Przemysław Dakowicz: W swojej książce opisujesz następujący ciąg wydarzeń z roku 1989. Odwiedziłeś Havla, bo „Literatura na Świecie” przygotowywała w Polsce numer poświęcony jego twórczości. O pośrednictwo prosił cię Józef Waczków. Te odwiedziny były zapewne w czerwcu, bo w maju Havel wyszedł z więzienia i w kolejnych tygodniach z ludźmi z kręgu Karty 77 opracował petycję Kilka zdań. Wtedy, wczesnym latem 1989, poprosił cię, byś zdobył podpis Hrabala. Jak to było?
Franciszek A. Bielaszewski: Havla znałem wcześniej i o tym Waczków wiedział. Poznałem go w którejś z gospód w pobliżu Zamku. Pod koniec czerwca zatelefonowałem do Ivana Havla, by przekazał Vaškovi moją prośbę. Kazał mi dzwonić bezpośrednio do Vaška. Zrobiłem to z budki telefonicznej na stacji metra. Umówiliśmy się, że odwiedzę go w domu. Dokładnej daty nie pamiętam. Zastałem u niego członków Karty 77.
PD: Pamiętasz kogo?
FAB: Niestety, pamięć mam już dziurawą. Tylko się z nimi przywitałem i poszliśmy z Vaškem do jego gabinetu, tam rozmawialiśmy. Dał mi fotografie i maszynopisy. Dosyć sceptycznie podchodził do naszej inicjatywy. Opowiedziałem mu o podpisanym do druku w marcu 1989 roku numerze „Literatury na Świecie” poświęconym Hrabalowi, z zakazanymi w Czechosłowacji tekstami. Wtedy Vašek wręczył mi formularz petycji Kilka zdań (Nekolik vet) z prośbą, bym zdobył podpis Hrabala. We wtorek – powiedział – zajdzie do Tygrysa, ale dopiero po osiemnastej, bo ma jakieś ważne spotkanie.
PD: I co, pokazałeś petycję Hrabalowi?
FAB: We wtorek w Tygrysie opowiedziałem mu o petycji i zapytałem, czy ją podpisze. Był trochę wystraszony, bo w wydawnictwie „Odeon” drukowała się jego książka Zbyt głośna samotność. Znałem dobrze dyrektora „Odeonu” Josefa Šimona, przekładałem jego wiersze na język polski. Zrozumiałem, że Hrabal nie zaryzykuje wydania książki, składając swój podpis pod petycją do czechosłowackiego rządu. Bał się, że cały nakład mogą oddać na przemiał, jak to się już z jego książkami zdarzało.
PD: Czyli odmówił?
FAB: Nie odmówił ani nie potwierdził. Zachowywał się tak, jakby tematu „petycji” nie było. Przed szóstą wstał, zebrał nasze rachunki, kiwnął na kelnera, zapłacił, jak zawsze z sutym napiwkiem, powiedział, że jest umówiony z przyjacielem na kolację po włosku, i wyszedł.
PD: Ale powiedziałeś mu, że Havel wpadnie tego dnia?
FAB: Oczywiście, że powiedziałem. Nie skomentował tego. Havel przyszedł po szóstej. Przedstawiłem go przyjaciołom – mieli dziwne miny, nie przypuszczali, że się znamy i jesteśmy na „ty”.
PD: Co pamiętasz z tamtego szczególnego okresu – między latem a późną jesienią i zimą 1989, kiedy w Czechosłowacji ostatecznie upadł system komunistyczny? Obserwowałeś wszystko z kilku perspektyw: domu, gospody i wielkiego sklepu w samym centrum Pragi, przez który przelewały się tłumy ludzi. Do miejsc najważniejszych miałeś bardzo blisko. Pracowałeś przy Alei Narodowej, od placu Václava dzieliło cię dziesięć minut marszu, od Rynku Staromiejskiego osiem minut. Ponieważ zdaję sobie sprawę, że pamięć przechowuje tylko skrawki dawnych wydarzeń, proszę cię o kilka takich ważnych „stop-klatek”, szczególnie tych z udziałem Hrabala, o kilka scen i słów, które zapamiętałeś. Gdzie byłeś? Co robiłeś? Co widziałeś?
FAB: Masz rację, wszędzie było blisko, przede wszystkim do najważniejszych gospód. Trochę dalej do Doboszy, U Slámů i do Krušovickiej. W pracy miałem raczej luz, mogłem wychodzić do miasta bez wypisywania przepustek, wystarczyło, że komuś powiedziałem, że „znikam” na jakiś czas albo wychodzę wcześniej coś załatwić. Życie w gospodach, pracy czy w domu specjalnie się nie zmieniło. Można było zauważyć bardziej odważne dyskusje klientów u mnie w pracy. W gospodach rozmawiano o aktualnej sytuacji, lecz klimat pozostał zawsze taki sam. Może w Klubie Pisarza więcej się dyskutowało o zmianach. Chyba czuli, że nadchodzi „nowe” i że będą się musieli dostosować do tych zmian. Komentarze były zawsze „ostrożne i wyważone”. Pragmatyzm jest częścią czeskiej mentalności. Trudno po tylu latach pamiętać jakieś konkretne wypowiedzi czy zdarzenia. Mam wiele lat intensywnego życia za sobą i pamięć często zawodzi, trudno z niej coś „wygrzebać”.
PD: A U Tygra, przy stole Hrabala?
FAB: Bez zmian. Vašek przynosił nowe teksty. Hrabal raczej uważnie słuchał. Te nasze dyskusje, zbeletryzowane, pojawiały się w jego pisaniu. Pewnego razu Vodička zapytał, co ja sądzę o tym, co się w Pradze dzieje. Odpowiedziałem, że nikt jeszcze nigdy nie zatrzymał historycznych zmian i że rok 1990 będzie oznaczał dla Czechosłowacji powrót do wolnego świata. Po tych moich słowach Hrabal zamówił „řízek v bramboráku”. Zapytał, czy ktoś jeszcze chce. Zgłosiliśmy się – Hamera, Trnka, Vodička i ja.
PD: Kiedy 17 listopada zaczęła się sekwencja historycznych wydarzeń, byłeś w pracy? Pytam, bo najważniejsze rzeczy działy się w Alei Narodowej.
FAB: Tak, byłem w pracy i z okien obserwowaliśmy to, co się dzieje na ulicy. Trudno po tylu latach o szczegóły. Ludzie byli podekscytowani. Dziwili się, że nie ma milicji (VB). Wiedziałem z doświadczenia w Polsce, że roi się tam od funkcjonariuszy, ale po cywilnemu.
PD: Na Václavaku dzwoniłeś kluczami? Krzyczałeś „už je to tady”?
FAB: Nie dzwoniłem kluczami i nie krzyczałem. Sam nie wiem, dlaczego. Byłem świadom, że to, co dzieje się na demonstracjach, to tylko przysłowiowy „czubek góry lodowej”, że prawdziwe bitwy toczą się w zaciszu gabinetów – między tymi, którzy oddają władzę, a tymi, którzy mieli ją przejąć. Moja świadomość była inna niż ludzi demonstrujących. Miałem trochę więcej informacji niż przeciętny obywatel.
PD: W MÁJU ogłosiliście jakiś strajk?
FAB: Oficjalnie nie, były tylko „przerwy” ze względu na „awarie”. Wypraszano klientów i na kilka godzin Dom Handlowy MÁJ był dla nich niedostępny. Dyrektorką była „pani generałowa”, która z pewnością miała więcej informacji niż jej pracownicy. Żadnych manifestów nie ogłaszano, czekaliśmy, aż „awaria” zostanie „usunięta”. Ogłaszano to przez zakładowy radiowęzeł. Jakie to piękne posunięcie, typowa czeska praktyczność – jest strajk i nie ma strajku. Pasują tu jak ulał powiedzenia „wilk syty i owca cała” albo „mieć ciastko i zjeść ciastko”…
PD: Byłeś na placu Václava 21 listopada, kiedy po raz pierwszy przemówił Havel, a Kubišová zaśpiewała znaną z roku 1968 Modlitwę dla Marty?
FAB: Musisz pamiętać, że przemówienie Havla było wcześniej, w zakulisowych rozmowach, uzgodnione z władzą. Tutaj znowu widać czeski pragmatyzm – nie żywiołowość, ale rozsądne podejście do sytuacji w całym „bloku wschodnim”. Obie strony zrobiły bilans zysków i strat i podjęły odpowiednie decyzje… Tego dnia po pracy odebrałem syna od jego prababci. Pojechaliśmy do domu, na ulicę Jičínską. Nie zawsze mogłem być tam, gdzie coś się działo. Na Václavaku bywałem wiele razy, ilekroć pozwalały mi na to obowiązki, również podczas wcześniejszych demonstracji, kiedy milicja rozganiała i pałowała studentów.
PD: Uwierzyłbyś wtedy, że za sześć tygodni Havel będzie prezydentem?
FAB: Wiara to niezbyt dobre określenie. Była to tylko kwestia czasu. Czułem i wiedziałem, że Havel zostanie prezydentem, najpóźniej na początku roku 1990. Komunizm w Czechosłowacji nie miał innego wyjścia, zmiany w innych krajach tak zwanej demokracji ludowej już się dokonały. W tej sytuacji Havel był dla nich najlepszym rozwiązaniem. Myślę, że jego charakter czynił możliwą transformację bez rewolucji i wielkich konfliktów... […]
Pełen tekst rozmowy opublikowany został na łamach „Tygla Kultury” (2025, nr 1) – numer do nabycia TUTAJ.
_________________
Franciszek A. Bielaszewski – ur. 1949 w Starogardzie Gdańskim. Poeta, aforysta, autor sztuk teatralnych, redaktor czasopism społeczno-kulturalnych, tłumacz literatury czeskiej na język polski (autor m.in. opublikowanego na łamach „Literatury na Świecie” pierwszego polskiego przekładu powieści Hrabala Obsługiwałem angielskiego króla) i polskiej na język czeski. Na początku lat 70. założył w rodzinnym mieście Teatr Poezji im. C. K. Norwida, a przeszło dwie dekady później Teatr Ziemi Starogardzkiej im. W. Gombrowicza. Pod koniec lat 70. wyjechał na stałe do Pragi, gdzie w latach 80. został przyjęty do kręgu przyjaciół i współpracowników Bohumila Hrabala. Przez wiele lat podróżował po krajach Europy, podejmując pracę w kilkudziesięciu zawodach w Czechach, Francji, Wielkiej Brytanii i we Włoszech. W roku 2003 Wydawnictwo Dolnośląskie opublikowało tom jego wspomnień Tak, panowie, idę umrzeć. O Hrabalu i piwoszach.









