czwartek, 11 kwietnia 2013

O tomie "Głosy" Jana Polkowskiego (cz. 4)






[kartka ósma]

U Polkowskiego komunistyczne zbrodnie na Wybrzeżu skutkują przede wszystkim przyśpieszonym, gwałtownym dojrzewaniem jednostek — do gorzkiej wiedzy o świecie, sobie samych i innych ludziach. Ale to nie wszystko. Poeta gra przeciwieństwami, wie, że w życiu — nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach — nie ma jednowymiarowości. Dlatego owa finalna, najwyższa z możliwych dojrzałość oznacza także, prawem paradoksu, ruch wsteczny. Świadomość jest zgodą na powrót. Starzec podaje dłoń dziecku. Tego rodzaju wiedza nie opancerza, przeciwnie — czyni człowieka fundamentalnie bezbronnym. Pcha go naprzód i jednocześnie gwałtownie cofa. Krok w przód — krok wstecz. Wahadło.

Smutnymi dorosłymi, bez szans na przywrócenie prawd dzieciństwa, są — w Głosach niemal doskonale nieobecni — komunistyczni dygnitarze. To oni ponoszą odpowiedzialność. To oni nie zostaną ukarani. Tym, którzy wykonywali ich rozkazy, pozwala Polkowski zachować niewinność. Śmierć rozdająca ciosy ma u niego twarz dziecka, twarz bezradnego chłopca w mundurze Ludowego Wojska Polskiego:

[…] zieleń hełmu
rude, dziecinne piegi i zdziwione spojrzenie
obejmujące wszystko i nie mające
końca.
(Głosy, s. 17)  

Zastanawiałem się kilkakrotnie nad decyzją poety, by nie krzyczeć, ale mówić głosem ściszonym (głosami ściszonymi). Czy nie należałoby raczej głośno oskarżać, domagać się sprawiedliwości, choćby symbolicznej? Zapewne należałoby. Polkowski wie jednak, że takie jednowymiarowe ustawienie głosu zabiłoby poezję, przemieniło ją w płaską publicystykę. Dlatego polityka i historia pojawiają się tu tylko na mgnienie.

Mówi stara kobieta, matka zamordowanego:

Patrzę na moje paznokcie –
nierówno pomalowane.
Maluję je codziennie, zmywam i znowu maluję.
Maluję, zmywam, maluję.
Poranna msza i paznokcie trzymają mnie w jednym
kawałku. Więc mogę chodzić na cmentarz
do mojego syneczka.
Siostrzenica mi mówi, wiem, że zabili ci syna.
Skończyło się i trwa tylko w twojej biednej głowie.
Wiem drażni cię ten generał w glorii bohatera
ale pluń na niego.
A ja niczego nie mogę zgasić, zamknąć, zadeptać.
Duchy przychodzą nocą by skamleć i szydzić
w ciszy lśniącej wokół fałszywym, lepkim cieniem.
Odarte klony mylą strony nocy i światła.
Mojego ojca wciąż wiozą wagonem towarowym
ku szarym tabunom stepów.
Ja tym samym pociągiem zaryglowanym od zewnątrz
wracam z domu do Polski.
Wiozę w torebce po mące
dwie garście rodzinnej ziemi.                                

W wierszu tym — jedynym na cały tom — indywidualne tragedie sytuuje się w kontekście polskich dziejów minionego stulecia. Są więc wagony towarowe, wywózki, stepy i przymusowe przesiedlenia, tzw. repatriacje (jakaż to gorzko-ironiczna formuła: „wracam z domu do Polski”!). Jest i generał. Generał-wyzwoliciel, generał-obrońca, generał-prezydent, generał-męczennik, generał-doradca, generał-pacjent. Staruszek generał.

Skończyło się i trwa tylko w twojej biednej głowie”.



*

Zadanie do wykonania — zrozumieć paradoks pamięci (paradoks sprawiedliwości?): skończyło się i trwa.


[kartka dziewiąta]

Poezji nie wystarczają środki typowe dla innych rodzajów wypowiedzi. Z epiki może brać narrację, może przedstawiać i charakteryzować postacie, opowiadać koleje ich życia. Może się posiłkować wiedzą historyczną, sięgać po realia społeczne, wychylać się ku publicystycznemu skrótowi. Jej odmienność warunkowana jest jednak przez trudną do zdefiniowania i opisania wewnętrzną dynamikę, wzajemną grę elementów, mechanizm nieustannego przybliżania i oddalania, zmieniania perspektywy, zestawiania i różnicowania. Istotą mówienia poetyckiego jest deformacja. Deformacja — narzędzie umożliwiające interpretowanie, semiotyzowanie i oswajanie świata.

Czymże innym, jeśli nie deformacją, wydłużeniem perspektywy, nieoczekiwanym zestawieniem, zaburzeniem struktury logicznej, posłużył się poeta, konstruując następujący obraz: „Przeźroczystymi rękami robiłaś mi kanapki. / Wbijałaś po omacku nóż w nieruchome morze. / Robiłaś mi kanapki, kroiłaś kulę ziemską / na równe, schludne kromki” (Głosy, s. 9)?

Przypadków przenoszenia wydarzeń z grudnia 1970 w wymiar planetarny czy kosmiczny jest w tomie Polkowskiego więcej. Trafiony pociskiem dwudziestoletni mężczyzna, słysząc jak ktoś wykrzykuje jego imię, chce „wstać, odpowiedzieć […] pobiec / ciepłymi rękami otoczyć skrzydlaty kształt boskiej ziemi” (Głosy, s. 27). Ojciec jednego z zabitych zastanawia się, czy jego syn rozumiał „życia kruchość, tchnienie ucieczki w ruchu planet” (Głosy, s. 26). Szesnastolatek zastrzelony w trójmiejskiej kolejce wspomina: „Zasypiając czułem jak przy skroni wiruje poduszka / Ziemi a pod powiekami tną kosmos tańczące gwiazdy” (Głosy, s. 5).

Od czasu pierwszej lektury książki Jana Polkowskiego próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakim celu poeta posłużył się w inicjalnym wierszu Głosów aluzją do Norwidowskiego Vade-mecum. Chodzi mi o metaforyczną sekwencję: „przy skroni wiruje poduszka / Ziemi”, wyraźnie odwołującą się do obrazu z listu poetyckiego Do Walentego Pomiana Z..

Nie sposób w tym miejscu nie zacytować Norwida:

— Jako więc, w świata tego którejkolwiek stronie,
Na mchu jeśli w odludnym przylegniesz parowie,
Planeta Ci się zaraz pod Twe małe skronie
Zbiega, i czujesz globu kulę za wezgłowie —
Tak, mówię Ci, że skoro istota Poety
Zebrać u piersi swoich nie umie planety
Całego chóru ludzkich współ-łez i współ-jęków,
Od ziemi do macicy tej najwyższych sęków,
Od karła do olbrzyma, od tego, co kona,
Do tego, co zawisnąć ma jutro u łona,
Zaiste, niech mię taki nie uczy, co? jasne,
A co ciemne? — on ledwo że wie, co przyjemne![1]

Ustęp ten jest fragmentem jednej z najistotniejszych wypowiedzi programowych autora Promethidiona. Zamyka ona cykl Vade-mecum, stanowiąc dlań niezwykle wyrazistą pointę. W swoim tomie Jan Polkowski daje, jak sądzę, współczesną realizację programu sformułowanego w przytoczonych wersach. Skala mikro nakłada się w Głosach na skalę makro — to, co rozegrało się w granicach indywidualnej egzystencji, zyskuje znaczenie prawdy uniwersalnej. Dzięki temu chór złożony z ofiar nieludzkiego systemu brzmi niczym chór tragedii Ajschylosowej.

W wierszu Do Walentego Pomiana Z. Norwid dyskutuje z krytykami literackimi bezkrytycznie gloryfikującymi romantyzm martyrologiczny, mickiewiczowski z ducha, przeciwstawiając owym gloryfikacjom własny program nowej poezji. Zofia Trojanowiczowa tak charakteryzuje owe przeciwstawne racje: pierwsza z nich, prezentowana przez krytykę, występuje „w obronie zagrożonej w istotny sposób podmiotowości narodu”; druga, Norwidowska, podejmuję walkę „o prawo do autentycznego, nieskrępowanego rozwoju społeczeństwa i kultury polskiej, rozwoju dotrzymującego kroku innym cywilizowanym narodom”[2]. Czy współczesny poeta wpisuje swoją twórczość w ten dziewiętnastowieczny spór? Nie jestem pewien. Głosy sytuują go raczej w pół drogi między dwoma opisanymi stanowiskami (lub też: między „paradygmatem romantyzmu i historii” a „paradygmatem romantyzmu i egzystencji”[3]).

Jeszcze jeden szczegół: przywołany utwór Norwida pierwotnie pełnił funkcję wierszowanego wprowadzeniem do poematu Quidam, którego główny bohater, młodzieniec studiujący filozofię w stolicy Cesarstwa Rzymskiego, zostaje zamordowany w ulicznej bójce. Śmierć ta jest całkowicie pozbawiona sensu, przychodzi niespodziewanie, przerywa życie młodzieńca w przypadkowym punkcie. Łaciński zaimek nieokreślony quidam znaczy „jakiś, ktoś”. U Polkowskiego nazwiska postaci także pozostają nieznane. Norwid napisze o swoim bohaterze: „jakiś tam człowiek […]! Nic on nie działa, szuka tylko i pragnie dobra i prawdy, to jest, jak to mówią: nic właściwie nie robi — cierpi wiele, a zabity jest prawie że przypadkiem, i to w jatkach!”[4]. Czy o uczestnikach tzw. wydarzeń grudniowych nie można by powiedzieć niemal tego samego?

W chwili konania Norwidowski quidam wskazuje ręką na niebo — jest to gest symboliczny, równoznaczny z poszukiwaniem wyższej sankcji dla absurdu śmierci. Autor Vade-mecum tłumaczy nam sens owych wydarzeń ustami chrześcijanina napominającego Rzymian:


                     […] a wy! co znaczy skonanie
Młodzieńca tego, kiedyś się dowiecie —
Którzy jesteście ślepi Kainanie,
Rozbijający braterstwo na świecie,
Obrazy stawiąc własnego zbłąkania
Czynami, z których każdy was odsłania —
I jako scena w teatrum naucza,
Do prawd zakrytych by szukano klucza —
Bóg, gdy ofiarę nożem czynić miano
Na niewinnego młodzianka wzniesionym,
Nasunął owcę w ciernie uwikłaną,
Krwią ludzką, nie chcąc, aby był chwalonym;
I wolał przenieść ofiarne skonanie
Nad krwi wylanie — —
Ale wy — byka minąwszy toporem,
W człowieczej krwi się chłodzicie — szaleni!
Tym, mówię, czytać gdy poczniecie wzorem
Pisanie, co się w powietrzu czerwieni,
Padniecie na twarz — ”
[…]
„Czytać — […] ciągnął, patrząc w górę
Jakoby w pisma zwój — czytać żywotów
I skonań księgę, czytać chmurę
I światłość czytać, zapisanie grzmotów” […][5]

Gdybym miał wybrać motto dla Głosów, przytoczone słowa uznałbym za najściślej przylegające do treści tego niezwykłego tomu. Zresztą, zasadność tezy o pokrewieństwie łączącym Quidama i książkę Polkowskiego zdaje się potwierdzać ostatni (gorzki i piękny) wiersz Głosów — przynoszący, jak myślę, replikę sytuacji fabularnej z poematu Norwida. Monolog wygłasza tu dwudziestolatek umierający w wyniku otrzymanego postrzału. Zapadając w sen śmierci, widzi postaci aniołów idących „nago w śnieżnych hełmach ku czołgom” — a wtedy objawia mu się ukryty sens jego własnego umierania, głębia znaczonej krwią historii, treść „pisania, co się w powietrzu czerwieni”:

widzę wyraźnie szczegóły wykute w srebrnym powietrzu:
grzbiety traw poruszone lekkim jak woda ostrzem
kamień w kształcie Afryki z rzekami z białego kwarcu
i żuka jak się gramoli na mariacką wieżę.
Jest już w połowie drogi i powoli brnie wyżej
ku jasnej łodzi powietrza
w której dzisiaj kończy się zawsze
jutro lub jeszcze dalej.

[pierwodruk: "Topos" 2013, nr 1-2]



[1] C. Norwid, Pisma wszystkie, zebrał, tekst ustalił, wstępem i uwagami krytycznymi opatrzył J. W. Gomulicki, t. 2, Warszawa 1971, s. 269–270.
[2] Z. Trojanowicz, Ostatni spór romantyczny. Cyprian Norwid – Julian Klaczko, Warszawa 1981, s. 152.
[3] Z. Pietrasik, Polska nie jest kobietą. Rozmowa z prof. Marią Janion, „Polityka” 2005, nr 19.
[4] C. Norwid, Pisma wszystkie, t. 3, Warszawa 1971, s. 79.
[5] Tamże, s. 212.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz