Grodno, rok 1939 |
„Chodźmy
bronić cmentarza – umarli przyjmą nas potem życzliwie do
siebie”.
Zdanie,
które powraca. Zdanie domagające się zrozumienia, zadające
pytania, wołające o odpowiedź. Wynotowane z tomu wspomnień z lat
II wojny światowej. Fragment relacji z obrony Grodna we wrześniu
1939 roku.
Trzy,
cztery dni po wejściu Sowietów w granice II Rzeczypospolitej.
Nauczycielki miejscowego Zespołu Szkół Zawodowych,
przedzierzgnięte w pielęgniarki, przeszukują miasto w poszukiwaniu
rannych, przenoszą ich do szpitali i punktów ambulatoryjnych.
Grażyna Lipińska (Jeśli zapomnę o nich...,
Paryż 1988): „Za Nowym Zamkiem spotykamy grupę mężczyzn z
karabinami. Pytają, gdzie jest najgoręcej. – Chyba od strony
cmentarza – odpowiadamy. – Chodźmy bronić cmentarza – śmieją
się – umarli przyjmą nas potem życzliwie do siebie. Zabierają
od nas naboje, opatrunki, butelki z benzyną i pomykają dalej”.
Dwa
światy
Nad
Łodzią wielkie słońce lipca. Przez otwarte okno wchodzą głosy
miasta – szum samochodów, pisk hamulców (to autobus zatrzymał
się obok naszej bramy), trzaśnięcie drzwi od klatki schodowej i
głos dziecka, malca z pierwszego piętra, którego ojciec odwozi do
żłobka czy przedszkola, strzępy rozmowy z oficyny po drugiej
stronie podwórza, w tle nawoływanie ptaków, nielicznych w tej
części Śródmieścia. Życie w miarę uporządkowane, ze swoimi
porannymi i wieczornymi rytuałami, ze swoją spokojną monotonią.
Jak
przymierzyć je do życia ludzi z tamtego Grodna, tamtej Warszawy,
tamtych Wilna i Lwowa? Czy istnieją punkty styczne? A może łączność
między nimi a nami to jedynie uroszczenie umysłu, gra
rozgorączkowanej wyobraźni? Gdzie oni są? Czy chcą od nas czegoś,
czegoś się od nas domagają? I kto komu jest potrzebny – my im
czy oni nam?
Gdyby
zastosować kryterium racjonalności, należałoby uznać, że ci, co
przeminęli, trwają jedynie dzięki naszemu wspomnieniu, że to my,
żywi, udzielamy im życia. Czy jest tak, jak w jednym z
piękniejszych fragmentów Pieśni Wajdeloty z
Mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda?
Często
przeszłości głosu nie dosłyszę!
Lecz
dotąd iskry młodego zapału
Tlą
w głębi piersi, nieraz ogień wzniecą,
Duszę
ożywią i pamięć oświecą.
Pamięć
naówczas, jak lampa z kryształu,
Ubrana
pędzlem w malowne obrazy,
Chociaż
ją zaćmi pył i liczne skazy,
Jeżeli
świecznik postawisz w jej serce,
Jeszcze
świeżością barwy znęci oczy,
Jeszcze
na ścianach pałacu roztoczy
Kraśne,
acz nieco przyćmione obrazy.
Metafora
organizująca cały przewód myślowy (wzniecanie ognia, oświecanie
pamięci) jest tu, jak zazwyczaj u Mickiewicza, konkretna i
precyzyjna – aby ożywić przeszłość, przywrócić jej
istnienie, postawić trzeba w centrum pamięci, przyrównanej do
„lampy z kryształu”, płonący „świecznik”. Zastanawiające,
że niemal identyczny obraz pojawia się w rozprawie O
literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym Maurycego
Mochnackiego, który stwierdza, że pamięć zbiorową przyrównać
można do nici „wiążącej […] pojęcia, […] całe szeregi
rozumowań i wszystkie imaginacji obrazy” oraz do „żarzącego
się świecznika w głowie naszej”. Jeśli ów „świecznik
rozumu” zgaśnie, „rozum dostaje zawrotu i jest na kształt
okrętu bez żeglarza wśród burzy. Działanie jego wątleje,
nareszcie niemoc z ochromieniem przywodzą go ku obłąkaniu”.
Zbiorowość
– uczą nas romantyczni pisarze – wpadnie w obłęd, ulegnie
wewnętrznej dezintegracji, oszaleje, gdy pozbawi się ją pamięci,
odetnie od jej własnej przeszłości.
Ciąg dalszy w książce Afazja polska 2 (Warszawa: wyd. "Sic!", 2016).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz