Świadomość każdej ludzkiej zbiorowości konstytuuje
się wokół miejsc i wydarzeń naznaczonych historią. Każda społeczność o wyodrębnionej
tożsamości dąży do hierarchicznego uporządkowania własnej przestrzeni
symbolicznej. Pomniki, groby, tablice pamiątkowe pozwalają człowiekowi rozeznać
się w dziejach wspólnoty, którą reprezentuje, stanowią dlań widomy znak
zakorzenienia i przynależności, budują jego związek z przeszłością („ja i
przodkowie to jedność”) i teraźniejszością („ja i moi współcześni to jedność”).
W trakcie ostatnich dwustu lat dzieje Polski obfitowały
w wydarzenia o charakterze wspólnototwórczym, jednocześnie zaś — w kolejnych
epokach zniewolenia (zabory, okupacja niemiecka i sowiecka, rządy komunistów) —
podejmowane były próby demontażu zbiorowej przestrzeni symbolicznej. Lista tego
rodzaju działań, zmierzających do nieodwracalnego przemodelowania zbiorowej
pamięci, jest bardzo długa. Ograniczę się do jednego przykładu. Podczas
okupacji Lwowa w pierwszych latach wojny Sowieci przystąpili do budowy pomnika
Lenina. Kamień węgielny pod pomnik wmurowano 17 września 1940 roku, w rocznicę
„wyzwolenia Zachodniej Ukrainy”. Na specjalnym wiecu zorganizowanym z tej
okazji przemawiała „sługa narodu radzieckiego” Wanda Wasilewska. Po półwieczu
okazało się, że budowniczowie postumentu wmurowali w podstawę cokołu nagrobki z
Cmentarza Orląt. W ten sposób istotny fragment materialnej tkanki Lwowa,
potwierdzający i dokumentujący polskość miasta, stawał się surowcem wtórnym nowej
tożsamości, wznoszonej — dosłownie — na gruzach tożsamości dotychczasowej,
uznanej za nieaktualną i zasługującą na ostateczne zniszczenie.
Zbiorowa pamięć symboliczna ma charakter warstwowy,
tzn. kolejne „warstwy” są nabudowywane na „warstwach” wcześniejszych. Proces
ten może przebiegać w dwóch odrębnych porządkach: 1. ewolucyjnym (kiedy
przeszłość staje się elementem teraźniejszości i warunkuje jej kształt) i 2.
rewolucyjnym (kiedy teraźniejszość odwraca się od przeszłości i próbuje budować
własną odrębność na innym fundamencie). W drugim ze wskazanych porządków
teraźniejszość — obserwowana z perspektywy przeszłości, przeciw której
występuje — jawi się jako rodzaj „nowotworu”, jako element struktury „obcy”,
„pasożytujący” na „organizmie żywiciela”. Takim właśnie „nowotworem”
wprowadzonym sztucznie w strukturę polskiej tożsamości był w latach powojennych
komunizm. Dzieje kwatery „Ł” wojskowego cmentarza na Powązkach bodaj najdobitniej
przekonują o słuszności powyższej tezy.
Teren dzisiejszej kwatery „Ł” tuż po II wojnie
światowej leżał poza obszarem właściwego cmentarza. Ministerstwo Bezpieczeństwa
Publicznego doszło do wniosku, że miejsce to idealnie nadaje się do
przeprowadzenia tajnych pochówków. W doły kopane na „Łączce” wrzucano ciała
zamordowanych w więzieniu mokotowskim. Ponieważ do aresztu na Rakowieckiej
trafiali najpilniej poszukiwani uczestnicy ruchu antykomunistycznego, „Łączka” zmieniła
się z czasem — wbrew intencjom oprawców i grabarzy — w coś w rodzaju panteonu
polskiego podziemia niepodległościowego, ukrytych katakumb Polski niezłomnej.
Kamień odrzucony przez budowniczych stał się kamieniem węgielnym. Tę prawdę
dostrzegamy jednak dopiero dziś. Wtedy, na przełomie lat 40. i 50., mogło się
wydawać, że wszelki ślad po Fieldorfie, Pileckim, Dekutowskim, Szendzielarzu,
Kasznicy i setkach innych zaginął bezpowrotnie, że nie ma najmniejszych szans
na odnalezienie ich szczątków. Zresztą, władza komunistyczna uczyniła wszystko,
by pamięć o polskich bohaterach uczynić zbędnym elementem całkiem nowej
tożsamości pokoleń wychowanych w PRL.
Kwatera „Ł” ma strukturę warstwową. Najgłębiej
leżały (lub wciąż leżą) ofiary stalinowskiego terroru, ci, których zastrzelono
metodą katyńską (kula w potylicę) lub zakatowano podczas śledztwa. Partyzanci,
dowódcy, zwierzchnicy polityczni. Tuż obok nich ci, którzy udzielali im
schronienia (m.in. prawdopodobnie Marian Borychowski, gospodarz z Borychowa na
Podlasiu zamordowany za to, że karmił i udzielał schronienia niedobitkom z lasu).
Szczątki wrośnięte w ziemię, splecione w nierozerwalny, krwawy węzeł — czaszki,
kości rąk i nóg, żebra i paliczki lub to, co z nich zostało (niemal brak tu
dołów pojedynczych, oprawcy preferowali groby zbiorowe). Doły były płytkie i
ciasne. Na jednym ze zdjęć prezentowanych przez profesora Krzysztofa Szwagrzyka
szkielet zamordowanego leży tuż pod powierzchnią ziemi, a to, co zostało z jego
dłoni opiera się o róg dołu, tak jakby zmarły chciał powstać, jakby pragnął wyzwolić
się z więzienia, wyjść z ukrycia. To jest pierwsza, najgłębsza, ukryta warstwa
powązkowskiej „Łączki”, jej semantyczny fundament. A nad nim inne warstwy,
które można by opatrzyć wspólnym mianem nadbudowy (komunistyczni ideologowie
lubili to słowo), czyli wszystko to, co miało przykryć prawdę o tamtych
tajemnych pochówkach z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, wszystko, co
nawarstwiało się przez lata, co nieodwracalnie przyrastało do tamtych
zatajonych śmierci, tamtego przemilczanego strachu, tamtego wymazanego z
pamięci upodlenia.
W latach pięćdziesiątych na „Łączkę” nawieziono
grubą (od 1 do 1,5 metra) warstwę ziemi i gruzu. W ten sposób — wydawało się,
nieodwracalnie — przysypano, zagruzowano tamtą niewygodną przeszłość. Rodziny,
które poszukiwały swoich bliskich (niekiedy nawet docierały do grabarzy
znających prawdę o tajnych pochówkach), mogły teraz co najwyżej wołać w głąb
ziemi. To była druga warstwa — ziemia i gruz. Warstwa maskująca. Narosła na
niej warstwa trzecia — tyleż materialna, co symboliczna (jak wszystko, co
związane z kwaterą „Ł”): cmentarne wysypisko. Nad grobami największych
bohaterów, którzy stali się bezimiennymi ofiarami, ulokowano śmietnik. W ten
sposób dopełniała się miara poniżenia, a tamta zadana w ukryciu śmierć
zyskiwała wymiar ewangelicznej ofiary — wszak ziarno, zanim wyda plon obfity,
musi wniknąć w ziemię i obumrzeć.
Ale władze komunistyczne podejmowały dalsze
działania. W siódmej dekadzie ubiegłego wieku zdecydowano o poszerzeniu obszaru
cmentarnego i część „Łączki” przystosowano do oficjalnych pochówków. Na
powierzchni kwatery „Ł” zaczęły wyrastać groby — przede wszystkim osób
zasłużonych dla „władzy ludowej”. Szczątki budowniczych totalitarnego systemu
legły na prochach tych, których machina władzy zmełła i wypluła, których symbolicznie
i faktycznie przemieniła w „nawóz historii”. Mogło się zdawać, że dzieło
anihilacji pamięci ostatecznie się dokonało, że tamte ciała, tamte groby na
powierzchni stanowią nieprzebytą zaporę dla poszukiwaczy prawdy, że ta ostatnia
warstwa maskująca pozostanie na zawsze warstwą jedyną.
Prace wykopaliskowe i identyfikacyjne prowadzone na
terenie „Łączki” w ostatnich latach to początek długiego procesu odzyskiwania
pamięci przez polską wspólnotę. Kwaterę „Ł” bez trudu uznać można za figurę
naszej zbiorowej świadomości. To, co w niej najcenniejsze, co jest fundamentem
wspólnotowej tożsamości, ukryte jest najgłębiej, spoczywa w mrokach
niepamięci/podświadomości. Ten fundament musimy wydobyć na światło dzienne,
musimy zdać sobie sprawę, skąd idziemy i jaki jest nasz początek. Tylko wtedy
odzyskamy zdolność rozumienia naszej teraźniejszości, kiedy ustalimy związki
przyczynowo-skutkowe między elementami składającymi się na restytuowaną
narodową przeszłość.
Wysiłek podjęty przez ekipę badaczy, której
przewodzi profesor Krzysztof Szwagrzyk, ma wymiar nie tylko historyczny, ale
także etyczny. Rekonstruujemy nie tylko pamięć i tożsamość, odzyskujemy także
zdolność jednoznacznej oceny moralnej „czynów i rozmów” — jeśli nazywamy
Stanisława Kasznicę, Hieronima Dekutowskiego, Zygmunta Szendzielarza, Witolda
Pileckiego, Łukasza Cieplińskiego i innych bohaterami, to tych, którzy
doprowadzili do ich uwięzienia, śmierci i hańbiącego pochówku, musimy uznać za
oprawców, przestępców i przeniewierców. Przywracanie tożsamości bezimiennym
szczątkom oznacza zatem także zdarcie masek z twarzy tych, którzy przez
dziesięciolecia podawali się za patriotów i „zbawców ojczyzny”, jest
równoznaczne ze spojrzeniem w prawdziwe, nie zmistyfikowane oblicze komunizmu w
Polsce.
Wczoraj, 22 sierpnia 2013 roku, Instytut Pamięci
Narodowej ujawnił tożsamość kolejnych szczątków odnalezionych na „Łączce”.
Wśród zwróconych teraźniejszości są Hieronim Dekutowski „Zapora” i Zygmunt
Szendzielarz „Łupaszko” — ikony podziemia antyhitlerowskiego i
antykomunistycznego. Dziś wracają oni, jutro powrócą następni. Prace na
Powązkach będą kontynuowane. Czekają nas pogrzeby bohaterów, państwowe
uroczystości, oficjalne przemówienia, salwy honorowe.
Czy będziemy jednak w stanie sprostać temu
wyzwaniu, przed którym stawia nas nasza własna przeszłość? Czy zdołamy doprowadzić
do końca proces rekonstruowania naszej zgruchotanej tożsamości? Co możemy dać
oprócz wielkich słów i symbolicznych gestów?
Cokolwiek by to miało być, pamiętajmy, byśmy wzrok mieli
utkwiony w „Łączce”.
Bo „Łączka” to Polska.
Bo Polska to „Łączka”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz