niedziela, 11 października 2015

Piaśnica: dziecko i las (2)



Piaśnica, ekshumacja (1946); kadry z filmu Na szlaku zbrodni


Łaciński rzeczownik pietas, pietatis nazywa „miłość zgodną z powinnością”, to znaczy taką, którą odczuwa się wobec kogoś, kto na miłość zasługuje – przez wzgląd na więzy łączące go z kochającym. Podmiot miłości i jej obiekt pozostają ze sobą w bliskości, a bliskość ta jest w równym stopniu źródłem, co rezultatem kochania. Pietas to także „poczucie obowiązku”, „pobożność”, „uczucia familijne”, „przywiązanie”, „miłość ojczyzny”, „wierność”, „sprawiedliwość” i „łagodność”. Włoska wersja tego słowa – pietá (w języku włoskim jego podstawowe znaczenia to „litość”, „uwielbienie”, „miłosierdzie”) – weszła do kultury jako określenie pewnego szczególnego artystycznego wyobrażenia miłości: pietá to plastyczne, najczęściej rzeźbiarskie, przedstawienie postaci Maryi trzymającej w ramionach zdjęte z krzyża ciało Jezusa Chrystusa. W scenie, jaką tego rodzaju dzieło sztuki ukazuje, znajduje odzwierciedlenie zarówno pierwotne (łacińskie), jak i wtórne (włoskie) znaczenie przywoływanego rzeczownika.

Rachunek cmentarny

Swoją pietę miała także Piaśnica. Zapisując to zdanie, nie myślę jednak o dziele sztuki rzeźbiarskiej czy malarskiej, lecz o „czymś”, co bardzo trudno mi nazwać – dlatego od nazywania, definiowania i opisywania wolałbym się teraz powstrzymać.

Na razie fakty, a raczej: strzępy wspomnień i ślady wydarzeń – by opis, do którego w końcu musimy dobrnąć, okazał się w pełni zrozumiały.

W lasach piaśnickich mordowani byli przedstawiciele polskiej inteligencji, zwożeni tu z okolicznych miejscowości, a także – według wszelkiego prawdopodobieństwa – Żydzi, pacjenci szpitali psychiatrycznych oraz całe rodziny „wrogów III Rzeszy”, m.in. działaczy zdelegalizowanego Związku Polaków w Niemczech, transportowane pociągami do Wejherowa. Nie znamy dokładnej liczby ofiar – wszystkie dane prezentowane w opracowaniach historyków, pozostają danymi szacunkowymi. Uzyskano je mnożąc liczbę ciał odnalezionych w dwóch rozległych jamach grobowych przez liczbę wszystkich zbiorowych mogił odkrytych w okolicach Piaśnicy (wiadomo z całą pewnością, że grobów było więcej – ekipie ekshumacyjnej nie do wszystkich udało się dotrzeć) i konfrontując uzyskany w ten sposób wynik z zeznaniami świadków (szczególnie istotne były tu relacje lęborskich i wejherowskich kolejarzy).

Bernard Brodalski, dróżnik na odcinku Wejherowo-Tyłowo, wspominał: „Postanowiłem liczyć ciężarówki [jadące z Wejherowa w stronę Piaśnicy]. Bałem się cokolwiek zapisywać, bo byłem pod obserwacją. Wziąłem się na sposób. W torbie miałem śniadanie owinięte w papier. Za każdym razem, kiedy mijała mnie buda, odrywałem dyskretnie kawałek papieru i chowałem do kieszeni. W domu przeliczałem te skrawki. Największy transport […] odszedł z więzienia w narodowe Święto Niepodległości 11 listopada 1939 r. – naliczyłem dziesięć ciężarówek. Dwa razy tyle niż zwykle. W jednej budzie przewożono 30-35 osób” (cyt. za: R. Osowicka, Las Piaśnicki. Niemy świadek hitlerowskiej kaźni, Wejherowo 2014). Brodalski twierdził, że łączna ilość samochodów z ludźmi przeznaczonymi do rozstrzelania, jakie wysłano z Wejherowa, to czterysta sztuk. Inny z pracowników kolei obserwujących transporty, Teofil Mudlaff, mówił o pięciuset samochodach i autobusach.

Liczba ostateczna ofiar ludobójstwa piaśnickiego to prawdopodobnie dwanaście-czternaście tysięcy. Jak wiele z nich przywieziono tu z głębi Niemiec? Osiem, może dziesięć tysięcy? Co o nich wiadomo?

Od końca października 1939 roku dwa razy w tygodniu lub częściej do składu relacji Szczecin – Gdańsk dostawiane były wagony z pasażerami o specjalnym statusie. Pracownikom kolei zabroniono się z nimi kontaktować – otrzymali oni jedynie informację, że w owych dodatkowych wagonach przewożone są osoby psychicznie chore. Wagony dołączano następnie do tzw. pociągu szkolnego, kursującego między Lęborkiem a Wejherowem, a po przetransportowaniu ich do stacji docelowej przetaczano je na boczny tor, do którego dostęp był ograniczony. Mimo to kilku kolejarzy zdołało nawiązać kontakt z tajemniczymi podróżnymi, z których część była przekonana, że jadą do domu wypoczynkowego w Piaśnicy. Inni twierdzili, że miejscem ich przeznaczenia jest obóz przesiedleńczy. Wielu utyskiwało z powodu zmęczenia, niektórzy płakali, obawiając się o dalszy los własnych rodzin. Słyszano języki polski, niemiecki, rzadziej czeski lub słowacki. Kolejarze wchodzili także do opróżnionych wagonów – znajdowali tam książeczki i gazety polsko- i niemieckojęzyczne, różańce, modlitewniki, medaliki oraz gry i zabawki pozostawione przez dzieci.
  
Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz