[fragment eseju Orfeusz w piekle historii. O "Pastuszku Chełmońskiego" Jarosława Marka Rymkiewicza, "Topos" 2014, nr 4]
Przed kilku laty
wybrałem się na spotkanie autorskie trzech poetów współpracujących
z prężnym poznańskim wydawnictwem specjalizującym się w
wydawaniu poezji. Wtedy spotkałem się z tym po raz pierwszy. Jeden
z bohaterów wieczoru, który w przeszłości wielokrotnie pisał o
twórczości Rymkiewicza i walnie przyczynił się do uzupełnienia
dorobku profesora z Milanówka o pewne cenne mickiewiczianum, czytał
własne wiersze i ze swadą je komentował. W którymś z komentarzy
wspomniał swojego niegdysiejszego interlokutora, przedstawił jakąś
anegdotę, zaznaczając, że to, co opowiada, zdarzyło się zanim
autor Metafizyki...
Tutaj zawiesił głos, po sali rozszedł się szmer, a na części
twarzy pojawił się pewien specyficzny rodzaj uśmiechu — uśmiech
ludzi, którzy wiedzą, nie mogą zrozumieć, ubolewają.
W 2008 roku,
recenzując Kinderszenen,
Cezary Michalski wypowiedział owo zdanie głośno: „Rymkiewicz
jest szalony”1.
Wcześniej brzmiało tu i ówdzie, zwłaszcza wśród tych, co nie
mogli się pogodzić z politycznymi wyborami poety, którzy jego
diagnozy uznawali za projekcje zwichrowanego umysłu. Brzmiało i
później, najczęściej w kuluarach, jako „prawda” szeptana.
Jego echem było uzasadnienie wyroku sądu drugiej instancji w
procesie Rymkiewicz – „Agora” (podaję fragment tekstu w jego
oryginalnym kształcie językowym):
[...] taki zarzut
[że „Gazeta Wyborcza” czerpie z duchowego dziedzictwa KPP] nie
powinien paść, dlatego że ojciec pana Michnika odciął się od
swojego młodzieńczego zauroczenia ideałami komunistycznymi [...].
Przypisywanie tych korzeni również samemu panu Michnikowi w
sytuacji, kiedy był on jednym z twórców III Rzeczypospolitej jako
uczestnik zarówno podziemia (w czasach PRL), jak i uczestnik
wydarzeń, które doprowadziły do Okrągłego Stołu i zmiany na ten
ustrój, w którym obecnie możemy spokojnie o tym rozważać, snuć
perory — bez obawy, że ktokolwiek zostanie ukarany — stanowi w
ocenie Sądu przyczynek do tego, iż takie formułowanie sądów
przez pana Rymkiewicza było w żaden sposób nieuzasadnione.
Cóż znaczą słowa:
„możemy spokojnie o tym rozważać, snuć perory”? Ni mniej, ni
więcej (taka jest moja interpretacja) — że wolność, która,
zdaniem pani sędzi, została dla nas wywalczona w roku 1989, między
innymi przez Adama Michnika, oznacza także wolność do szaleństwa,
wolność do wariactwa. Tyle tylko, że uzasadniwszy werdykt sądu,
stwierdziwszy, iż można dziś „snuć perory” bezkarnie, sędzia
przechodzi do odczytania sentencji wyroku, a jest to wyrok skazujący.
Sąd Rzeczypospolitej daje więc do zrozumienia poecie Rymkiewiczowi,
że wariatem może sobie być, że nikt nie zabrania mu popaść w
szaleństwo, ale — skoro już zmysły mu się pomieszają — musi
się liczyć z możliwością nałożenia mu kaftana bezpieczeństwa.
Czymś w rodzaju kaftana z rękawami wiązanymi na plecach, by
„chory” nie wyrządził krzywdy sobie i innym, był tamten wyrok.
Za człowieka
pomieszanego i niebezpiecznego mają poetę środowiska aprobujące
kształt i zakres zmian, jakie zaszły w polskiej przestrzeni
publicznej po Okrągłym Stole. Rymkiewicz nie tyle nie unika rozmowy
na ten temat, ile sam zdaje się ją prowokować, powtarzając raz za
razem, że historia Polski w kilku ostatnich wiekach szczególnie
sprzyjała utracie zdrowych zmysłów przez Polaków. Kiedy
Rzeczpospolita została rozebrana przez ościenne mocarstwa, popadali
w obłęd racjonalni ludzie oświecenia. Szaleństwo Tadeusza Reytana
jest jednym z naczelnych tematów ostatniej książki eseistycznej
Rymkiewicza. Czytamy w niej między innymi:
Polakom, po
zlikwidowaniu ich Pierwszej Rzeczypospolitej, był potrzebny (i nadal
jest potrzebny) taki bohater, który byłby szaleńcem sprawy
polskiej, wariatem polskiej wolności. Tylko ktoś taki — król
szaleniec — mógłby przywrócić do istnienia państwo, które
Polacy niegdyś posiadali — państwo, które byłoby formą ich
wolności — i które utracili właśnie dlatego, że było formą
ich wolności. [...] Polakom niepotrzebne jest roztropne państwo,
ponieważ roztropność jest wrogiem wolności. Potrzebna jest im
Rzeczpospolita, która będzie miejscem ich wolności — która w
swoich prawach, instytucjach oraz naukach ucieleśni ich wariackie
(wariackie, szaleńcze — bo nigdzie indziej w Europie niespotykane
i nieznane) pragnienie wolności.2
W przytoczonym
fragmencie na szczególną uwagę zasługują oba wtrącenia
nawiasowe. Pierwsze z nich wywiedzione zostało z paraleli między
schyłkiem pierwszej Rzeczypospolitej a współczesnością, drugie
jest najkrótszą definicją szaleństwa — rozumianego jako
odstępstwo od „normy”. Miano „wariactwa” nadają postawie
odmiennej od postaw powszechnie aprobowanych ci, którzy władają
dyskursem większościowym. To większość (sc.
pospolitość) ma moc
stygmatyzowania, to ona wyłącza ze wspólnoty i przenosi na
margines wszystko, co nie mieści się w granicach przewidzianych dla
„normalności”. Kreowanie „szaleńców” jest wyrazem działań
dyskryminujących, opresyjnych i degradujących tego, kogo nie sposób
zrozumieć, albo — takie określenie będzie chyba bardziej
adekwatne — kogo zrozumieć się nie chce.
Na kartach Reytana
przywołany został
jeden ze słabo pamiętanych artykułów Adama Mickiewicza, O
ludziach rozsądnych i ludziach szalonych.
W ten sposób, przenosząc Mickiewiczowską diagnozę dotyczącą
wieków XVIII i XIX w realia lat dziesiątych wieku XXI, Rymkiewicz
uczynił autora Pana
Tadeusza swoim ideowym
sprzymierzeńcem. Wznawiając książkę Juliusz
Słowacki pyta o godzinę,
również autora Genezis
z ducha postawił w
centrum sporu o kształt polskości po komunizmie.
Wśród zagadnień
najżywiej interesujących Rymkiewicza w tomie poświęconym drugiemu
z romantycznych poetów wymieniłbym właśnie problem obłędu.
Został tu przedstawiony w szczegółach proces pomijania myśli
Słowackiego w prowadzonych przez jego współczesnych dyskusjach na
temat dróg wyjścia z dziejowego impasu, w jakim Polska i polskość
znalazły się po powstaniu listopadowym. Twórczość mistyczna (ale
również dzieła wcześniejsze) autora Anhellego
traktowana była jako dowód szaleństwa. Rymkiewicz z upodobaniem
cytuje fragmenty korespondencji, reakcje i opinie zdezorientowanych
czytelników — „jednym z wariatów naszych” (JSP 179) nazwał
Słowackiego Julian Ursyn Niemcewicz; Stefan Witwicki pisał o
Beniowskim,
że znajduje w nim „i talent i także coś czysto waryackiego, boję
się, żeby poematu tego nie kończył po prostu w szpitalu waryatów”
(JSP 180); Zygmunt Krasiński po lekturze Króla-Ducha
wyznawał bezradnie:
„Albom ja wariat czytelnik, albo autor, co pisał. To niebezpieczne
takie pisanie, bo gotów by czytelnik w zapasy pójść z autorem,
wołając w rozpaczy: »Ty, ty, ty nie ja wariat«” (JSP 180), rok
wcześniej zaś relacjonował Cieszkowskiemu przebieg wizyty, którą
— na jego prośbę — Konstanty Gaszyński złożył Słowackiemu:
Wybornie Gaszyński
opisuje z nim rozmowę: po długim zbijaniu przeze mnie jego marzeń
on rzekł do mnie: „A więc widzę, że mnie masz za wariata”.
Odpowiedziałem mu: „Za wariata nie, lecz za człowieka który
diabelnie się błąka” i dodałem: „a ty zapewnię mnie masz za
niskiego głupca?” — „Za głupca nie — odpowiedział — ale
za człowieka, który w światło iść nie może. Nieprawdaż,
doskonale się rozmówili? — Gaszyński dodaje, że jemu piana
brzegiem ust się sączy, oczy dziki wzrok mają, gdy rozprawia i
utrzymuje, że posiadł trzy słowa, które wszystko tłumaczą. (JSP
181–182)
Czy wielu spośród
interpretatorów twórczości Rymkiewicza nie przejawia skłonności
do takiego właśnie jej postrzegania — jako czegoś „czysto
waryackiego”? Czy nie w „szpitalu waryatów” narodowych
widzieliby dlań miejsce? Czy nie to właśnie podejrzewają — że
„jemu piana brzegiem ust się sączy”? Pisarz chętnie dyskusję
tę podtrzymuje. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że cieszy go
bezradność krytyki, że właśnie o to mu chodzi — byśmy nie
przestawali zapytywać sami siebie, kto tu jest wariatem: my czy
„autor, co pisał”. Idzie nawet dalej, przekonując, że „lepiej
jest oszaleć z Mickiewiczem i z Reytanem, niż znaleźć się wśród
ludzi rozsądnych, którzy takich szaleńców nie lubią” (R 249)
oraz że obłęd Słowackiego można by uznać co najwyżej za
„szaleństwo przeciw szaleństwu” (JSP 196).
Właśnie tak
chciałbym widzieć pisarstwo Rymkiewicza — jako „szaleństwo
przeciw szaleństwu”, jako gest kogoś, kto musi udawać chorego,
by tych, którzy rzeczywiście pogrążeni są w chorobie, przywrócić
zdrowiu. Co najmniej od chwili, kiedy wydał Wieszanie,
poeta z Milanówka przeprowadza na naszym wspólnym organizmie
zbiorowym coś w rodzaju terapii wstrząsowej, operacji, która ma
nas wyrwać ze snu, wybudzić ze śpiączki, sprawić, że zaczniemy
dostrzegać w rzeczywistości symptomy kryzysu dawno już
dostrzeżonego przez terapeutę. W ten sposób realizuje się
Rymkiewiczowska strategia zaczepno-obronna, zostaje tu bowiem
wyartykułowana zarówno niewzruszona pewność dotycząca słuszności
formułowanych diagnoz, jak i — na użytek tych, co skłonni są
książki autora Kinderszenen
traktować jako
symptom umysłowej aberracji — stanowisko, które dałoby się
streścić w następujących słowach: „Jestem i nie jestem
szalony; gram obłąkańca, wy zaś grajcie zdrowych; zobaczymy, co z
tego wyniknie, kim będziemy u końca tej gry”.
1
Fraza „Rymkiewicz jest szalony” została przez Michalskiego
retorycznie złagodzona następującym wyjaśnieniem: „Pisząc
tom, wiem, że się nie obrazi [Rymkiewicz], bo sam zachwycił się
Powstaniem Warszawskim jako »szaloną odpowiedzią na szaleństwo
Niemców«, dodając, że »Polacy musieli na nie odpowiedzieć
własnym szaleństwem, jeśli chcieli istnieć«” (C. Michalski,
Szaleństwo
Rymkiewicza, w: Spór
o Rymkiewicza. Wybór publicystyki,
red. T. Rowiński, Warszawa 2012, s. 148). Późniejsze o pięć lat
omówienie Reytana
rozpoczynał Michalski tak: „Najgłupsza metoda walki z mitem, np.
mitem rymkiewiczowskim, to walka z nim również przy użyciu mitu.
Udajemy wówczas, że nie wiemy, skąd się dzisiejszy Jarosław
Marek Rymkiewicz wziął i skąd się wzięli jego coraz żarliwsi
wyznawcy. No bo przecież w naszym »małym dworku« tak było
pięknie i tak się nagle wszystko popsuło, skoro nawet ktoś taki
jak Rymkiewicz — »jeden z nas«, laureat NIKE, autor Rozmów
polskich latem 1983 roku
i Umschlagplatzu —
»po prostu zwariował«. O Zbigniewie Herbercie też tak mówiono”
(C. Michalski, Bezradność
i pycha, „Tygodnik
Powszechny” 2013, nr 26, s. 4).
2
J. M. Rymkiewicz, Reytan.
Upadek Polski,
Warszawa 2013, s. 39. Dalej stosuję skrót „R”; liczba oznacza
stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz