wtorek, 14 maja 2013

Łączka

żródło: ipn.gov.pl
W poniedziałek 13 maja rozpoczęła się druga tura prac ekshumacyjnych na Wojskowym Cmentarzu Powązkowskim. W tajnych dołach kwatery "Ł", pod "oficjalnymi" grobowcami na powierzchni,  spoczywają ciała bohaterów antykomunistycznego ruchu oporu z lat 40. i 50. Dobywamy ich szczątki, by odbudować własną pamięć i tożsamość.
Poniżej znajdzie czytelnik wiersz z cyklu Łączka, opublikowany w najnowszym numerze krakowskich "Arcanów".
 








Hortus conclusus

Ja, Vigilius Lodziensis, stróż nocny
niedosypiający w Polsce, czyli nigdzie,
w bezsennym zwidzie szarawej
godziny, kiedy zmierzch głowy
zdejmuje gipsowym aniołom, w ogród
wstąpiłem i przemierzając puste ścieżki,
szukałem dla siebie kwatery. Żywe,
rozgłośne jest ciało miasta, lecz intra
muros tylko cisza z tobą gadać będzie.
Krokiem bieżałem śpiesznym, bo wieczór
wchodził i znikał, zapadał się widzialny
świat. Śnieg skrzypiał mi pod butem,
mróz skubał kości, myśl w te się układała
słowa: gdzież ci kwatery? gdzie domu,
posłania, leża, barłogu? tu cisza bieli,
szmery mroku, tu pusty sklep, licha spelunka
ze stalaktytem mrozu u szarej powały,
u czarnego sufitu, pod drżącym niebem
Północy, pod zimną ścianą Wschodu.
Mimo to szedłem, krokiem szedłem żwawym
tam, gdzie kolumny, stelle, architrawy
pod czapą śniegu rosną z nagiej ziemi,
tam biegłem, śpiesząc zwodzonymi
mosty, kobiercami kwiatów zgniłych,
niewidzialnych, których korzenie, snem
zmorzone, pod ziemią rosły, tam, w ziemi,
się grzały, byłem niesiony, w śnieg
się zapadałem, bo noc zapadła, mało co
widziałem, lecz droga moja tak mi była
znana, że z zawiązanym okiem trafiłbym
po zmroku, gdyby za rękę ktoś mnie
powiódł w ciszy. Taka to podróż była
niesłychana, taka pielgrzymka, nocna
eskapada pod senną chmurą, w zaspach,
w zapomnieniu, wędrówka blada, z biodrem
przetrąconym, z kością skubiącą, z szczękającą
szczęką, z zębem spróchniałym, ze zwichniętą
ręką, z nogą złamaną, wleczoną po lodzie,
w ciemnościach, w ciszy, o głodzie i chłodzie,
bez przewodnika, z astrolabium żalu, z solą
w krwawym oku. A przecie szedłem
w całunowej bieli, w wieczornym kirze,
z lampką pamiętania w kwaterę brata
mego, w moje własne leże, w pielesze
zimne, zmarzlinami skute, w dół śmiechu,
w dom ten bezdomny, w zapomnienia ściany.
Biegnąc pytałem: czyli brat twój cały?
czy ci się brata krzyki nie zwidziały,
czy ci się jęki nie śniły w ogrodzie,
gdy słońce grzało, gdy nad łąką leśną
motyl polatał i kwiat woń rozsiewał?
czy żyjesz jeszcze, czy wchodzisz
do grobu? Lecz dążyłem dalej, pewien,
że wołano, a mnie być przyszło stróżem brata mego.
A brata miałem, bracia, szalonego, brata,
co życie postawił na szali i życie przegrał,
ale je ocalił, a będąc martwy żył i wołał
gromko, bym bieżał, pędził, szukał go
po zmroku, wstrząsany łkaniem, z solą
w krwawym oku. Sam głowę chciałem
złożyć gdzieś pod krzakiem, na zimnej płycie,
w glinie, pośród liści, gdzie jeż samotnik
wydeptuje ścieżki, gdzie kret tunele
w czarnej kopie ziemi, zając w korzenie
stuka i wiewiórka w szeleście mieszka,
stale będąc w ruchu. Szedłem przez ogród,
a nie mogłem znaleźć domostwa brata i własnej
kwatery. I wydał mi się ogród labiryntem
(mosty zwodzone i zwodzeni stróże),
chodziłem w kółko, miałem coś z błędnikiem,
ziemia nade mną zamknęła się z hukiem
i głos przemówił: mieszkamy tu w dole,
w powietrzu znajdziesz nas, znajdziesz
i w wodzie, w ogniu, w pogoni wiatru,
w drzew skrzypieniu, mieszkamy nigdzie,
nasz barłóg w ciemności, szumią nasze kości
w poszyciu leśnym, z łąką dobrą w zgodzie
żyjemy tu, warstwa na warstwie. Biegłem,
śpieszyłem, brnąłem w kopne śniegi, w błędne aleje,
w ścieżki rozwidlone, w ciemność, zbyt ciemną
dla poszukiwaczy, przez powalone pnie, błotne
kałuże, przestrzenie ciasne, okna blindowane,
w krzyki i płacze, w podzwanianie kluczy,
w judaszu srebrnym w krwawe oko nocy,
w ziemiste ciała, w zatrzaśniętą bramę
i w miasta żywą, rozjątrzoną ranę.


luty 2013



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz