[artykuł z cyklu Afazja polska]
Kaplica katolicka w więzieniu na
Montelupich. Ołtarz nakryty obrusem, otwarty mszał, kropidło zanurzone w misie
z wodą święconą. Przy ścianach podłużne drewniane ławki. Naprzeciwko ołtarza,
pod krótszą ze ścian, konfesjonał, nieco dalej stół. Podłoga brudna, zakurzona,
podobnie jak okienne kraty. Okien nie można uchylać, chyba że chce się być
zastrzelonym. W kaplicy 50-60 osób stojących, siedzących, przestępujących z
nogi na nogę lub maszerujących. Wzrastający zaduch, zapach potu, dym z
papierosów. Dwie-trzy godziny temu jeden z mężczyzn kupił kilka paczek tytoniu
macedońskiego. Palacze ślinią bibułki, częstują się skrętami. Palą dużo. Nerwy,
strach i niepewność robią swoje.
Sztuka punktualności
Jest 6 listopada. Dopiero pod wieczór strażnicy
pozwalają wyjść do toalet. Później i to będzie zabronione — Niemcy postawią u
stóp ołtarza ogromne wiadro na urynę i kał. Pot, dym, smród z prowizorycznego
ustępu. Noc spędzą pokładłszy się, gdzie się da – na ławkach, na podłodze. Adam
Krzyżanowski, sześćdziesięciosześcioletni kierownik Katedry Ekonomii
Politycznej i Skarbowości będzie spał w konfesjonale. Sześćdziesięciu mężczyzn
– to zaledwie część zatrzymanych, pozostali zamknięci są w innych
pomieszczeniach. Profesorowie Uniwersytetu i trzy osoby przypadkowe — niejaki
Jachimowicz, syn krakowskiego dentysty, aresztowany, kiedy wracał z lekcji
muzyki, nauczyciel gimnazjalny Stanisław Majcher oraz Zygmunt Starachowicz,
absolwent prawa, który chciał załatwić w dziekanacie ostatnie formalności
związane z uzyskaniem dyplomu. Ten ostatni nieco później, po powrocie z obozu w
Dachau, spisał swoje wspomnienia z pierwszych dni uwięzienia. Z tych wspomnień
teraz korzystam.
„Ja byłem jak najlepszej myśli —
relacjonuje Starachowicz — nęciła mnie nowość sytuacji, tym bardziej że
przypuszczałem, że wobec nas zastosują taki sam »dowcip zwycięzców«, jaki, jak
słyszałem, zastosowano raz względem ludzi pchających się w ogonku, a mianowicie
wywieziono ich autami poza miasto i tam puszczono, stracili miejsce w ogonku,
stracili szanse nabycia chleba czy też mleka, ale na drugi raz będą pamiętali,
żeby się nie pchać. Myślałem więc, że i nas wywiozą gdzieś na Bielany i puszczą
piechotą do domu. Martwiłem się jedynie tym, że nie będę punktualny — przecież
umówiłem się na wpół do pierwszej. Moje skrupuły punktualnego człowieka szybko
się rozwiały, tak jak od tej chwili rozwiewać się miało wszystko to, co sam lub
wspólnie z innymi wymyśliłem, wszelkie nadzieje, rachuby czy rozumowania mające
jako taką logikę”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz