["Czytanie Literatury. Łódzkie Studia Literaturoznawcze" nr 2 (2013)]
„Tworzyć”, „zastrzelić się”, „udawać wariata” lub „milczeć”. Między
tymi czterema możliwościami musi wybierać współczesny poeta — stwierdził
Tadeusz Różewicz w pierwszym z przemówień wygłoszonych przezeń podczas
międzynarodowego spotkania poetyckiego w Strudze w roku 1987[1].
Odbierając Złoty Laur, wyróżnienie przyznawane w ramach macedońskiego
festiwalu, owo fundamentalne pytanie o granicę między słowem i milczeniem
ponowił:
Dlaczego
poeta milczy? Dlaczego zamilkł? Czemu nie piszę już wierszy? Chciałbym Wam
powiedzieć o tym, w jakiej sytuacji znajduje się Wasz laureat. Czemu nie piszę
wierszy od wielu lat. Milczę. Nie chodzi tu o jakieś trudności i ograniczenia
polityczne, społeczne, obyczajowe... o cenzurę państwową czy kościelną. To są
rzeczy banalne, pospolite i już takie znane, nudne... Czemu milczy poeta? […]
Otóż zagadnienie, o którym od wielu lat myślę, to właśnie problem milczenia
poety. Nie milczenie przymusowe, ale dobrowolne. Jest to dla mnie problem
głębszy i ważniejszy od różnych kryzysów powieści, liryki czy dramatu... od
trudności technicznych, artystycznych.
Problem
milczenia poety to problem centralny dla mnie, poety współczesnego. Czy poeta
poważnie myślący (w ogóle myślący) musi zamilknąć? Czasem myślę, że cierpienie
ludzkie staje się coraz ciemniejsze, cięższe, że jest pozbawione nadziei, że
jest tak ciężkie jak pustka... ilość cierpienia, waga zwiększa się... jest
niewypowiedziana i poeta milknie. (Słowo
i milczenie, PR III 159)
Słowa te wypowiadał twórca, który od czterech lat — czyli od chwili
ukazania się autorskiego wyboru Na powierzchni poematu i w środku — nie
ogłaszał drukiem nowych wierszy. Milczenie miało potrwać do roku 1991, kiedy to
na półki księgarni trafił tom Płaskorzeźba, w którym o poezji
zatrzymanej i zatrzymującej się na granicy wysłowienia mówi się wprost:
poezja nie zawsze
przybiera formę
wiersza
[…]
gnieździ się w milczeniu
albo żyje w poecie
pozbawiona formy i treści
([*** poezja nie zawsze…], P III 255)
teraz
pozwalam wierszom
uciekać ode mnie
marnieć zapominać
zamierać
żadnego ruchu
w stronę realizacji
(teraz, P III 257)
Dlaczego poeta, który milczał, przemówił? Co może
mieć do powiedzenia ktoś, kto osiągnął najwyższą świadomość niewystarczalności
języka? Jak ma mówić/pisać, by słowa nie rozpadały się, kiedy tylko wyjdą z
ust/zostaną zapisane? Nie jestem pewien, czy odpowiedź na tak sformułowane
pytania pada (a nawet: czy może paść) na kartach Płaskorzeźby. Jeśli
tak, zawarta jest implicite w utworach składających się na ten
wyjątkowy, być może najwybitniejszy Różewiczowski tom — w ich zaskakująco
jednorodnym profilu treściowo-obrazowym, pozwalającym jednej z interpretatorek
pisać o „Różewiczu mistycznym”[2], oraz
w ich formie, na przemian wielomównej i małomównej, usiłującej dotknąć,
unaocznić, odcisnąć w materii słownej to wszystko, czego dotknąć, unaocznić,
odcisnąć nie sposób.
W Płaskorzeźbie nie ma, być może, niczego,
co — przynajmniej w formie zalążkowej — nie byłoby obecne w twórczości z
poprzedzającego ją czterdziestolecia, a co dałoby się ująć w triadycznej
formule: śmierć Boga – śmierć człowieka – śmierć poezji. Jest jednak pewien
rodzaj świadomości, stanowiącej rezultat kilkudziesięcioletniej pracy
poetyckiej i wielu dotkliwych, najgłębiej ludzkich doświadczeń — świadomości,
by tak rzec, krańcowej, domkniętej, sumującej. Na poziomie najbardziej
podstawowym można by tu mówić o doświadczeniu daremności wiersza. Owa gorzka wiedza
nie tylko nie prowadzi do kapitulacji, ale, zgodnie z prawem paradoksu, pozwala zaangażować
wszystkie siły, uruchomić wszelkie twórcze rezerwy — jakby poeta zrywał się do
ostatecznego, rozstrzygającego, a także w najwyższym stopniu ryzykownego skoku
nad przepaścią (raną?) poezji.
Jacek
Brzozowski zwrócił przed laty uwagę na metaforyczność tytułu Różewiczowskiej
książki. „Zapisaną w płaskorzeźbie myśl” widział m.in. jako konstatację
niedoskonałości formy,
która
jest nam dana jako wyraz, jest tylko pretekstem, tylko zarysem i przybliżeniem,
a wobec tego odczytując ją winniśmy pamiętać o tle, z jakiego wyrasta. Ważne
bowiem, ważniejsze, jest owo tło: życie, rzeczywistość, materia losu, a nie
forma, która, chociaż jedyna i konieczna, jest tylko słabym, niewyraźnym,
płaskim, spłaszczonym o nich napomknieniem[3].
Zauważał również, że zgoda na elementarną porażkę
twórcy, przyznającego: „nie wiem, nie potrafię wyrazić do końca”, stanowi
zarazem „najpełniejsze z możliwych zwycięstwo”[4].
Gdybym miał coś dodać do myśli Brzozowskiego,
rzekłbym obrazowo, iż istota owego paradoksalnego zwycięstwa polega na upartym
i wytrwałym drążeniu powierzchni ciemnej materii w poszukiwaniu kształtu
możliwie wiernie przybliżającego prawdę (o literaturze, życiu i ich wzajemnym
związku). Każdy bowiem zdecydowany i precyzyjny ruch dłuta, każde słowo w
sposób naturalny i konieczny przylegające do innego słowa, czyni bardziej
prawdopodobną odpowiedź na fundamentalne pytania literatury. W tomie z roku
1991 autor Zielonej róży zbliżył się do doskonałości, jaką nawet
najwięksi osiągają z trudem lub nie osiągają jej wcale.
Bodaj najdobitniejszą egzemplifikację
Różewiczowskiego mistrzostwa stanowi ascetyczny, składający się z czternastu
wersów i trzydziestu ośmiu słów, wiersz poświęcony pamięci Konstantego Puzyny:
Czas
na mnie
czas
nagli
co ze sobą zabrać
na tamten brzeg
nic
więc to już
wszystko
mamo
tak synku
to już wszystko
a więc to tylko tyle
tylko tyle
więc to jest całe życie
tak całe życie
co ze sobą zabrać
na tamten brzeg
nic
więc to już
wszystko
mamo
tak synku
to już wszystko
a więc to tylko tyle
tylko tyle
więc to jest całe życie
tak całe życie
Sytuacja
liryczna: ostatnie chwile przed podróżą, przed wyprawieniem się na „tamten
brzeg”. Rozmowa syna z matką, rozmowa finalna i niejako „pierwsza”, bo złożona
ze słów najprostszych (i w najwyższym stopniu abstrakcyjnych: „nic”,
„wszystko”), w której życie zostaje ostatecznie odarte ze złudzeń. Jak wielki
jest niemy krzyk, jak donośny i rozpaczliwy protest, sprzeciw wobec przemijania
— niedomkniętych rachunków, niezałatwionych spraw, pytań pozostawionych bez
odpowiedzi — uświadamia lektura rękopisu (w Płaskorzeźbie manuskrypty są
reprodukowane obok wersji ostatecznych), w którym utwór jest czterokrotnie
dłuższy od podanego do druku.
Słowa
artykułowane są tu przez „ściśnięte gardło”, poeta dąży bowiem do osiągnięcia
maksymalnej ekonomii wyrazu. Słusznie Wojciech Kass uznaje opozycję zaimków
„nic” i „wszystko” za opozycję „totalną”[5];
na poziomie tekstu rozgrywa się między tymi słowami cały dramat ludzkiego
odchodzenia. Człowiek, powiada Pascal, został „zawieszony” między „dwiema
otchłaniami, Nieskończonością i Nicością”, jest „pośrodkiem między niczym a
wszystkim”[6].
Czy uprawnione jest umieszczanie współczesnego wiersza w kontekście
Pascalowskiej refleksji? Na pierwszy rzut oka nic nie uprawomocnia takiej
perspektywy. W tekście nie ma śladu myślenia podług kategorii metafizycznych
czy religijnych. Przeciwnie: można by rzec, iż jest to utwór w najwyższym
stopniu ateistyczny czy też materialistyczny — bo ukazujący życie jako proces
dochodzenia do arcybolesnej świadomości, że jesteśmy niczym, że pozostaje po
nas doskonała nicość. Nic to wszystko, wszystko to nic — tak można by streścić
główną tezę wiersza[7],
stanowiącego, jak sądzę, zapis sytuacji krańcowej, stanu, który nazwałbym
ostatecznym osłupieniem wobec, niepojmowalnej umysłem, nieobecności istnienia.
„Zbytnia prawda osłupia nas” — tłumaczy autor Prowincjałek[8].
Różewicz próbuje przełamać ową katatonię języka, ukazać, wyrazić, przybliżyć
moment graniczny — ze swej istoty nieopisywalny, wymykający się wyrażaniu.
Przyjrzymy
się słownej tkance wiersza[9].
Najliczniej reprezentowane są tu zaimki: „mnie”, „co”, „sobą”, „tamten”, „nic”,
„to” (czterokrotnie), „wszystko” (dwukrotnie), „tyle” (dwukrotnie) — stanowią
one 34% wszystkich słów. Frekwencja pozostałych części mowy przedstawia się
następująco:
· rzeczowniki:
„czas” (dwukrotnie), „brzeg”, „mamo”, „synku”, „życie” (dwukrotnie) — 18%;
·
czasowniki:
„nagli”, „zabrać”, „jest” — 8%;
·
przymiotniki:
„całe” (dwukrotnie) — 5%;
·
przyimki:
„na” (dwukrotnie), „ze” — 8%;
·
partykuły:
„już” (dwukrotnie), „tak” (dwukrotnie), „tylko” (dwukrotnie) — 16%;
·
spójniki:
„więc”/„a więc” (trzykrotnie) — 8%.
Konstrukcja
logicznie zbudowanego komunikatu opiera się najczęściej na trzech filarach: (1)
rzeczownikach, które wskazują
wykonawców czynności i elementy otoczenia, w jakim przychodzi im działać; (2)
czasownikach, które określają relacje między składowymi całości; (3)
przymiotnikach, które opisują, charakteryzują, dookreślają. Funkcję służebną,
łączącą, pełnią spójniki i przyimki. Dla zaimków przewidziano rolę zastępczą,
uzupełniającą; pojawiają się one wszędzie tam, gdzie obecność materiału
oryginalnego, pełnowartościowego nie jest konieczna. Zaimek nie posiada
własnego znaczenia, jego „treść” dostępna jest jedynie poprzez relację z inną
częścią mowy, do której odsyła. To znak niepełny, dlatego komunikat zawierający
większą niż przeciętna ilość zaimków odbieramy zazwyczaj jako nazbyt
ogólnikowy, nie w pełni zrozumiały, niekiedy nawet: amorficzny.
Organizując
tak a nie inaczej językową przestrzeń wiersza, osiągnął Różewicz efekt
zadziwiający: oto semantyczna materia komunikatu niejako zatrzymuje się na
granicy między mową a milczeniem, „powierzchnią” a „tłem”, zastyga w połowie
dystansu, jaki dzieli nazwanie od napomknienia, sugestii, aluzji. Czytelnik
może odnieść wrażenie, jakby przypadkowo przysłuchiwał się rozmowie, której
treść nie jest dana w całości, której poszczególne elementy trzeba dorozumieć,
dopowiedzieć, dookreślić. Jest to dialog przyciszony, prowadzony w ciemności,
niknący w pustce. Struktura tekstu rozpięta została na kilku rzeczownikach,
wskazujących, po pierwsze, uczestników rozmowy, matkę i syna, po drugie —
rysujących symboliczną mapę sytuacyjną: „czas”, „brzeg”, „życie”. Niemal cała
semantyka utworu opiera się na tych pięciu wyrazach, wykreślających
najważniejsze pola znaczeniowe: upływania, mijania, graniczności, liminalności,
wreszcie zaś: wspólnoty i rozdzielenia.
Minimalizm
formalny wiersza, jego ascetyczny, rudymentarny kształt językowy doskonale
przylega do treści. Dotkliwie prosta konstatacja, że w perspektywie
eschatycznej, w sytuacji zamykania życiowych rachunków „wszystko”, co składa
się na historię pojedynczego człowieka, niespodziewanie zanika, zamiera, obraca
się w nicość, ta arcybolesna konstatacja zyskuje tu jedyny adekwatny ekwiwalent
słowny. Język przestaje wyrażać — zwija się, wycofuje, rozpada na oczach
czytelnika, podobnie jak w przedśmiertnej chwili zwija się, wycofuje i rozpada
ludzkie życie. Ów rozpad Różewicz demonstruje nam niejako naocznie, operując na
żywym organizmie wiersza, dokonując amputacji już nie tylko elementów zbędnych
estetycznie, ale także niektórych koniecznych składników sensu. Lukę, jaka w
ten sposób powstaje, czytelnik musi wypełnić sam. Można tu mówić o specyficznej
implozywności tekstu, która tak bardzo fascynowała autora Głosu Anonima w późnych dziełach Samuela Becketta[10].
„Czas na
mnie” — ktoś, kto wypowiada tę kwestię, zasiedział się, musi wstać i wyjść,
żegna się. „Czas nagli” — po co to powtórzenie? Ono poszerza nieco optykę
sytuacji z pierwszego wersu, nie odnosi się już tylko do podmiotu, jest
znamieniem obejmującego wszystkich i każdego z osobna wezwania do odejścia.
Zarazem pogłębia wrażenie pośpiechu, brzmiąc niczym rozkaz, polecenie
nieznoszące sprzeciwu: trzeba wyjść już, teraz, natychmiast. „Co ze sobą
zabrać” — wyruszający w drogę w popłochu i pomieszaniu chciałby jeszcze
spakować bagaż, ale następny wers obnaży daremność tych wysiłków, „podróż”
okaże się równoznaczna z odejściem ostatecznym. Za sprawą określonego podziału
wersów („co ze sobą zabrać/ na tamten brzeg”) poeta uzyskuje efekt, by tak rzec,
ogłuszającego zaskoczenia. Nie chodzi o żaden wyjazd — tu się mówi o śmierci.
Określenie
„tamten brzeg” jako jedyne wyłamuje się z zamierzonej zgrzebności języka, z
elementarnej prostoty słów najpierwszych — brzmi w nim tyle samo gorzkiej
ironii, co bezradności i bezbronności, manifestujących się ucieczką od
dosłowności w jakąś, brzmiącą niemal jak zaklęcie, peryfrazę. Semantyczna
koniunkcja (1) wyrażeń kojarzących się z sytuacją podróży, pośpiechu, pakowania
i (2) obciążonego metaforą frazeologizmu wywołuje czytelnicze zaskoczenie. Są
to elementy bliskie znaczeniowo na poziomie literalnym. „Tamten brzeg” mógłby
być wszak celem podróży rzeczywistej, przeciwległym brzegiem rzeki, jeziora,
morza itp. — jednak świadomość symbolicznej funkcji tego peryfrastycznego
określenia sprawia, że traktujemy je jako wyrazisty sygnał metaforyczności
całego tekstu. Tylko w tym jednym punkcie wiersz Różewicza próbuje dotknąć,
wskazać, obudować słowem niedostępną, niepojmowalną, niemożliwą do objęcia
rzeczywistość „drugiej strony”, wykraczającej poza skończony wymiar ludzkiego
życia. Próbuje i kapituluje, bo na najbardziej podstawowym poziomie, na
poziomie pojedynczego słowa, jest w stanie zaledwie przeciwstawić jeden zaimek
(tu, to, ten) drugiemu zaimkowi (tam, tamto, tamten). Jedynie w ten sposób —
posłużmy się bliźniaczym określeniem z wcześniejszego o dwadzieścia lat wiersza
Przesypywanie — „jak przez dziurę w
rzeczywistości / przeciska się ten świat / na tamten świat” (P III 158).
Wersy
„więc to już / wszystko” stanowią znakomite exemplum tak ważnej dla
Różewicza zasady ekonomii słów (dziedzictwo Norwida i Przybosia) — wprowadzenie
przerzutni sprawia, że widoczne stają się oba aspekty pytania: temporalny („tak
krótko to trwało?”) i kwantytatywny („tylko tyle z tego zostało?”).
Definitywność i bezwzględna surowość konkluzji rozpisana została na trzy
części, w każdej z nich pada pytanie i odpowiedź. Odbywa się tu przyśpieszone,
wymuszone przez nieubłagany porządek rzeczy, a wtłoczone w porządek języka,
zamykanie życiowych rachunków.
Owa
trzystopniowość, trzyetapowość zakończenia każe jeszcze raz zastanowić się nad
kompozycją tekstu, nad jego znaczeniową i logiczną organizacją. Po pierwsze —
sytuacja rozstania/wyjazdu/śmierci i rozmowy, która owej sytuacji towarzyszy.
Po drugie — próba podsumowania, dokonania remanentu, sporządzenia rejestru
końcowego. Po trzecie — konstatacja, że zawartość, ciężar, treść życia, którą
obejmujemy zaimkiem upowszechniającym „wszystko”, równie dobrze można wyrazić
zaimkiem przeczącym „nic”; że w obliczu zamknięcia, w sytuacji krańcowej,
zawartość, ciężar i treść okazują się zbiorami pustymi. Po czwarte — trzykrotne
upewnienie się, że właśnie tak jest. Pytanie i odpowiedź, która jest
powtórzeniem całości lub części pytania, brzmiąca jak jego echo. Echolalijność
jako sygnatura znikania, odchodzenia, zamykania. Trzystopniowość niejako
rytualna — pytania wprowadzane spójnikiem „więc”, usiłujące egzorcyzmować
nicość, i odpowiedzi potwierdzające ją, ustanawiające, pieczętujące. Przy tym —
kompozycja podwójnie domknięta: (1) właśnie owymi finalnymi trzema pytaniami i
trzema odpowiedziami oraz (2) klamrą powtórzeń rzeczownikowych „czas – czas”
„życie – życie”, które otwierają i zamykają utwór: „Czas na mnie / czas nagli”,
„więc to jest całe życie / tak całe życie”. Nie sposób wyobrazić sobie bardziej
ascetycznej, precyzyjnej i bezwzględnej formuły mówienia o śmierci.
Właśnie:
mówienia, jest bowiem wiersz Różewicza projekcją jakiejś wyimaginowanej rozmowy
między dwojgiem bliskich ludzi, matki i syna. Figura matki — dowodzi w
interpretacyjnym komentarzu do tomu Matka
odchodzi Dariusz Szczukowski — „w »tropologicznym« odczytaniu uruchamia
cały zespół metafor, metonimii oraz bogaty repertuar symboli i mitów. Motyw
matki jest dla Różewicza pre-tekstem, na którym zaszczepia poeta siatkę
znaczeniową związaną z konstrukcją podmiotu”[11].
W skomponowanym w roku 1999 prozatorskim tekście Teraz pisze Różewicz:
Oczy matki wszystko widzące patrzą na urodziny patrzą przez
całe życie i patrzą po śmierci z „tamtego świata”. […]
Wiesz, Mamo, tylko Tobie mogę powiedzieć na stare lata, mogę
to powiedzieć bo jestem już starszy od Ciebie… nie śmiałem Ci tego powiedzieć
za życia… jestem Poetą. Bałem się tego słowa nigdy go nie powiedziałem Ojcu…
nie wiedziałem czy się godzi coś takiego mówić.
Wchodziłem w świat poezji jak w światło a teraz szykuję się
do wyjścia, w ciemność… przeszedłem piechotą krainę poezji widziałem ją okiem
ryby kreta ptaka dziecka mężczyzny i starca dlaczego tak trudno wypowiedzieć te
słowa: „jestem poetą”, szuka się zastępczych słów, żeby zakomunikować ten
„fakt” światu, Matce. (MO 7–8)
Posłużenie
się w wierszu dedykowanym pamięci Puzyny formułą dialogu matki z synem jest
równoznaczne z wygenerowaniem najbardziej pierwotnej sytuacji poetyckiej. Matka
to przecież pierwsza nauczycielka mowy, szafarka słów, które porządkują świat,
nadają mu kształt i sens. Postaci zwracają się tu do siebie z czułością:
„mamo”, „synku”, co, jak sądzę, istotnie wpływa na wzmożenie dramatyzmu
wypowiadanych kwestii. Oto ten, który szykuje się do odejścia, jawi się w całym
swoim pomieszaniu, bezbronności i bezradności, właśnie jako dziecko —
wymagające opieki i wsparcia. Cała pomoc, jakiej może udzielić mu matka, to
jednak trzy — lakoniczne, nagie — odpowiedzi na pytania o sens i wagę bycia:
„to już wszystko”, „tylko tyle”, „tak całe życie”.
Milczenie,
które rozlega się po wyartykułowaniu ostatniej z owych trzech kwestii, brzmi
tym potężniej, im konsekwentniej zestawiamy ostateczny kształt utworu z jego
wersją roboczą. Różewicz wyrzucił za burtę wiersza wiele istotnych fraz („ale
ja jeszcze oddycham/ jeszcze jestem w drodze/ do człowieka do siebie/ syna
człowieczego/ Twojego syna”, „wiem nie możesz mówić”, „i jak to jest// był bóg
nie ma boga/ była ojczyzna nie ma ojczyzny/ była młodość/ była miłość// jaki to
zbrodniarz napadł mnie/ okradł/ czy to ja” i — jeśli prawidłowo odczytuję
przekreślone słowa — „ulecz mnie”), zarazem zaś pozostawił faksymile rękopisu
obok wersji drukowanej. Gdyby uwzględnić w interpretacji fragmenty usunięte,
trzeba by stwierdzić, iż mamy do czynienia z wypowiedzią o charakterze co
najmniej kryptoreligijnym („syn człowieczy”, „Twój syn”), ze swoistą repliką
słynnego, wielokrotnie komentowanego wiersza bez, a może nawet z
poetycką modlitwą do Maryi (oboczność i wzajemne przenikanie się zakresów
semantycznych implikowanych przez relację syn-matka, Chrystus-Maryja). W takim
kontekście błagalny zwrot „ulecz mnie” brzmiałby niemal jak wyznanie wiary.
Ale
relacja między wersją finalną a rękopisem wiersza to już temat na osobny,
znacznie dłuższy, artykuł.
[1] T. Różewicz, Dialog poezji z przyszłością (po 30 latach). W: Proza, t. 3, Wrocław 2004, s. 155. O ile
nie podaję inaczej, utwory Tadeusza Różewicza cytuję za najnowszą zbiorową
edycją wrocławską (Utwory zebrane. Red. J. Stolarczyk). W dalszej
części tekstu stosuję następujące skróty: MO — Matka odchodzi, P — Poezja, PR — Proza. Liczbą rzymską oznaczam tom, arabską — stronę.
[2] D. Heck, Różewicz mistyczny (Z notatek).
„Teksty Drugie” 1994, nr 2, s. 142–148.
[3] J. Brzozowski, Mieszkaniec krainy bez światła. W: Dlaczego Różewicz. Wiersze i komentarze.
Red. J. Brzozowski i J. Poradecki. Łódź 1993, s. 164–165.
[4] Tamże, s. 165.
[5] W. Kass, Zostały dla nas złoża najciemniejsze?. W: Dorzecze Różewicza. Red. J. Stolarczyk. Wrocław 2011, s. 28.
[6] B. Pascal, Myśli.
Przeł. oraz wstępem i objaśnieniami opatrzył T. Żeleński (Boy). Warszawa 2008,
s. 52.
[7] Por. Kass, dz. cyt., s. 28.
[8] Pascal, dz. cyt., s. 55.
[9] Dzieląc słowa wiersza na grupy
odpowiadające poszczególnym częściom mowy, rozszerzam nieco typologię
zaproponowaną przez Wojciecha Kassa (dz. cyt., s. 28).
[10] „[…] uwielbiałem go [Becketta] za
to, że coraz mniej pisał, że redukował tekst” (Goście Starego Teatru. Spotkanie czwarte — z Tadeuszem Różewiczem
rozmawia Jerzy Jarocki. W: Wbrew
sobie. Rozmowy z Tadeuszem Rózewiczem. Oprac. J. Stolarczyk. Wrocław 2011,
s. 228).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz