbentrop bije brawo.
Hitler
w Warszawie
„Die
Fahne hoch! Die Reihen fest geschlossen! / SA marschiert mit ruhig
festem Schritt. / Kam'raden, die Rotfront und Reaktion erschossen, /
Marschier'n im Geist in unser'n Reihen mit”. „Chorągiew wznieś!
Szeregi mocno zwarte! / SA to marsz: spokojny, równy krok. / A
rozstrzelani przez komunę i reakcję / Są pośród nas, i dumny
jest nasz wzrok”. Słowa Horsta Wessela, „męczennika” ruchu
nazistowskiego, brzmią na Okęciu. Jest 5 października 1939 roku,
kilka chwil wcześniej wylądował tu samolot z Adolfem Hitlerem.
Następnego dnia warszawskie gazety poinformują: „Wczoraj przed
południem odbyła się […] wielka rewia wojsk niemieckich. W
związku z tym ruch na mieście, w szczególności na linii Nowy
Świat-Aleje Ujazdowskie, w Al. Jerozolimskich, w ul. Marszałkowskiej
jako też na przyległych odcinkach ulic poprzecznych był wstrzymany
– częściowo już od godz. 8 rano, całkowicie zaś od pół do
10-ej. Ograniczenia te trwały do godz. 1-ej, a na niektórych
ulicach do 3-ej po południu”.
Choć
w oficjalnym ogłoszeniu zabrakło słów o wizycie dyktatora,
wiedziało o niej polskie podziemie, które podjęło próbę
przeprowadzenia zamachu – niestety, nie udało się zdetonować
ładunków wybuchowych. Niemcy wprowadzili nadzwyczajne środki
bezpieczeństwa – zamknięto całe ulice, ludność z kamienic
stojących wzdłuż trasy przejazdu trzymano pod kluczem. Po
opustoszałym środmieściu poruszało się auto wyposażone w
megafon, z którego usłyszeć można było następujący komunikat
(zachowuję oryginalny kształt językowy): „Odtąd panowie cywile
schodzą do bram. Nie wolno wychodzić na ulicę, podchodzić do
okien, gdyż będzie strzelano”.
Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz