środa, 7 maja 2025

O Bohumilu Hrabalu – rozmowa z Václavem Kadlecem

 


 

Przemysław Dakowicz: Jak wyglądał tamten dzień wiosną 1986 roku, gdy po raz pierwszy chwycił pan za klamkę u tamtej furtki w Kersku i po raz pierwszy wszedł na działkę numer 274? Doszło wówczas do kluczowego spotkania, do rozstrzygającej rozmowy – rozstrzygającej przede wszystkim dla pana, ale myślę, że również dla Bohumila Hrabala. Kiedy dokładnie to było – w marcu, kwietniu czy w maju? Był pan sam czy ktoś panu towarzyszył? Jaka była pogoda? Jak wyglądała okolica i jak pana przywitał pisarz? Jestem ciekaw każdego szczegółu.

 

Václav Kadlec: Nie przeceniałbym pamięci starca! Było to najprawdopodobniej w końcu marca 1986, chyba w jakimś związku z urodzinami Hrabala. Jechał tam przede wszystkim mój przyjaciel Jura Charvát, członek Jonáš Klubu (Klub Przyjaciół Teatru Semafor), który to klub pewnego razu zaprosił pana Hrabala na wieczór autorski. Tamto spotkanie było bardzo ciekawe, dołączyłem więc do Jury – chciałem poznać autora osobiście. Jaka była pogoda, naprawdę nie wiem. Otoczenie? Jak to w Kersku – domy i drzewa. Hrabal przywitał nas swoim zwykłym sposobem – przestraszył się i uciekł w las. Poszliśmy za nim i udawaliśmy, że zbieramy grzyby. To mu się spodobało, uspokoił się i zaczął nam opowiadać, jak w okolicznych lasach profesor Smotlacha przeprowadzał eksperymenty mykologiczne. Powiedzieliśmy mu, że przepisujemy sobie jego książki oraz że mielibyśmy możliwość wykonania kserokopii. Potem pan Hrabal zawiózł nas autem do Pragi. Umówiliśmy się, że kiedyś znowu przyjedziemy, żeby obejrzeć teksty, i może coś sobie pożyczymy.

 

PD: Lubił pan jego książki? Znał pan wszystko, co wcześniej opublikował?

 

VK: Dużo czytałem, ale widziałem Hrabala jako jeden z elementów całej ówczesnej czeskiej literatury (Kundera, Škvorecký, Suchý, Vyskočil, Havel...). Na pewno nie znałem całego Hrabala.

 

PD: Druga pana wizyta w Kersku była niedługo po pierwszej?

 

VK: Zwykle tak to bywa (że po pierwszej wizycie następuje druga), ale myśmy już w aucie ustalili, że spotkamy się w gospodzie, gdzieś na Holešovicach (nie pamiętam jej nazwy, dziś już nie istnieje). Hrabal zaprosił pana Maryskę, który przechowywał wiele jego tekstów, i tam snuliśmy plany dotyczące kopiowania… Dopiero potem po raz drugi pojechałem do Kerska.

 

PD: Co pan tam znalazł podczas drugiej wizyty? Pewnie przede wszystkim maszynopisy trylogii autobiograficznej? Wesela w domu powstały w roku 1984, Vita nuova i Przerwy w roku 1985. Właśnie w 1986 cała trylogia miała wyjść u Škvoreckich w Kanadzie.

 

VK: Znalazłem przede wszystkim rękopis Semantycznego zamętu (Sémantický zmatek) i kilka drobnych tekstów. Z trylogią było to trochę bardziej skomplikowane, wiozłem później do Kerska Vaculíkowe wydanie Przerw (13 egzemplarzy), pan Hrabal wszystkie je podpisał i zachodził w głowę, po co wydawać najpierw część trzecią, skoro są jeszcze Wesela w domu i Vita nuova. W ten sposób doszło do tego, że w samizdacie trzecia część ukazała się w Petlicy, natomiast pierwsze dwie części później w Praskiej Imaginacji.

 

PD: O tym podpisywaniu Przerw napisał Hrabal w tekście Totalne strachy z listopada 1990. Pozwoli pan, że przypomnę kilka linijek. Fragment pierwszy brzmi tak: „I ten czas mojego gorszenia publiczności, gdy przyjechałem do domu, przyszli dwaj młodzieńcy, brodacze, a jeden z nich przedstawił się jako Kadlec… i wyciągnął z torby plik samizdatów i powiedział mi, że jest ich trzydzieści, żebym jeden sobie zostawił, a pozostałe podpisał… Były to Przerwy […] No więc podpisywałem tych dwadzieścia dziewięć Przerw, trzęsła mi się ręka, ale podpisywałem…”. Kolejny akapit: „I w Pradze spotkaliśmy się z panem Kadlecem, pracował gdzieś przy cybernetycznych maszynach kopiujących, usiedliśmy w Furmance, przy ulicy Veletržní, naprzeciwko Paliárki... i zgodziłem się na pomysł pana Kadleca, że zaczniemy wydawać wszystko, co napisałem, a czego nigdy nigdzie nie opublikowałem […]”. Jedna różnica jest widoczna na pierwszy rzut oka: nakład tych Przerw, które wyszły u Vaculíka. Jest pan pewien, że to było trzynaście egzemplarzy? Sceny z pana udziałem wyglądały tak, jak opisał je Hrabal?

 

VK: Hrabal praktycznie zawsze mówi prawdę, ale czasem tak, jak ją zapamiętał albo tak, by za sprawą niewielkich przesunięć tekst uniezwyklić. Jeśli tych książek było trzydzieści, to chyba miałem wówczas więcej siły, dziś bym tego nie uniósł.

 

PD: Samizdatową oficynę założył pan w roku 1985. Pracował pan wówczas w przedsiębiorstwie Kovohutě i miał dostęp do kopiarek. Miał pan trzydzieści cztery lata. Dla dzisiejszego czytelnika tamta epoka jest niemal niezrozumiała – czy mógłby pan opowiedzieć, jak wyglądało codzienne życie oraz oficjalna kultura i literatura w Czechosłowacji pod rządami Husáka, w epoce tak zwanej normalizacji? Jak i dlaczego człowiek stawał się nielegalnym, podziemnym wydawcą?

 

VK: Nie robiłbym z tego jakiejś zorganizowanej działalności. Mój przyjaciel Charvát po prostu przepisywał najróżniejsze teksty, a ja powielałem je na firmowej kserokopiarce. W żadnym wypadku nie czułem się „nielegalnym, podziemnym wydawcą”. Po prostu przychodziłem do pracy o piątej rano, przez godzinę kserowałem, a potem rozdawałem to przyjaciołom. Gdyby te teksty można było oficjalnie kupić, rano pewnie najchętniej bym spał. Życie za Husáka było inne niż jest dzisiaj, w kulturze działo się jednak wiele znakomitych rzeczy. W Odeonie wychodziło mnóstwo ważnych przekładów, a i pozostałe wydawnictwa wypuściły czasem jakąś interesującą książkę. Na przedstawienia chodziło się do Semafora, do Klubu Dramatycznego, do Teatru Na zábradlí, do Cimrmanów… Pieśniarze pisali świetne utwory, nie było wielkim problemem je zdobyć. Krótko mówiąc, prawie nie zauważaliśmy totalitarnej rzeczywistości wokół nas – chyba podobnie jak dziś Północni Koreańczycy…

 

PD: Obawiam się, że w Korei Północnej jest to jeszcze bardziej skomplikowane niż było w latach osiemdziesiątych w Europie Środkowej. Nazywając pana „nielegalnym, podziemnym wydawcą”, sięgnąłem po określenie, którym posługują się historycy czeskiego samizdatu i autorzy słowników dwudziestowiecznej literatury. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości: był to początek pańskiej długiej drogi jako wydawcy Bohumila Hrabala. Czy zechciałby pan opowiedzieć, jak wyglądały pierwsze miesiące i lata zbliżania się do pisarza, nawiązywania z nim relacji? Mam na myśli cały ten czas przed rokiem 1989, przed sławnymi „zeszycikami” z epoki tak zwanej palachiady i aksamitnej rewolucji. Co było w latach 1986–1988?

 

VK: To nieszczególnie skomplikowane. Przywiozłem z Kerska maszynopisy, większość z nich musiałem przepisać, bo były tam skreślenia i poprawki, następnie w pracy robiłem kopie, zanosiłem je panu Hrabalowi do gospody Zlatého tygra, a on zadowolony rozdawał je przy stole.

 

PD: Prosiłbym pana o szczegółowe opisanie, jak powstawała samizdatowa publikacja. Kto tekst przepisywał, ile było kopii, czy robił pan jakieś okładki, komu i gdzie rozdawał?

 

VK: Nie ma zbyt wiele do opowiedzenia… Zwyczajnie miałem dostęp do kserokopiarki, strony obszerniejszych tekstów kopiowałem już po zrobieniu składu, aby zaraz mogły iść do oprawy, jak normalne książki. Kopie odnosiłem do introligatora, a stamtąd do Zlatého tygra... Większość przepisywałem sam, później – gdy „firma” się rozrosła – pomagali mi przyjaciele, czasem kopiowałem również inne samizdaty. Wydawanie Hrabala było tylko częścią „produkcji”, nawet mniejszą częścią, interesowały mnie teksty piosenek, sztuki teatralne, eseje… Przez cały czas uważałem to jednak za działalność najzupełniej prywatną, nie przyszło mi do głowy, że po latach historycy będą to traktować jako coś istotnego – robiłem to dla Hrabala. Raz jeszcze zaznaczam, że była to mniej więcej jedna czwarta mojej ówczesnej „aktywności wydawniczej”.

 

PD: Zanim Hrabal zaczął pisać swoją późną „literacką żurnalistykę”, Praska Imaginacja wydała w samizdacie kilka jego książek. Proszę pozwolić, że je wyliczę – czy zechciałby pan powiedzieć kilka słów o każdym z tytułów: jakieś ciekawostki, nakład i tak dalej? Który z tekstów Hrabala opracował pan jako pierwszy? Na wykazie publikacji Praskiej Imaginacji najniższym numerem został oznaczony Semantyczny zamęt (PI 5, rok 1986).  Listę, którą opublikował pan w tekście Strachliwy bohater Bohumil Hrabal, otwierają jednak Przerwy (PI 13, rok 1986)...

 

VK: Jako pierwszy wymieniony został Semantyczny zamęt – obustronna kserokopia autorskich maszynopisów, ułożonych w arkusze. Pierwotne maszynopisy tworzyły plik formatu A4, zostały skopiowane jeden do dwóch (1:2). W części tekstów są poprawki naniesione ręką autora; z myślą o publikacji karty zostały opatrzone paginacją, trochę mylącą. Było chyba dwadzieścia pięć egzemplarzy. Ponieważ Przerwy wyszły u Vaculíka, w oficynie Petlice, najpierw wydałem książkę Vita nuova (33 egzemplarzy), a później pozostałe części. Numerowanie poszczególnych tomów było całkiem niesystematyczne, formułę „Praska Imaginacja, tom nr ...” wprowadziłem dopiero po dwóch latach, a te wczesne tomy ponumerowałem wstecznie. Numery wpisywałem również po roku 1989, ostatecznie było chyba trzysta siedemdziesiąt tytułów, ale ponieważ nie mam żadnego archiwum, nic bardziej szczegółowego nie zdołam powiedzieć.

 

PD: Nie ma pan archiwum? To niepojęte… Przepisuję z pana listy z roku 1989: Semantyczny zamęt (PI 5, 1986); Vita nuova (PI 6, 1986); Życiorys nieco inaczej (Životopis trochu jinak, PI 8, 1986); Drybling Hidegkutiego (Kličky na kapesníku, PI 11, 1987); Wesela w domu (Svatby v domě, PI 14, 1986); Poezja (Básnění, PI 16, 1987); Atomowa maszyna Perkeo (Atomová mašina Perkeo, PI 29, 1987).

 

VK: Nigdy nie prowadziłem archiwum i nie gromadziłem dokumentacji, ale z zadowoleniem stwierdzam, że nie ma sensu nic dodawać, bo pan wie o tamtej aktywności więcej niż ja.

 

PD: Przecież ja wiem to wszystko od pana – pan to wówczas zapisał.

 

VK: Ja nawet nie mogę zajrzeć do tamtych książek, bo ich nie mam. Wiele z nich ocalił zapewne Claudio Poeta, on byłby lepszym informatorem.

 

PD: Niestety, Claudio Poeta nie zgodził się na rozmowę… Jak pan sobie radził z finansami? Introligator nie pracował przecież za darmo.

 

VK: Większą część działalności dotował pan Hrabal i robił to o wiele lepiej niż robią to dzisiejsi politycy. Pan Hrabal zawsze w gospodzie nową książeczkę oglądał, a jeśli mu się podobała, konfidencjonalnie wręczał mi w ubikacji plik banknotów. Kiedy tomik nie przypadł mu do gustu, mówił: to bardzo piękne, ale pieniędzy nie dawał. Większość nakładu rozdawał przy stole autor, ja również coś tam dawałem przepisującym i pozostałym przyjaciołom, zasadniczo za darmo. Księgowości nie prowadziłem, więc nic nie wiem…

 

PD: Kto książki Hrabala dostawał do czytania?

 

VK: Listy odbiorców także nie robiłem – po co wykonywać pracę za bezpiekę?

 

PD: Jak prędko znalazł się pan w kręgu osób bliskich Hrabalowi?

 

VK: Dość szybko mnie pan Hrabal zaprosił do stołu U Zlatého tygra.

 

PD: Kogo pan tam spotkał? Pytam, bo był to czas, gdy w gospodzie i w życiu pisarza jedna grupa przyjaciół zastąpiła drugą. Doszło do czegoś, co moglibyśmy nazwać pokoleniową „zmianą warty”.

 

VK: Jeszcze raz przepraszam za moją słabą pamięć. Mogę wymienić zaledwie kilka osób, które nawet po tylu latach wciąż tkwią w mojej głowie: Karel Marysko, František Dvořák, Vladimír Vodička, Milan Albich... Wielu nazwisk dziś sobie nie przypomnę, przecież i ja już ćwierć wieku nie siedzę przy tym stole. Niektórzy chodzą tam do dziś, również ci, których Hrabal by przegonił… Muszę jednak dodać, że przez całe lata osiemdziesiąte on się w duchu obawiał, że jestem współpracownikiem StB…

 

PD: Akurat chciałem pytać o StB… W tekście o hrabalowskich mitach pisze pan, że Hrabal bał się przesłuchań, jakby to były tortury. A jednak aż do upadku komunizmu podczas żadnego z przesłuchań nie zdradził pana nazwiska – rzekomo nazywał się pan Karafiát, a Hrabal twierdził, że nie wie, gdzie pan mieszka. Jak to było z tym jego przepytywaniem przez StB? Coś panu opowiadał?

 

VK: Hrabal naturalnie nie miał zwyczaju opowiadać o przesłuchaniach. Z tym Karafiátem była to tylko jego mistyfikacja, która tak się jednak utrwaliła, że niektórzy współstołownicy zwracali się do mnie w ten sposób… Raz zapytałem go, czy estebacy znają moje prawdziwe nazwisko, a on ze śmiechem odpowiedział: „Ja znam, oczywiście, pana nazwisko – przecież Svata Kadlec przełożył Kwiaty zła, ale jaki byłby sens wspominać o Kwiatach zła w Kafelkowni” …

 

PS: To oczywiste, funkcjonariuszy z Bartolomějskiej zawsze bardziej interesowały „kwiaty dobra”… [Śmiech.] Czy kopiowanie zakazanych książek było działalnością niebezpieczną? Jakie były pana doświadczenia z bezpieką?

 

VK: Żadnych doświadczeń nie miałem – nigdy nie byłem przesłuchiwany. Hrabal był znany na świecie, starali się więc zanadto nie wychylać. Ktoś mi opowiadał, że w odtajnionych archiwach moje nazwisko figuruje, ale chowali je chyba na jakąś lepszą okazję…

 

PD: Hrabalowi jednak mocno zatruli życie. W końcu 24 kwietnia 1986 roku napisał list adresowany do pana i do Jury Charváta, w którym prosił, byście zaprzestali kopiowania jego maszynopisów. Oczywiście, był to gest czysto teatralny…

 

VK: Ten list estebacy Hrabalowi podyktowali, a on nam go w Barwince wręczył, ale później wciąż przypominał, że to list nie od niego.

 

PD: Spośród przyjaciół Hrabala, których nazwiska pan wymienił, postacią najważniejszą był bez wątpienia Karel Marysko, zmarły w roku 1988. Zdaje się, że w tym ostatnim okresie jego życia miał pan okazję lepiej go poznać, prawda?

 

VK: Był to ten człowiek z otoczenia Hrabala, którego darzyłem największą sympatią. Wydałem jego pisma zebrane i studium biograficzne, którego autorką jest jego córka Maxi. Nie zdołałbym opisać tej niezwykłej osobowości w rozmowie, musiałaby to być cała książka. […]

 

Pełen - kilkakrotnie dłuższy - tekst rozmowy w dwumiesięczniku „Topos” (2025, nr 1–2, s. 39–63) do nabycia w salonach EMPiK i TUTAJ.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz