niedziela, 16 marca 2014

Ciemności kryją ziemię







 [artykuł z cyklu Afazja polska]




Kaplica katolicka w więzieniu na Montelupich. Ołtarz nakryty obrusem, otwarty mszał, kropidło zanurzone w misie z wodą święconą. Przy ścianach podłużne drewniane ławki. Naprzeciwko ołtarza, pod krótszą ze ścian, konfesjonał, nieco dalej stół. Podłoga brudna, zakurzona, podobnie jak okienne kraty. Okien nie można uchylać, chyba że chce się być zastrzelonym. W kaplicy 50-60 osób stojących, siedzących, przestępujących z nogi na nogę lub maszerujących. Wzrastający zaduch, zapach potu, dym z papierosów. Dwie-trzy godziny temu jeden z mężczyzn kupił kilka paczek tytoniu macedońskiego. Palacze ślinią bibułki, częstują się skrętami. Palą dużo. Nerwy, strach i niepewność robią swoje.

Sztuka punktualności

Jest 6 listopada. Dopiero pod wieczór strażnicy pozwalają wyjść do toalet. Później i to będzie zabronione — Niemcy postawią u stóp ołtarza ogromne wiadro na urynę i kał. Pot, dym, smród z prowizorycznego ustępu. Noc spędzą pokładłszy się, gdzie się da – na ławkach, na podłodze. Adam Krzyżanowski, sześćdziesięciosześcioletni kierownik Katedry Ekonomii Politycznej i Skarbowości będzie spał w konfesjonale. Sześćdziesięciu mężczyzn – to zaledwie część zatrzymanych, pozostali zamknięci są w innych pomieszczeniach. Profesorowie Uniwersytetu i trzy osoby przypadkowe — niejaki Jachimowicz, syn krakowskiego dentysty, aresztowany, kiedy wracał z lekcji muzyki, nauczyciel gimnazjalny Stanisław Majcher oraz Zygmunt Starachowicz, absolwent prawa, który chciał załatwić w dziekanacie ostatnie formalności związane z uzyskaniem dyplomu. Ten ostatni nieco później, po powrocie z obozu w Dachau, spisał swoje wspomnienia z pierwszych dni uwięzienia. Z tych wspomnień teraz korzystam.
„Ja byłem jak najlepszej myśli — relacjonuje Starachowicz — nęciła mnie nowość sytuacji, tym bardziej że przypuszczałem, że wobec nas zastosują taki sam »dowcip zwycięzców«, jaki, jak słyszałem, zastosowano raz względem ludzi pchających się w ogonku, a mianowicie wywieziono ich autami poza miasto i tam puszczono, stracili miejsce w ogonku, stracili szanse nabycia chleba czy też mleka, ale na drugi raz będą pamiętali, żeby się nie pchać. Myślałem więc, że i nas wywiozą gdzieś na Bielany i puszczą piechotą do domu. Martwiłem się jedynie tym, że nie będę punktualny — przecież umówiłem się na wpół do pierwszej. Moje skrupuły punktualnego człowieka szybko się rozwiały, tak jak od tej chwili rozwiewać się miało wszystko to, co sam lub wspólnie z innymi wymyśliłem, wszelkie nadzieje, rachuby czy rozumowania mające jako taką logikę”.

Pełny tekst w książce Afazja polska (wyd. "Sic!", Warszawa 2015) 
http://www.ceneo.pl/Historia_i_literatura_faktu;szukaj-afazja+polska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz