W przedmowie do wydanej w 1934 roku książki Przyszła wojna Władysław Sikorski pisał: "rachuba na humanitaryzm w przyszłej wojnie byłaby tragicznym błędem. Dla ludów dobrej woli oznaczałaby ona zdanie się na łaskę i niełaskę tych przeciwników, którzy bez względu na międzynarodowe zakazy przygotowują się do wykorzystania w razie wojny wszystkich możliwych środków zniszczenia". Szkicując plan przygotowań do ewentualnego konfliktu, zwracał uwagę na niepewność wszelkich porozumień międzynarodowych i konkludował: "w pierwszych dniach przyszłej wojny, a więc w jej okresie najbardziej krytycznym" każde państwo liczyć może "jedynie na siły własne", nawet jeśli otrzymało "jak najbardziej formalne gwarancje zewnętrzne". Generał stwierdzał także, iż wobec zbliżenia polsko-sowieckiego, które niedawno nastąpiło, wydatnej poprawie uległa strategiczna sytuacja państwa polskiego. Pięć lat przed wybuchem II wojny światowej mogło się wydawać, że ponowne zacieśnienie więzów między Niemcami a Rosją nie jest możliwe. Jak wiele zmieniło się w tym względzie na przestrzeni kilku lat, miały pokazać dopiero wydarzenia września 1939 roku. W książce wspomnieniowej Bez ostatniego rozdziału Władysław Anders tak przedstawiał konsekwencje zawarcia przez Rosję i Niemcy układu o nieagresji: "Okazuje się, że tyły nasze, odsłonięte i bezbronne, zostały wydane na łup armii sowieckiej, i to w chwili kiedy impet niemiecki zaczął się zmniejszać, kiedy wydłużone na kilkaset kilometrów linie kolejowe i zaopatrzeniowe niemieckie zaczęły zawodzić i kiedy mogliśmy przetrzymać w walkach jeszcze pewien okres i dać sojusznikom możność uderzenia na odsłonięte granice zachodnie Niemiec. Rosja Sowiecka jednostronnie zerwała traktat o nieagresji z Polską w najcięższej dla Polski chwili i jak szakal rzuciła się od tyłu na straszliwie krwawiącą Armię Polską".
Lwów okazał się w pierwszych tygodniach wojny miejscem szczególnym. Od pierwszego dnia działań zbrojnych bombardowany przez Luftwaffe, oblegany przez wojska niemieckie, a od 19 września także przez Armię Czerwoną bronił się do 22 września, kiedy to został poddany Sowietom. Wyjątkowość sytuacji Lwowa polegała na koncentracji oddziałów obu agresorów w jednym punkcie o znaczeniu strategicznym W ten sposób stolica Galicji stawała się na oczach jej obrońców sceną faktycznego rozbioru Polski.
Na mocy porozumienia między Stalinem i Hitlerem Lwów znalazł się w strefie okupowanej przez Związek Radziecki. Zanim ustalenia polityczne zostały wprowadzone w czyn, dowódcy niemieccy i sowieccy kilka razy spotkali się, by ustalić szczegóły wspólnej ofensywy. Ostatecznie oddziały hitlerowskie wycofały się, pozostawiając miasto w rękach Rosjan. Dowodzący Armią Czerwoną zagwarantowali wolność polskim oficerom, jednak umowy nie dotrzymali - po opuszczeniu miasta Polacy byli aresztowani i przewożeni do obozów, gdzie większość straciła życie.
W mieście zapanował komunistyczny terror. Każdemu, kto nie opowiedział się jednoznacznie po stronie Związku Sowieckiego, groziła śmierć lub wywózka (w latach 1940-1941 z dawnych wschodnich ziem Rzeczypospolitej wywieziono niemal 400 tysięcy ludzi - dane NKWD). Trwały aresztowania wśród lwowskich rajców, członków organizacji społecznych, sędziów, lekarzy, adwokatów i księży katolickich. Zatrzymani byli przesłuchiwani i torturowani przez NKWD. Generał Anders, który dostał się do sowieckiej niewoli, 19 grudnia 1939 roku został przewieziony do Lwowa. Miał trudności z rozpoznaniem miasta: "Co za smutny widok! - wspominał. - Sklepy rozbite, puste, tylko w jednym na wystawie kilka kapeluszy. Nie kończące się ogonki przed sklepami spożywczymi. Gdzie ten piękny, czysty, roześmiany Lwów! Nastrój ludności ponury. Pełno NKWD i żołnierzy na ulicach. Ulice i chodniki zaśnieżone, brudne, śnieg nie zgarnięty, wrażenie okropne".
Dla Polaków wyznających ideologię lewicową sowiecki Lwów stał się terenem pierwszej konfrontacji z idealizowanym w międzywojniu totalitaryzmem stalinowskim. Nie brakowało jednak takich, którzy, choć z trudem, zdołali odnaleźć się w tej sytuacji - część polskich intelektualistów, przed wojną socjalizujących i komunizujących, siedzących w sanacyjnych więzieniach, teraz miało nadzieję budować sprawiedliwszą społecznie rzeczywistość. Kładzenie fundamentów pod "nowy wspaniały świat" było zajęciem ryzykownym i niebezpiecznym. Najbardziej absurdalny anonimowy donos mógł się skończyć utratą wolności i okrutnym śledztwem. Aleksander Wat, pracujący jako korektor w redakcji polskojęzycznego bolszewickiego pisma "Czerwony Sztandar", wspominał w rozmowie z Miłoszem, iż miewał wtedy nocne koszmary, w których gazeta wychodziła z błędem w nazwisku "Stalin", gdzie litera "t" została zastąpiona literą "r".
We Lwowie pod okupacją radziecką kształtowały się przyszłe elity kulturalnej "Polski Ludowej" - ci, którzy sprawdzili się w warunkach "proletariackiej dyktatury", w okolicznościach tak ekstremalnych, zostali po wojnie uznani za ludzi "pewnych" i godnych zaufania. Ponieważ lwowski etap hartowania się komunistycznych elit jest wciąż słabo znany i ma niewielką literaturę przedmiotu, warto przypomnieć kilka epizodów z tamtego czasu. Niechaj za ilustracje posłużą tu fragmenty publikacji z "Czerwonego Sztandaru":
„akcja Pana Tadeusza rozgrywa się na Białorusi! […] Dwór Soplicowski to dla nas zarazem symbol zaborczych rządów polskiej szlachty, polskich panów na ujarzmionych ‘kresach’” [P. Hoffman, Czy naprawdę „szlachecki epos”?, „Czerwony Sztandar”, 24 października 1940]
"Tymczasem wystarczyło jedno błyskawiczne uderzenie na Polskę ze strony armii niemieckiej, a potem Czerwonej Armii, aby nic nie zostało z tego pokracznego płodu traktatu wersalskiego, żyjącego z gnębienia narodowości niepolskich" [fragment przemówienia Mołotowa, drukowanego w "Czerwonym Sztandarze" 31 października 1939]
"Witamy uchwałę Rady Najwyższej USSR zawierającą postanowienie Zgromadzenia Narodowego Zachodniej Ukrainy o przyłączeniu Ziem Zachodniej Ukrainy do Ukrainy Radzieckiej. Fakt ten zawiera nową erę w rozwoju zarówno społeczno-politycznym, jak i kulturalnym byłej Zachodniej Ukrainy. Z chwilą gdy runęły sztucznie podtrzymywane bariery nienawiści narodowej, kultura ziem byłej Zachodniej Ukrainy ma możność rozwijania się w myśl radzieckiego hasła braterstwa narodów. Pisarze i artyści bez względu na swoją narodowość mają przed sobą otwarte podwoje wielkiej sztuki socjalistycznej, sztuki szczerze służącej kulturalnym i moralnym ideałom ludzkości." [Pisarze polscy witają Zjednoczenie Ukrainy, "Czerwony Sztandar" 1939, nr 48; podpisali: W. Broniewski, J. Borejsza, T. Boy-Żeleński, A. Dan, H. Górska, K. Kuryluk, S. J. Lec, L. Pasternak, A. Polewka, W. Skuza, E. Szemplińska, E. Szirer, A. Wat, A. Ważyk]
a jednak podejmij kalendarz zdeptany,
część kart jego będziesz sławił w pieśniach
gdy padła granica, pękły więzień bramy,
w ten dzień wyzwolenia: siedemnasty września
część kart jego będziesz sławił w pieśniach
gdy padła granica, pękły więzień bramy,
w ten dzień wyzwolenia: siedemnasty września
[fragment wiersza L. Pasternaka, „Czerwony Sztandar”, 1 stycznia 1940]
"wierzący chrześcijanie obchodzą tak zwane „boże narodzenie”. […] Nauka ustaliła już dawno, że Chrystus – był postacią zmyśloną, mityczną. […] Zbierając pracujących do kościoła duchowieństwo corocznie otumania ich opowieściami religijnymi […] duchowieństwo nakazuje im cierpieć, pokornie znosić ucisk kapitalistyczny. […] Obowiązkiem świadomych obywateli […] jest wyjaśnić pracującym, którzy wierzą, jaką szkodę przynoszą święta religijne" [Boże narodzenie i święta zimowe, "Czerwony Sztandar", 25 grudnia 1940]
26 grudnia 1939, w drugi dzień "tzw. bożego narodzenia", w gazecie redagowanej przez polskich komunistów ukazuje się następująca depesza: "Berlin. Do zwierzchnika Rzeszy Niemieckiej, Pana Adolfa Hitlera. Proszę pana przyjąć wyrazy wdzięczności za pozdrowienia, oraz za Pańskiej dobre życzenia dla narodów Związku Radzieckiego. J. Stalin". W tym czasie we lwowskim więzieniu Brygidki przetrzymywany jest gen. Władysław Anders. Relację z epizodu więziennego można znaleźć w jego pamiętnikach:
"Umieszczono mnie w szpitalu więziennym, gdzie znalazłem kilku znajomych, m.in. lekarza-okulistę, generała w stanie spoczynku Teodora Bałabana, pułkownika w stanie spoczynku Langa, mjr. Jodkę-Narkiewicza i członka Rady Miejskiej, Rybczyńskiego. Dowiedziałem się, że we Lwowie aresztowano wszystkich oficerów w stanie spoczynku; podano mi przeszło setkę znajomych nazwisk. W ogóle przeprowadzono aresztowania na szeroką skalę, ludzie ginęli po nocach. Już wtedy wiedziano o straszliwym znęcaniu się podczas śledztwa. Bito i torturowano średniowiecznymi sposobami, często aż do śmierci. Katowano zarówno mężczyzn, jak kobiety i małoletnią młodzież. Cele więzienne były przepełnione. W celach przeznaczonych dla 10-12 osób umieszczano po 100 i więcej. Warunki były okropne. Brud, robactwo, brak wody nie tylko do mycia ale nawet do picia, głodowe racje żywnościowe. W tych warunkach szpital więzienny, gdzie każdy miał łóżko i gdzie co dzień otrzymywano chleb, coś w rodzaju herbaty i tzw. zupę, był prawdziwą oazą. Niestety, po kilku dniach, jeszcze przed 1 stycznia 1940, w nocy wpadło kilku enkawudystów; wyciągnęli mnie z łóżka i zaciągnęli do innego bloku, do celi pojedynczej. Zachowywali się z całą brutalnością. Kiedy szedłem z trudem po schodach, zostałem umyślnie potrącony i nie mogąc się utrzymać na kulach, spadłem na dół. Powtarzało się to na każdym piętrze. Byłem silnie potłuczony i poraniony. Cudem nie połamałem rąk i nóg. Przechodziłem przez wiele zakratowanych drzwi, aż wreszcie wepchnięto mnie do małego pokoiku z rozwalonym piecem, zakratowanym oknem, bez szyb. Nie dano mi mojego ubrania. Miałem na sobie tylko cienki drelich. Zima tego roku była wyjątkowo sroga. Mróz przekraczał 30 stopni C. Wstawiono mi jeden kubeł z wodą, która natychmiast zamarzła, drugi do załatwiania potrzeb. Co dwa, trzy dni wrzucano mi kawałek chleba i wsuwano talerz obrzydliwej lury. W ciągu ośmiu tygodni, które tam spędziłem, jeden raz tylko opuściłem celę. Po sześciu tygodniach zjawił się sędzia śledczy; złożyłem na jego ręce protest przeciw zachowaniu się władz więziennych i przeciw warunkom, w których pozostawałem. Pokazałem odmrożone, zaropiałe policzki, ręce i nogi. Wskazałem, że rany nie pozwalają mi się nawet ruszać. Stwierdziłem, że nikt nie zwraca uwagi na moje wołanie, że ani razu nie był u mnie lekarz. Zażądałem zwrotu ubrania, zabezpieczenia okna i choćby codziennej dawki chleba. Musiałem podpisać tzw. nakaz aresztowania, po czym dopiero obiecał załatwić moje żądania. Jeszcze raz sędzia spytał mnie, czy zgadzam się na podpisanie oświadczenia o wstąpieniu do Armii Czerwonej. Odmówiłem.
Wyszedł wściekły, grożąc, że zgniję w tej celi. I znowu przez długie tygodnie wszystko pozostało po dawnemu. Żyłem w przekonaniu, że koniec mój się zbliża. Pomimo odporności organizmu bardzo wychudłem. Byłem tak osłabiony, że nawet nie czułem bólu z ran i odmrożeń. Myślę, że w tych warunkach nie przetrzymałbym więcej niż dwa tygodnie. Żadne stukanie i wywoływanie straży więziennej w dalszym ciągu nie odnosiło skutku. Za to co kilka dni w nocy wpadało kilku enkawudystów i przeprowadzało jak najbardziej szczegółową rewizję celi i osobistą. Śmieszne, że nie mogli znaleźć gwoździa, który można było wyjmować z podłogi oraz 30-rublowego banknotu, który leżał w kubku na samym wierzchu. Za to rewizje we wszystkich otworach ciała przeprowadzano jak najbardziej fachowo i brutalnie. Nie darowano także mojej długiej, wyrosłej w więzieniu brodzie, która - pełnej ropy ściekającej z odmrożonych policzków - zamarzła na kość. Bito mnie przy tym i kopano."
Zapyta ktoś, w jakim celu - w sposób tendencyjny i prostacki, umożliwiający polityczne i ideologiczne symplifikacje - zestawiam tak odmienne języki: komunikaty oficjalnej sowieckiej gadzinówki, w której pracowali ludzie oddający swój ojczysty język na usługi okupanta, oraz wspomnienia więzionego i katowanego generała Wojska Polskiego, który mimo szykan, głodzenia i torturowania nigdy nawet nie pomyślał o przywdzianiu munduru czerwonoarmisty, pozostał wierny do końca.
Mógłbym usłyszeć następujący argument: żołnierz musi wytrwać, bo przysięgał służyć ojczyźnie, nie wymagajmy od cywila, by był tak samo dzielny, nie odbierajmy mu prawa do słabości, do upadania pod naporem Historii. Istotnie, nikt nie ma prawa twierdzić, że gdyby żył tam i wtedy, nie zasiliłby zastępów tych, którzy oddali duszę demonowi. Być może, widząc łzy i strach najbliższych, słysząc dziecięce prośby, bylibyśmy zdolni podjąć ryzyko samozatraty.
Nie mogę jednak nie stwierdzić, że przetrwawszy ciężkie próby - smagana, dręczona, poniżana i mordowana w swoich synach i córkach - Polska istnieje dziś dzięki tym niezłomnym. Gdyby nie oni, zalałaby nas fala, zmiatając naszą pamięć, anihilując tożsamość, zmieniając poczucie własnej godności w komiczne, żałosne urojenie.
Jesteśmy dzięki nim. Dobrze o tym pamiętać we wrześniu.
Mimo wszystko.
Dziękuję Panu za ten tekst.
OdpowiedzUsuńMój dziadek walczył w obronie Lwowa, szczęśliwie (jak się okazało po latach) został lekko rany i trafił do szpitala.
Jego oddział został rozbity, a nazwisko swojego dowódcy po kilkudziesięciu latach odnalazł na liście katyńskiej...