Laudacja
Dr. Tomasza Burka.
Przemówienie
wyróżnionego.
Tekst
przemówienia:
„W
ubiegłą niedzielę, o wpół do dwunastej wieczorem, niejaki
Vincent van Gogh, artysta malarz, z pochodzenia Holender, zjawił się
w domu publicznym nr 1, przywołał niejaką Rachel, wręczył jej
swoje ucho mówiąc: »Strzeż go pilnie«,
po czym znikł. Policja powiadomiona o tym fakcie, którego sprawcą
mógł być jedynie człowiek chory umysłowo, udała się nazajutrz
do domu tego osobnika, gdzie go znalazła leżącego na łóżku i
nie dającego prawie żadnych znaków życia. Nieszczęsny człowiek
został natychmiast przewieziony do szpitala.”
Komunikat
tej treści wydrukowała pod koniec roku 1888 roku jedna z gazet
wychodzących we francuskim mieście Arles. Obciętemu uchu van Gogha
poświęciłem nieco uwagi w jednym z tekstów z wyróżnionej przez
Kapitułę Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza książki
Obcowanie. Manifesty i eseje.
Uznałem, że owe tragikomiczne wydarzenia, do których doszło w
nocy z 23 na 24 grudnia 1888, są emblematyczne dla całej
współczesnej kultury. Były kaznodzieja, niedoszły pastor,
człowiek, który miał zadatki na świętego i męczennika,
przedzierzgnął się w świętego i męczennika sztuki, porzucając
religię i metafizykę dla, ryzykownych i nader rzadko wieńczonych
sukcesem, prób poszukiwania doskonałości artystycznej. Obcięte
ucho van Gogha przez jakiś czas było przechowywane w gabinecie
Feliksa Reya, początkującego psychiatry, który opiekował się
szalonym malarzem, aż pewnego dnia – pod nieobecność doktora –
słój został otwarty, a jego zawartość trafiła do klozetu. W
eseju Wieczność i żar napisałem:
„ucho dryfujące w słoju doktora Feliksa Reya, a potem spływające
rurami w ciemność ziemi, to fragment naszego własnego ciała”.
Jak rozumiem owo zdanie?
Co
najmniej od końca XIX stulecia kultura tworzona w obrębie tej
formacji, którą zwykliśmy nazywać cywilizacją śródziemnomorską,
jest kulturą okaleczoną. Odrywa się od swoich korzeni, traci
kontakt z wartościami, które stanowiły podstawę jej rozwoju i
wzrostu. Skutkiem tego procesu jest szaleństwo sztuki. Współczesna
sztuka i literatura to dwie wariatki biegnące – z rozwianym siwym
włosem – w stronę przepaści. Ktoś, kto szuka dziś własnego
miejsca w literaturze, nie może o tym zapominać. Właśnie dlatego
staram się rozumieć wszelką twórczość przede wszystkim jako
pracę świadomości. Współczesny artysta ma obowiązek zdać
sprawę ze swoich relacji ze zmierzchającą cywilizacją
śródziemnomorską, musi wyznaczyć i opisać własne miejsce w
świecie „schizofrenicznej nowoczesności”. Może podjąć
wysiłek odbudowy tego, co uległo zniszczeniu, lub okazać się
destruktorem.
Czy
z tego kryzysu aksjologicznego i semantycznego, w którym wszyscy się
pogrążamy, jest jakieś wyjście? Gdzie szukać ocalenia?
Zanim
spróbuję udzielić odpowiedzi na pytania, które stanowią oś
konstrukcyjną tomu Obcowanie,
powinienem dodać, że pisarz polski jest szczególnie predestynowany
do zajmowania się tymi kwestiami, reprezentuje bowiem zbiorowość
doświadczającą kulturowego kryzysu niejako podwójnie, w dwóch
wymiarach – w obrębie tego, co uniwersalne, i tego, co
partykularne.
Do
dobrego tonu należy w tym szacownym gronie odwoływanie się do
twórczości i myśli patrona nagrody. Chciałbym przywołać krótki
fragment jednego z mniej obszernych tekstów Józefa Mackiewicza,
ustęp z napisanego w październiku 1944 roku szkicu Optymizm
nie zastąpi nam Polski, który
od lat tkwi jak cierń w, by tak rzec, żywej tkance mojej refleksji
nad Polską po roku 1989.
Mackiewicz pisał tuż po upadku Powstania Warszawskiego:
„Wszelkie
przesłanki o konieczności utrzymania substancji polskiej, polskiego
stanu posiadania narodowego, przymusowej kapitulacji obliczonej na
»przetrzymanie«
aż do zmiany okoliczności międzynarodowych, itp. rozumowania,
wypływają z nieznajomości tej techniki rządzenia sowieckiego,
tego mechanizmu, który niszczy podległe mu substancje narodowe
zarówno środkami mechanicznymi, jak w o wiele większym stopniu
chemicznymi, gnoi je od wewnątrz, rozkłada w przeciągu krótkiego
czasu, przeistacza w bezwolną, beznarodową masę, której nie
poczucie narodowe jest wspólną cechą, a tylko wspólny język.”
Od
chwili, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się
polityczno-historiozoficznymi rozważaniami autora Kontry,
zastanawiam się nad tym, w jakim stopniu komunizm „zniszczył”,
„zgnoił od wewnątrz” i „rozłożył” naszą kulturę. Na
własną miarę próbuję mierzyć się z tym pytaniem w cyklu esejów
Afazja polska.
Jedno
wiem na pewno – naruszenie wewnętrznej spoistości wspólnoty, o
którym pisał Mackiewicz, sprzęgło się z ogólnym kryzysem
kultury europejskiej. Ktoś, kto pochodzi z Polski i zajmuje się
sprawami literatury, zostaje skonfrontowany z doświadczeniem
podwójnego wydziedziczenia, podwójnej bezdomności. Ktoś taki
poszukuje przytuliska w dwóch wymiarach, usiłuje odbudować dwa
domy naraz. Czy ma szansę sprostać wyzwaniu? Wierzę, że tak.
Od
początku swego istnienia kultura opiera się na dialogu – jest
sferą interakcji, przestrzenią „bycia razem”, strefą
wzajemnego udzielania sobie głosu przez uczestników Wielkiej
Rozmowy. Ta rozmowa toczy się również ponad czasem i przestrzenią.
Nazwałem ją „obcowaniem”, w przekonaniu, że owo paradoksalne
słowo dobrze ujmuje ten rodzaj między-osobowej łączności, która
niweluje obcość i staje się fundamentem trwania cywilizacji.
Jeśli
kultura współczesny ma jeszcze siłę, by przezwyciężyć własne
kalectwo, jeśli chce wyjść z domu wariatów, powinna wsłuchiwać
się w głosy przeszłości, powinna gadać z tradycją, powinna
nieustannie poszukiwać „tkanki łącznej”.
Tak
rozumianej kulturze zawsze chciałem służyć, również wtedy, gdy
pisałem eseje, które złożyły się na książkę Obcowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz