Fragment eseju opublikowanego w "Toposie" w ramach cyklu Lekturnik.
Co odbija martwe oko wody
Z rozdziału Dziecię ze zwierciadłem,
otwierającego drugą księgę dzieła Nietzschego, dowiadujemy się, jak to Zaratustra,
który usunął się do swojej samotni w górach,
pewnego zaranku zbudził
się wraz z jutrznią, myślał długo na swym posłaniu i rzekł wreszcie do swego
serca:
„Jakiż to sen tak mnie
przeraził, żem się aż oto zbudził? Nie zjawiłoż mi się dziecię, przystępujące
do mnie ze zwierciadłem?
»O Zaratustro — rzekło do
mnie dziecię — przejrzyj się w zwierciedle!«
A gdym w owo lustro
spojrzał, krzyknąłem z przerażenia i ścisnęło się serce moje: gdyż nie siebie
tam ujrzałem, lecz diabła maszkarę i śmiech jego szyderczy […]”.[1]
Co ukazuje się w „martwym oku wody” z wiersza
Kuczkowskiego, jeśli „nie ma […] nieba, które mogłoby się [w nim] odbijać”? Od
długiego już czasu poezja autora Stada
bierze na siebie rolę lustra, w którym ujawnione i obnażone zostają ułomności
ludzkiego świata, niezakorzenionego w wierze, a przez to wydanego na pastwę —
raz groźnych i budzących przerażenie, kiedy indziej pokracznych i groteskowych
— demonów współczesności. Wiersze [masowe]
i inne, w stopniu wyższym niż każdy z wcześniejszych tomów, dają
czytelnikowi możliwość wglądu w ową infernalną przestrzeń, gdzie królują ułuda
i nicość, karmione zbiorową bezmyślnością, reprodukujące się i rozrastające bez
miary, porządku i planu.
Jest więc Kuczkowski konsekwentnym krytykiem
współczesności, bezlitosnym diagnostą duchowej pustki, obserwatorem uważnym i
czujnym, gotowym obnażyć wszystkie absurdy epoki ponowoczesnej. Celowość i
produktywność tego demaskatorskiego projektu poetyckiego byłaby jednak znikoma,
gdyby kończył się on w punkcie wyjścia, zamykał rejestrem kalectw i deformacji
ducha. Zgoda, Narcyz XXI stulecia jest bliźniaczo podobny do bohatera Przemian („nikogo nie kocha, nie szanuje
nikogo, opada pionowo”, ma osobowość neurotyczną, pozostaje „zamknięty na ogród”, „zamknięty na
Boga” [Śmierć Wielkiej Małpy]), ale —
zdaje się sugerować poeta — nie jest jeszcze bezpowrotnie stracony. Kto może go
ocalić? Jedynie on sam. O ile tylko zdobędzie się na trud zrozumienia, że
diabelska twarz, jaką wyjawia zwierciadło, jest jego własną twarzą. „I Narcyz
nie wątpiąc, że jego kształt gdzieś jest, wstaje i wyrusza na poszukiwanie
upragnionych konturów, żeby spowić wreszcie swoją […] duszę”[2].
W utworze Anioł Jeffa Buckleya,
otwierającym środkową, zasadniczą część książki Wiersze [masowe] i inne, czytamy:
Kiedy śpiewasz Alleluja,
widać
jak twój anioł zbiera się
w kącikach
ust, jak gromadzi się w
różnych
postaciach i stanach
skupienia, i wreszcie —
co widzisz
zupełnie wyraźnie —
wysuwa się nić
jedwabna, wysnuwa
ciemna czerwień oddechu,
najświętsza część mowy
i nagle już wiesz:
miłość nie jest marszem
zwycięstwa, ale
niekończącym się
szeregiem klęsk po
których
wciąż wyżej i wyżej —
wspina się
twoje Alleluja.
Czynienie idola z samego siebie to karykatura miłości. By prawdziwie
ukochać, trzeba zdobyć się na gest ikonoklasty, pozwolić, by zgruchotano nasze
kości, ukazano nam nasze rzeczywiste oblicze, nagie i nieskłamane. Tylko przez
wewnętrzne ciemności wiedzie droga ku światłu. Dlatego Narcyz Kuczkowskiego
musi z pełną świadomością tego, co czyni, spojrzeć w „martwe oko wody”, musi
zaakceptować przegraną, by móc cieszyć się zwycięstwem ostatecznym.
Niekończący się szereg klęsk
Współczesna cywilizacja przypomina więzienie. Nie jest jednak miejscem
odosobnienia, ale przestrzenią zrytualizowanej, uniformizującej infantylizacji.
Nie czujemy więzów, które nas krępują, tłumnie uczestniczymy w radosnym Święcie
Wiosny, tańcząc wokół złotych cielców i skandując wciąż te same zaklęcia: „Kolczasty kaktus weźmy w krąg, / Weźmy w krąg weźmy w krąg / Kolczasty kaktus weźmy w krąg / Weźmy o piątej rano”. Nie bez przyczyny
przywołuję tu urywek poematu Eliota — wszak parafrazą ostatnich wersów The Hollow Men zamyka Kuczkowski pełen
sarkazmu wiersz o iście barokowym tytule Noworoczny
reality show z kuchni państwa eM. Pierwszy wstał pan domu. Witaj Dorian, co
nowego w waszej kuchni?:
Nie hukiem i skomleniem
rozpocznie się ten świt,
ale milczeniem.
W tym samym tekście znalazło się zdanie, które mogłoby być mottem całego
tomu: „Twoje nic mnie boli”. Na „nic” szeregowego konsumenta kultury masowej
składają się właśnie „reality shows”, „spoty reklamowe” („Witaj w krainie
bezprawia!” — Noworoczny reality show…),
„filmy grozy” („Nie przegap potężnej dawki lęku!” — tamże), zabawki produkowane
w milionach identycznych egzemplarzy (Barbie,
Ken) oraz wszechobecna rzeczywistość
wirtualna (wiersz Kwestionariusz Prousta
opatrzony jest dedykacją: „dla -eve- z
sieci”). Autor Tlenu z
premedytacją wykorzystuje estetykę kiczu, sięga po groteskowe deformacje,
posługuje się ironią i drwiną. Konsekwentnie stosowana przezeń poetyka absurdu
chroni te gorzkie wiersze przed osunięciem się w natrętne moralizatorstwo,
czytelnik staje bowiem przed koniecznością nieustannego korygowania perspektywy.
Dla zilustrowania powyższego wywodu przytoczmy (cytowanie fragmentów nie dałoby
pełnego obrazu) przewrotny wiersz Ken:
Nikt go nie widział
więc prawdę mówiąc
powątpiewano
w jego istnienie.
Aż wreszcie, proszę, w
starej cegielni
na Śląsku znaleziono
szczątki pasujące
jak ulał: kości
ramieniowe, udowe
żeber
i czaszki.
Był prawdziwym mężczyzną:
wysoki na
pięć metrów,
siedmiocentymetrowe
zęby i kopyto prawdziwie
odrzutowe.
Nasz Ken się odnalazł,
cieszą się
miejscowi. Dziennikarze
nazywają go
smokiem. Dziewice milczą.
Dzieci dostaną niebawem
wersję
zminiaturyzowaną. Będą
Kena ubierać
i rozbierać. Będą Kena
karmić i do snu
kołysać. Prawdziwa
kenomania.
Najważniejsze jest jednak
to, że
jesteśmy coraz mniej
samotni. Jest nas
coraz więcej i różnimy
się
coraz piękniej.
Ostatnie wersy utworu, a szczególnie fraza: „różnimy się coraz piękniej”,
nieodmiennie przywodzą mi na myśl Norwidowską Harmonię, piąte ogniwo cyklu Vade-mecum,
wiersz zbudowany ze zdań gnomicznych, z których dwa pierwsze zadziwiająco
dobrze współbrzmią z pointą Kena: „I nerwów gra, i współ-zachwycenie, / I
tożsamość humoru — / Łączą ludzi bez sporu: / Lecz bez walki nie łączy sumienie!
// Trudne z łatwym w przeciwne dwie strony / Rozerwą wprzód człowieka, / Nim
harmonii doczeka — / Odepchną wprzód, gdzie zmarłych miliony”[3].
O aksjologicznym i artystycznym pokrewieństwie między Kuczkowskim a
Norwidem wspominałem już przy innej okazji[4].
Sformułowane wtedy ogólnikowe wnioski dziś należałoby nieco rozwinąć. Po
pierwsze — jest gdyński autor zwolennikiem intelektualizmu w poezji, jego
wiersze ostentacyjnie wchodzą w dialog ze współczesnością, wymagając od
czytelnika współudziału w tworzeniu ostatecznych sensów tej twórczości. Po
drugie — jako wnikliwy obserwator i krytyk ponowoczesnego (nie)porządku,
przyjmuje on jednoznaczną perspektywę etyczną. Poezja ta, w sposób nieoczywisty
i zawoalowany, woła o wartości, domaga się poszanowania tradycji, napomina i
wskazuje drogi ocalenia. Po trzecie — zasadniczy horyzont dla rozpoznań
Kuczkowskiego stanowi chrześcijaństwo, traktowane jako przestrzeń doświadczenia
najgłębiej osobistego, modelującego wizję rzeczywistości, ukazującego głębinową
prawdę o miejscu i przeznaczeniu człowieka. Po czwarte — w strategicznym boju o
elementarny sens i ład świata twórca z upodobaniem sięga po wielopoziomową
ironię, traktowaną jako narzędzie dochodzenia do prawdy, w której istnienie —
wbrew enuncjacjom proroków „płynnej nowoczesności” — nigdy nie zwątpił.
Podobnie jak autor Vade-mecum,
Kuczkowski postawił przed sobą zadanie opisania cywilizacji, która odcięła się
od swoich chrześcijańskich korzeni i pogrążyła w mrokach śmierci (pojmowanej
ontologicznie i metafizycznie). Norwid widział jeszcze szanse ratunku, a co za
tym idzie — traktował poezję jako instrument budzenia sumień, ukazywał
możliwość powrotu do korzeni, uparcie dążył do restytuowania zapoznanych
wartości. Poeta współczesny przemawia ze środka klęski, ma bowiem świadomość,
że wielka fala, której nadejścia obawiał się Norwid, już dawno przerwała wały i
wdarła się na ląd, demolując dotychczasowy obraz świata i człowieka.
Barbarzyńcy ze słynnego wiersza Kawafisa nadeszli — Kuczkowski mówi o tym w
utworze będącym repliką tamtego klasycznego tekstu — ale zatrzymali się na
przedmieściach stolicy. U greckiego poety oczekiwanie na najeźdźców okazało się
bezcelowe, jego wiersz kończy się ironicznym dystychem: „Bez barbarzyńców — cóż
poczniemy teraz? / Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem”[5]. W
wierszu autora Tlenu mieszkańcy
miasta mają nadzieję, że napastnikom „znudzi się wystawanie na rogatkach”.
Czekając na ich odejście, stopniowo zapominają o przeszłości, pogrążają się w
marazmie, i — ostatecznie — kapitulują:
Ach, jakże doskonale
czekaliśmy!
W sklepach zabrakło
towaru, w
zakładach pogrzebowych
desek na
trumny, w sądach ustały
prace
i władze, w oknach
zaciągnięto
zasłony, zamknięto oczy.
(Barbarzyńcy)
Współczesne barbarzyństwo — przestrzega poeta z Gdyni —
przychodzi do nas poprzedzane „mętnymi pogłoskami i opiniami brukowych mediów”.
Uprzedzając bieg wypadków, oddajemy rządy „niemym i głuchym”, dobrowolnie
otwieramy „bramy miast”, aż wreszcie spełnia się to, o czym słusznie (?)
sądziliśmy, że jest nieuniknione. Inwazja barbarzyńców odbywa się zgodnie z
zasadą samospełniającej się przepowiedni. Rezultaty quasi-oblężenia są więcej
niż opłakane. Kuczkowski znakomicie oddaje to, posługując się formami osobowymi
i bezosobowymi. W cytowanej strofie najpierw pojawia się czasownik w pierwszej
osobie liczby mnogiej, następnie formy osobowe „zabrakło (towaru)” i „ustały (prace)”,
na końcu zaś bezosobnik „zaciągnięto” (w znaczeniu: ktoś zaciągnął), łączący
się z rzeczownikiem „zasłony”. Wszystko to po to, by w ostatnim wersie strofy
mogła pojawić się nieuzasadniona logicznie formuła: „zamknięto oczy”. Gdyby
chcieć stosować się do reguł gramatyki i logiki, należałoby napisać:
„zamknęliśmy oczy”. Poeta wybiera jednak formę bezosobową, co, jak sądzę, ma
stanowić gramatyczny ślad ukazywanego przezeń procesu depersonalizacji. Ktoś,
kto mówi o sobie i innych: „zamknięto oczy”, wyrzeka się aktywności i
odpowiedzialności, a co za tym idzie, przestaje być o-sobą. A wtedy
definitywnie i nieodwołalnie zostaje wydany na łaskę i niełaskę barbarzyńców,
by u końca procesu od-osobienia stać się zadziwiająco (?) podobnym do tych,
których tak się obawiał i których tak bardzo nienawidził:
Każdego
dnia po przebudzeniu
sprawdzaliśmy
czy jeszcze są,
potem
zaniechaliśmy i tego.
Z
luster patrzyły na nas twarze
coraz
bardziej dzikie, coraz
bardziej
obce.
Słowo własne, słowo cudze
17 października 2008 Andrew Lahde, analityk biznesowy, który w wyniku
kryzysu w USA dorobił się fortuny, wysłał do inwestorów Lahde Capital
Management „list pożegnalny”. Napisał w nim o własnej nienawiści do świata
biznesu, o pragnieniu wolności i niezależności, nie zostawił suchej nitki na
systemie polityczno-gospodarczym Ameryki, z dominującymi w nim wielkimi
korporacjami, realizującymi przede wszystkim własne interesy i niedbającymi o
dobro wspólne, wreszcie zaś powiadomił wszystkich o zamknięciu swojego
funduszu, który w ciągu dwunastu miesięcy poprzedzających odejście Lahde’a
osiągnął niemal 900-procentowe zyski. Biznesmen drwił z szefów AIG, Bear
Stearns i Lehman Brothers, nazywając ich „idiotami”, deklarował, że nie będzie
już nigdy zarządzał cudzymi pieniędzmi, a tym, którzy wciąż tkwią w paszczy
giełdowego Lewiatana, uświadamiał, jak niewiele warte jest ich życie,
upływające między służbowym telefonem komórkowym a komputerem. W liście
znalazło się też kilka uwag o załamaniu na rynku amerykańskich kredytów
hipotecznych i światowych reperkusjach tego procesu. Lahde przewidywał, że
kryzys może potrwać jeszcze wiele lat. Na koniec przedłożył rządowi kilka
propozycji dotyczących porządku ustrojowego Stanów Zjednoczonych i wygłosił
długą pochwałę konopii indyjskich, uznając je za znacznie mniej szkodliwe niż
alkohol i leki psychotropowe, sprzedawane przez międzynarodowe koncerny. Jego
wywód zamykało następujące zdanie: „Please, people, let’s stop the rhetoric and
start thinking about how we can truly become self-sufficient” [Ludzie, proszę,
przestańcie gadać i zacznijcie myśleć o tym, jak naprawdę zyskać
samowystarczalność”][6].
Oświadczenie Amerykanina było szeroko komentowane w mediach, zostało też
opublikowane w Internecie.
Siedem dni wcześniej — 10 października 2008 — w Instytucie Kultury
Polskiej w Rzymie odbyła się uroczysta promocja obszernego wyboru wierszy
Tadeusza Różewicza Le parole sgomente,
przełożonych na włoski przez prof. Silvano De Fanti. Poeta nie mógł pojawić się
na wieczorze poświęconym jego twórczości, do uczestników spotkania wystosował
jednak oficjalny list:
Moi Szanowni i Drodzy
Czytelnicy, goście i gospodarze zebrani w Instytucie Polskim,
10 października zaczynam 88. rok życia i nie
mogę przyjść osobiście, więc przychodzę w postaci książki Le parole sgomente — autorstwa profesora Silvano De Fanti. Dzięki
tej książce mówię do Was po włosku i po polsku. Są tu z nami też inni tłumacze,
zmarli i żywi... Moi włoscy Przyjaciele, mówi się: „Wszystkie drogi prowadzą do
Rzymu”. Pragnę wyznać, że moje drogi do Rzymu prowadziły przez Florencję,
Wenecję, Neapol, Syrakuzę, przez Sienę, Volterrę, Asyż i Arezzo, aż do
Palermo... Te wszystkie drogi były równie ważne i piękne, jak droga do Rzymu.
Nigdy nie zapomnę mojego wieczoru poetyckiego na Kapitolu. Jestem smutny, że
nie dojadę już ani nie dolecę do Udine i Casino, do moich młodych przyjaciół i
czytelników.
Dziękuję za wyróżnienie.
Moją „Podróż włoską” opisałem w noweli Śmierć
w starych dekoracjach — obok poematu Et
in Arcadia ego jest to opis mojej drogi z Radomska do Rzymu. Wyznam
szczerze, że najpiękniejszym dla mnie darem urodzinowym było włoskie wydanie
tej noweli. Chciałbym z włoskimi czytelnikami odbyć raz jeszcze drogę do Rzymu
i jeszcze raz spotkać papieża Jana XXIII i jego uśmiech. Jestem dzisiaj i teraz
z Wami w Rzymie, ale nie mogę przyjść... „Gdyś był młodszy, sam się
przepasywałeś i chodziłeś, dokąd chciałeś, lecz gdy się zestarzejesz,
wyciągniesz ręce swoje, a kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie
zechcesz”... Znacie te słowa!?
Do widzenia, do widzenia
moi Drodzy...[7]
Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by zestawiać ze sobą oświadczenie
menadżera z Kalifornii i list autora Niepokoju,
gdyby nie fakt, że ze zderzenia tych dwóch wypowiedzi zrodził się jeden z
ważniejszych wierszy wchodzących w skład tomu Kuczkowskiego. Tekst ów nosi
tytuł Dwa listy. [Tadeusz Różewicz —
Andrew Lahde] i opatrzony został przypiskiem następującej treści: „Pierwszy
list odczytany został 11 października 2008 r., podczas wieczoru Tadeusza
Różewicza w rzymskim Instytucie Kultury pod nieobecność Poety; drugi,
amerykańskiego biznesmana Andrew Lahde’a, będący aktem rezygnacji z kariery w
wielkim biznesie, opublikował magazyn „Portfolio”, a za nim inne dzienniki na
całym świecie, w październiku 2008”.
Cytuję autorski komentarz, gdyż stanowi on klucz do odczytania
podstawowych sensów utworu. Poeta wyraźnie sugeruje, że wypowiedzi Różewicza i
Lahde’a podane zostały bez zmian i ingerencji („pierwszy list odczytany został
[…], drugi […] opublikował magazyn »Portfolio«”). Reakcję odbiorcy wiersza
łatwo przewidzieć — zada on sobie pytanie o sensowność takiego przytoczenia i
jeśli nie będzie mu się chciało szukać dalej, dojdzie do wniosku, że chodzi
zapewne o wagę spostrzeżeń zawartych w listach polskiego poety i amerykańskiego
biznesmena. Pointę utworu potraktuje jako przesłanie, napomnienie, wskazówkę;
pomyśli, że jest zbyt oczywista, natrętnie umoralniająca i prosta, po czym
odwróci stronę, by więcej do wiersza nie wracać. Może jeszcze zapyta: „Co to za
poezja?” i lekceważąco wzruszy ramionami. A wtedy podwójne dno Dwóch listów pozostanie dlań
niedostępne.
Napisałem „podwójne dno”, ale określenie to wydaje mi się nie dość
precyzyjne. Pozwolę sobie użyć tutaj jeszcze jednej metafory. Poezja autora Tlenu (mam na myśli większą część jego
wierszy, nie wszystkie) jest jak zwierciadło wody, nad którym pochyla się
ludzka twarz. To prawda, patrzący może dostrzec jedynie jej odbicie, może
wytrwale badać rysy twarzy, niepomny, że pod wodą ukryty jest odrębny świat, z
własną strukturą i własnymi prawami, że gdzieś w mrokach dna ćmi ciemne oko
ryby. Nie musi zdawać sobie sprawy z faktu, że tafla odbija także jasny ścieg
nieba, z koronami drzew wyciągniętymi w stronę ruchomych obłoków. Nie musi,
lecz wtedy zatrzyma się na powierzchni wiersza, nie dotknie jego ciemnego
jądra, nie stanie w jego światłości.
A „drugie dno” Dwóch listów?
Pewne wskazówki daje nam Kuczkowski w rozmowie z Wojciechem Kassem:
No więc lubię
intelektualną przewrotność, ironiczny dystans, stawianie trudnych pytań. Lubię
utrudniać życie rozmaitym interpretatorom i księgowym literatury, i tak np.
staram się nie ulegać naporowi popkultury, jednocześnie nie zamykam się na to,
co w niej dobre; nie pędzę za modą, jednocześnie chcę zaznaczyć, że to, co na
czasie, nie jest mi zupełnie obce; […] lubię mówienie poważne i odpowiedzialne,
zwłaszcza w sferze wartości, ale wiem, że powaga pozbawiona poczucia humoru
może być śmiertelnie nudna itd.[8]
Dwa listy to wiersz śmiertelnie
poważny, który dzięki odwróceniu porządków, zamąceniu sensu, zręcznej
semantycznej mistyfikacji objawia swoje janusowe oblicze, podwajając męki
interpretatora i wymagając na nim, by między serio a buffo poruszał
się ze zręcznością akrobaty. Bądźmy przez chwilę „księgowymi literatury” —
wejrzyjmy w tekst, to jedyna droga:
list Różewicza
przetworzony przez K. Kuczkowskiego
|
list Lahde’a
przetworzony przez K. Kuczkowskiego
|
Moi
nie moi
Czytelnicy
Przychodzę nie przychodzę
do was
w postaci książki
Byłem u was nie byłem
kiedy byłem młody
wy byliście w planach
Pana Boga
Teraz jestem bardzo stary
tak stary, że nie pamiętam
czy rozmawiałem z wami
czy z waszymi rodzicami
w Udine i Casino
i na Kapitolu
Zresztą po wielkiej wojnie
nie chodziło o rozmowy
ale o wasze uśmiechy
perkalowe sukienki dziewcząt
śniadą skórę ud
ciężkie węzły włosów
Teraz więc
jestem z wami nie jestem
aby powiedzieć, że odchodzę
dokąd nie chcę, bo
boję się chcieć
Ja nie ja
Człowiek książka
Książka człowiek
Narzędzie z bólu i światła
które wiecznie w ręce można
brać kartkować kratkować
obracać strony
odwracać ich kolejność
przewracać
Zatem do
widzenia do widzenia
moi nie moi
Drodzy
Żegnajcie do zobaczenia
moi mili
pa
|
Nie piszę by się chwalić
Po to właśnie piszę
Piszę by się pożegnać
Wszystkiego
najlepszego
chociaż nie wiem co jest
dobre dla takich jak wy
idiotów i nieuków
wystarczająco sprytnych
by wspiąć się na
złote góry
AIG, Bear Stearns
Lehman Brothers
na
wyślizgane stołki
rządowych posad
i wystarczająco głupich
by dać się oskubać jak
tuczone kapłony
Najlepsze co moglibyście
zrobić to zniknąć raz
na zawsze
razem z waszymi komórkami
i komunikatorami
ale właśnie tego zrobić
nie umiecie
Powiadam wam
nienawidzę tego biznesu
wyrzucam komórkę
zmieniam adres
mailowy
Wycofuję się
Zamykam interes
Otwieram oczy
Dzięki Ci, Boże, że świat
stworzyłeś taki piękny
|
Pogrubieniem zaznaczyłem te słowa, sformułowania lub frazy, które są
dosłownym powtórzeniem odpowiednich fragmentów oryginalnych listów Różewicza i
Lahde’a, kursywą — parafrazy. Z pobieżnego wglądu wynika prosta konstatacja:
tylko ok. 20% oryginalnego tekstu wchodzi w skład „apokryfu” — wbrew sugestii
sformułowanej w przypisku, dwuczłonowy utwór Kuczkowskiego nie jest repetycją,
stanowi raczej przetworzenie i interpretację. Wnioski: 1. poeta z Gdyni
traktuje cudze teksty jako wehikuł dla własnych prawd; 2. ingerencje w tekst
oryginału mają na celu dyskusję z postawą i światopoglądem autorów obu listów.
Fragmenty wyzyskane przez Kuczkowskiego to „słowo cudze” transplantowane
do odrębnego tekstu poetyckiego, który w zamierzeniu ma przemawiać głosem
osobnym[9].
Gdyby konsekwentnie stosować terminologię Bachtina, należałoby tu mówić o
jakiejś formie pośredniej między „słowem dwugłosowym zgodnym” a „słowem
dwugłosowym skłóconym”, choć nie ulega wątpliwości, że ten drugi element (nazwijmy
go roboczo: pastiszowo-parodystyczny) został o wiele mocniej uwydatniony[10].
W artykule Historyk literatury i
cytaty Włodzimierz Bolecki pisze:
[…] cytaty, kryptocytaty,
parafrazy, cytaty fikcyjne etc. nie są ex definitione słowami cudzymi. To właśnie, czy w danym utworze są traktowane
jako obce lub jako własne, to w jaki sposób między cytatem a mową autorską
kształtują się relacje bliskości i oddalenia, w jaki sposób zacierane są lub
ujawniane granice przytaczanych wypowiedzi, to wszystko — i nie tylko to — jest
świadectwem dynamiki literackiej w obrębie poszczególnych poetyk, gatunków,
szkół, prądów czy epok.[11]
Dwa listy są
utworem, w którym występują cytaty rzeczywiste (choć niewyodrębnione graficznie
— tytuł zawiera sugestię, że całość jest przytoczeniem cudzej wypowiedzi) i
fikcyjne (część wypowiedzi zostaje sfingowana, podmieniona i przedstawiona jako
oryginał). Jedynie prześledzenie wewnątrztekstowej dynamiki bliskości i
oddalenia — a co za tym idzie: próba odpowiedzi na pytanie, czy na poziomie
stylistycznym da się wskazać w wierszu granicę między słowem obcym a słowem
własnym — pozwoliłoby dotrzeć do właściwych sensów wpisanych w tekst
Kuczkowskiego. Spróbujmy.
Pierwszą część wiersza (rzekomy list Różewicza)
otwierają sformułowania bliskie tym, które znamy z oryginału. Podstawowa zmiana
polega na wzbogaceniu wypowiedzi o elementy prowadzące do zanegowania znaczeń
zawartych w autentycznym liście autora Wyjścia
i wytworzenia efektu dwugłosowości (opartej na antytezie, aporii,
paradoksie). Różewicz pisał: „Moi […] Czytelnicy”, Kuczkowski poprawia na: „Moi
/ nie moi”. Wedle tej samej reguły „przychodzę do was” zmienia się w
„Przychodzę nie przychodzę”. W kolejnych wersach: „jestem z wami nie jestem”,
„Ja nie ja” i ponownie „moi nie moi”. Powstaje efekt, który, za Bachtinem,
można by nazwać „walką dwóch głosów”[12].
Tego rodzaju praktyka posiada co prawda niejakie uzasadnienie w oryginalnym
liście do włoskich czytelników, gdzie czytamy: „Jestem dzisiaj i teraz z Wami w
Rzymie, ale nie mogę przyjść...”, faktycznie ma nas jednak przygotować do
prawidłowej interpretacji następującego wyznania uczynionego przez podmiot
wiersza: „Teraz więc / jestem z wami nie jestem / aby powiedzieć, że odchodzę /
dokąd nie chcę, bo / boję się chcieć”.
Znajomość kontekstu pozwala nam zinterpretować owo nie
całkiem przejrzyste miejsce. Zwracając się do uczestników rzymskiego spotkania,
Różewicz posłużył się wszak zdaniem z Ewangelii św. Jana. Raczej nic nie
wskazuje na to, by traktował je inaczej niż ornament, cytat dobrze stosujący
się do sytuacji (1. starość, niemożność bycia obecnym; 2. wzmianka o papieżu
Janie XXIII), choć zapewne dobrze wiedział, kto, kiedy i do kogo skierował te
słowa[13].
Autor Dwóch listów nie tylko nie
przytacza ewangelicznego wersetu, ale wprowadza w zamian kwestię nadającą
biblijnemu fragmentowi nieco inny sens: „odchodzę dokąd nie chcę, bo boję się
chcieć”.
Czy jest to dyskusja z Różewiczowskim Lamentem, zakończonym credo à rebours? Czy wielokrotne
łączenie odpowiednich słów i ich form zaprzeczonych („jestem nie jestem”, „ja i
nie ja”, „moi nie moi”) to aluzja do słynnego paradoksu z wiersza bez: „życie
bez boga jest możliwe / życie bez boga jest niemożliwe”? Czy Kuczkowski
krytycznie komentuje wielokrotnie w twórczości Różewicza wyrażaną postawę niechęci
wobec ostatecznego, jednoznacznego opowiedzenia się po stronie wiary? W Dwóch listach zawartych jest wiele
przesłanek pozwalających odpowiedzieć twierdząco na wszystkie postawione
pytania. Poeta z Gdyni jest bowiem zwolennikiem postawy bezkompromisowej,
wyrażającej się w definitywnym odrzuceniu oferty współczesnego świata. Droga,
jaką ukazuje człowiekowi ponowoczesnemu, jest drogą sprzeciwu fundowanego na
akcie woli, a wyraża się w postawie całkowicie odmiennej od tej, jaką
przypisuje się tu autorowi Niepokoju.
„Nie boję się chcieć” — woła Kuczkowski, by drugiemu ze swoich bohaterów,
biznesmenowi z Kalifornii, włożyć w usta słowa, których ten zapewne nie byłby
zdolny wypowiedzieć: „Wycofuję się / Zamykam interes / Otwieram oczy / Dzięki
Ci, Boże, że świat / stworzyłeś taki piękny”.
Czytelnik niniejszego szkicu miałby teraz prawo
zapytać: „Gdzie w takim razie podwójne dno Dwóch
listów?”. Gdyby takie pytanie padło, musiałbym zrezygnować z definitywności
niektórych stwierdzeń. Przyznaję — wszystko, co powiedziałem, jest jedynie
hipotezą interpretacyjną, a dynamika zbliżeń i oddaleń realizująca się w
strukturze utworu nie pozwala na tak jednoznaczne oddzielenie „słowa cudzego”
od „słowa własnego”. Problematyczne kwestie postaci mówiących w wierszu można
by równie dobrze przypisać temu trzeciemu. Niewykluczone, że do głosu dochodzą
wszyscy na raz. (Przez korony drzew idzie podmuch. Taflę wody mącą pierwsze
krople deszczu. Kontury twarzy odbitej w zwierciadle rozmazują się i nikną pod
powierzchnią.)
[1] F.
Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra,
przeł. W. Berent, [Kraków] 2008, s. 101.
[2] A.
Gide, Traktat o Narcyzie. (Teoria
symbolu), w: tenże, Immoralista i
inne utwory, przeł. I. Rogozińska, wstępem opatrzył L. Budrecki, Warszawa
1984, s. 32.
[3] C.
Norwid, Pisma wszystkie, t. 2, s. 21.
[4] Animula w krainie zwierciadeł. O tomie
„Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości” Krzysztofa Kuczkowskiego, w: P.
Dakowicz, Helikon i okolice. Notatki o
poezji współczesnej, Sopot 2008, s. 223.
[5] K.
Kawafis, Czekając na barbarzyńców, w:
tenże, Wiersze zebrane, przeł. i
oprac. Z. Kubiak, Warszawa 1995, s. 23.
[6]
Korzystałem z internetowej kopii listu Lahde’a:
http://www.scribd.com/doc/7112458/Andrew-Lahdes-Farewell-Letter (dostęp:
28.02.2012).
[7] T.
Różewicz, Moja droga z Radomska do Rzymu,
„Gazeta Wyborcza” z 11 października 2011.
[8] „Chodzi o jak największy zamach…” Z
Krzysztofem Kuczkowskim poetą, eseistą, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika
literackiego „Topos” rozmawia Wojciech Kass, „Nowa Okolica Poetów” 2008, nr
3, s. 50.
[9]
Kategorię „słowa cudzego” stosuję zgodnie z wykładnią zaproponowaną przez
Michaiła Bachtina. W Problemach poetyki
Dostojewskiego badacz pisał o stylizacji, parodii, opowieści ustnej i
dialogu, że „mają jedną cechę wspólną: słowo jest tu dwukierunkowe — zwrócone,
jak zwykle, ku przedmiotowi mowy, a jednocześnie nastawione na inne słowo, na
mowę cudzą. Jeżeli nie przyjmiemy do wiadomości istnienia tego drugiego
kontekstu cudzej mowy, a więc będziemy odbierać stylizację tak, jak odbiera się
mowę zwykłą, skierowaną jedynie na swój przedmiot, wówczas nie zrozumiemy sedna
tych zjawisk: stylizacja zabrzmi w naszych uszach jak styl, parodia — jak marna
literatura” (cyt. za: M. Bachtin, Dialog.
Język. Literatura, red. E. Czaplejewicz, E. Kasperski, Warszawa 1983, s.
320).
[10]
Zob. tamże, s. 323–330.
[11]
W. Bolecki, Historyk literatury i cytaty,
w: Problemy teorii literatury. Seria 4.
Prace z lat 1985–1994, Wrocław 1998, s. 406.
[12] M. Bachtin, dz. cyt., s. 326.
[13]
Przypomnijmy: kiedy zmartwychwstały Jezus po raz trzeci ukazał się apostołom,
trzykrotnie zwrócił się do Szymona Piotra z pytaniem, czy ten go kocha. Uczeń
po trzykroć zapewnił Go o swej miłości i trzy razy usłyszał: „Paś owce moje”. Ostatniemu
z owych wezwań do przewodzenia Kościołowi towarzyszyła zapowiedź męczeńskiej
śmierci Piotra („inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” — J 21, 18).
Tę wymianę zdań między Chrystusem i Piotrem traktuje się jako symboliczne
zmazanie grzechu zaprzaństwa, którego wcześniej dopuścił się uczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz