Kładę
w tym miejscu kilka urywków, które nie zmieściły się w
opowieści. Zamierzałem je do czegoś dokleić, ale nie dokleiłem –
bo inne sceny lepiej przystawały do całości, bo narracja
ponaglała, domagała się dalszego ciągu, nie chciała stać w
miejscu. Niech zaświadczają o ogromnej, niepojętej mnogości
fenomenów czekających na innych opowiadaczy, domagających się
ujawnienia, a pominiętych milczeniem.
Całopalenie
Profesor
Stanisław Swianiewicz, wykładowca Uniwersytetu Wileńskiego,
kierownik działu studiów gospodarczych w Instytucie Europy
Wschodniej w Wilnie, jeden z najwybitniejszych polskich znawców
Związku Sowieckiego, we wrześniu 1939 roku otrzymuje powołanie do
czynnej służby wojskowej. W macierzystym pułku zostaje mu
przydzielona funkcja dowódcy taboru. Przechodzi szlak bojowy od
Piotrkowa Trybunalskiego, przez Dorohusk, Tomaszów Lubelski,
Suchowolę, aż do Krasnobrodu nad Wieprzem.
Kiedy
ustają walki pod Krasnobrodem, otrzymuje od swojego bezpośredniego
zwierzchnika, ppłk. Gustawa Nowosielskiego, pozwolenie na to, by sam
decydował o swoim losie. Rozważa możliwość opuszczenia oddziału,
poczucie honoru nakazuje mu jednak pozostać z towarzyszami broni. W
decyzji tej utwierdza go wspomnienie pożegnania z najbliższymi:
„Drewniany domek pośród dużego ogrodu na Antokolu. Stara
mahoniowa kanapa. Nad kanapą wielki krzyż […]. Na kanapie w rząd
siedzi czwórka naszych dzieci, najstarsze ma jedenaście lat,
najmłodsze – pięć. Dziecięce oczy z ufnością wpatrzone we
mnie. Przy mnie stoi żona. Mówię: »Rozpoczyna się zawierucha,
której końca nikt nie jest w stanie przewidzieć. Nie wiadomo, kto
będzie narażony na większe próby – czy ja w linii, czy wy
tutaj. Pomódlmy się, aby Bóg dał nam łaskę i siłę zachować
honor«”.
Podzielone są zdania co do kierunku marszu. Jedni opowiadają się za
kierunkiem węgierskim, inni chcą dołączyć do oddziałów
Sosnkowskiego, jeszcze niedawno walczących pod Lwowem. Są i tacy,
którzy myślą o powrocie do rodzin. Grupa żołnierzy oferuje
Swianiewiczowi miejsce w wozie gotowym do odjazdu. Nie pomaga
zameldowanie o całej sprawie podpułkownikowi. Żołnierze dzielą
się na grupki – jedni decydują się wracać, inni zostają z
dowódcami. Nowosielski ustępuje. Rozpoczyna się niszczenie
pistoletów i karabinów, które nie powinny dostać się w ręce
sowieckie.
„Zrozumiałem
– wspomina Swianiewicz – że już żadne perswazje nie pomogą.
[…] Tymczasem podpalono oblany naftą stos broni. Płomień buchnął
niemal momentalnie. Jednocześnie zerwał się wiatr, który porywał
w górę palące się strzępy. Suchym trzaskiem wybuchały rzucone
na stos paczki z amunicją. Na polanie zrobiło się gorąco. Ukośne
czerwone płomienie zachodzącego słońca zmieszały się z
odblaskami płonącego stosu, dziwnie zabarwiając konary pobliskich
drzew. Miałem poczucie, że ogień z palących się resztek naszego
dobytku pułkowego zapala świat dookoła i wszystko za chwilę
rozpadnie się w gruzy”.
Polska
- „epizod historyczny”
Po
walkach w kampanii wrześniowej pułkownik Tadeusz Komorowski,
późniejszy dowódca Armii Krajowej, przedostaje się do Krakowa.
Nie posiada dokumetów, które umożliwiłyby mu swobodne poruszanie
się po mieście. Dzięki pomocy przyjaciółki, pod pozorem
chronicznego lumbago zostaje umieszczony w szpitalu bonifratrów.
Lecznica staje się miejscem schronienia, ale także więzieniem –
nie sposób się z niego wydostać bez załatwienia sprawy dowodu
osobistego i zdobycia nowej tożsamości. Informacji o świecie
zewnętrznym dostarczają odwiedzający – przede wszystkim rodzina
i znajomi leżącego w tej samej sali radcy krakowskiego urzędu
miejskiego. Przymusowe odosobnienie jest jak antrakt w teatrze –
niepośledni aktorzy dziejowych wydarzeń trafiają za kulisy, gdzie
sposobią się do odegrania roli, jaką przeznaczy im historia.
Pod
koniec października jeden z
odwiedzających przynosi informację o rozplakatowaniu w całym
Krakowie Proklamacji Gubernatora Generalnego Hansa
Franka. W obwieszczeniu mowa jest o „przeprowadzeniu
wojskowego zabezpieczenia obszarów polskich w zakresie niemieckiego
obszaru zainteresowań”,
o „przywróceniu porządku”, o zakończeniu „epizodu
historycznego, za który odpowiedzialność ponosić muszą zarówno
zaślepiona klika rządowa byłego kraju polskiego jak i też obłudni
podżegacze wojenni w Anglii”.
Polska zostaje nazwana „tworem państwowym, który się więcej nie
odnowi”. Doktor praw Frank informuje o rozkazach, jakie odebrał od
Adolfa Hitlera – ma „dbać
we formie stanowczej o to, aby w przyszłości zapewniony był w tym
kraju stan pokoju”.
Owo
enigmatyczne określenie – „we formie stanowczej” – nie
wypełniło się jeszcze treścią. Jedenaście dni później w
Collegium Novum aresztowani zostaną liczni profesorowie Uniwersytetu
Jagiellońskiego i Akademii Górniczej. Trafią do niemieckich obozów
koncentracyjnych. Zanim się to stanie, dowiedzą się jeszcze –
jak wszyscy mieszkańcy Generalgouvernement
– że życie swoje mogą „prowadzić [...] nadal według wiernie
zachowanych obyczajów”, że choć kraj wymaga „organizacyjnego
podciągnięcia Waszej wspólnej pracy”, „polską właściwość
będzie [...] wolno zachować we wszystkich objawach społeczności”.
„Uwolnieni od przymusu awanturniczej Waszej intelektualnej warstwy
rządzącej – ogłasza Frank – pod potężną ochroną Wielkiej
Rzeszy Niemieckiej spełniając powszechny obowiązek pracy, zrobicie
dla tego celu to, co leży w Waszych siłach. Pod sprawiedliwą
władzą zapracuje każdy na swój chleb powszedni”. Granice tego,
„co leży w siłach” Polaków, będą odtąd wyznaczać światli
reprezentanci Herrenrasse.
Któregoś
dnia syn mężczyzny leżącego łóżko w łóżko z pułkownikiem
Komorowskim wręcza obu pacjentom dwa kawałki brązu. „To pamiątki
– wyjaśnia. – Resztki ze zburzonego przez Niemców pomnika
grunwaldzkiego”. Ufundowany przez Ignacego Paderewskiego monument
jest konsekwentnie niszczony od późnej jesieni 1939 roku – cokół
ze szwedzkiego granitu zostaje wysadzony w powietrze, a uszkodzone,
rozczłonkowane figury trafiają w głąb III Rzeszy.
Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz