W
jednej z najsłynniejszych scen drezdeńskich Dziadów,
rozgrywającej się w Salonie Warszawskim, młody Polak opowiada historię
Cichowskiego. Był on „Żywy, dowcipny, wesół i sławny z urody; / Był duszą
towarzystwa; gdzie się tylko zjawił, / Wszystkich opowiadaniem i żartami bawił”.
Niedługo po zawarciu związku małżeńskiego Cichowski znikł. Policja znalazła
jego płaszcz nad brzegiem Wisły — uznano, że się utopił i oficjalnie zamknięto
sprawę. „Dlaczegoż on się zabił? — pytano, badano, / Żałowano, płakano;
wreszcie — zapomniano”. Po pewnym czasie do żony Cichowskiego dotarła
informacja, że jej męża widziano wśród podsądnych prowadzonych do Belwederu. Na
nic zdały się wysiłki, by dowiedzieć się czegokolwiek od rosyjskich władz.
Minęły kolejne trzy lata. Na mieście powtarzano plotki o ciężkim śledztwie,
jakiemu poddany został więzień. Niebawem jednak „innych wzięto, o innych
zaczęli mówić”. Skończyło się podobnie jak poprzednio: „wszyscy zapomnieli”.
Po
kilkunastu latach od chwili zaginięcia Cichowski trafił jednak do domu. Powrócił,
lecz zupełnie odmieniony — przedwcześnie postarzały, złamany psychicznie,
zalękniony. Jego rodzina, przyjaciele i znajomi spodziewali się, że zdradzi im
szczegóły swojego uwięzienia, że opowie o metodach, jakich używano, by
wyciągnąć z niego wiadomości — ale Cichowski milczał: „Pytany, myśląc zawsze,
że jest w swym więzieniu, / Ucieka w głąb pokoju i tam pada w cieniu, /
Krzycząc zawsze dwa słowa: »Nic nie wiem, nie powiem«!”.
„Straszliwa powłoka”
Młodzieniec
opowiadający historię więźnia stwierdza, że całą przeszłość Cichowskiego dało
się wyczytać z jego oczu: „na tym oku była straszliwa powłoka. / Źrenice miał
podobne do kawałków szklanych, / Które zostają w oknach więzień kratowanych, /
Których barwa jest szara jak tkanka pajęcza, / A które, patrząc z boku, świecą
się jak tęcza: / I widać w nich rdzę krwawą, iskry, ciemne plamy, / Ale ich
okiem na wskróś przebić nie zdołamy: / Straciły przezroczystość, lecz widać po
wierzchu, / Że leżały w wilgoci, w pustkach, w ziemi, w zmierzchu”.
Jeśliby
wyobrazić sobie Polskę w ludzkiej postaci, trzeba by dojść do wniosku, że w
powojennych dziesięcioleciach prezentowała się jak Cichowski z
Mickiewiczowskich Dziadów. Dwa
totalitaryzmy — niemiecki i sowiecki — działające planowo i konsekwentnie na
rzecz całkowitego przemodelowania wewnętrznej struktury tego zbiorowego
organizmu, odniosły sukces. Polska zapadła się w siebie, zamknęła w sobie,
pogrążyła w ciemnych i krwawych wspomnieniach, a co najgorsze i najbardziej
tragiczne — utraciła wiarę w to, że kiedykolwiek będzie możliwe podniesienie
się z upadku, z upodlenia. Wybrała małą stabilizację, tzn. ucieczkę od pamięci,
próbę zbudowania nowej świadomości, oddzielonej grubą ścianą od tego, co w polskości
nawarstwiało się przez wieki, co w niej źródłowe i pierwsze.
Bogu
dzięki, zapaść nie była zupełna — niekiedy odzywały się głosy przeszłości,
burzyła się krew, a wtedy ludzie stawali w szeregu, jeden obok drugiego, i
próbowali bronić wartości dla nich najistotniejszych. Ale system wiedział, jak
sobie radzić, miał gotowe scenariusze pacyfikacji. Najpierw wytrzebił
Niezłomnych, wcześniej pozbawiając ich godności, stygmatyzując, nazywając
„bandytami” i „faszystami”. Równocześnie trwała intensywna robota na „froncie”
kultury (propaganda totalitarna lubuje się w porównaniach i metaforach
wojennych) — niedobitkom dawnych elit
wbijano do głowy nowe hasła, ale przede wszystkim naprędce produkowano „nowe
elity”, zdolne do niesienia „zdobyczy rewolucji” w świetlaną przyszłość. Kiedy
robotnicy Poznania wyszli na ulice, by upomnieć się „o Boga, wolność, prawo i
chleb”, wysłano przeciwko nim wojsko i milicję. Podobnie postąpiono z
robotnikami Wybrzeża w grudniu 1970. Władza nie miała zamiaru się poddać.
„Solidarność”
stanowiła erupcję ducha wolności tak wielką, że realnie zagroziła nie tylko
stabilności Polski Ludowej, ale także wewnętrznej spoistości całego bloku
wschodniego. Jej wyjątkowość polegała na tym, że wszystkie małe ogniska oporu,
grupy konspiratorów dotąd działające w środowiskach lokalnych, na niewielką
skalę, a przez to łatwo ulegające infiltracji i dezintegracji, połączyły się w
jeden ruch. Taki przeciwnik musi zostać rozbity prędko, zanim zyska realny i
trwały wpływ na masy społeczne. Z punktu widzenia komunistów stan wojenny jawił
się jako konieczność. Nie rzekoma groźba wejścia Sowietów, ale strach przed
utratą władzy motywowały kolejne posunięcia Jaruzelskiego i jego akolitów.
Wojnę, jaką sowiecki generał w mundurze z polskimi symbolami narodowymi wydał
nam wszystkim, należy ocenić jako jedną z największych zbrodni komunizmu w
Polsce. Dlaczego? Bo zdławiła ona w zarodku to, co w nas najlepsze i
najwznioślejsze — zdolność do przekraczania ograniczeń jednostkowego egoizmu, wrażliwość
na los drugiego, umiejętność budowania wspólnoty losu i doświadczenia (na
przekór historycznej prawidłowości, że ten, kto broni elementarnych wartości, zawsze
ulegnie w starciu z bezrozumną nagą siłą).
Stan
wojenny cofnął polską świadomość w rozwoju. Sprawił, że — jak pacjent, który
podnosi się już z łoża boleści, uczy się chodzić, ale nieoczekiwanie zostaje
zainfekowany — znaleźliśmy się w kryzysie głębszym niż kiedykolwiek wcześniej.
Ćwiczenia z mówienia
Polska
postkomunistyczna przypomina człowieka z afazją, czyli kogoś, kto w wyniku
ciężkiej choroby lub traumatycznych doświadczeń utracił zdolność mówienia,
kogoś, kto zamknął się w sobie i nie potrafi uwolnić się od tragicznych
wspomnień.
Przez
długie dziesięciolecia tysiące apostołów kłamstwa pracowało na to, byśmy
milczeli, byśmy zapomnieli, skąd przychodzimy. Ze zbiorowej świadomości
próbowano na zawsze wyeliminować te jej składniki, które stały w sprzeczności z
wizją „nowego człowieka”. O wschodnich ziemiach II Rzeczypospolitej, o losach
naszych przodków wypędzonych z Wilna, ze Lwowa i z setek miast, miasteczek i
wiosek, które przez stulecia należały do Polski i współkształtowały jej
tożsamość, mogliśmy mówić jedynie w czterech ścianach własnych domów, a i to —
ściszonym głosem. Nie opowiedzieliśmy sobie i światu historii sowieckiej
okupacji — zsyłek, przesiedleń, realizowanej z całą bezwzględnością akcji
eliminacji polskich elit intelektualnych i kulturalnych.
Przez
przeszło cztery dekady z PRL-u płynęła w świat fałszywa wizja polskiej rzeczywistości,
a w wyobraźni Europejczyków gnieździła się wersja naszej historii spreparowana
tak, by służyła interesom innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz