poniedziałek, 7 grudnia 2015

Pl. Piłsudskiego - Łączka, 27.09.2015 (cz. 2)





Czarne wozy z sosnowymi skrzynkami odjeżdżają z placu Piłsudskiego. Odmaszerowują żołnierze i poczty sztandarowe. Jakiś głos wzmocniony przez elektroniczną aparaturę podaje informację, że rodziny Niezłomnych mogą kierować się do autokarów oczekujących w pobliżu. Pozostali muszą radzić sobie sami. Ruszam w stronę Krakowskiego Przedmieścia, mijam pomnik Piłsudskiego, pod którym grupka obcokrajowców słucha objaśnień przewodnika. Marszałek, któremu III RP wyznaczyła rolę ciecia na parkingu obok Hotelu Europejskiego, patrzy przed siebie obojętnie – jakby nie spodziewał się po nas niczego ponad to, co właśnie wydarzyło się na placu noszącym jego imię. W prawej ręce trzyma buławę. Lewa dłoń spoczywa na głowicy szabli. Milczy. Mundur na nim szary.
Czy pół godziny wystarczy, by dotrzeć na powązkowski Cmentarz Wojskowy? Wątpię. Tym bardziej że nie mam pojęcia, czym i skąd jechać. U zbiegu Taraszewicza-Tokarzewskiego i Krakowskiego Przedmieścia proszę o radę przypadkowych przechodniów. Nie wiedzą, kręcą głowami. Zawracam. Przecinam plac Piłsudskiego i dochodzę do Królewskiej. Na przystanku człowiek z flagą – warszawiak, orientuje się, jestem więc uratowany. Wsiadamy do autobusu, rozmawiając. Emocjonalnej wymianie zdań między nami przysłuchują się starsze panie, radzą wysiąść przy placu Wilsona. Która to? Jedenasta czterdzieści? Dwadzieścia minut do pogrzebu na Łączce, a tu pół miasta do przejechania i jeszcze przesiadka. Przez plac Wilsona biegniemy. Następny autobus za kilka minut, będziemy po czasie. „Niech się pan nie martwi – mówi człowiek z flagą – zdążymy, wszystko rozpocznie się z opóźnieniem”. Ma rację, gdy wchodzimy na Powązki, właśnie zajeżdżają autokary z rodzinami. Wiele osób starszych, prowadzonych pod ramię, idących wolno, noga za nogą. Drewniane laski, sztandary, biało-czerwone szarfy. Jacyś ludzie niosą zrolowany transparent. Obok nas dwaj siwowłosi mężczyźni w galowych mundurach, pod pachą jednego z nich sztandar WiN. Orzeł i czarna tasiemka na szczycie drzewca. Z cichym szelestem przejeżdżają meleksy wiozące tych, którzy sami nigdzie już nie wychodzą. Dziś chcieli być na Łączce.
Na granicy kwatery „Ł”, podobnie jak dwie godziny wcześniej pod papieskim krzyżem – barierki. Aby dostać się dalej, należy okazać zaproszenie. Dla wszystkich, którzy przyszli tu nieproszeni, po drugiej stronie naprędce wzniesionej budowli, nazwanej „Panteonem-mauzoleum Niezłomnych Wyklętych”, ustawiono sporych rozmiarów telebim. To może dobrze – wszyscy nie zmieścilibyśmy się przecież w wąskiej przestrzeni pod murem, tam, gdzie na zbezczeszczonych szczątkach ludzkich w latach osiemdziesiątych postawiono nowe groby. A ponieważ, jak się zdaje, w żadnej z naszych telewizji nie jest przeprowadzana bezpośrednia transmisja ciągła dzisiejszych uroczystości – jedynie ci, którzy są na Łączce, którzy tłoczą się u stóp telebimu i między okolicznymi grobami, mają szansę zobaczyć i usłyszeć to, co zobaczyć i usłyszeć powinna cała Polska.

Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz