piątek, 12 września 2014

Czy Rymkiewicz oszalał?

 
[fragment eseju Orfeusz w piekle historii. O "Pastuszku Chełmońskiego" Jarosława Marka Rymkiewicza, "Topos" 2014, nr 4]
 

Przed kilku laty wybrałem się na spotkanie autorskie trzech poetów współpracujących z prężnym poznańskim wydawnictwem specjalizującym się w wydawaniu poezji. Wtedy spotkałem się z tym po raz pierwszy. Jeden z bohaterów wieczoru, który w przeszłości wielokrotnie pisał o twórczości Rymkiewicza i walnie przyczynił się do uzupełnienia dorobku profesora z Milanówka o pewne cenne mickiewiczianum, czytał własne wiersze i ze swadą je komentował. W którymś z komentarzy wspomniał swojego niegdysiejszego interlokutora, przedstawił jakąś anegdotę, zaznaczając, że to, co opowiada, zdarzyło się zanim autor Metafizyki... Tutaj zawiesił głos, po sali rozszedł się szmer, a na części twarzy pojawił się pewien specyficzny rodzaj uśmiechu — uśmiech ludzi, którzy wiedzą, nie mogą zrozumieć, ubolewają.


W 2008 roku, recenzując Kinderszenen, Cezary Michalski wypowiedział owo zdanie głośno: „Rymkiewicz jest szalony”1. Wcześniej brzmiało tu i ówdzie, zwłaszcza wśród tych, co nie mogli się pogodzić z politycznymi wyborami poety, którzy jego diagnozy uznawali za projekcje zwichrowanego umysłu. Brzmiało i później, najczęściej w kuluarach, jako „prawda” szeptana. Jego echem było uzasadnienie wyroku sądu drugiej instancji w procesie Rymkiewicz – „Agora” (podaję fragment tekstu w jego oryginalnym kształcie językowym):



[...] taki zarzut [że „Gazeta Wyborcza” czerpie z duchowego dziedzictwa KPP] nie powinien paść, dlatego że ojciec pana Michnika odciął się od swojego młodzieńczego zauroczenia ideałami komunistycznymi [...]. Przypisywanie tych korzeni również samemu panu Michnikowi w sytuacji, kiedy był on jednym z twórców III Rzeczypospolitej jako uczestnik zarówno podziemia (w czasach PRL), jak i uczestnik wydarzeń, które doprowadziły do Okrągłego Stołu i zmiany na ten ustrój, w którym obecnie możemy spokojnie o tym rozważać, snuć perory — bez obawy, że ktokolwiek zostanie ukarany — stanowi w ocenie Sądu przyczynek do tego, iż takie formułowanie sądów przez pana Rymkiewicza było w żaden sposób nieuzasadnione.


Cóż znaczą słowa: „możemy spokojnie o tym rozważać, snuć perory”? Ni mniej, ni więcej (taka jest moja interpretacja) — że wolność, która, zdaniem pani sędzi, została dla nas wywalczona w roku 1989, między innymi przez Adama Michnika, oznacza także wolność do szaleństwa, wolność do wariactwa. Tyle tylko, że uzasadniwszy werdykt sądu, stwierdziwszy, iż można dziś „snuć perory” bezkarnie, sędzia przechodzi do odczytania sentencji wyroku, a jest to wyrok skazujący. Sąd Rzeczypospolitej daje więc do zrozumienia poecie Rymkiewiczowi, że wariatem może sobie być, że nikt nie zabrania mu popaść w szaleństwo, ale — skoro już zmysły mu się pomieszają — musi się liczyć z możliwością nałożenia mu kaftana bezpieczeństwa. Czymś w rodzaju kaftana z rękawami wiązanymi na plecach, by „chory” nie wyrządził krzywdy sobie i innym, był tamten wyrok.

Za człowieka pomieszanego i niebezpiecznego mają poetę środowiska aprobujące kształt i zakres zmian, jakie zaszły w polskiej przestrzeni publicznej po Okrągłym Stole. Rymkiewicz nie tyle nie unika rozmowy na ten temat, ile sam zdaje się ją prowokować, powtarzając raz za razem, że historia Polski w kilku ostatnich wiekach szczególnie sprzyjała utracie zdrowych zmysłów przez Polaków. Kiedy Rzeczpospolita została rozebrana przez ościenne mocarstwa, popadali w obłęd racjonalni ludzie oświecenia. Szaleństwo Tadeusza Reytana jest jednym z naczelnych tematów ostatniej książki eseistycznej Rymkiewicza. Czytamy w niej między innymi:

 

Polakom, po zlikwidowaniu ich Pierwszej Rzeczypospolitej, był potrzebny (i nadal jest potrzebny) taki bohater, który byłby szaleńcem sprawy polskiej, wariatem polskiej wolności. Tylko ktoś taki — król szaleniec — mógłby przywrócić do istnienia państwo, które Polacy niegdyś posiadali — państwo, które byłoby formą ich wolności — i które utracili właśnie dlatego, że było formą ich wolności. [...] Polakom niepotrzebne jest roztropne państwo, ponieważ roztropność jest wrogiem wolności. Potrzebna jest im Rzeczpospolita, która będzie miejscem ich wolności — która w swoich prawach, instytucjach oraz naukach ucieleśni ich wariackie (wariackie, szaleńcze — bo nigdzie indziej w Europie niespotykane i nieznane) pragnienie wolności.2



W przytoczonym fragmencie na szczególną uwagę zasługują oba wtrącenia nawiasowe. Pierwsze z nich wywiedzione zostało z paraleli między schyłkiem pierwszej Rzeczypospolitej a współczesnością, drugie jest najkrótszą definicją szaleństwa — rozumianego jako odstępstwo od „normy”. Miano „wariactwa” nadają postawie odmiennej od postaw powszechnie aprobowanych ci, którzy władają dyskursem większościowym. To większość (sc. pospolitość) ma moc stygmatyzowania, to ona wyłącza ze wspólnoty i przenosi na margines wszystko, co nie mieści się w granicach przewidzianych dla „normalności”. Kreowanie „szaleńców” jest wyrazem działań dyskryminujących, opresyjnych i degradujących tego, kogo nie sposób zrozumieć, albo — takie określenie będzie chyba bardziej adekwatne — kogo zrozumieć się nie chce.

Na kartach Reytana przywołany został jeden ze słabo pamiętanych artykułów Adama Mickiewicza, O ludziach rozsądnych i ludziach szalonych. W ten sposób, przenosząc Mickiewiczowską diagnozę dotyczącą wieków XVIII i XIX w realia lat dziesiątych wieku XXI, Rymkiewicz uczynił autora Pana Tadeusza swoim ideowym sprzymierzeńcem. Wznawiając książkę Juliusz Słowacki pyta o godzinę, również autora Genezis z ducha postawił w centrum sporu o kształt polskości po komunizmie.

Wśród zagadnień najżywiej interesujących Rymkiewicza w tomie poświęconym drugiemu z romantycznych poetów wymieniłbym właśnie problem obłędu. Został tu przedstawiony w szczegółach proces pomijania myśli Słowackiego w prowadzonych przez jego współczesnych dyskusjach na temat dróg wyjścia z dziejowego impasu, w jakim Polska i polskość znalazły się po powstaniu listopadowym. Twórczość mistyczna (ale również dzieła wcześniejsze) autora Anhellego traktowana była jako dowód szaleństwa. Rymkiewicz z upodobaniem cytuje fragmenty korespondencji, reakcje i opinie zdezorientowanych czytelników — „jednym z wariatów naszych” (JSP 179) nazwał Słowackiego Julian Ursyn Niemcewicz; Stefan Witwicki pisał o Beniowskim, że znajduje w nim „i talent i także coś czysto waryackiego, boję się, żeby poematu tego nie kończył po prostu w szpitalu waryatów” (JSP 180); Zygmunt Krasiński po lekturze Króla-Ducha wyznawał bezradnie: „Albom ja wariat czytelnik, albo autor, co pisał. To niebezpieczne takie pisanie, bo gotów by czytelnik w zapasy pójść z autorem, wołając w rozpaczy: »Ty, ty, ty nie ja wariat«” (JSP 180), rok wcześniej zaś relacjonował Cieszkowskiemu przebieg wizyty, którą — na jego prośbę — Konstanty Gaszyński złożył Słowackiemu:



Wybornie Gaszyński opisuje z nim rozmowę: po długim zbijaniu przeze mnie jego marzeń on rzekł do mnie: „A więc widzę, że mnie masz za wariata”. Odpowiedziałem mu: „Za wariata nie, lecz za człowieka który diabelnie się błąka” i dodałem: „a ty zapewnię mnie masz za niskiego głupca?” — „Za głupca nie — odpowiedział — ale za człowieka, który w światło iść nie może. Nieprawdaż, doskonale się rozmówili? — Gaszyński dodaje, że jemu piana brzegiem ust się sączy, oczy dziki wzrok mają, gdy rozprawia i utrzymuje, że posiadł trzy słowa, które wszystko tłumaczą. (JSP 181–182)



Czy wielu spośród interpretatorów twórczości Rymkiewicza nie przejawia skłonności do takiego właśnie jej postrzegania — jako czegoś „czysto waryackiego”? Czy nie w „szpitalu waryatów” narodowych widzieliby dlań miejsce? Czy nie to właśnie podejrzewają — że „jemu piana brzegiem ust się sączy”? Pisarz chętnie dyskusję tę podtrzymuje. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że cieszy go bezradność krytyki, że właśnie o to mu chodzi — byśmy nie przestawali zapytywać sami siebie, kto tu jest wariatem: my czy „autor, co pisał”. Idzie nawet dalej, przekonując, że „lepiej jest oszaleć z Mickiewiczem i z Reytanem, niż znaleźć się wśród ludzi rozsądnych, którzy takich szaleńców nie lubią” (R 249) oraz że obłęd Słowackiego można by uznać co najwyżej za „szaleństwo przeciw szaleństwu” (JSP 196).

Właśnie tak chciałbym widzieć pisarstwo Rymkiewicza — jako „szaleństwo przeciw szaleństwu”, jako gest kogoś, kto musi udawać chorego, by tych, którzy rzeczywiście pogrążeni są w chorobie, przywrócić zdrowiu. Co najmniej od chwili, kiedy wydał Wieszanie, poeta z Milanówka przeprowadza na naszym wspólnym organizmie zbiorowym coś w rodzaju terapii wstrząsowej, operacji, która ma nas wyrwać ze snu, wybudzić ze śpiączki, sprawić, że zaczniemy dostrzegać w rzeczywistości symptomy kryzysu dawno już dostrzeżonego przez terapeutę. W ten sposób realizuje się Rymkiewiczowska strategia zaczepno-obronna, zostaje tu bowiem wyartykułowana zarówno niewzruszona pewność dotycząca słuszności formułowanych diagnoz, jak i — na użytek tych, co skłonni są książki autora Kinderszenen traktować jako symptom umysłowej aberracji — stanowisko, które dałoby się streścić w następujących słowach: „Jestem i nie jestem szalony; gram obłąkańca, wy zaś grajcie zdrowych; zobaczymy, co z tego wyniknie, kim będziemy u końca tej gry”.

---------------------------------------
1 Fraza „Rymkiewicz jest szalony” została przez Michalskiego retorycznie złagodzona następującym wyjaśnieniem: „Pisząc tom, wiem, że się nie obrazi [Rymkiewicz], bo sam zachwycił się Powstaniem Warszawskim jako »szaloną odpowiedzią na szaleństwo Niemców«, dodając, że »Polacy musieli na nie odpowiedzieć własnym szaleństwem, jeśli chcieli istnieć«” (C. Michalski, Szaleństwo Rymkiewicza, w: Spór o Rymkiewicza. Wybór publicystyki, red. T. Rowiński, Warszawa 2012, s. 148). Późniejsze o pięć lat omówienie Reytana rozpoczynał Michalski tak: „Najgłupsza metoda walki z mitem, np. mitem rymkiewiczowskim, to walka z nim również przy użyciu mitu. Udajemy wówczas, że nie wiemy, skąd się dzisiejszy Jarosław Marek Rymkiewicz wziął i skąd się wzięli jego coraz żarliwsi wyznawcy. No bo przecież w naszym »małym dworku« tak było pięknie i tak się nagle wszystko popsuło, skoro nawet ktoś taki jak Rymkiewicz — »jeden z nas«, laureat NIKE, autor Rozmów polskich latem 1983 roku i Umschlagplatzu — »po prostu zwariował«. O Zbigniewie Herbercie też tak mówiono” (C. Michalski, Bezradność i pycha, „Tygodnik Powszechny” 2013, nr 26, s. 4).

2 J. M. Rymkiewicz, Reytan. Upadek Polski, Warszawa 2013, s. 39. Dalej stosuję skrót „R”; liczba oznacza stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz