poniedziałek, 7 grudnia 2015

Pl. Piłsudskiego - Łączka. 27.09.2015 (cz. 3)





Jaki kształt winna by mieć idealna mowa wygłoszona nad trumnami uczestników antykomunistycznego powstania, których mordowano w stalinowskich więzieniach i katowniach? Każde jej słowo musiałoby być zarazem dobitne, aby zapadło w pamięć żałobników, i lekkie – lekkością właściwą słowom skrzydlatym, opierającym się upływowi czasu, przechowywanym przez zbiorową pamięć. Musiałaby przypominać słynną mowę marszałka Józefa Piłsudskiego wygłoszoną nad trumną Juliusza Słowackiego 28 czerwca 1927 roku.

Żywi znajomi

Piłsudski oparł swoją orację na dialektycznym związku pojęć życia i śmierci. „Gdy przed trumną stoję – rozpoczął – mówić muszę o śmierci, o wszechwładnej pani wszystkiego, co żyje. Wszystko, co żyje, umiera, a wszystko, co umiera, żyło przedtem. Prawa śmierci są bezwzględne. Są, jak gdyby chciały stwierdzić prawdę, że co z prochu powstało, w proch się obraca. Gdy kamień na taflę spokojnej wody rzucamy, powstają kręgi, idące wszerz i zamierające powoli. Tak żyją ludzie, gdy śmierci przepastne bramy przekroczą; kręgi powoli zamierają i nikną, pozostawiając po sobie pustotę, a nawet zapomnienie. […] Żyło ludzi mnóstwo i wszyscy pomarli. Pokolenia za pokoleniami, żyjące codziennym życiem, zwykłym lub niezwykłym, do wieczności przechodzą, pozostawiając po sobie jeno ogólne wspomnienia. Wspomnienia, gdzie imion nie ma i nie ma nazwisk. A jednak prawda życia ludzkiego daje nam i inne zjawiska. Są ludzie i są prace ludzkie tak silne i tak potężne, że śmierć przezwyciężają, że żyją i obcują między nami”.
Słowackiego, którego dzieło miało stać się jednym z fundamentów odrodzonej Rzeczypospolitej, nazwał marszałek „naszym żywym znajomym”. Dowodził, że wiele szczegółów z życia autora Genezis z Ducha jest powszechnie znanych, bo zostały „skądś wyciągnięte i rzucone przed oczy”. Romantyczny poeta „żyje wśród nas i prawda śmierci okrutna, prawda śmierci potężna nie istnieje dla niego. […] Słowacki żyje dlatego, że umrzeć nie może. Zda się, jak gdyby bramy śmierci przepastne za nim zamknęły się nieszczelnie. Dla niektórych ludzi zostają one otwarte, tak że życie i śmierć się nie rozdzielą” – wołał Piłsudski, a było to wołanie człowieka, który nie tylko głęboko wierzy w prawdę, którą wypowiada, ale ze wszystkich sił usiłuje zaszczepić ją słuchaczom. Słuchacze mają ponieść ją dalej, mają przekazać ją przyszłości.
Przetykając własne zdania kryptocytatami ze Słowackiego, mówił marszałek o szkieletach, co pozostają „żywe, przejrzyste, świeże i młode, tak że płakać po nich nie umiałby nikt szczerze”, mówił, że trumna poety idąca przez cały kraj nie jest żegnana, lecz witana, a „żałobne dzwony nieżałobnie biją, lecz biją radością i tryumfem”.
Wielka oracja wygłoszona przez Piłsudskiego przy składaniu prochów poety-wygańca na Wawelu mogłaby zostać – z nielicznymi zmianami – powtórzona nad szczątkami Wyklętych. Za nimi również, wbrew woli i działaniu komunistycznych władz, przepastne bramy śmierci zamknęły się nieszczelnie. Ich prace tak silne były i potężne, że mimo śmierci z rąk katów – śmierci mającej ich pohańbić i zetrzeć na proch – pozostali przy życiu, by obcować z nami. Ich szkielety, zjedzone przez czas, rozpuszczone w ciemnych nurtach ziemi, stały się znakiem dla nas, którzy na zaświadczonej przez nich prawdzie usiłujemy budować własną teraźniejszość. Niezłomni żyją, bo nie mogą umrzeć. Śmierć się ich nie ima, nicość nie ma do nich przystępu.

Sumienie czasów

Nad Łączką przesuwają się chmury. Cmentarne sosny muskają je ciemną zielenią. Z ust urzędników i przedstawicieli władz płyną okrągłe zdania, ale mimo najlepszych chęci przemawiających, w słowa wypowiadane z namaszczeniem i powagą wpisana jest jakaś elementarna niemożność – ta sama, o której w styczniu 1856 roku, kilka dni przed złożeniem do grobu ciała Adama Mickiewicza, wspominał Cyprian Norwid: „Jest pogrzeb historyczny za dojrzeniem sumienia czasów – i pogrzeb parafialny. Nie sądzę, abyśmy już dojrzeli dosyć, aby pierwszy ś.p. Adamowi sumiennie urządzić można było – lubo życzyłbym takiej błogo-zacności czasowi naszemu”.
Obrzędy, w których uczestniczymy, to bez wątpienia pochówek „parafialny”. Usiłujemy je sobie przedstawić jako „pogrzeb historyczny”, ale chyba wszyscy odczuwamy ich niewystarczalność. 

Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz