W cyklu Mateusza Matyszkowicza Recenzja nie na czasie, publikowanym na łamach "Nowego Państwa", ukazała się recenzja Teorii wiersza polskiego. Niżej jej tekst.
Granice wiersza polskiego
„Błoto. Nie pojedziemy do Aten.
Zapomnij o Grecji”. Tym razem w 'Recenzji nie na czasie' lektura nowa, ale bardzo
niedzisiejsza. Albo przynajmniej niespełniająca kryterium tego, co większość
osób uważa za dzisiejszość. Chodzi o tomik poezji, w którym picie wódki i
palenie papierosów pojawia się wyjątkowo rzadko, a jego autor umiejętnie posługuje
się językiem, którym można opisać sprawy znacznie ważniejsze. Co oczywiście nie
oznacza, że nie wolno palić papierosów, ani pić wódki. Ani nawet tego, że nie
można o tym pisać. Można. Ale granica pojawia się wtedy, gdy człowiek przestaje
być zdolny do czegokolwiek innego.
Więc Dakowicz. Przemysław
Dakowicz. Zachwyciłem się niedawno jego Teorią wiersza polskiego – tytułem jakby
wziętym z Miłosza (przez przywołanie tradycji traktatów poetyckich), a zarazem
mającym w sobie coś innego, coś znacznie więcej niż w traktatach Miłoszowych,
bo powagę „wiersza polskiego”.
Jakby autor sugerował, że ten
zbiór wierszy, który zaproponował, stanowi odrębną całość, zamyka się w nim
jakaś teoria i to teoria nie byle jaka, bo właśnie „wiersza polskiego” – jego
istnienie byłoby przecież łatwo zakwestionować, mówiąc, że skoro literatura
odnosi się do ludzkiej natury, to trudno mówić o wierszu polskim, wiersz, jak
ludzka natura, jak ludzki los (co szczególnie ważne u Dakowicza), ma charakter
uniwersalny. Albo z zupełnie innej strony, że nie ma czegoś takiego jak ludzka
natura, każda próba jej definiowania jest uzurpacją, nie ma więc tej wspólnoty,
którą można opisać wierszem i znów tytuł zbyt buńczuczny.
Wbrew temu wszystkiemu autor
zdecydował się na szaleństwo – szaleństwo dwuznaczne, bo to zbiór wierszy
polskich, który jest zarazem teorią wiersza polskiego, jakby ów wiersz znaczył jeszcze
coś innego. Na przykład polski los mierzony poetyckim wersem, los, który najlepiej
odnajduje się w poezji. Tu Dakowicz wpisuje się w długą tradycję. „Gdzie
bagnetu nie odróżnisz od języka ognia”.
Zarazem, mimo pozornej
buńczuczności tego projektu, tom kończy się wierszem Nieprzekładalni, w którym ustanawia granice teorii, wcześniej przez siebie sformułowanej. Jest
jakaś granica, która sprawia, że choć powstały te wszystkie wiersze, to jednak
los, który opisują jest nieprzekładalny, ginie w przekładzie, materia dziejów
nie zostaje w pełni opisana i ujęta w wersy, a zatem pozostaje milczenie. Jak w
dobrym traktacie, który dochodzi do granic poznania, a potem się kończy i
sugeruje, że dalej już jest tylko cisza. O czym nie można powiedzieć, o tym
należy milczeć, powiada Wittgenstein. Autor próbuje ich przenieść,
przeprowadzić przez granicę, jak można mniemać: granicę milczenia, ale uznaje swoją
klęskę. Do tej granicy należy jednak docierać. Choćby po to, by poezja podprowadzała
nas do miejsca, które można zobaczyć, choć jego opisanie przestaje być możliwe.
Tom polecam wszystkim wątpiącym.
On nie przekonuje. On udowadnia, że taką poezję można pisać i czas oraz
konwencje nie mają tu nic do rzeczy.
Żegnajcie, naiwni
Żegnajcie, głupcy
Zostawcie nas w spokoju
Mateusz Matyszkowicz
Mateusz Matyszkowicz - filozof, tłumacz św. Tomasza z Akwinu (De regno), eseista (Śmierć rycerza na uniwersytecie), redaktor "Teologii Politycznej" i szef jej portalu, członek redakcji Rebelya.pl i zespołu "Pressji", publicysta mediów "Gazety Polskiej". W Telewizji Republika prowadzi autorski program Literatura na trzeźwo. Od czerwca pełni funkcję redaktora naczelnego kwartalnika "Fronda".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz