sobota, 17 maja 2014

Mały traktat o znikaniu (2)





[artykuł z cyklu Afazja polska]



W historiach dla dorosłych, podobnie jak w baśniach dla dzieci, znikanie bywa zjawiskiem momentalnym. Coś zostaje „wywabione” z rzeczywistości natychmiast — w jednym momencie istnieje w pełni, w drugim zupełnie go nie ma. Napisałem: znikanie to „zjawisko” i od razu zauważyłem (pozorną) alogiczność, paradoksalność tego określenia. Mimo wszystko pozostawiam je tutaj — czy nie jest bowiem tak, że w chwilach, o których piszę, kiedy coś znika momentalnie, nicość objawia nam się w całej swojej niepojętości, niebyt zjawia się nam? Szczególnie dotkliwie odczuwamy wtedy stratę, doświadczamy smutku i żalu, dostrzegamy bowiem istotową różnicę między istnieniem a nieistnieniem.
Tam, gdzie historia styka się z polityką, znikanie momentalne mniejsze ma zastosowanie, jego skuteczność jest niższa. Najlepszym rodzajem znikania jest tu, by tak rzec, znikanie procesualne, stopniowe, etapowe — tzn. takie, którego znikający nie zauważa, którego symptomy skłonny jest interpretować inaczej niż powinien. Choć znika, uparcie twierdzi, że istnieje — i, ostatecznie, ma rację. Właśnie o to chodzi temu, kto proces znikania uruchomił. Zależy mu na tym, by znikający nie dostrzegał, co się z nim dzieje, by nie przyjmował do wiadomości zmian zachodzących w strukturze rzeczywistości, aż ta nie przemieni się ostatecznie.

Znikanie, którego nie widać

Wrzesień 1939 roku był miesiącem, w którym proces znikania polskiej państwowości wkroczył w fazę decydującą. Rozpoczęty został znacznie wcześniej, na Zachód i na Wschód od Polski, bo od kilku wieków właśnie tam, w Prusiech i Niemczech, w Rosji i w Związku Sowieckim, stale przemyśliwano nad tym, jak by tu Polskę zlikwidować, i wytrwale opracowywano sposoby skutecznego wywabienia Rzeczypospolitej Polaków z mapy Europy.
Najwcześniej ów, wdrożony już i konsekwentnie realizowany, proces znikania, cofania się rzeczywistości polskiej zauważyli poeci, poezja ma bowiem pewną szczególną właściwość — niedostrzegalną dla tych, którzy nie rozumieją jej praw, którzy nigdy nie dotknęli jej tajemnicy: ona wyprzedza fakty, wyławia z tego, co jest, i interpretuje wszystkie, nawet najdrobniejsze, symptomy zmiany. (Politycy powinni czytać poezję, by wiedzieć, jak postępować, co czynić, by istnienie trwało, by mogło ocaleć w okolicznościach niesprzyjających istnieniu.)
W wierszu Fragment z roku 1935 dwudziestoczteroletni Czesław Miłosz pisał: „Zam-
knij okno, tam idą germańskie Junony / I skaczą w moje rzeki, senne tonie burzą, / Gdzie 
przedtem tylko rybak nad siecią niedużą / Stał w czajek i jaskółek goniących się kole. / 
Czarne, wojenne wozy zorały pastwiska, lecą ognie chorągwi, aż czerwono błyska / Ściana 
nad łóżkiem, szklanki dygocą na stole”. Jerzy Zagórski, kolega Miłosza z wileńskiej grupy 
Żagary, w wydanym w 1934 roku profetycznym tomie Przyjście wroga malował swoje 
ciemne wizje: „Jordan wystąpi z brzegów. Potem opadnie para: / aryjczyk pan nad Żydami 
w potrójnej koronie Cezara. // Duch Święty drugiego grudnia drżał, pocił się, płakał, jeżył / 
i błagał raz jeszcze złego, by władzę jego rozszerzył. // A litościwy szatan skrzydłem otoczył 
mu skroń / i wyjął z sakwy przepaskę, jedzenie, napój i broń. // Grzmiały w powietrzu 
trąby i kule biegły naprzeciw / gdy Bóg do kolan szatana przypadł raz trzeci. //A szatan 
zaśpiewał zwycięsko spowity ciemnymi chmurami, / święty Ryszardzie grzeszniku, przestań 
się modlić za nami”. 
Zdaje się jednak, że ci, którzy rządzili Polską w latach 30. ubiegłego wieku, nie czytali poezji albo czytali ją nieuważnie.

Odwrót

W pierwszych godzinach wojny nikt spośród sprawujących władzę nie myśli o tym, by opuszczać stolicę — wszyscy mają nadzieję na zatrzymanie lub znaczące opóźnienie ofensywy niemieckiej. Rząd działa w warunkach wojennych, w trakcie bombardowań trwają obrady Rady Ministrów. Na 2 września zwołane zostaje posiedzenie Sejmu, podczas którego premier Składkowski przedstawia treść oficjalnego stanowiska władz wobec napaści III Rzeszy na Polskę. Tuż przed otwarciem posiedzenia Niemcy przeprowadzają nalot, bomby padają w okolicy budynków sejmowych. Mimo to obrady rozpoczynają się punktualnie. Obecni są wszyscy posłowie, rząd i prezesi urzędów centralnych. „Huk bomb — notuje Felicjan Sławoj Składkowski — [...] sprawia wrażenie, że za chwilę szklany dach runie na zebranych, co oczywista sprawiłoby pewne zamieszanie w sprawach państwowych, nie mówiąc już o osobistych”. Wkrótce potem odbywa się posiedzenie Senatu. Wieczorem premier jedzie na Dworzec Wschodni, który poważnie ucierpiał w trakcie nalotu — niemiecki lotnik zrzucił bombę wprost na halę oznaczoną znakiem Czerwonego Krzyża (zginęło wielu rannych, których rozlokowano w budynku dworca).
Zniszczenia tkanki architektonicznej miasta i straty w ludziach to pierwsze symptomy nadciągającej katastrofy. Uczestnicy wydarzeń jeszcze nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji. Co prawda, 3 września marszałek Rydz-Śmigły po raz pierwszy wspomina o ewakuacji urzędów, mówi o tym, że konieczne może się okazać wycofanie za linię Wisły, ale nastroje są dobre, tym bardziej że tego samego dnia Anglia i Francja wypowiadają wojnę Hitlerowi. Ludność Warszawy wiwatuje, tłum śpiewa Marsyliankę — nie wie, że ma do czynienia z pustym gestem zachodnich mocarstw, że odchodzenie w przeszłość Polski w jej dotychczasowej postaci rozpoczęło się i nikt nie zdoła go powstrzymać. Most w Kutach, most na Czeremoszu, jest bliżej Nowego Światu, niż to się komukolwiek wydaje.
Trzeba tu poczynić uwagę o charakterze zasadniczym: proces znikania nie może się wypełnić, jego pełna realizacja niemożliwa jest do pomyślenia bez udziału pomocników. To oni zapewniają skuteczność działaniom Hitlera — akolici, obserwatorzy, pomocnicy czynni (Słowacja, Związek Sowiecki) i bierni (Anglia, Francja). Są jeszcze ci, którzy we właściwym momencie wtrącą swoje trzy grosze, odbierając polskim politykom zdolność wpływania na przebieg wydarzeń. Myślę tu o władzach Rumunii, które — łamiąc międzynarodowe umowy — internują rząd Rzeczypospolitej i naczelnego wodza.
Na razie jesteśmy jednak w Warszawie. 6 września po południu premier Składkowski udaje się na objazd miasta. Ewakuacja jest już postanowiona — ma zostać przeprowadzona najbliższej nocy. Premier wie to, czego nie wie ludność stolicy, która buduje barykady i wiwatuje na cześć władz, kiedy tylko zobaczy rządowy samochód. „A może utrzymamy się w Warszawie i nie trzeba będzie uciekać?” — zapisuje w notatniku Składkowski. Wieczorem okazuje się jednak, że oddziały niemieckie zbliżyły się do Raszyna.
Marszałek Śmigły wyjeżdża do Brześcia. Rząd kieruje się w stronę Łucka. „Ludność nie wie jeszcze o bliskości Niemców i nastroje są dalej doskonałe”.



Pełny tekst w książce Afazja polska (wyd. "Sic!", Warszawa 2015) 

http://www.ceneo.pl/Historia_i_literatura_faktu;szukaj-afazja+polska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz