wtorek, 27 maja 2025

Rozmowa z Josefem Zumrem o Hrabalu i praskiej Libni


Josef Zumr prezentuje książkę z dedykacją Hrabala, maj 2023 roku [fot. P. Dakowicz]

 

PIĘKNA EPOKA

Z Josefem Zumrem o Hrabalu i „libeńskich sympozjach” rozmawiają Przemysław Dakowicz i Miloš Doležal

 

Przemysław Dakowicz: Proszę pozwolić, panie profesorze, że zaczniemy od historii, którą pana żona opowiedziała w książce przygotowanej przez przyjaciół Hrabala na jego 75. urodziny[1]. Opowieść dotyczy pańskiego ojca. O ile się nie mylę, dorastał pan w Taborze, mieście oddalonym o przeszło siedemdziesiąt kilometrów od Pragi.

Josef Zumr: Owszem, mieszkałem tam od dziesiątego roku życia.

PD: W tekście Libeńskie sympozja pani Jiřina Zumrová wspomina o wydarzeniu z czasów II wojny światowej. W okolicy wsi Tučapy pod Taborem zestrzelono samolot. Opowiadał pan o tym Hrabalowi przy jakiejś okazji. Jak to było?

JZ: Długo jeszcze mieliśmy jakieś rzeczy, które ojciec wymontował z tego niemieckiego samolotu. Zestrzelili go Amerykanie. No i oczywiście zanim służby wrak odnalazły, zrobili to ludzie z okolicy i co się dało odkręcić czy wyrwać, odkręcili i wyrwali.

PD: Pan o tym Hrabalowi opowiedział i on to później wykorzystał w Pociągach pod specjalnym nadzorem. Od pierwszej strony, od drugiego akapitu mamy przetworzenie tamtej opowieści. Oto niewielki fragment: „Wydeptaną w śniegu ścieżką, która prowadziła już do tych czarnych szczątków, szedł mój ojciec, niósł jakiś srebrny instrument muzyczny i uśmiechając się, potrząsał srebrnymi kiszeczkami – jakimiś rurkami. Tak, były to rurki z samolotu, przewody, którymi płynęła benzyna. Dopiero wieczorem w domu zrozumiałem, dlaczego tatuś tak bardzo cieszył się z tej zdobyczy. Pociął je na równe kawałki, wyczyścił, po czym obok tych sześćdziesięciu lśniących rurek położył swój wieczny ołówek z wysuwanym grafitem”[2].

JZ: Mój tata był majsterkowiczem amatorem. Odkręcił czy odciął ze strąconego samolotu takie aluminiowe rurki, od benzyny lub od czegoś podobnego, i przyniósł je do domu, a ja zrobiłem z nich czterobarwną kredkę, w której dało się wymieniać rysiki. Słowem – została nam pamiątka. Hrabalowi bardzo się to podobało, pożyczał sobie ode mnie tę kredkę, traktował ją jako coś w rodzaju wojennego suweniru.

PD: Hrabal przeprowadził się do praskiej dzielnicy Libeň w październiku 1950 roku. Trzy lata wcześniej pan zdał maturę i zapisał się na studia. Jak każdy, kto poruszał się po centrum Pragi, widział pan, na początku roku 1948, tak zwany Zwycięski Luty, przejęcie władzy przez czechosłowackich komunistów.

JZ: No tak, jesienią 1947 roku zacząłem studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Karola.

niedziela, 25 maja 2025

Czeska poezja i rozmowa o Hrabalu w „Tyglu Kultury”

 

W „wyszehradzkim” numerze „Tygla Kultury” wiersze Miloša Doležala w przekładzie P. Dakowicza oraz rozmowa z prof. Josefem Zumrem o Bohumilu Hrabalu. Łódzkie pismo można kupić TUTAJ.

 
















wtorek, 13 maja 2025

Bohumil HRABAL: Wesołego Alleluja

 

fot. Hana Hamplová
 


Droga Kwiecieńko,

we wtorek U Tygra było nazbyt, stanowczo nazbyt wesoło. Złota Praga nareszcie przyniosła kalendarz, na którym jest Plac Wacława, jakby go namalował secesyjny malarz, przed hotelem Europa jest kareta i na niej cała ta Złota Praga w kostiumach z epoki, jest tam o kulach również autor plakatu, jest tam także Mládek w meloniku, ja zaś, że byłem w szpitalu na oddziale połamanych serc, jestem całkiem na dole z uniesionym kapeluszem i szalem, [przeniesiony] z fotografii z zeszłorocznego kalendarza, a tam pod napisem HOTEL EUROPA ciągnie się na dole złoty napis… «Złota Praga wychodzi z Europy»… praska ironia, podczas gdy Václav Havel uzyskuje wejście do Europy, Złota Praga z niej wychodzi... i ostatecznie napisałem pod swoją fotografią... «i powraca raz jeszcze do Gogola i Jesienina, i Chagalla»… i tak jestem wszystkim pognębiony, że Gogol i Jesienin są moim ocaleniem, opuszczam Europę i odnajduję w Jesieninie to coś podstawowego, poetyckiego, lirycznie poetycznego i tragicznego, że sztuka naprawdę jest starą świnią, która pożera swoje młode… tak to ma być, osobiste doświadczenie, przeżycie i w pewnym sensie także odwaga poświęcenia samego siebie tak jak mój Jesienin. Jestem na dnie swoich sił, piję więcej niż powinienem, doświadczam sytuacji delirycznych i boję się ludzi…

U Tygra było wesoło, nazbyt wesoło, rozdawałem przyjaciołom Podziemne rzeczki, które mi zostały, a przede wszystkim kalendarze o tym, jak Złota Praga opuszcza Europę… i wszyscy się darli, i wszyscy palili cygara, aż mi było niedobrze, i właściwie w ten sposób Wielki Czwartek przesunąłem na wtorek, i przyszedł do mnie przyjaciel z «Tvorby», Pavelka, i rozdawał ostatni numer z Wieżami rażonymi piorunem… także i ja rozdawałem siebie samego, nie żebym sam siebie łamał, bo obnażyłem się raczej w tym eseju, stanowczo za bardzo, w zasadzie jest to mój testament… i stół pełen mych przyjaciół, moich uczniów, gardłował i krzyczał, i każdy palił cygaro, no więc siadłem przy ubikacji i stamtąd miałem widok na kuchnię i na toaletę, młode kobiety przechodziły zawstydzone i skrępowane, a przez drzwi otwarte na korytarz dostawało się tu świeże powietrze…

A w Wielką Środę pojechałem do Kerska, karmiłem moje dzieci, łamałem i rozdawałem grillowanego kurczaka, potem nalałem mleko i łamałem dwie bułki, a kiedy klęczałem, ze stołu głaskał mnie łapką ten mój kociak z białymi skarpeteczkami i białą koszulką, a gdy uniosłem głowę dawał mi buziaczki… nazywa się Szczęściątko i jest moim szczęściem, inny kot mi całusa nie da… Później znowu pojechałem do Pragi i U Tygra środa naprawdę była szkaradna, był tu Amerykanin, który się opił i wciąż się przechwalał, był to Czech, ale czuł się Amerykaninem, i nikogo nie dopuścił do słowa, i sam się sobą zachwycał, i starzy sztamgaści byli zdumieni tą amerykańsko-czeską chełpliwością i bezczelnością, i bez ustanku krzyczał, że ściska Reagana, bo pokonał Moskwę i uczynił go wolnym, że w końcu może wrócić do Domu… krzyczał jestem w Domu! a ja wstydziłem się za niego, niczego tak absurdalnego jeszcze nie widziałem ani nie słyszałem, prosiłem głównego kelnera, aby skoczył za róg na ulicę Bartolomějską i podpisawszy się moim nazwiskiem wypożyczył służbowy pistolet z ostrymi nabojami, że go za chwilę oddam… ale nie pomogło to, bo ten Czecho-Amerykanin był u siebie i dalej wykrzykiwał, jak to Amerykanie pokonali Moskwę, że jest u siebie… wreszcie mu powiedziałem, że tylko jednej rzeczy sobie życzę, żeby go na Karlínie, gdzie teraz mieszka, zabili… ale i to było mało na jego chamstwo… no więc powiedziałem mu… że kiedykolwiek wejdzie do Tygra, ja wyjdę, że nie potrafi się zachować, że zamordował swoim pieprzeniem nasz stół, nasze towarzystwo, że jest aspołeczny… no to się podniósł… miał skórzaną amerykańską kurtkę upstrzoną gwiazdami i amerykańskimi orłami… odszedł jak Judasz, zataczał się… i zrobiło się cicho, i stół sztamgastów odetchnął z ulgą… tłukło mi się serce i był piękny początek czasu wielkanocnego…

Jakże cicho wrócił z emigracji Jarda Hutka, powrócił na ulicę Neklana, nieśmiało zaszedł do gospody, a tam przy stole siedzieli sąsiedzi i grali w karty całkiem tak, jak w nie grali przed laty, gdy Jarda wyjeżdżał do Holandii… Jarda ich pozdrowił a karciarze odpowiedzieli mu «Ahoj, Jardo»… I dalej grali w karty…

Jakże cicho po dwudziestu latach emigracji wrócił na plac Dimitrova pewien mieszkaniec Holešovic... wszedł do fryzjera, cicho się przywitał, a stary fryzjer powiada... «Będzie jak zawsze, prawda... kanadyjski trawnik, nie?»... i porozumiewawczo zamrugał oczami i szczęknął nożyczkami...

W Wielki Czwartek, w dzień moich urodzin, powoli wszedłem na Bulovkę, a pani ordynator skontrolowała mi serce i ciśnienie, no i… wszystko było OK, rozdałem doktorom Podziemne rzeczki… a potem z racji tych moich urodzin zjadłem obiad na Ládví, następnie zjechałem na plac Štrosmajera, kupiłem „Tvorbę” i pojechałem do domu, zdjąłem ubranie i położyłem się, koło piątej wstałem i wsiadłem w autobus, potem przesiadłem się na tramwaj i pojechałem na dół, do Kocoura, usiadłem przy drzwiach, może będę miał szczęście i przyjdzie Kosík albo Pecka? […]

 

z języka czeskiego przełożył Przemysław Dakowicz

 

Cały tekst w aktualnym numerze dwumiesięcznika literackiego „Topos”, poświęconym Bohumilowi Hrabalowi (2025, nr 1–2) - do nabycia w EMPiKach i TUTAJ.

 

środa, 7 maja 2025

O Bohumilu Hrabalu – rozmowa z Václavem Kadlecem

 


 

Przemysław Dakowicz: Jak wyglądał tamten dzień wiosną 1986 roku, gdy po raz pierwszy chwycił pan za klamkę u tamtej furtki w Kersku i po raz pierwszy wszedł na działkę numer 274? Doszło wówczas do kluczowego spotkania, do rozstrzygającej rozmowy – rozstrzygającej przede wszystkim dla pana, ale myślę, że również dla Bohumila Hrabala. Kiedy dokładnie to było – w marcu, kwietniu czy w maju? Był pan sam czy ktoś panu towarzyszył? Jaka była pogoda? Jak wyglądała okolica i jak pana przywitał pisarz? Jestem ciekaw każdego szczegółu.

 

Václav Kadlec: Nie przeceniałbym pamięci starca! Było to najprawdopodobniej w końcu marca 1986, chyba w jakimś związku z urodzinami Hrabala. Jechał tam przede wszystkim mój przyjaciel Jura Charvát, członek Jonáš Klubu (Klub Przyjaciół Teatru Semafor), który to klub pewnego razu zaprosił pana Hrabala na wieczór autorski. Tamto spotkanie było bardzo ciekawe, dołączyłem więc do Jury – chciałem poznać autora osobiście. Jaka była pogoda, naprawdę nie wiem. Otoczenie? Jak to w Kersku – domy i drzewa. Hrabal przywitał nas swoim zwykłym sposobem – przestraszył się i uciekł w las. Poszliśmy za nim i udawaliśmy, że zbieramy grzyby. To mu się spodobało, uspokoił się i zaczął nam opowiadać, jak w okolicznych lasach profesor Smotlacha przeprowadzał eksperymenty mykologiczne. Powiedzieliśmy mu, że przepisujemy sobie jego książki oraz że mielibyśmy możliwość wykonania kserokopii. Potem pan Hrabal zawiózł nas autem do Pragi. Umówiliśmy się, że kiedyś znowu przyjedziemy, żeby obejrzeć teksty, i może coś sobie pożyczymy.

 

PD: Lubił pan jego książki? Znał pan wszystko, co wcześniej opublikował?

 

VK: Dużo czytałem, ale widziałem Hrabala jako jeden z elementów całej ówczesnej czeskiej literatury (Kundera, Škvorecký, Suchý, Vyskočil, Havel...). Na pewno nie znałem całego Hrabala.