wtorek, 13 maja 2025

Bohumil HRABAL: Wesołego Alleluja

 

fot. Hana Hamplová
 


Droga Kwiecieńko,

we wtorek U Tygra było nazbyt, stanowczo nazbyt wesoło. Złota Praga nareszcie przyniosła kalendarz, na którym jest Plac Wacława, jakby go namalował secesyjny malarz, przed hotelem Europa jest kareta i na niej cała ta Złota Praga w kostiumach z epoki, jest tam o kulach również autor plakatu, jest tam także Mládek w meloniku, ja zaś, że byłem w szpitalu na oddziale połamanych serc, jestem całkiem na dole z uniesionym kapeluszem i szalem, [przeniesiony] z fotografii z zeszłorocznego kalendarza, a tam pod napisem HOTEL EUROPA ciągnie się na dole złoty napis… «Złota Praga wychodzi z Europy»… praska ironia, podczas gdy Václav Havel uzyskuje wejście do Europy, Złota Praga z niej wychodzi... i ostatecznie napisałem pod swoją fotografią... «i powraca raz jeszcze do Gogola i Jesienina, i Chagalla»… i tak jestem wszystkim pognębiony, że Gogol i Jesienin są moim ocaleniem, opuszczam Europę i odnajduję w Jesieninie to coś podstawowego, poetyckiego, lirycznie poetycznego i tragicznego, że sztuka naprawdę jest starą świnią, która pożera swoje młode… tak to ma być, osobiste doświadczenie, przeżycie i w pewnym sensie także odwaga poświęcenia samego siebie tak jak mój Jesienin. Jestem na dnie swoich sił, piję więcej niż powinienem, doświadczam sytuacji delirycznych i boję się ludzi…

U Tygra było wesoło, nazbyt wesoło, rozdawałem przyjaciołom Podziemne rzeczki, które mi zostały, a przede wszystkim kalendarze o tym, jak Złota Praga opuszcza Europę… i wszyscy się darli, i wszyscy palili cygara, aż mi było niedobrze, i właściwie w ten sposób Wielki Czwartek przesunąłem na wtorek, i przyszedł do mnie przyjaciel z «Tvorby», Pavelka, i rozdawał ostatni numer z Wieżami rażonymi piorunem… także i ja rozdawałem siebie samego, nie żebym sam siebie łamał, bo obnażyłem się raczej w tym eseju, stanowczo za bardzo, w zasadzie jest to mój testament… i stół pełen mych przyjaciół, moich uczniów, gardłował i krzyczał, i każdy palił cygaro, no więc siadłem przy ubikacji i stamtąd miałem widok na kuchnię i na toaletę, młode kobiety przechodziły zawstydzone i skrępowane, a przez drzwi otwarte na korytarz dostawało się tu świeże powietrze…

A w Wielką Środę pojechałem do Kerska, karmiłem moje dzieci, łamałem i rozdawałem grillowanego kurczaka, potem nalałem mleko i łamałem dwie bułki, a kiedy klęczałem, ze stołu głaskał mnie łapką ten mój kociak z białymi skarpeteczkami i białą koszulką, a gdy uniosłem głowę dawał mi buziaczki… nazywa się Szczęściątko i jest moim szczęściem, inny kot mi całusa nie da… Później znowu pojechałem do Pragi i U Tygra środa naprawdę była szkaradna, był tu Amerykanin, który się opił i wciąż się przechwalał, był to Czech, ale czuł się Amerykaninem, i nikogo nie dopuścił do słowa, i sam się sobą zachwycał, i starzy sztamgaści byli zdumieni tą amerykańsko-czeską chełpliwością i bezczelnością, i bez ustanku krzyczał, że ściska Reagana, bo pokonał Moskwę i uczynił go wolnym, że w końcu może wrócić do Domu… krzyczał jestem w Domu! a ja wstydziłem się za niego, niczego tak absurdalnego jeszcze nie widziałem ani nie słyszałem, prosiłem głównego kelnera, aby skoczył za róg na ulicę Bartolomějską i podpisawszy się moim nazwiskiem wypożyczył służbowy pistolet z ostrymi nabojami, że go za chwilę oddam… ale nie pomogło to, bo ten Czecho-Amerykanin był u siebie i dalej wykrzykiwał, jak to Amerykanie pokonali Moskwę, że jest u siebie… wreszcie mu powiedziałem, że tylko jednej rzeczy sobie życzę, żeby go na Karlínie, gdzie teraz mieszka, zabili… ale i to było mało na jego chamstwo… no więc powiedziałem mu… że kiedykolwiek wejdzie do Tygra, ja wyjdę, że nie potrafi się zachować, że zamordował swoim pieprzeniem nasz stół, nasze towarzystwo, że jest aspołeczny… no to się podniósł… miał skórzaną amerykańską kurtkę upstrzoną gwiazdami i amerykańskimi orłami… odszedł jak Judasz, zataczał się… i zrobiło się cicho, i stół sztamgastów odetchnął z ulgą… tłukło mi się serce i był piękny początek czasu wielkanocnego…

Jakże cicho wrócił z emigracji Jarda Hutka, powrócił na ulicę Neklana, nieśmiało zaszedł do gospody, a tam przy stole siedzieli sąsiedzi i grali w karty całkiem tak, jak w nie grali przed laty, gdy Jarda wyjeżdżał do Holandii… Jarda ich pozdrowił a karciarze odpowiedzieli mu «Ahoj, Jardo»… I dalej grali w karty…

Jakże cicho po dwudziestu latach emigracji wrócił na plac Dimitrova pewien mieszkaniec Holešovic... wszedł do fryzjera, cicho się przywitał, a stary fryzjer powiada... «Będzie jak zawsze, prawda... kanadyjski trawnik, nie?»... i porozumiewawczo zamrugał oczami i szczęknął nożyczkami...

W Wielki Czwartek, w dzień moich urodzin, powoli wszedłem na Bulovkę, a pani ordynator skontrolowała mi serce i ciśnienie, no i… wszystko było OK, rozdałem doktorom Podziemne rzeczki… a potem z racji tych moich urodzin zjadłem obiad na Ládví, następnie zjechałem na plac Štrosmajera, kupiłem „Tvorbę” i pojechałem do domu, zdjąłem ubranie i położyłem się, koło piątej wstałem i wsiadłem w autobus, potem przesiadłem się na tramwaj i pojechałem na dół, do Kocoura, usiadłem przy drzwiach, może będę miał szczęście i przyjdzie Kosík albo Pecka? […]

 

z języka czeskiego przełożył Przemysław Dakowicz

 

Cały tekst w aktualnym numerze dwumiesięcznika literackiego „Topos”, poświęconym Bohumilowi Hrabalowi (2025, nr 1–2) - do nabycia w EMPiKach i TUTAJ.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz