piątek, 18 grudnia 2015

Bezradność śmiertelnej ręki (3)



Kładę w tym miejscu kilka urywków, które nie zmieściły się w opowieści. Zamierzałem je do czegoś dokleić, ale nie dokleiłem – bo inne sceny lepiej przystawały do całości, bo narracja ponaglała, domagała się dalszego ciągu, nie chciała stać w miejscu. Niech zaświadczają o ogromnej, niepojętej mnogości fenomenów czekających na innych opowiadaczy, domagających się ujawnienia, a pominiętych milczeniem.

Całopalenie

Profesor Stanisław Swianiewicz, wykładowca Uniwersytetu Wileńskiego, kierownik działu studiów gospodarczych w Instytucie Europy Wschodniej w Wilnie, jeden z najwybitniejszych polskich znawców Związku Sowieckiego, we wrześniu 1939 roku otrzymuje powołanie do czynnej służby wojskowej. W macierzystym pułku zostaje mu przydzielona funkcja dowódcy taboru. Przechodzi szlak bojowy od Piotrkowa Trybunalskiego, przez Dorohusk, Tomaszów Lubelski, Suchowolę, aż do Krasnobrodu nad Wieprzem.
Kiedy ustają walki pod Krasnobrodem, otrzymuje od swojego bezpośredniego zwierzchnika, ppłk. Gustawa Nowosielskiego, pozwolenie na to, by sam decydował o swoim losie. Rozważa możliwość opuszczenia oddziału, poczucie honoru nakazuje mu jednak pozostać z towarzyszami broni. W decyzji tej utwierdza go wspomnienie pożegnania z najbliższymi: „Drewniany domek pośród dużego ogrodu na Antokolu. Stara mahoniowa kanapa. Nad kanapą wielki krzyż […]. Na kanapie w rząd siedzi czwórka naszych dzieci, najstarsze ma jedenaście lat, najmłodsze – pięć. Dziecięce oczy z ufnością wpatrzone we mnie. Przy mnie stoi żona. Mówię: »Rozpoczyna się zawierucha, której końca nikt nie jest w stanie przewidzieć. Nie wiadomo, kto będzie narażony na większe próby – czy ja w linii, czy wy tutaj. Pomódlmy się, aby Bóg dał nam łaskę i siłę zachować honor«”.
Podzielone są zdania co do kierunku marszu. Jedni opowiadają się za kierunkiem węgierskim, inni chcą dołączyć do oddziałów Sosnkowskiego, jeszcze niedawno walczących pod Lwowem. Są i tacy, którzy myślą o powrocie do rodzin. Grupa żołnierzy oferuje Swianiewiczowi miejsce w wozie gotowym do odjazdu. Nie pomaga zameldowanie o całej sprawie podpułkownikowi. Żołnierze dzielą się na grupki – jedni decydują się wracać, inni zostają z dowódcami. Nowosielski ustępuje. Rozpoczyna się niszczenie pistoletów i karabinów, które nie powinny dostać się w ręce sowieckie.
Zrozumiałem – wspomina Swianiewicz – że już żadne perswazje nie pomogą. […] Tymczasem podpalono oblany naftą stos broni. Płomień buchnął niemal momentalnie. Jednocześnie zerwał się wiatr, który porywał w górę palące się strzępy. Suchym trzaskiem wybuchały rzucone na stos paczki z amunicją. Na polanie zrobiło się gorąco. Ukośne czerwone płomienie zachodzącego słońca zmieszały się z odblaskami płonącego stosu, dziwnie zabarwiając konary pobliskich drzew. Miałem poczucie, że ogień z palących się resztek naszego dobytku pułkowego zapala świat dookoła i wszystko za chwilę rozpadnie się w gruzy”.

Polska - „epizod historyczny”

Po walkach w kampanii wrześniowej pułkownik Tadeusz Komorowski, późniejszy dowódca Armii Krajowej, przedostaje się do Krakowa. Nie posiada dokumetów, które umożliwiłyby mu swobodne poruszanie się po mieście. Dzięki pomocy przyjaciółki, pod pozorem chronicznego lumbago zostaje umieszczony w szpitalu bonifratrów. Lecznica staje się miejscem schronienia, ale także więzieniem – nie sposób się z niego wydostać bez załatwienia sprawy dowodu osobistego i zdobycia nowej tożsamości. Informacji o świecie zewnętrznym dostarczają odwiedzający – przede wszystkim rodzina i znajomi leżącego w tej samej sali radcy krakowskiego urzędu miejskiego. Przymusowe odosobnienie jest jak antrakt w teatrze – niepośledni aktorzy dziejowych wydarzeń trafiają za kulisy, gdzie sposobią się do odegrania roli, jaką przeznaczy im historia.
Pod koniec października jeden z odwiedzających przynosi informację o rozplakatowaniu w całym Krakowie Proklamacji Gubernatora Generalnego Hansa Franka. W obwieszczeniu mowa jest o „przeprowadzeniu wojskowego zabezpieczenia obszarów polskich w zakresie niemieckiego obszaru zainteresowań”, o „przywróceniu porządku”, o zakończeniu „epizodu historycznego, za który odpowiedzialność ponosić muszą zarówno zaślepiona klika rządowa byłego kraju polskiego jak i też obłudni podżegacze wojenni w Anglii”. Polska zostaje nazwana „tworem państwowym, który się więcej nie odnowi”. Doktor praw Frank informuje o rozkazach, jakie odebrał od Adolfa Hitlera – ma „dbać we formie stanowczej o to, aby w przyszłości zapewniony był w tym kraju stan pokoju”.
Owo enigmatyczne określenie – „we formie stanowczej” – nie wypełniło się jeszcze treścią. Jedenaście dni później w Collegium Novum aresztowani zostaną liczni profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Górniczej. Trafią do niemieckich obozów koncentracyjnych. Zanim się to stanie, dowiedzą się jeszcze – jak wszyscy mieszkańcy Generalgouvernement – że życie swoje mogą „prowadzić [...] nadal według wiernie zachowanych obyczajów”, że choć kraj wymaga „organizacyjnego podciągnięcia Waszej wspólnej pracy”, „polską właściwość będzie [...] wolno zachować we wszystkich objawach społeczności”. „Uwolnieni od przymusu awanturniczej Waszej intelektualnej warstwy rządzącej – ogłasza Frank – pod potężną ochroną Wielkiej Rzeszy Niemieckiej spełniając powszechny obowiązek pracy, zrobicie dla tego celu to, co leży w Waszych siłach. Pod sprawiedliwą władzą zapracuje każdy na swój chleb powszedni”. Granice tego, „co leży w siłach” Polaków, będą odtąd wyznaczać światli reprezentanci Herrenrasse.
Któregoś dnia syn mężczyzny leżącego łóżko w łóżko z pułkownikiem Komorowskim wręcza obu pacjentom dwa kawałki brązu. „To pamiątki – wyjaśnia. – Resztki ze zburzonego przez Niemców pomnika grunwaldzkiego”. Ufundowany przez Ignacego Paderewskiego monument jest konsekwentnie niszczony od późnej jesieni 1939 roku – cokół ze szwedzkiego granitu zostaje wysadzony w powietrze, a uszkodzone, rozczłonkowane figury trafiają w głąb III Rzeszy.
Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz