Na łamach krakowskiego pisma "Arcana" ukazały się fragmenty przygotowywanej do druku książki Przeklęte continuum. Notatnik smoleński.
Niżej jeden z zapisków, pochodzący z 26 listopada 2012 roku.
Rok 1905 był rokiem rozruchów. Ulicami miast
nieistniejącego państwa przetaczały się demonstracje. W styczniu ogłoszono
strajk powszechny. Radykalizm społeczeństwa wzrastał.
Władze pruskie, rosyjskie i austriackie
postanowiły działać. Lista najaktywniejszych działaczy podziemia była od dawna
gotowa. W szeregi konspiratorów przeniknęły tysiące tajnych agentów, którzy
informowali władze o planach organizacji niepodległościowej. Od kilku lat
specjaliści pracowali nad portretami psychologicznymi jej przywódców — szukano
„najsłabszych ogniw”. Z archiwów państw zaborczych wydobyto dokumenty tajne
specjalnego znaczenia. Szczególną uwagę zwracano na teczki tych, którzy niegdyś
podjęli współpracę, teraz zaś, pragnąc odkupić winy przeszłości, przeistoczyli
się w konspiratorów.
W listopadzie car Mikołaj II wprowadził na
terenie Królestwa Polskiego stan wojenny. Podobnie uczynili władca austriacki i
pruski. Tej samej do nocy do mieszkań konspiratorów w trzech zaborach wkroczyły
służby specjalne. Podejrzani mieli kwadrans na spakowanie najpotrzebniejszych
rzeczy. Osadzono ich w miejscach odosobnienia. Obserwowano, podsłuchiwano,
notowano. Prowadzono rozmowy, proponowano rozwiązania kompromisowe.
Duch w społeczeństwie upadł. Wojsko rozpalało na
ulicach ogniska, patrole patrolowały. Wprowadzono godzinę policyjną. Brakowało
żywności, ludzie ustawiali się w ogromnych kolejkach, mówili do siebie: „trzeba
zająć się życiem, nie narażać się, oni są zbyt silni, nic przeciw nim nie
zdziałamy”.
Minęło kilka lat. Internowani wrócili do domów.
Początkowo siedzieli cicho, zaciskali usta z dziwnym grymasem, na świat
patrzyli spod półprzymkniętych powiek. Po pewnym czasie zaczęli się spotykać,
szeptać, gestykulować. Rozpalali się, rumienili, podnosili głos. W kościołach śpiewali
donośnie: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”.
W 1917 wybuchł strajk generalny. Zagotowało się.
Ludność zaczynała wierzyć w zmianę. Słowo „rewolucja” było odmieniane przez
wszystkie przypadki.
Wtedy gruchnęła wieść: władze trzech państw
proponują rozmowy. W Pałacu Namiestnika na Krakowskim Przedmieściu ustawiono
już wielki Trójkątny Stół.
Z Magdeburga wrócił właśnie Józef Piłsudski.
Tłumy witały go na Dworcu Wiedeńskim w Warszawie. Spodziewano się zdecydowanych
działań, rozbrojenia oddziałów nieprzyjacielskich. Co prawda, niektórzy
szeptali o jakichś dokumentach, zobowiązaniu do współpracy rzekomo podpisanym
przez Komendanta. Były to jednak wieści tak nieprawdopodobne, że nikt nie dawał
im wiary.
Piłsudski zamknął się z doradcami — profesorami
i działaczami koncesjonowanych organizacji patriotycznych. Potem wszyscy
ruszyli do Pałacu Namiestnika.
Rozmowy trwały czterdzieści dni i czterdzieści
nocy.
Wreszcie Piłsudski wyszedł do tłumów i ogłosił
powstanie wspólnego rządu — polsko-austriacko-rosyjsko-pruskiego. „Odkreślamy
przeszłość grubą kreską” — powiedział. — „Kochajmy się!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz