[kartka szósta]
Obrazowanie poetyckie w nowym zbiorze autora Elegii z Gór Tymowskich charakteryzuje
zarazem ascetyczność i precyzja. Polkowski operuje środkami prostymi, a przez
to niezwykle skutecznymi. Fraza z jednego z wierszy, dwunastego ogniwa cyklu,
bodaj najlepiej oddaje konstrukcyjny zamysł poety: „Morze uderza w bieguny” (Głosy, s. 20).
Po pierwsze: motywy
akwatyczne, wszechobecne w tomie. Po drugie: „bieguny” — gra sprzeczności,
współwystępowanie przeciwieństw, coincidentia oppositorum jako podstawowa
zasada organizująca świat.
Nade wszystko żywioł morski, z jego semantyką
nieskończoności i wieczności, stanowiący absolutny punkt odniesienia dla
ludzkich działań, obnażający ich jednorazowość, przemijalność, daremność.
„Szkwał. W zimnej koszuli idę wzdłuż zatoki” — rozpoczyna swoją opowieść „głos”
pierwszy, należący do szesnastolatka postrzelonego w wagonie trójmiejskiej
kolejki. Marsz brzegiem morza można by tu interpretować jako figurę
przekroczenia. Miejsce, gdzie woda styka się z lądem, jest przecież granicą,
linią oddzielającą żywioły i strefy. Jeśli uwzględnimy fakt, że monolog
wygłasza umarły, staniemy przed koniecznością poszerzenia semantyki owej
graniczności lądowo-morskiej o treści, które — z braku lepszego określenia —
nazwę tu metafizycznymi. Oto linia brzegowa okazuje się także granicą między
„tym” a „tamtym” światem. Czyż cały cykl Głosów
nie jest właśnie sprawozdaniem z jedynego w swoim rodzaju, liminalnego (łac. limen – próg) śledztwa?
Wzdłuż morza idzie inna z bohaterek książki
Polkowskiego, rozpamiętująca przeszłość, wspominająca czas przed narodzinami
dziecka, które po latach utraciła:
Lubię iść w ciemności, wzdłuż
omdlałego morza
wyławiać z wiatru wspomnienia
tulić ich stopy jak piasek tuli
spokojny brzeg
dziwić się nowym szczegółom:
gdy nosiłam cię w sobie
niecierpliwie, ze złością
a ty kopałeś mnie mocno i
pchałeś ku przyszłości.
Milczący. Taki jak dzisiaj.
(Głosy, s. 10)
Przytoczony fragment dość dobrze ilustruje inną
właściwość konstrukcyjną nowych wierszy krakowskiego twórcy — ich ruch
wahadłowy, tzn. specyficzną chybotliwość i dynamikę, regulowaną mechanizmem
ludzkiej pamięci: wychylenie ku przeszłości — powrót do chwili obecnej, krok w
przód — krok w tył. Jeszcze słuszniej byłoby porównać ów regularny ruch do
morskiego przypływu i odpływu, bo właśnie rytmowi morza, które wciąż powraca i
wciąż się cofa, podporządkowane zostało poetyckie obrazowanie.
„Morskich” obrazów i metafor jest w całej książce
znacznie więcej:
Kim byłem?
Ziarenkiem piasku pod stopą rybitwy
(Głosy, s. 5)
Przeźroczystymi rękami robiłaś mi
kanapki.
Wbijałaś po omacku nóż w
nieruchome morze.
(Głosy, s. 9)
Masz takie niezgrabne stopy i
rozchlapujesz Bałtyk
(Głosy, s. 14)
Wolność. Myślałem o niej kiedy
ciepłą nocą
pływałem w labiryncie morza. Lub
kiedy z kolegami
wodowałem statek. […]
(Głosy, s. 17)
Słońce jeszcze nie wstało, leży
na mokrym piasku.
W porcie skopanej pościeli leżę
[…]
(Głosy, s. 25)
Symbolika akwatyczna objawia się w pełni
w piątym ogniwie cyklu. Wiersz ten jest szczególnie istotny także z innych
względów — motywy wodne występują tu w otoczeniu niemal wszystkich typowych
składników klaustrofobicznej rzeczywistości Głosów.
Jest to świat zdezintegrowany, rozczłonkowany, pozszywany naprędce z
niepasujących do siebie kawałków, słowem — świat po katastrofie. Człowiek dąży
do jego reintegracji, pragnie przywrócić mu sens:
Krótki ruch powietrza po twoim
niedbałym geście
dryfuje w mojej głowie. Sunie
rozlaną Wisłą
wypływa w żywe morze. Widzę już
tylko ciebie
i bezmiar szepczącej wody. Co
miałbym widzieć? Ty jesteś
moim synem, ja całe życie bełtałem
los na pokładach statków.
Cóż więc innego mam widzieć jeśli
nie kołyszącą światem połyskującą falę, rybią łuskę śmierci, krę
krwawiącego brzegu. Teraz moim
morzem jest
kuchenny stół i zmywa mnie z
pokładu jak śmieci
bezbrzeżna noc. Żona śpi, ciebie
nie ma
nawet w tętnie śniegu. Więc płynę
z powrotem
ku rozmytym światłom dzieciństwa.
Czy spotkam cię po drodze? I
choćby na chwilę
przysiądziemy na piasku? Będziemy
razem młodnieć? Jak boje uderzać
z wiatrem
w fale leniwej przyszłości skulonej
w tobie
na dnie?
(Głosy, s. 11)
O wypowiadającym te słowa wiemy tyle,
ile wynika z notki pod wierszem: „Ojciec?
1924–2003?”. Jeśli daty nie kłamią, umarły mówi tu do umarłego, choć treść
tekstu nie wskazuje na to jednoznacznie. Ojciec, któremu zabito syna, właśnie z
synem rozmawia. Jest to, jak się zdaje, fragment dialogu niekończącego się,
trwającego od kilkudziesięciu lat. Wspomnienie jednego gestu niejako „ustawia”
podmiotową percepcję świata — świata w ruchu, a może raczej: podmiotu w ruchu.
Ruch ten jest rytmiczny, jego istotę stanowi powtarzalność sekwencji (myślę
szczególnie o obrazie zamykającym wiersz, gdzie mowa o unoszeniu się na
powierzchni morza). Dużo tu czasowników (i innych części mowy) opisujących,
nazywających ruch wody — czytamy więc o dryfowaniu, rozlewaniu, płynięciu,
wypływaniu, kołysaniu, zmywaniu (z pokładu), uderzaniu (w fale). „Widzę już
tylko ciebie / i bezmiar szepczącej wody” — powiada „głos”.
Co charakterystyczne, morze zostało w
wierszu opatrzone epitetem „żywe”. Jego ruch decyduje o dynamice świata
(„kołysząca światem połyskująca fala”), ale unaocznia i uświadamia także prawdy
bolesne, przypomina o śmierci, cierpieniu, nietrwałości życia („rybia łuska
śmierci”, „kra krwawiącego świtu”). Teraźniejszość jest dla mówiącego trudna do
zniesienia, przyzywają go „rozmyte światła dzieciństwa”. Owo pragnienie regresu
— artykułowane na rozmaite sposoby w kilku utworach tomu — ma swoje źródło w
utraconym poczuciu zakorzenia, zadomowienia w rzeczywistości. Powrót do
perspektywy dziecięcej oznacza odzyskanie elementarnego poczucia jedności ze
światem. Czy taka cudowna restytucja jest jednak możliwa? Czy można oswoić
śmierć? Pytania te pozostawia poeta bez odpowiedzi.
„Morze uderza w bieguny”. Świat widziany
oczyma bohaterów Polkowskiego ufundowany został na pierwotnej sprzeczności.
Katastrofa, która ich dotknęła i naznaczyła, ujawniła elementarny dualizm
rzeczywistości, przemieszała porządki tak, że rzeczy zamieniły się miejscami,
albo — wyraźmy to jeszcze precyzyjniej — zostały wprawione w chaotyczny ruch. Odtąd
świat jawi się jako struktura o nadmiernej dynamice, znacznie trudniej go
zrozumieć i oswoić. Odzyskanie pierwotnego poczucia zakorzenienia okazuje się niemal
niemożliwe. Nie znaczy to jednak, że człowiek po katastrofie nie pragnie
przemienienia bezładu w kosmos. Poświęca na to wszystkie swoje siły i… wciąż na
nowo doświadcza dojmującej obcości świata. W jego doświadczeniu śmierć miesza
się z życiem, światło z ciemnością, miłość z nienawiścią, dziecięctwo ze
starością (stąd w Głosach niebagatelna
rola paradoksu i oksymornu: „skończyło
się i trwa”, „cisza lśniąca […] cieniem” — s. 18; „Ludzie z nawilgłej soli biegną nieporuszeni” — s. 20). Inna rzecz, że jedynie taki
niezwyczajny, zaburzony sposób percypowania rzeczywistości pozwala odkryć
rządzące nią głębinowe prawa, wydobyć na jaw to, co w normalnych
okolicznościach wymyka się postrzeganiu.
[kartka
siódma]
Pisałem już o tym, że autor Głosów nie wyposażył swoich bohaterów w
konkretne tożsamości. Pod tekstem umieścił jedynie informacje dotyczące relacji
między mówiącymi, a tymi, o których (do których) się mówi. Jest to decyzja o
dalekosiężnych skutkach, w centrum refleksji poetyckiej stawiająca nie tyle
komunistyczną zbrodnię, co jej skutki, umożliwiająca ukazanie tragicznych
wydarzeń z grudnia 1970 jako czynnika destruującego rodzinę. Pozostali przy
życiu zastygają tu w pozach żałobniczych, funeralnych. Słowa, które wychodzą z
ich ust, układają się w napisy nagrobne, tężeją w epitafia. Rozpacz jest
przeżywana wciąż na nowo, nigdy się nie kończy.
Żyjący raz po raz powracają pamięcią do początków,
do dzieciństwa swoich utraconych synów. Motyw dziecka, pierwszoplanowy w tomie
Polkowskiego, zyskuje podwójną wykładnię — staje się sygnaturą bezpieczeństwa i/lub
niewinności. Utrata egzystencjalnej równowagi bywa tak zasadnicza, że
pozostawieni samym sobie ojcowie poszukują zakorzenia w swojej własnej
adolescencji. Dzieje się tak w cytowanym już piątym ogniwie cyklu, w którym
ojciec zamordowanego, płynąc „z powrotem ku rozmytym światłom dzieciństwa”,
zadaje dramatyczne pytania: „Czy spotkam cię po drodze? I choćby na chwilę / przysiądziemy
na piasku? Będziemy / razem młodnieć?” (Głosy,
s. 11). Matki przywołują wspomnienia z czasu, kiedy stanowiły ze swoimi dziećmi
jedno ciało, narzeczone i żony mówią o niezrealizowanym macierzyństwie.
Motyw ciąży łączy się tu w sposób
najbardziej oczywisty z brzemieniem żałoby, winy, cierpienia. W nowych
wierszach autora Ognia kobieta
ciężarna, brzemienna, rodząca znajduje się w ciemności. Dialektyczna gra przeciwieństw
— mroku i światła, nocy i brzasku, śmierci i życia — została znakomicie
wyzyskana w jednym z najkrótszych wierszy tomu, przejmującym monologu wdowy:
Słońce jeszcze nie wstało, leży
na mokrym piasku.
W porcie skopanej pościeli leżę
i myślę o dziecku.
Jeszcze jest całkiem ciemno
między moimi nogami
lecz będę niedługo rodzić.
Rodzić do końca dni moich.
Nade mną i pode mną rozrasta się
cicha ciemność
jak we mnie korzenie miłości.
Urodzę je, urodzę, przyszyję
bluźnierstwem do ciebie
i wtedy pochłonie mnie świt.
W innym utworze, rozpoczynającym się od
słów „Nie powiedziałam ci, że jestem w ciąży”, narzeczona jednej z ofiar
grudniowej masakry, zwraca się zarazem do zmarłego mężczyzny i jego nieżyjącego
dziecka. „Jesteście tacy podobni” — mówi, a treść tego zdania ma bezpośrednie
przełożenie na kształt wygłosowej partii wiersza, składającej się z czterech
złączonych anaforą fraz:
Masz takie słabe ręce jak mysie
ślady na śniegu
choć jesteś brygadzistą i
budujesz statki.
Masz takie niezgrabne stopy i
rozchlapujesz Bałtyk
choć jeszcze pijesz ze mnie przez
wiotką pępowinę.
Masz takie lekkie usta jakbyś
chciał opowiedzieć
synowi co już się nie zdarzy.
Masz takie matowe oczy jakbyś
chciał ojca zabrać
do nieba mojego brzucha.
(Głosy, s. 14)
Bez trudu da się określić adresatów zdań
pierwszego, trzeciego i czwartego. Ale co zrobić ze zdaniem drugim? Gdyby
zastosować zasady zdrowej logiki (kwestie naprzemiennie adresowane do mężczyzny
i dziecka), trzeba by uznać, że matka zwraca się tu do syna. Słuszność takiej
tezy potwierdza w zdaniu jedynie obraz z pępowiną. Czy nie można by go jednak odnieść
również do relacji łączącej kobietę z jej narzeczonym? Wtedy określenie „wiotka
pępowina” zyskiwałoby wymiar przenośny, przeistaczając się w figurę łączności
między czasem minionym i obecnym (ale także: między światami materialnym i
niematerialnym, doczesnym i wiecznym) — musielibyśmy mówić o metaforze pamięci
(ale także: świętych obcowania).
[Dopowiedzenie pierwsze: rzeczowniki
„łączność”, „kontakt”, „obcowanie” to słowa-klucze, otwierające podstawowe
sensy Głosów oraz pomagające
zrozumieć zawartą w wierszach Polkowskiego wizję historii jako continuum. Dopowiedzenie drugie:
powtarzanie paralelnych konstrukcji zdaniowych jako znamię swoiście pojętej
modlitewności, litanijności. Wiersze z tego tomu to treny, lamenty, nenie.]
[pierwodruk: "Topos" 2013, nr 1-2]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz