niedziela, 7 sierpnia 2022

"Twórczość", Polska, Oksana Zabużko

 

Dorastanie do Apokalipsy. Notatki na marginesie "Planety Piołun" Oksany Zabużko (5)

Epilog

 

W kulturze nie ma przypadków, są tylko znaki.

Każdy, kto sięgnie po Planetę Piołun i będzie poznawał tę książkę linearnie, poczynając od wstępu Do polskiego czytelnika, rychło natrafi na opowieść autorki o jej związkach z naszą kulturą. Zaraz w pierwszym akapicie tej osobistej i emocjonalnej narracji przeczyta, co następuje:

 

W sierpniu 1980 roku nasza rodzina po raz ostatni dostała pocztą swoją polską prenumeratę – kolejny numer miesięcznika „Twórczość”. W tamtym okresie obywatele ZSRR mogli prenumerować zagraniczne czasopisma tylko z tak zwanych krajów obozu socjalistycznego […] – i moi rodzice aktywnie korzystali z tej możliwości, by choć odrobinę uchylić „okno na Europę”, wówczas już dla Ukraińców zabite na głucho. W PRL cenzura pozwalała elitom kulturalnym na nieporównanie więcej niż w Rosji (o Ukrainie po represjach lat 1972 – 1973 nie ma nawet co mówić!), więc właśnie po polsku, jako nastolatka, po raz pierwszy przeczytałam na łamach „Twórczości” i „Literatury na Świecie” Becketta i Singera, Simone Weil i Nabokova, nie wspominając już o Miłoszu, Herbercie, Mrożku, Szymborskiej – wszystkich, o których w ZSRR należało milczeć. Ze zdrowym młodzieńczym apetytem pochłaniałam felietony i kroniki, pełne obcych nazwisk i aluzji (do dziś pamiętam pseudonim autora – Dedal!): zza tego wszystkiego, jak zza rozświetlonych okien pośród głuchej nocy, lśniło, niepokoiło, wabiło, mieniło się, niedostępne w śmiertelnie sparaliżowanym pod rządami pierwszego sekretarza  Szczerbyckiego Kijowie, „prawdziwe życie” […]. (PP 9)

 

Nieco dalej zaś dowie się czytelnik, że ów polski wybór esejów jest dla Oksany Zabużko „rozmową oko w oko” – jak gdyby „wtedy, w maju 2015 roku, stała z mikrofonem pośród Nowego Światu i zwracając się do całej ulicy równocześnie, opowiadała wszystkim chętnym […] wielką opowieść – o moim kraju i wojnie stuletniej z Imperium Zła, wojnie, która tak długo zdawała się nam naszą wewnętrzną sprawą, a okazała się sprawą ogólnocywilizacyjną, i o tym, dlaczego tak się stało” (PP 27).


Słucham tej Zabużkowskiej opowieści uważnie, starając się zasłużyć na miano „polskiego współrozmówcy” i rozmyślam nad tym, jak bardzo w ostatnich trzech miesiącach zmienił się Ich, nasz świat.

Gdy przed kilkunastoma dniami, biegnąc, jak zawsze w ostatniej chwili, na pociąg do Warszawy, skręciłem z łódzkiego Chreszczatyka, ulicy Piotrkowskiej, w Narutowicza, usłyszałem prawosławny śpiew – zbliżał się do mnie wraz z dwiema ukraińskimi kobietami. Jedna z nich trzymała w dłoni smartfon. Na ekranie ławra Peczerska albo sobór Świętego Włodzimierza. Śpiew z dalekiego-bliskiego Kijowa wciąż brzmiał mi w uszach, gdy z bratem, który na weekend przyleciał z Irlandii, poszliśmy w południe do (odbudowanego po II wojnie) kościoła Świętego Krzyża. Po mszy wędrowaliśmy Krakowskim Przedmieściem w stronę Pałacu Prezydenckiego i (podniesionego z ruin) Zamku Królewskiego. U stóp (zniszczonej przez Niemców w styczniu 1945 roku, a po czterech latach zrekonstruowanej) kolumny Zygmunta II Wazy stali młodzi ludzie z biało-czerwono-białymi flagami niepodległej Białorusi. Ktoś przemawiał przez megafon, jakiś mężczyzna trzymał szary karton z fotografiami Hitlera i Putina, między którymi postawiono znak równości, powyżej był napis w języku białoruskim: „Kraj, który pokonał faszyzm, sam stał się faszystowski”. Przed archikatedrą Świętego Jana (zbombardowaną już jesienią 1939 roku, a po powstaniu warszawskim wysadzoną przez okupantów niemieckich w powietrze), w samym środku „miłego, przytulnego, nieskończenie domowego świata stołecznego śródmieścia” (PP 7), grupa Ukraińców z flagami niebiesko-żółtymi śpiewała patriotyczne pieśni do muzyki płynącej z małego odtwarzacza. Oklaskiwano ich, obdarzano uśmiechami. Ktoś zakrzyknął: „Sława Ukraini!”.

Opatrzony ironicznym tytułem Vivere in pace felieton Dedala ukazał się na łamach  na łamach miesięcznika „Twórczość” w roku 1975. Choć nie mam pewności, czy czytano go w oddalonej od Warszawy o przeszło siedemset kilometrów stolicy Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, w domu Nadii i Stepana Zabużków, wynotowuję zeń pointę – trzy gorzkie zdania na trzydziestolecie pojałtańskiej Europy: „Im dalsza ta [sc. druga] wojna, tym wspomnienia o niej piękniejsze. Im pokój zawilszy, tym prostsza wydaje się wojna. Tak właśnie ludzkość dojrzewa do nowych szaleństw”.

Dedal to Andrzej Kijowski. Tak brzmi nazwisko felietonisty. Kijowski.

Są tylko znaki, nomina dicendi.

Piszę te słowa jako jeden z redaktorów miesięcznika „Twórczość”, zarazem zaś jako praprawnuk Ukrainki oraz członek rodziny, której co najmniej kilka pokoleń żyło w Sokalu, mieście oddalonym od miejsca urodzenia autorki Planety Piołun, Łucka, jedynie o dziewięćdziesiąt kilometrów. Sokal leży nad rzeką Bug, po jej wschodniej stronie. Jeśli spojrzeć na mapę od strony Łodzi czy Warszawy – za Bugiem.


  Pełen tekst w bieżącym numerze miesięcznika „Twórczość” (2022, nr 6).






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz