wtorek, 31 sierpnia 2010

Czytając Mertona (1)


W trakcie lektury Siedmiopiętrowej góry pomyślałem, że warto by wypisywać najistotniejsze fragmenty autobiografii Thomasa Mertona oraz - na własny użytek (jak szybko mijają poruszenia wywoływane w nas przez książki!) - ocalić choćby strzępki refleksji rodzącej się przy czytaniu. Niewykluczone, że "wyimki z Mertona" złożą się na więcej niż jeden post w ramach niniejszego bloga. Byłbym szczęśliwy, gdyby myśli amerykańskiego trapisty przemówiły także do Państwa.

Refleksja pierwsza. Zapytałem kiedyś, podczas zajęć z literatury romantyzmu, kto wierzy w życie wieczne. Grupa studentów liczyła osiemnaście osób i, o ile dobrze pamiętam, sześć z nich wyciągnęło ręce. Potraktowałem to jako potwierdzenie intuicji, która w mieście takim jak Łódź zmienia się niemal w pewność: nie będzie lepiej, nasz świat (myślę o Europie - w Ameryce wciąż jest, mimo wszystko, inaczej) to świat całkowicie i definitywnie postchrześcijański. Jak rozumiem powyższe stwierdzenie? Nie chodzi mi jedynie o obumieranie pewnej rzeczywistości symbolicznej wpisanej w miasto (kościoły, kaplice, krzyże przydrożne) i niekiedy wchodzącej w jego tkankę (procesje, drogi krzyżowe). Obumieranie, czyli  - dokonujące się w świadomości ludzkiej - tracenie przez tę rzeczywistość wymiaru ponadnaturalnego, zmienianie się uświęconych rytuałów w puste formuły, na które patrzy się ze zdziwieniem i pewnym rodzajem zażenowania. Chodzi mi przede wszystkim o ogarniającą społeczeństwo, w jego bezkształtnej i kolorowej masie, obojętność na sferę religii i, co znacznie ważniejsze, na problem wiary. Odnoszę wrażenie, być może całkiem mylne, że młodych ludzi, z którymi rozmawiam o literaturze, odpowiedź na pytanie o głębinowy sens tego, w czym uczestniczą, zupełnie nie interesuje. Sądzę, że w ich przekonaniu sens ów wpisany jest w samo dzianie się, stanowi element jego struktury, dzięki czemu staje się oczywisty samo przez się i, broń Boże, nie należy o niego pytać. 
Wszystko, co pisze Merton, każe zastanowić się nad tymi mechanizmami współczesności, które coraz mocniej spychają Europę (i w pewnym sensie - każdego z nas), z pozycji, które zajęła przed wiekami i na których przez wieki trwała. W człowieku pragnącym wiary lektura Siedmiopiętrowej góry  wywołuje  zawstydzenie, stając się dlań źródłem psychicznego dyskomfortu, objawiając mu jego własne, głęboko ukryte   tęsknoty i, nie wstydzę się użyć tego określenia: obnażając jego duchowe rany. Zarazem daje jednak  sposobność spotkania z kimś tak wewnętrznie uporządkowanym, zdolnym do elementarnej radości i pokornym, że - nieoczekiwanie - czynność czytania okazuje się równoznaczna ze zgodą na przynaglenie do podążania po jego śladach. A także po śladach Osoby, która idzie przed nim.

***

Wyimki z Siedmiopiętrowej góry Thomasa Mertona, 
przeł. Maria Morstin-Górska, wyd. poprawione i uzupełnione (fragmenty tekstu pominięte w pierwszym wydaniu tłum. M. Maciołek), Poznań [2010]

"Z natury wolny, stworzony na obraz Boga, byłem jednak więźniem własnej gwałtowności i własnego egoizmu na podobieństwo świata, w którym się urodziłem. Był on istotnie obrazem piekła, pełen ludzi takich jak ja, kochających Boga, a jednocześnie Go nienawidzących; stworzonych do Jego miłości, a zamiast niej żyjących w lęku i beznadziejnych, sprzecznych z sobą pragnieniach." (s. 7)

"Rzetelność prawdziwego artysty wznosi go ponad poziom świata, nie uwalniając go od niego." (tamże; podkreślenie moje - P.D.)

"Jeden z tych klasztorów w jakieś dwadzieścia lat później przepłynął ze mną Atlantyk i stanął w wygodnym dla mnie pobliżu, w czasie kiedy najbardziej trzeba mi było przekonać się, jak taki klasztor wygląda i w jakiego rodzaju miejscu człowiek ma przebywać, jeśli chce żyć zgodnie ze swoją rozumną naturą, a nie jak zbłąkany pies." (s. 11)

[Merton o swoim młodszym bracie:]
"Gdy teraz myślę o tym okresie mojego dzieciństwa, taki obraz staje mi przed oczami; mały, pięcioletni bąk w krótkich spodenkach i skórzanej kurteczce stoi zatroskany ze zwieszonymi po bokach rękami zupełnie nieruchomo na polu, mniej więcej sto jardów od grupy sumaków, wśród których zbudowaliśmy naszą chatkę. Patrzy ku nam wzrokiem pełnym żalu i oburzenia, smutny i obrażony, boi się jednak podejść z powodu grożących mu od nas kamieni. Mimo to nie odchodzi do domu. Wołamy do niego, żeby sobie poszedł, rzucamy w jego kierunku jeszcze kilka kamieni - on jednak nie odchodzi. Mówimy mu, żeby poszedł się bawić się gdzie indziej - on nie rusza się z miejsca.
Stoi wciąż, nie szlochając ani prosząc - tylko gniewny, nieszczęśliwy, obrażony i niewypowiedzianie smutny. Jest zafascynowany tym, co my robimy, gdyż właśnie przybijamy gonty na dachu naszej chatki. Jego szalone pragnienie, żeby być i pracować z nami, nie pozwala mu odejść. Prawo wyryte w jego naturze mówi mu, że powinien być ze swoim starszym bratem i robić to, co i on - nie może więc pojąć, dlaczego to prawo miłości jest w jego wypadku tak brutalnie i niesprawiedliwie pogwałcone.
Powtarzało się to niejednokrotnie. W pewnym znaczeniu ta ponura sytuacja jest wzorem i prototypem wszelkiego grzechu: dobrowolną i wyraźną wolą odrzucenia od siebie bezinteresownej miłości jedynie z tej czysto samolubnej przyczyny, że ona nam jest niepożądana. My chcemy się od niej oddzielić. Odrzucamy ją bezwzględnie i całkowicie, i nie chcemy jej uznać po prostu dlatego, że nam nie odpowiada być tak kochanym. Może działa tu utajony motyw - ta bezinteresowna miłość przypomina nam, że my wszyscy, aby w ogóle móc żyć, potrzebujemy przywiązania innych ludzi i jesteśmy od ich życzliwości zależni. Odsuwamy się więc od społeczeństwa i odpychamy od siebie miłość, ponieważ - według naszej zdeprawowanej wyobraźni - ukrywa się w niej rodzaj upokorzenia." (s. 29-30)

"Szatan nie jest głupcem. Może doprowadzić ludzi do takich uczuć wobec nieba, jakie powinni mieć wobec piekła. Może wzbudzić w nich taką obawę łaski, jakiej wcale nie odczuwają wobec grzechu. A dokonuje tego nie światłem, lecz ciemnością, nie tym, co rzeczywiste, ale cieniem, nie jasnością i treścią, ale marzeniami i tworami psychozy. A ludzie wykazują taką słabość intelektualną, że lada zimny deszcz wystarcza, aby przeszkodzić im w znalezieniu prawdy o jakiej bądź sprawie." (s. 33) 



PYTANIE DO CZYTELNIKÓW:
Czy sądzicie Państwo, że autorzy tacy jak Merton są nam jeszcze "na coś" potrzebni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz