Fragment eseju opublikowanego w "Toposie" (2012, nr 3).
Wszystko
zostało już opowiedziane; ale ponieważ nikt nie słucha, trzeba zawsze zaczynać od
nowa.
(A. Gide, Traktat o Narcyzie)
W Metamorfozach Owidiusza
został przedstawiony jako syn Cefiza (Kefisosa) i Liriope. Kiedy się urodził,
rodzice zapytali Tejrezjasza o jego przyszłość. Wieszczek miał im odpowiedzieć,
że nowo narodzony dożyje późnych lat, „jeżeli sam siebie nie pozna”[1].
Kiedy dorósł, był tak urodziwy, że kochało się w nim wiele kobiet i nimf, lecz
on, powiada antyczny poeta, „zimny był na miłość, głuchy na westchnienia”.
Uczuciem zapałała doń również nimfa Echo, która „ni pierwsza mówić, ni milczeć
nie umie”. Spostrzegła go w lesie, błądzącego między drzewami i dopóty
powtarzała jego słowa, dopóki — zaintrygowany — nie zawołał: „Tu się zejdźmy”.
Kiedy ujrzał ją twarzą w twarz, wykrzyknął: „Śmierć raczej […] niż Twoje
uściski! Nigdy cię nie pokocham”. „Kocham” — odrzekła Echo, ale widząc jego wzgardę,
zraniona i nieszczęśliwa „w las ucieka, twarz spłonioną kryje”. Nimfy zanoszą
do bogów korną prośbę: niech on także zazna wzgardy i męki bezwzajemności. Ich
modły docierają do uszu Afrodyty (lub Nemezis), ta zaś sprawia, że podczas
polowania utrudzony młodzian nachyla się nad źródłem i zakochuje we własnym
odbiciu. Czytamy u Owidiusza:
Pijąc, własnej piękności
odbiciem się łudzi,
Kocha obraz bez ciała, w
czczym się kocha cieniu.
Niewzruszony jak posąg, cały
w zadumieniu,
Patrzy się, nachylony nad przejrzystą
wodą.
Niebaczny, sam się swoją
zachwyca urodą.
[…]
Podziwia wszystko, w czym sam
godzien podziwienia,
Sam jest celem swych pochwał
i swego pragnienia.
W jednej osobie razem i pali,
i płonie.
Ileż razy wyciąga ku krynicy
dłonie!
Widząc w wodnym zwierciadle
cel swych życzeń bliski,
Czcze tylko zimnej wodzie
przesyła uściski.
Nie pojmuje, co widzi, lecz
widok go wzrusza,
Czarowną oczu złudą zapala
się dusza.
Nieszczęsny, złudną marę
gonisz w złej godzinie!
To, co widzisz, jest niczym. Odwróć się, a
zginie.
Obraz, widziany w wodzie,
twoim jest obrazem.
Nic własnego on nie ma, ożył
z tobą razem,
Z tobą razem by zniknął, gdybyś odejść
zdołał.
Ów młodzian, o którym opowiada autor Tristiów,
to Νάρκισσοσ, Narcissus, Narcyz. Ten,
który umarł z tęsknoty za samym sobą i nawet w styksowych wodach szukał
własnego odbicia. W miejscu, gdzie rozstał się z życiem, w pobliżu krynicy,
która nie mogła ugasić jego pragnienia, wyrósł niewielki „kwiat
złoty, liśćmi uwieńczon białemi”. Linneusz nazwie go Narcissus poeticus („narcyz poetów”,
„narcyz poetycki”), albowiem od czasów Owidiusza kwiat ów na trwałe zagości w
literaturze europejskiej, podobnie jak nieszczęsny syn Kefisosa i Liriope z
mitologicznej opowieści.
Mit o Narcyzie szczególnie intensywnie będzie wyzyskiwany na przełomie
wieków XIX i XX, upodobają go sobie parnasiści i symboliści. Odwołania do
starożytnej opowieści i jej twórcze przetworzenia pojawią się m.in. w
twórczości Paula Valéry, André Gide’a i Rainera Marii Rilkego. Jeszcze
popularniejszy okaże się motyw odbić, przeglądania się w zwierciadle (wody),
które zwykle będzie równoznaczne z uzyskiwaniem samoświadomości[2]. W
literaturze polskiej kanonicznym tekstem operującym symboliką akwatyczną
interpretowaną epistemologicznie jest słynny wiersz lozański Nad wodą wielką i czystą… Adama
Mickiewicza. Twórcy modernistyczni będą czerpać zarówno z tego rodzimego
źródła, jak i z arsenału kultury Zachodu, zadłużając się przede wszystkim u
poetów francuskiego symbolizmu.
Poeta współczesny świadom tak bogatej tradycji literackiej, jeśli
decyduje się napisać wiersz podejmujący zespół owych niezwykle popularnych i,
zdawałoby się, do cna wyeksploatowanych mitologicznych motywów, nie może nie
zdawać sobie sprawy z trudności zadania, przed jakim staje. Bywa, że ryzyko się
opłaca, czego świadectwo stanowi wiersz Narcissus
poeticus z tomu Wiersze [masowe] i
inne Krzysztofa Kuczkowskiego:
Na ganku chłopiec w sandałach z
niedbale
opuszczonymi kolanówkami, przy
ścieżce wbitej
aż po szopę w piaszczyste ciało
ogrodu zielone
włócznie narcyzów, dziadek Franek
cierpliwie
wykrawa robaki ze spadów klapsów i
koszteli,
wokół studni bukszpan
wieczniezielony, dalej
klatki po królikach, mieszkają w nich
sterty
butów, wołają jeść, ale jeszcze można
w nich
spryskiwać drzewa albo bielić wapnem
pnie śliw i
jabłoni, z tego miejsca nie widać
szosy z rzeźnikiem
herbu „Końska Mucha”, ani altany po
przeciwległej
stronie ogrodu, nie słychać też
hałaśliwego
Murzyna, psa sąsiadów, bańka ciszy
przepływa pomiędzy wysokopiennymi
krzakami
agrestu i rozłożystymi koszami
porzeczek białych
i czerwonych, omija rozpięte na
żerdziach
pomidory i odbija się od
pomarańczowych dyni,
teraz są jeszcze wielkości dziecięcej
piąstki,
jesienią, kiedy zaczną być podobne do
piłek
lekarskich i jak one ciężkie,
opuszczą grządki
jako ostatnie, wtedy też w różnych
częściach
ogrodu zapłoną małe ogniska ubrane w
siwe kołpaki
dymu, będą żółknąć zdjęcia, pękać
pnie drzew,
zapadną się szopa i altana, cynkowane
wiadro
utopi się w studni, zardzewiały sierp
spadnie
z gwoździa, zakryją go namioty
łopianów
i rabarbaru, będą umierać ogrodnicy —
dziadek,
ojciec, a ich synowie już nie będą
umieli odnaleźć
drogi do ogrodu, będą patrzeć tęsknie
na płoty
i na to co skrywają, w końcu ich oczy
przestaną
widzieć, język przestanie nazywać,
więc gdyby
nawet ujrzeli ten ogród, którego
przecież zobaczyć
nie mogą, pewnie nie rozpoznaliby ani
chłopca w sandałach, ani mężczyzny na
leżaku
z ostrym jak brzytwa kozikiem do
nacinania i
szczepienia gałązek, ani Staruszki,
pręgowanej
kotki, która nosiła na grzbiecie
wszystkie
odcienie brązów i późnej czerwieni,
nie będą umieli
napić się wody ze studni, w której za
Niemca
dziadek Franek utopił swoją szablę,
zresztą taka
woda wydobyta z ciemnego dna studni
już
nie mogłaby im smakować, zresztą tej
studni już
nie ma, a może nie ma i nieba, które
mogłoby się
odbijać w martwym oku wody. A co
jest?
Narcyz biały, drobny kwiatek, który
na północy
nazywają lilią zielonoświątkową, jego
zapach,
który jest istnieniem i język, który
sam sobie
wybiera usta, żeby przez nie mówić.
Pozornie prosta historia, podszyta nostalgią kolejna (ileż ich w liryce!)
opowieść o znikaniu ludzi i przedmiotów, o odmianie krajobrazów, o przemijaniu
postaci świata… Jakże obfity zestaw rekwizytów mających odmalować przed oczami
czytelnika idylliczny obraz utraconej przeszłości: ganek domu, szopa, ścieżka
biegnąca przez ogród, dawno zapomniane nazwy owoców grusz i jabłoni, bielone
wapnem pnie drzew, krzewy agrestu i porzeczek, gąszcze pomidorów i dynie. Owa
sielska sceneria tonie w gęstym świetle dojrzałego lata, z wolna chylącego się
ku jesieni, spowija ją milczenie znamionujące dosyt i uspokojenie. W tym
świecie harmonii i pełni wszystko jest na swoim miejscu, nawet wysłużone buty w
starych klatkach po królikach są tam, gdzie trzeba — choć „wołają jeść”, da się
w nich jeszcze wykonywać pospolite prace ogrodowe. Jesień przychodzi tu
niepostrzeżenie i jest naturalnym
dopełnieniem tamtej sytości, czasem zrozumiałego domykania się tego, co
niebawem, prawem odwiecznego obrotu rzeczy, ponownie się otworzy. Przez chwilę
jesteśmy tego pewni, ale oto — sceneria zmienia się jak w filmie, gdzie dzięki
szybkiemu montażowi jeden obraz zostaje nałożony na drugi — proces jesiennego
obumierania przybiera rozmiary bez mała apokaliptyczne. Żółkną nie tylko
liście, ale i fotografie, pękają pnie drzew, altana i szopa znikają pod
powierzchnią ziemi, a wszystko porasta krzewiąca się dziko roślinność. Ludzie
umierają, a ich potomkowie, zgubiwszy się w obcej przestrzeni, nie potrafią
odnaleźć powrotnej drogi do miejsca, które było centrum ich świata. Zresztą,
nie rozpoznają owego centrum, ich świadomość stopniowo obumiera, a zdolność
postrzegania i rozumienia ulega stępieniu.
Narcissus poeticus to także — a
nawet: przede wszystkim — precyzyjnie skomponowana wypowiedź programowa,
przemycająca pod przebraniem epickości najistotniejsze elementy właściwego
Kuczkowskiemu, unikalnego rozumienia roli poezji i poety w świecie
współczesnym. W tomie, który podzielony został na trzy części, zatytułowane
kolejno: Przed (1 wiersz), Pomiędzy (18 wierszy), Po (1 wiersz), od tego tekstu wszystko
się zaczyna, by na koniec w nim zyskać swoje zwieńczenie — bo Narcissus poeticus jest jak bujny ogród
dzieciństwa, skąd rozchodzą się wszystkie ścieżki ludzkiego życia, a każda z
nich, kiedy już przeprowadzi wędrowca przez siedem gór, siedem rzek i siedem
mórz, zawraca ku swojemu początkowi i na powrót wiedzie ku centrum.
Chłopiec na ganku
To jak obrazek ze starej fotografii. Drewniany dom z gankiem porośniętym
winną latoroślą. Chłopiec stoi oparty o jedną z kolumienek podtrzymujących
czerwony daszek ganku i patrzy na ogród. Jeszcze jest bezpieczny, nie wie, że
miejsce, gdzie stoi, to próg świata, że po jego przekroczeniu nic już nie
będzie takie jak dawniej. Na razie pozostaje mieszkańcem ogrodu, doświadcza
istnienia bezpośrednio, nie ogląda się wstecz ani nie próbuje rozszyfrować
skomplikowanych splotów przyszłości. Jest tu i teraz, liczy się dlań jedynie
to, co najbliższe, znane i udomowione. Ma komu ufać — ojciec i dziadek stanowią
dwa fundamenty jego kosmosu, to na nich wspiera się symetryczna i sensowna
konstrukcja życia. Uosabiają tradycję, stanowią rękojmię porządku,
przedustawnego ładu, który każe widzieć rzeczywistość jako domenę działania sił
przyjaznych człowiekowi, wspierających
go w jego działaniu dla dobra innych.
Malec w „niedbale opuszczonych kolanówkach” dotychczas nie próbował
owoców z Drzewa Wiadomości — „dziadek Franek cierpliwie wykrawa robaki ze
spadów klapsów i koszteli” — ale ów stan niewinności oznaczającej
nieświadomość, wiemy to dobrze, nie potrwa długo. Prawda dorosłości objawi się
chłopcu niespodziewanie, gdy jeszcze nie będzie gotów na jej przyjęcie, i
zagarnie go całego, przesłoni jego wzrok i przytępi słuch. Będzie szukał.
Będzie błądził. Tafla wody po wielekroć odbije jego oblicze, a on nie będzie
mógł go dotknąć.
Życie ma w Wierszach [masowych] i
innych przebieg procesualny, jest rozpięte między ogrodem dzieciństwa a
ogrodem późnej dojrzałości, który w niczym nie przypomina Edenu rozświetlonego
nadprzyrodzonym blaskiem. To ogród-świat późnej jesieni, nieodwołalnie
ustępującej miejsca zimie, z chłodem miesięcy długich niczym wieczność. Mowa o
nim w wierszu zamykającym tom, noszącym znamienny tytuł Śmierć Wielkie Małpy:
Liście jabłonek wirują
jak maleńkie
karuzele, liście orzecha
opadają pionowo.
Coraz ich więcej i
więcej. Wrony
uszyte z błyszczącej
podszewki lustrują
ogród. Nikogo nie
kochają,
nikogo nie szanują,
kraczą pięcioma
odcieniami granatu. Świat
jest pełen
neurotyków. Zamkniętych
na ogród.
Schodzący z ganku chłopiec musi wejść w tę obcą przestrzeń, gdzie
dominują barwy szara (pnie drzew), czarna i granatowa (upierzenie wron) oraz
ciemnobrązowa (liście orzecha), musi doświadczyć obumierania, bo śmierć jest „jądrem
mitu Narcyza”[3].
Narcyz nasz współczesny
Czy mamy powód, by wątpić w to, że inicjalny wiersz książki Krzysztofa
Kuczkowskiego stanowi przetworzenie Owidiuszowej historii, a jego korzenie
tkwią w starym micie o synu Kefisosa i Liriope? Myślę, że nie. Mimo że postać
młodzieńca zakochanego we własnym odbiciu nie pojawia się w całym tomie ani
raz, wystarczająco wiele elementów wiersza Narcissus
poeticus pasuje do mitologicznej układanki: 1. tytuł; 2. oczywiste
pokrewieństwo łączące jedną z jego końcowych fraz z finalnym dystychem
fragmentu trzeciej pieśni Przemian —
u Owidiusza: „nusquam corpus erat; croceum pro corpore florem / inveniunt
foliis medium cingentibus albis”, co w przekładzie filologicznym brzmiałoby
mniej więcej tak: „nikogo nie było; w miejsce ciała znajdują kwiat o
żółtym/złotym środku otoczonym białymi listkami”; u Kuczkowskiego: „studni już
nie ma, a może nie ma i nieba […] A co jest? Narcyz biały”; 3. przetworzenie
motywu wody-zwierciadła — w antycznym poemacie umierający młodzieniec po raz
ostatni spogląda „in undam” (w falę, wodę, strugę); w wierszu współczesnego
poety mowa o „martwym oku wody” — metafora ta bliższa jest może Owidiuszowemu
obrazowi Narcyza podziwiającego własne odbicie „in Stygia aqua” — w nurcie
Styksu, rzeki zmarłych.
Kim jest Narcyz z Wierszy
[masowych] i innych? Najprościej byłoby rzec: późnym wnukiem tamtego,
przedwcześnie postarzałym, o wiele bardziej doświadczonym, i jak tamten —
wpatrzonym w lustro wody. Ogląda w nim własną twarz, to jest twarz świata.
Za największe nieszczęście, jakie go spotkało, uznać wypada postępującą
ślepotę. Narcyz nie widzi, nie dostrzega, nie rozpoznaje. Jego oczy są jak oczy
kobiety-lalki z wiersza Barbie —
zamiast nich ma „srebrne kapsle”, „działa tylko na dotyk, nie reaguje na głos
ani podczerwień”. Odmienił się jego smak — nie wierzy, że „woda z ciemnego dnia
studni”, którą pili jego ojciec i dziadek, mogłaby ugasić jego pragnienie.
Wyschły dlań dawne źródła. Jego świat jest zaludniony przez fantomy; to, co
niegdyś stanowiło rękojmię istnienia, było elementem zakorzeniającym w
rzeczywistości, widzialnej i dotykalnej, posiadającej swój kształt, fakturę,
kontury, dziś znajduje się poza polem jego widzenia. Narcyz współczesny zbyt
długo wpatrywał się sam w siebie, by potrafił dostrzec własną ślepotę, dlatego
świat jego przeszłości utracił ontologiczne zakorzenienie: „studni już nie ma,
a może nie ma i nieba”. Jest jak człowiek, który „w południe [stąpa] po omacku,
jak niewidomy idzie w ciemności” (Pwt 28, 29).
W rajskim ogrodzie, o którym mówi Księga Genesis, Adam pozostawał u
siebie, a Bóg dał mu władzę nad innymi stworzeniami. Pierwszym atrybutem owej
władzy była możność nadania im imion: „Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta
lądowe i wszelkie ptaki podniebne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby
przekonać się jak on je nazwie” (Gen 2, 19). W Rzeczy o wolności słowa Norwid tak przedstawi (i zarazem
zinterpretuje) tę biblijną scenę:
Dziwnie wielki! Mojżesza stilus w jednym słowie,
Kreśli początek ludzkiej
założony mowie —
„Oto (mówi) Przedwieczny
przywiódł przed Człowieka:
Bydło, zwierzę i ptastwo
powietrzne… i czeka,
Aby
je wszystkie przezwał ICH imieniem własnym…
Nie można być — doprawdy
— kolosalniej jasnym…
Dwie albowiem przyczyny
tu w działanie wchodzą,
Słowa się po sprawdzenie odnoszą, gdy rodzą.
Swoją zaś ścisłość mierzą
natury obrazem:
Są z prawdy, ducha i są z
litery razem.[4]
W wierszu Narcissus poeticus
język ludzki jest martwy, „przestał nazywać”. Kuczkowski zna co prawda
najważniejsze hasło sztuki nowoczesnej: „wyrazić niewyrażalne”[5],
ale wie również, że przeświadczenie poetów o możności pochwycenia w sieć języka
tego, co niepochwytne, okazało się jednym z największych złudzeń literatury
przełomu XIX i XX wieku. Mimo to projekt, by tak rzec, tekstowo-światopoglądowy
autora Tlenu chętnie traktowałbym
jako wyraz kompromisu między świadomością modernistyczną a postmodernistyczną.
Kuczkowski zdaje sobie sprawę, że ucieczka w tył jest niemożliwa, a zarazem
wierzy w obecność źródłowego sensu. Perspektywa taka pozwala opisywać świat
współczesny jednocześnie z pozycji uczestnika i obserwatora, a diagnoza
sformułowana w Wierszach [masowych] i
innych okazuje się być zarazem sprawozdaniem z własnej choroby.
[1] Wszystkie
cytaty z Owidiusza za wydaniem: Publius Ovidius Naso, Przemiany, przeł. B. Kiciński, Warszawa 1933, s. 46–50. Pisownia
zmodernizowana.
[2] Obecność
tej figury w literaturze polskiego modernizmu przekonująco omawia Anna
Czabanowska-Wróbel w artykule Odbicia i
powtórzenia. Młodopolski „Traktat o Narcyzie”, w: Oblicza Narcyza: obecność autora w dziele, pod red. M.
Cieśli-Korytowskiej, I. Puchalskiej i M. Siwiec, Kraków 2008.
[3] Tamże,
s. 246.
[4] C.
Norwid, Pisma wszystkie, zebrał,
tekst ustalił, wstępem i uwagami krytycznymi opatrzył J. W. Gomulicki, t. 3, s.
573–574.
[5] I.
Matuszewski, Słowacki i nowa sztuka
(modernizm). Twórczość Słowackiego w świetle poglądów estetyki nowoczesnej.
Studium krytyczno-porównawcze, wyd. IV, oprac. i wstęp S. Sandler, Warszawa
1965, s. 142.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz