Piaśnica, ekshumacja (1946); kadry z filmu Na szlaku zbrodni |
Łaciński
rzeczownik pietas,
pietatis nazywa
„miłość zgodną z powinnością”, to znaczy taką, którą
odczuwa się wobec kogoś, kto na miłość zasługuje – przez
wzgląd na więzy łączące go z kochającym. Podmiot miłości i
jej obiekt pozostają ze sobą w bliskości, a bliskość ta jest w
równym stopniu źródłem, co rezultatem kochania. Pietas
to
także „poczucie obowiązku”, „pobożność”, „uczucia
familijne”, „przywiązanie”, „miłość ojczyzny”,
„wierność”, „sprawiedliwość” i „łagodność”. Włoska
wersja tego słowa – pietá
(w języku włoskim jego podstawowe znaczenia to „litość”,
„uwielbienie”, „miłosierdzie”) – weszła do kultury jako
określenie pewnego szczególnego artystycznego wyobrażenia miłości:
pietá
to
plastyczne, najczęściej rzeźbiarskie, przedstawienie postaci Maryi
trzymającej w ramionach zdjęte z krzyża ciało Jezusa Chrystusa. W
scenie, jaką tego rodzaju dzieło sztuki ukazuje, znajduje
odzwierciedlenie zarówno pierwotne (łacińskie), jak i wtórne
(włoskie) znaczenie przywoływanego rzeczownika.
Rachunek
cmentarny
Swoją
pietę miała także Piaśnica. Zapisując to zdanie, nie myślę
jednak o dziele sztuki rzeźbiarskiej czy malarskiej, lecz o „czymś”,
co bardzo trudno mi nazwać – dlatego od nazywania, definiowania i
opisywania wolałbym się teraz powstrzymać.
Na
razie fakty, a raczej: strzępy wspomnień i ślady wydarzeń – by
opis, do którego w końcu musimy dobrnąć, okazał się w pełni
zrozumiały.
W
lasach piaśnickich mordowani byli przedstawiciele polskiej
inteligencji, zwożeni tu z okolicznych miejscowości, a także –
według wszelkiego prawdopodobieństwa – Żydzi, pacjenci szpitali
psychiatrycznych oraz całe rodziny „wrogów III Rzeszy”, m.in.
działaczy zdelegalizowanego Związku Polaków w Niemczech,
transportowane pociągami do Wejherowa. Nie znamy dokładnej liczby
ofiar – wszystkie dane prezentowane w opracowaniach historyków,
pozostają danymi szacunkowymi. Uzyskano je mnożąc liczbę ciał
odnalezionych w dwóch rozległych jamach grobowych przez liczbę
wszystkich zbiorowych mogił odkrytych w okolicach Piaśnicy (wiadomo
z całą pewnością, że grobów było więcej – ekipie
ekshumacyjnej nie do wszystkich udało się dotrzeć) i konfrontując
uzyskany w ten sposób wynik z zeznaniami świadków (szczególnie
istotne były tu relacje lęborskich i wejherowskich kolejarzy).
Bernard
Brodalski, dróżnik na odcinku Wejherowo-Tyłowo, wspominał:
„Postanowiłem liczyć ciężarówki [jadące z Wejherowa w stronę
Piaśnicy]. Bałem się cokolwiek zapisywać, bo byłem pod
obserwacją. Wziąłem się na sposób. W torbie miałem śniadanie
owinięte w papier. Za każdym razem, kiedy mijała mnie buda,
odrywałem dyskretnie kawałek papieru i chowałem do kieszeni. W
domu przeliczałem te skrawki. Największy transport […] odszedł z
więzienia w narodowe Święto Niepodległości 11 listopada 1939 r.
– naliczyłem dziesięć ciężarówek. Dwa razy tyle niż zwykle.
W jednej budzie przewożono 30-35 osób” (cyt. za: R. Osowicka, Las
Piaśnicki. Niemy świadek hitlerowskiej kaźni,
Wejherowo 2014). Brodalski twierdził, że łączna ilość
samochodów z ludźmi przeznaczonymi do rozstrzelania, jakie wysłano
z Wejherowa, to czterysta sztuk. Inny z pracowników kolei
obserwujących transporty, Teofil Mudlaff, mówił o pięciuset
samochodach i autobusach.
Liczba
ostateczna ofiar ludobójstwa piaśnickiego to prawdopodobnie
dwanaście-czternaście tysięcy. Jak wiele z nich przywieziono tu z
głębi Niemiec? Osiem, może dziesięć tysięcy? Co o nich wiadomo?
Od
końca października 1939 roku dwa razy w tygodniu lub częściej do
składu relacji Szczecin – Gdańsk dostawiane były wagony z
pasażerami o specjalnym statusie. Pracownikom kolei zabroniono się
z nimi kontaktować – otrzymali oni jedynie informację, że w
owych dodatkowych wagonach przewożone są osoby psychicznie chore.
Wagony dołączano następnie do tzw. pociągu szkolnego, kursującego
między Lęborkiem a Wejherowem, a po przetransportowaniu ich do
stacji docelowej przetaczano je na boczny tor, do którego dostęp
był ograniczony. Mimo to kilku kolejarzy zdołało nawiązać
kontakt z tajemniczymi podróżnymi, z których część była
przekonana, że jadą do domu wypoczynkowego w Piaśnicy. Inni
twierdzili, że miejscem ich przeznaczenia jest obóz przesiedleńczy.
Wielu utyskiwało z powodu zmęczenia, niektórzy płakali, obawiając
się o dalszy los własnych rodzin. Słyszano języki polski,
niemiecki, rzadziej czeski lub słowacki. Kolejarze wchodzili także
do opróżnionych wagonów – znajdowali tam książeczki i gazety
polsko- i niemieckojęzyczne, różańce, modlitewniki, medaliki oraz
gry i zabawki pozostawione przez dzieci.
Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz