niedziela, 16 kwietnia 2023

PRAGA, MIEJSCA POSTOJÓW: U Zlatého tygra - najpierwsza z czeskich gospód

 [źródło tekstu: "Topos" 2023, nr 1-2 (numer poświęcony Pradze)]

 


U Zlatého tygra

ul. Husova 228/17, Staré Město, Praha 1         Plus Code: 3CP9+86, Praha

 

Tylko w gospodzie Pod Złotym Tygrysem [U Zlatého tygra] można na przestrzeni kilkudziesięciu godzin spotkać ludzi z dwóch różnych stron świata i, jak mogłoby się wydawać, z dwóch odmiennych kręgów kulturowych, którzy zachowują się niemal identycznie (i wcale nie mam tu na myśli mało skomplikowanej procedury konsumowania czeskiego piwa): pilnie obserwują otoczenie, zarazem zaś (to paradoks) wzrok mają zamglony, jakby patrzyli raczej do wewnątrz, jakby w sobie samych się rozglądali, z samymi sobą prowadzili dialog; jedną ręką z zapałem gryzmolą coś w rozłożonym na knajpianym stole zeszycie, drugą podnoszą do ust szklany kufel wypełniony najlepszym na świecie złocistym pilzneńskim. Sposobność obserwowania owych dziwacznych, we własnych myślach pogrążonych osobników trafiła mi się w minionym roku, gdy przez kilka dni, wieczór w wieczór, siadywałem przy jednym ze stołów w ciasnym lokalu przy ulicy Husa, aż wreszcie, w dzień odjazdu – niemal ćwierć wieku po mojej pierwszej tu wizycie – barman wskazał mi miejsce u stołu sztamgastów, jakby błogosławił temu dwudziestokilkuletniemu pielgrzymowaniu do Tygra. Powód moich pielgrzymek był zawsze ten sam, co w przypadku pochylonych nad notatnikami Francuza-diarysty i Araba-poety (bo ich to obserwowałem, im – niby to przez przypadek, bez intencji poznawczej – zaglądałem w bruliony). Bohumil Hrabal. 

 

 

Fotografię pisarza, idącego o lasce między stolikami ukochanej knajpy, ujrzałem w jednym z naszych kulturalnych pism w środku zimy roku 1997, tuż po jego samobójczej śmierci, którą nad Wełtawą i nad Wisłą zgodnie przedstawiano wówczas jako nieszczęśliwy wypadek („karmił ptaki i wypadł przez szpitalne okno”). Ale o Tygrze słyszałem i czytałem wcześniej i kiedy w 1998 roku z moją przyszłą żoną pojechaliśmy do Pragi po raz pierwszy, nie mogliśmy nie zajrzeć do tego owianego legendą przybytku ludzkich radości i smutków. Było już jednak za późno – Hrabal odszedł. A może dopiero teraz, gdy mit ostatecznie odłączał się od mitotwórcy i zaczynał żyć własnym życiem, miłośnik tego pisarstwa mógł się bezpieczne zbliżyć do miejsc związanych z bohaterem własnej wyobraźni? 

 


Gospoda U Zlatého tygra stała się scenerią Hrabalowskich opowieści na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, gdy Czechosłowacja zrywała z komunizmem, a następnie dzieliła się na dwa odrębne państwa. Twórczość z tego okresu znawcy dzieła Bohumila Hrabala określają jako „literacką żurnalistykę – ma ona bowiem wyraźny „nerw publicystyczny i autobiograficzny. Dwie są bohaterki tej prozy: starość pisarza i gwałtownie przyśpieszająca historia. W Czechach polityka od dawna zwykła schodzić do piwnic (czeski rzeczownik pivnice, oznaczający piwiarnię, bliski jest pierwotnemu sensowi brzmiącego niemal identycznie rzeczownika polskiego). I właśnie tak to wygląda u autora Postrzyżyn – gospoda jest schronem, miejscem bezpiecznym, miejscem spotkania, kulturo- i dialogotwórczym locus communis, w pewnym stopniu (za sprawą specyficznego knajpianego „izolacjonizmu, który pozwala zapomnieć o groźnym świecie na zewnątrz) staje się także ­u-topos, nie-miejscem, przestrzenią poza aktualną polityczną mapą świata. Polityka jest tutaj rozbierana na czynniki pierwsze i sprowadzana ad absurdum, stając się przedmiotem psycho- i socjologicznej neutralizacji. Tyle tylko, że w piwnicy i w gospodzie nie sposób zamieszkać – wcześniej czy później trzeba je opuścić i „wrócić do rzeczywistości. A świat jest dosłownie tuż za progiem, jak w Publicznym samobójstwie, pierwszym ze słynnych „listów do Kwiecieńki, w którym mowa o demonstracjach przetaczających się przez Pragę dwie dekady po zbrojnej interwencji wojsk Układu Warszawskiego:


Dwudziestego pierwszego sierpnia siedziałem w „Tygrysie“ z panem Hüblem, schroniliśmy się tam jak w kościele w dawnych czasach, bo w kościele nikt nie mógł być zabity, a w gospodzie nikt nie powinien być uwięziony, chwilami wychodziłem na dwór, obok „Tygrysa“ przebiegło około stu młodych ludzi klaszcząc w dłonie, pan Hübl palił ten swój łańcuch papierosów i był nieszczęśliwy, drżał, że powinni go zamknąć, ale nie zamknęli, wobec czego siedział i pił, i straszliwie palił, ja siedziałem naprzeciwko niego i czytałem, słyszałem jego serce, jego myśli – może myślał tak samo jak ja, że chyba naprawdę byłoby lepiej, gdybyśmy zdechli, bo jak na nas za dużo tego dobrego... I nagle pan Hübl, daleki teść zmarłego pana Maryski, uśmiechnął się, odłożył umieranie i powiedział:

– Przyjdzie pan tu jutro na piwo? Co pan na to, gołąbku?[1]

 Hrabal i Hübl rozmawiają, stojąc przed kamienicą postawioną w XII wieku. Gdy przebudowywano ją pięćset czy sześćset lat później, nad kamiennym portalem, pod którym trzeba przejść, by dostać się do „piwnicy, umieszczono płaskorzeźbę przedstawiającą złotego tygrysa. Jak pisze Tomáš Mazal, zwierzę „kroczy w inny sposób niż drapieżne koty, układ jego kończyn przywodzi [...] na myśl chód stępaka”[2]. Gdyby w sierpniu 1989 roku pisarz i jego rozmówca znali przyszłość, mogliby ową hybrydę tygrysa i konia potraktować jako znak/zapowiedź nieodległej przyszłości – oto krwiożercza historia daje się ułagodzić i ucywilizować, staje się przewidywalna; odtąd drapieżnikiem można powodować, niby wierzchowcem czy zwierzęciem pociągowym.

 


Owo obłaskawianie dziejów odbywa się (jest odgrywane) wprost na „scenie” gospody, przy udziale publiczności – w styczniu 1994 roku, podczas wizyty amerykańskiego prezydenta w Pradze, U Zlatého tygra zjawiają się Václav Havel i Bill Clinton. Wypijają piwo, zjadają kotleta z kapustą i przez chwilę rozmawiają z Bohumilem Hrabalem. W tle pertraktacje między Zachodem a Wschodem, których przedmiotem są przyszłość Europy Środkowej i tak zwane Partnerstwo dla Pokoju, czyli wstęp do rozszerzenia NATO – z Pragi Clinton leci wprost do Moskwy, gdzie ma się spotkać z Borysem Jelcynem.

Pod Złotym Tygrysem „wielka” historia na chwilę spotyka się z historią „małą”, sztuka i etyka wdają się w dialog z polityką, pisarz rozmawia z możnymi tego świata. To jedno z głównych źródeł legendy, która wciąż każe ludziom przybywającym do Pragi wypytywać o ulicę Jana Husa. Przestępując próg gospody, niektórzy z nich przenoszą się również do świata sportretowanego na kartach Wesel w domu, Zbyt głośnej samotności, Obsługiwałem angielskiego króla. To pamięć kulturowa sprawia, że na wszystko spoglądają zamglonymi, zwróconym do wewnątrz oczyma, że zamiast mówić do sąsiadów, wertują książki i z uporem godnym lepszej sprawy zapisują własne myśli w notesach. 

 


Heraklit miał powiedzieć: „Do tej samej rzeki wchodzimy i nie wchodzimy, jesteśmy i nie jesteśmy”, w słowach tych zawarł paradoks trwania, które jest zarazem przemijaniem. Wstępując do Złotego Tygrysa, wchodzimy i nie wchodzimy do tej samej (i nie tej samej) spienionej rzeki, w której przeglądał się Bohumil Hrabal. Zresztą, nie tylko on. Do bywalców i gości lokalu przy dzisiejszej ulicy Husa (dawniej Dominikańskiej) mieszczącego się w tych samych pomieszczeniach, w których działa gospoda U Zlatého tygra, zaliczały się postaci tak istotne dla czeskiej kultury jak romantyczny poeta Karel Hynek Mácha, dramaturg Josef Kajetán Tyl, któremu Czesi zawdzięczają słowa własnego hymnu, czy historyk František Palacký.

Złoty Tygrys to „tyrańsko głośna knajpa”[3], bo poza oszalałymi miłośnikami literatury zaglądają tu również zwykli prażanie oraz przybysze z rozmaitych miast i miasteczek Czech i Moraw. Mówi się tu, rozmawia, dyskutuje, replikuje, wygłasza monologi i tyrady, pokrzykuje, wrzeszczy i ryczy. Potoki słów przerywane bywają gwałtownymi wybuchami śmiechu. 

 


Ja zaś, jedyny polski sztamgast w gospodzie U Zlatého tygra, zachodzę tu każdego wieczora, który dane jest mi spędzić w Pradze. Barman leje piwo ze stalowych kranów, za nim ściana pełna kufli, które podzwaniają, gdy je zdejmuje po trzy, po cztery. Kelner roznosi je między stołami i stawia na blatach, a śnieżnobiała piana przelewa się przez krawędzie, by osiąść na biało-żółto-czarnych papierowych podstawkach z tygrysim emblematem. Jeśli moi przypadkowi współstołownicy chętni są do rozmowy, cały wieczór pochłania nam dialog, coraz bardziej żywiołowy – nie siedzimy tu przecież o suchym gardle. Kiedy indziej, gdy sąsiedzi zajęci są sobą i nieskorzy do pogaduszek z nieznajomymi, trwam w wewnętrznej ciszy. (To moja praska głośna samotność.) I obserwuję. I wsłuchuję się w potężny, wypełniający głowę „tyrański” szum, który jest jak huk wielkiej rzeki przelewającej się przez kamienne progi.

Jego wspomnienie wiozę ze sobą do domu, do Polski, do Łodzi – tam, gdzie do spotkań i rozmów trzeba mieć zawsze specjalną okazję, gdzie ludzkie rzeki płyną, niestety, nieco ciszej.

 




[1] B. Hrabal, Publiczne samobójstwo, w: Listy do Kwiecieńki, przeł. A. Czcibor-Piotrowski, Czytelnik, Warszawa 2002, s. 55–56.

[2] T. Mazal, Praga z Hrabalem oraz podróż śladami pisarza po Czechach i Morawach, przeł. J. Pacześniak, Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2014, s. 282.

[3] B. Hrabal, Kim jestem, przeł. A. S. Jagodziński, CIS – Marabut, Warszawa – Gdańsk 1994, s. 13.

 

 


fotografie © Przemysław Dakowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz