poniedziałek, 26 listopada 2012

Nowoczesność schizofreniczna. Część pierwsza



Pierwsza część mojej wypowiedzi programowej opublikowanej w najnowszym "Toposie".




Nowoczesność schizofreniczna. 
Notatki do nienapisanego eseju (1)

Książka Karla Jaspersa przeleżała na półce kilka lat. Kupiłem ją w czasie, na który przypadło apogeum mojej fascynacji postacią Augusta Strindberga, bezpośrednio po lekturze Inferno, uznanego przez Jana Balbierza za powieść autobiograficzną (sądzę, że lepiej byłoby tu mówić o pewnym specyficznym rodzaju literatury sylwicznej, łączącej cechy pamiętnika, dziennika intymnego, być może także powieści). W latach 2005-2006 wszystkie refleksje na temat szwedzkiego pisarza zamknąłem w poemacie Biedny pan Strix, który trafił do tomiku Albo-Albo. Przygoda ze Strinbergiem wydawała się zamknięta. Po książkę Jaspersa sięgnąłem w następstwie lektury grupy tekstów poświęconych fenomenowi współczesnych opętań, przede wszystkim pod wpływem antropologicznej interpretacji słynnego przypadku Anneliese Michel, dokonanej przez amerykańską badaczkę Felicitas D. Goodman. Pomyślałem sobie, że dobrze będzie przyjrzeć się zagadnieniu wykraczających poza zwyczajność wglądów w „transcendencję” z perspektywy psychiatryczno-filozoficznej. Zdawało mi się, że nazwisko autora stanowi wystarczającą rękojmię spojrzenia dalekiego od scjentystycznej jednoznaczności, poszukującego odpowiedzi istotnych, uwzględniającego szeroko pojętą problematykę egzystencjalną, bez popadania w prostacki współczesny racjonalizm, spychający najistotniejsze doświadczenia związane ze sferą duchowości poza margines zainteresowań nauki. Po zakończeniu lektury mogę chyba powiedzieć, że na Jaspersie się nie zawiodłem, choć niektóre spośród jego rozpoznań traktuję jako dyskusyjne, domagające się uzupełnień, rozszerzeń i korekt.
Rzeczona książka nosi tytuł Strindberg i Van Gogh. Próba analizy patograficznej z porównawczym przywołaniem Swedenborga i Hölderlina i pisana jest z perspektywy psychiatry dysponującego wieloletnim doświadczeniem klinicznym. Sposób analizowania zjawiska schizofrenii i jego wpływu na twórczość artystyczną nie ogranicza się tu jednak do metody ściśle medycznej, choć nie sposób nie zauważyć, że pozostałe perspektywy (filozoficzna, religijna) zostały upodrzędnione wobec owej płaszczyzny naczelnej.
Nie będę tutaj szczegółowo relacjonował przebiegu choroby każdego z bohaterów książki, skoncentruję się raczej na wnioskach płynących z analiz Jaspersa i spróbuję je zastosować do refleksji na temat kultury przełomu XX i XXI wieku.
Niemiecki psychiatra i filozof napisał swoją monografię w końcu lat czterdziestych minionego stulecia, tuż po drugiej wojnie światowej, zdając sobie sprawę — czego świadectwo stanowią nader liczne fragmenty wywodu — że schizofreniczny (sc. patologiczny, zaburzony) sposób postrzegania rzeczywistości zaskakująco dobrze współgra z podstawowymi zjawiskami rodzącej się kultury nowoczesnej, rozumianej jako formacja odrębna, wyrastająca z doświadczenia zagłady dotychczasowego porządku.
W przedmowie do książki Jaspers stwierdzał:

Filozofia nie ma dziedziny przedmiotowej, którą by się specyficznie zajmowała, z pewnością jednak badania przedmiotowe są filozoficzne wtedy, gdy w sposób świadomy docierają do granic i początków naszego jestestwa. Niniejsza praca […] powstała, powodowana pytaniami o granice zrozumiałości życia i dzieła człowieka. Cała faktyczność, także faktyczne jestestwo duchowe, zawiera taki moment niezrozumiałości.

Większa część kultury przełomu wieków wyrasta z przekonania o niemożności odnalezienia źródłowego sensu tego, co Jaspers nazywa „naszym jestestwem”. Sądzę, że pytanie o „moment niezrozumiałości”, o granice poznania, o rolę pierwiastka „duchowego” wciąż pozostaje pytaniem doniosłym, domagającym się odpowiedzi adekwatnej dla doświadczenia współczesności. Trzeba je zadawać — nawet jeśli ma się świadomość, że koncepcja wiążąca, porządkująca, scalająca nigdy nie zostanie zrealizowana ostatecznie.

*

Gdybym miał możliwość wyboru momentu własnych narodzin, z pewnością nie wybrałbym drugiej połowy dwudziestego stulecia. Może wiek szesnasty, choć to, co teraz nas zjada, właśnie wtedy zaczęło kiełkować, a może siedemnasty? W epoce kontrreformacji zgłosiłbym się do Towarzystwa Jezusowego albo w domowym zaciszu notował, jak Sęp-Szarzyński, swoje nerwicowe, religijne wiersze; niewykluczone jednak, że — przeciwnie — byłbym fanatycznym zwolennikiem Lutra lub Kalwina. W każdym razie: nikt nie mógłby oskarżyć mnie o letniość.
Nowoczesność schizofreniczna pożera nas po cichu, wysysa treść z wszystkiego, co ją jeszcze ma, miesza obrazy i języki. Jesteśmy wydani na pastwę chaosu, który mieszka w świecie i w naszym wnętrzu. Kto poszukuje porządku, kto jeszcze wierzy w jego istnienie, staje się pośmiewiskiem. Chorujemy na schizofrenię, ale większości z nas jest to najdoskonalej obojętne.

*

Cywilizacja współczesna toleruje chrześcijaństwo jedynie dlatego, że zeń wyrosła. Jest ona jak nowa, schizofreniczna tożsamość, powstała na gruzach dawnej osobowości. Cała jej siła bierze się z nieumiejętności powrotu do stanu pierwotnego, sprzed schizofrenicznego skoku.

*

Za Kępińskim: pojęcie schizofrenii zawdzięczamy Eugenowi Bleulerowi; schizo — rozszczepiam, rozłupuję, rozdzielam; fren — przepona, serce, umysł, wola. Objawy osiowe choroby to 1. autyzm, czyli „odcięcie się od świata otaczającego i życie światem własnym, dalekim od obiektywnej rzeczywistości (dereizm); 2. rozszczepienie, „dezintegracja wszystkich funkcji psychicznych”.
Człowiek nowoczesny: rozszczepione serce, rozłupany umysł, podzielona wola.

*

„Schizofrenię nazywa się czasem chorobą królewską. Nie chodzi tu tylko o to, że trafia ona nieraz umysły wybitne i subtelne, lecz też o jej niesłychane bogactwo objawów, pozwalające ujrzeć w katastroficznych rozmiarach wszelkie cechy ludzkiej natury. Dlatego opis objawów schizofrenicznych jest niezmiernie trudny i jest zawsze najwyższym i najbardziej ryzykownym sprawdzianem wnikliwości psychiatrycznej.” (Kępiński)
Próba diagnozowania zjawisk współczesności per analogiam do procesów schizofrenicznych jest równie ryzykowna. Skala objawów nie do ogarnięcia. Cywilizacja postchrześcijańska ukazuje w katastroficznych rozmiarach wszelkie cechy ludzkiej natury.

*

„Mielibyśmy pokusę stwierdzić, że skoro ludzie żyjący przed XVIII wiekiem wykazywali naturalną dyspozycję do histerii, to być może schizofrenia w jakiś sposób bardziej odpowiada dyspozycji naszej epoki.” (Jaspers)

*

Żyjemy w epoce rozmytej tożsamości i miękkiej podmiotowości. Co to oznacza? Każdy osobnik różniący się od masy, której tożsamość uległa rozmiękczeniu, traktowany jest jak element obcy, podlega stygmatyzacji i staje się przedmiotem czynności dezintegrujących. Rozmyta tożsamość jest jak wielka fala porywająca ze sobą ludzkie domostwa, drzewa, przedmioty, niszcząca wały przeciwpowodziowe. Masa chciałaby ukształtować każdego na własne podobieństwo, ustala więc sztywną granicę między normą i tym, co uznaje za jej przeciwieństwo. Kto pozostaje poza granicą normy (sc. dysponuje wyrazistą podmiotowością i twardą tożsamością), zostaje napiętnowany, a następnie poddany bezwzględnej pedagogice śmiechu lub przemilczenia. Mechanizm ten stosuje się także do kultury.

*

„Nasza cywilizacja represjonuje […] wszelkie formy transcendencji. Nic dziwnego, że wśród »jednowymiarowych ludzi« ktoś doświadczający intensywnie innych wymiarów i nie potrafiący zaprzeczyć ich realności lub choćby o nich zapomnieć naraża się na ryzyko prześladowania przez innych lub zdrady tego, o czego istnieniu wie.
W świecie wszechogarniającego szaleństwa, które nazywamy normalnością, zdrowiem psychicznym, wolnością, wszystkie nasze układy odniesienia stają się wieloznaczne. […] nasza »normalność« i »przystosowanie« są zbyt często wyzbyciem się entuzjazmu, zdradą naszych możliwości twórczych. Wielu z nas zbyt łatwo zdobywa fałszywą tożsamość, adaptując się do fałszywej rzeczywistości.” (R. D. Laing, Podzielone „ja”, przeł. M. Karpiński)

*

U początku epoki, którą nazywam nowoczesnością schizofreniczną dwie emblematyczne postacie: Vincent van Gogh i Friedrich Nietzsche, synowie pastorów; dwie emblematyczne sceny: człowiek ucinający sobie kawałek ucha i człowiek obejmujący dorożkarskiego konia.

*

Dwa fragmenty z napisanego przed dwoma laty szkicu o van Goghu:

We wspaniałym studium o życiu i twórczości wielkiego Holendra Wojciech Karpiński stwierdza, że malując niektóre spośród swoich obrazów, Vincent bywał „lekarzem samego siebie”. Nie można nie dodać, że część płócien pozostaje świadectwem zgoła odmiennej praktyki twórczej — unaoczniają one najbardziej dramatyczne zmagania artysty z jego chorobą, stanowiąc świadectwo postępującego rozprzężenia mocy umysłu. Ale ważniejsza jest być może inna prawda — kiedy van Gogh usiłuje leczyć własne fobie, również nam przywraca równowagę; gdy stopniowo popada w szaleństwo, i nas przyprawia o dreszcz obłędu. Jego dzieło należy do tych nielicznych dokonań w kulturze europejskiej, w których może się przejrzeć okaleczony człowiek współczesny. Ucho dryfujące w słoju doktora Feliksa Reya, a potem spływające rurami w ciemność ziemi, to fragment naszego własnego ciała.

Tuląc zmaltretowane zwierzę, Nietsche przygarnia nie tylko samego siebie, szlocha nie tylko nad własnym udręczeniem. Lituje się także nad tymi nielicznymi, którzy wszystkie swoje siły poświęcili zrozumieniu kondycji człowieka nowoczesnego, dobrowolnie podejmując ofiarę w imię cudzego dobra — również nad pogrążonym w szaleństwie malarzem z Brabancji, pacjentem doktora Peyrona w Saint-Paul de Mausole. Sądzę, że twórczość van Gogha stanowi w pewnym sensie odpowiednik dzieła Nietschego, jest wyrazem podobnego spojrzenia na przełom XIX i XX stulecia, na współczesność jawiącą się jako epoka odrębna, bo budująca własną tożsamość na podważeniu idei ciągłości kultury europejskiej i, dokonującym się niemal niepostrzeżenie, zerwaniu z chrześcijańską przeszłością Starego Kontynentu. Vincent nie ciska, jak autor Zmierzchu bożyszcz, gromów na chrześcijaństwo, nie buntuje się, nie wypowiada wojny całej tradycji; problemy wiary i religii przetrawia we własnym wnętrzu, konflikt sprzecznych racji ma tu charakter implozywny.
Co ciekawe, jedyne dojrzałe płótna van Gogha o tematyce religijnej, to reinterpretacje prac poprzedników, Wskrzeszenia Łazarza Rembrandta, Piety i Miłosiernego Samarytanina Delacroix. Rysy twarzy martwego Chrystusa spoczywającego w ramionach Matki i podnoszącego się z grobu Łazarza są bezsprzecznie rysami samego Vincenta, artysty, który doświadczył na sobie stanu pośredniego między życiem a śmiercią z intensywnością niedostępną żadnemu z jego współczesnych i który jak nikt inny pragnął zmartwychwstania, wołał o własne wskrzeszenie, pożądał nieskończoności.

*

Przebywając w szpitalu w Arles, a następnie w domu opieki dla chorych psychicznie w Saint-Rémy, Vincent van Gogh uskarża się na uporczywe myśli dotyczące spraw religii i wiary, na stany, które przyrównuje do stanów mistycznych. Nie może sobie z nimi poradzić, walczy.
Freud przyrówna religię do nerwicy natręctw. Nieszczęśnik.

*

Łatwość nadawania sprawom wiary, najgłębszym przeżyciom religijnym wymiaru psychiatrycznego. Kępiński twierdzi, że Adam Chmielowski (późniejszy brat Albert) przeżył kryzys schizofreniczny, w wyniku którego porzucił karierę malarza i stał się opiekunem nędzarzy. Czy Szaweł z Tarsu także cierpiał na schizofrenię, czy w drodze do Damaszku objawił mu się jego własny, rozszczepiony umysł? A Francesco, a Loyola? Słowacki, czy w nocy z 20 na 21 kwietnia 1845 wszedł w świat schizofrenii? Notował: „– Widzenie na jawie ognia ogromnego nad głową – kopuły niby niebios całych ogniami napełnionej – tak że w okropnym przestrachu mówiłem: Boże Ojców moich, zmiłuj się nade mną – i niby z chęcią widzenia Chrystusa przeszywałem wzrokiem te ognie, które się odsłaniały – i coś niby miesiąc biały ukazało się w górze – nic więcej. Boże Ojców moich, bądź mi litośny!” Tu możliwe prostsze wyjaśnienie: opium!

*

Stygmatyzowanie to spychanie tego, co wymyka się pojmowaniu, poza granicę normalności. Schizofrenik nowoczesny nazywa schizofrenikiem kogoś, kogo nie rozumie.

*

Określeniu „nowoczesność schizofreniczna” nie nadaję znaczenia jednoznacznie pejoratywnego. Wolałbym je traktować jako termin neutralny, ukazujący obiektywną, choć wyrażoną metaforycznie, prawdę o współczesności. Nowoczesnym schizofrenikiem jest każdy z nas. Różne są stadia choroby, ale nikt nie jest wolny od jej piętna. Prawdziwie twórczy, zdolni do wyzyskania prawdy o własnej kondycji człowieka rozszczepionego są jedynie ci, którzy pozostając w stanie chorobowym, potrafią ujrzeć własną kondycję niejako od zewnątrz, czyli dostrzec, nazwać i opisać symptomy schizis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz