[artykuł z cyklu Afazja polska]
W sierpniu 1939 roku profesor Hugo Steinhaus,
współtwórca „lwowskiej szkoły matematycznej”, wypoczywał w Jaremczu nad Prutem.
W pierwszej połowie września przeniósł się do pensjonatu państwa Kossaków w
Tatarowie. Nie śpieszył się z powrotem do Lwowa, spodziewał się bowiem, że
miasto będzie bombardowane. Przez moment rozważał z rodziną emigrację,
ostatecznie jednak zdecydował się pozostać w kraju. „Wszystko szło na Węgry —
wspominał. — Widziałem żołnierzy jadących na tankach, którzy klęli na wszystko,
że tanków nie oddadzą Węgrom. Słyszałem po lasach strzały samobójcze tych,
którzy nie mogli przeboleć klęski. Oficerowie jechali często z żonami w autach,
nieraz wieźli ze sobą futra, dywany, nawet palmy, nawet kanarki. Patrzano na
nich z oburzeniem. Ale zwykli żołnierze i podoficerowie żałowali tylko jednego:
że już nie mogą się bić. Byli jak grenadierzy z pieśni Heinego. Moralna ich
postawa wywoływała mój podziw”.
Świat na opak
Przywołuję pamiętnikarskie zapiski wybitnego
matematyka, miał on bowiem niezwykły dar łączenia spostrzegawczości, uwagi dla
niepozornego, acz znaczącego szczegółu, z umiejętnością syntetyzowania — drobne
fakty nawzajem się tu oświetlają, objaśniają i uzupełniają, tworząc konstrukcję
logiczną i przejrzystą. Kapitalny (i w najwyższym stopniu przygnębiający) jest
u Steinhausa opis pierwszych dni po klęsce wrześniowej — ujęta w kilku zaledwie akapitach relacja z
przejmowania funkcji dotychczasowych struktur państwowych przez samozwańcze
komitety ukraińskie, żydowskie i sowieckie. Czytelnik współczesny zostaje
przeniesiony w samo centrum rzeczywistości labilnej, pozbawionej wyraźnych
konturów, bez mała karnawałowej (z właściwym dla karnawału zaburzeniem
hierarchii, odwróceniem obowiązującego porządku świata).
Po pierwsze więc — oddziały sowieckie nie
śpieszą się, czynią wszystko co możliwe, by nie doszło do bezpośredniego
kontaktu między nimi a oddziałami polskimi zdążającymi ku granicy. Po wtóre —
kiedy znikają ostatni polscy policjanci, chłopi przywdziewają stroje w
narodowych barwach ukraińskich. Po trzecie — uboga ludność żydowska opanowuje
siedzibę gminy i wywiesiwszy czerwoną flagę okupuje budynek. Trwa walka o to,
do kogo będzie odtąd należeć władza. Gdy w szabas Żydzi pozostawiają budynek
bez eskorty, natychmiast zajmują go „chłopi ruscy”. „Siedzieli tam na stołach i
ławach; cóż kiedy nie umieli »urzędować«. Wobec tego dopuścili kilku Żydów na
»urzędników«. Z Kołomyi przyjechał jakiś działacz wojskowy, [...] w imieniu
Sowietów kazał zdjąć barwy ukraińskie”. Któregoś z żydowskich zwolenników
komunizmu, w II Rzeczypospolitej przez kilka lat więzionego za działalność
agenturalną na rzecz obcego państwa, Steinhaus charakteryzuje z właściwą sobie
dobrotliwą ironią: „Jeden z nich, nędzarz, z zawodu przyszczypkarz (bo trudno
go było nazwać szewcem), [...] zawołał na zebraniu: »Ja dziesięć lat czekałem
na ten dzień«. [...] Nasz przyszczypkarz odwiedził nas parę razy, z karabinem
na ramieniu i czerwoną opaską. Kazał nam oddać broń”.
We wrześniu 1939 pobocza dróg wiodących na
południe, ku granicom z Węgrami i Rumunią, przypominają brzeg rzeki po
opadnięciu wielkiej powodziowej fali. Piętrzą się na nich przedmioty, które
wycofujące się wojsko i tłumy uciekinierów porzuciły jako niepotrzebny,
bezużyteczny balast. Ów krajobraz po wielkim exodusie stanowi w opowiadaniu
Steinhausa tło dla rodzącego się „nowego porządku”, widomy znak dokonującej się
— również w sferze materialnej — przemiany świata. Ludzie porzucają swoją
własność, rzeczy tracą swoich właścicieli. Tym, co ocaleli, przez dłuższy czas
żyć przyjdzie pośród odpadków i trupów, na cmentarzu i na śmietnisku zarazem.
Pociąg, którym profesor powróci do Lwowa, tylko
pod pewnymi względami będzie przypominał środek lokomocji z czasów pokoju: „Na
każdej stacji wskakiwały na stopnie wagonów ruskie podrostki, częściowo dla
bezpłatnej podróży, a więcej dla okazji kradzieży walizek i toreb
nagromadzonych w wagonach. Szyby były oczywiście wybite — jest to zdaje się
stałe zjawisko towarzyszące we wschodniej Europie wszelkiej zmianie reżimu”. Skład
nie dojedzie do zburzonego dworca głównego, zostanie zatrzymany na Persenkówce,
skąd rodzina Steinhausów będzie przedzierać się dorożką czy wózkiem przez
lwowskie ulice — „słupy telefoniczne obalone przez tanki, trupy końskie,
splątane druty i podziurawiony od kul tynk na domach, szyby wybite”. Pierwsi
żołnierze rosyjscy, jakich zobaczą, skojarzą się im z szarańczą — „wszyscy
mieli brunatne szynele, bezmyślne twarze, byli brudni i nie zwracali uwagi na
nikogo”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz