Kilka tygodni temu Biuro Literackie zwróciło się do mnie z propozycją , bym wziął udział w akcji "Dorzecze Różewicza". Każdy z zaproszonych poetów ma za zadanie napisać krótki szkic dot. wybranego wiersza autora Niepokoju, uzasadnić swój wybór i opowiedzieć o roli, jaką w jego indywidualnym rozwoju spełniła Różewiczowska twórczość. Poniżej prezentuję tekst, który ukazał się właśnie na stronach Biura.
Harold Bloom twierdzi - odwołując się do Freudowskiej psychoanalizy - że każdy poeta na początku drogi twórczej uczestniczy w "scenie pierwotnego pouczenia", zostaje wciągnięty w orbitę oddziaływania określonego dzieła i poprzez jego wpływ dochodzi do świadomości, by rzec nieco patetycznie, własnego posłannictwa. Owo "pasowanie" na poetę dokonuje się poprzez pełną identyfikację z głosem cudzym. Gdybym miał wskazać swojego "ojca chrzestnego", twórcę, który sprawił, że zostałem ogłuszony, porwany, opętany przez poezję, wymieniłbym nazwisko Thomasa Stearnsa Eliota. Wśród najważniejszych dla mnie mistrzów poetyckiego rzemiosła widziałbym także Czesława Miłosza i Tadeusza Różewicza.
Do twórczości autora Niepokoju dochodziłem drogą okrężną, dyskutując z nim, spierając się, oponując. To, co u Różewicza najbardziej mi przeszkadzało, bolało, dotykało do żywego, określiłbym jako nadwyżkę elementu literackiego, górującego nad życiem, manifestującego się przez skłonność do obracania wszystkiego w literaturę, jakby poeta nie miał prawa do ukrywania swoich ran, ale musiał je obnosić publicznie, nagabując przechodniów, by wkładali ręce w jego bok. Z drugiej strony, paradoksalnie, widziałem Poetę jako kogoś, kto nie mówi wszystkiego, kto w ostatniej chwili, gdy już ma objawić coś definitywnego, ostatecznego, wiążącego - wycofuje się, stosuje uniki, stwierdza: "O tym będę milczał". Różewicz jawił się jako ktoś, kto nieustannie sprawdza, gdzie leżą granice literatury, a gdy już do nich dotrze, powiada: "Nie, dalej nie". Nie sposób nie dodać, że owo dochodzenie i poszukiwanie jest - prawem jakiejś nie całkiem zrozumiałej aporii - równoznaczne z odkrywaniem i przekraczaniem. Autor Zielonej róży wciąż zamyka i otwiera, wchodzi i wychodzi, gubi się i dociera do celu.
Wiele wierszy Tadeusza Różewicza miało kapitalne znaczenie dla kształtowania się mojego światopoglądu oraz świadomości warsztatowej. Działały one niczym precyzyjne i niezawodne mechanizmy do zdzierania zasłon, za którymi ukrywała się prawda o współczesności. Różewicz wymagał, bym był uważny i krytyczny, nauczył mnie doceniać ironię jako narzędzie wyostrzające percepcję i przekonał do ostrożności i podejrzliwości względem języka, a także wprowadził w arkana poetyckiej ekonomiki, w której każde zdanie, każde słowo musi zostać oczyszczone z fałszywych piękności, by mogło mówić to, co chce powiedzieć. Lista utworów autora Na powierzchni poematu i w środku stanowiących kolejne stopnie czytelniczej inicjacji, wprowadzających w poetycką dorosłość jest zbyt długa, by je tu wszystkie wyliczać - ich rejestr zająłby obie strony przeznaczone na niniejszy tekst. Wybieram spośród nich ten jeden, wyjątkowy, którego ascetyzm formalny przywodzi na myśl późne liryki Mickiewicza. Jest to pozbawiony tytułu wiersz z tomu Płaskorzeźba, dedykowany pamięci Konstantego Puzyny:
Czas na mnie
czas nagli
co ze sobą zabrać
na tamten brzeg
nic
więc to już
wszystko
mamo
tak synku
to już wszystko
a więc to tylko tyle
tylko tyle
więc to jest całe życie
tak całe życie
Sytuacja liryczna: ostatnie chwile przed podróżą, przed wyprawieniem się na "tamten brzeg". Rozmowa syna z matką, rozmowa finalna i niejako "pierwsza", bo złożona ze słów najprostszych (i w najwyższym stopniu abstrakcyjnych: "nic", "wszystko"), w której życie zostaje ostatecznie odarte ze złudzeń. Jak wielki jest niemy krzyk, jak donośny i rozpaczliwy protest, sprzeciw wobec przemijania - niedomkniętych rachunków, niezałatwionych spraw, fundamentalnych pytań pozostawionych bez odpowiedzi - uświadamia lektura rękopisu (w Płaskorzeźbie manuskrypty są reprodukowane obok wersji ostatecznych), w którym utwór jest czterokrotnie dłuższy od podanego do druku.
W wierszu mistrzowskie jest wszystko: 1. artykułowanie słów przez "ściśnięte gardło", maksymalna ekonomia wyrazu; 2. zderzenie wyrażeń kojarzących się z sytuacją podróży, pośpiechu, pakowania ("czas na mnie", "czas nagli", "co ze sobą zabrać") z obciążonym metaforą frazeologizmem "na tamten brzeg"; 3. wyzyskanie sytuacji rozmowy dziecka z matką, syna z matką, oznaczające przywołanie szerokiego kontekstu kulturowego (obecne w pominiętej części rękopisu odwołanie do relacji Chrystus - Maryja), nade wszystko zaś wzmagające dramatyzm wypowiadanych kwestii, akcentujące bezradność i dezorientację podmiotu mówiącego; 4. pewien rodzaj echolalijności - powtarzanie identycznych słów w pytaniach i odpowiedziach wzmacnia definitywność stwierdzeń dotyczących śmierci.
Jest to jeden z najciemniejszych i najbardziej bezwzględnych wierszy w literaturze polskiej. Obcowanie z nim to dla mnie zazwyczaj doznanie niemal fizjologiczne, umożliwiające dotknięcie czegoś, nie wiem czego - zimna? mroku? bezradności? niewyrażalności? nieludzkiej odmienności tego tam, na drugim brzegu?
Przy tym - żelazna konsekwencja semantycznej struktury, której dynamizm - mimo tak znikomej ilości słów - uderza w trakcie lektury. "Czas na mnie" - ten, kto mówi, zasiedział się, musi wstać i wyjść, żegna się. "Czas nagli" - po co to powtórzenie? Ono poszerza nieco optykę sytuacji z pierwszego wersu, nie odnosi się już tylko do podmiotu, jest znamieniem obejmującego wszystkich i każdego z osobna wezwania do odejścia. Zarazem pogłębia wrażenie pośpiechu, brzmiąc niczym rozkaz, polecenie nieznoszące sprzeciwu: trzeba wyjść już, teraz, natychmiast. "Co ze sobą zabrać" - wyruszający w drogę w popłochu i pomieszaniu chciałby jeszcze spakować bagaż, ale następny wers obnaży daremność tych wysiłków, "podróż" okaże się równoznaczna z odejściem ostatecznym. Za sprawą określonego podziału wersów ("co ze sobą zabrać/ na tamten brzeg") poeta uzyskuje efekt, by tak rzec, ogłuszającego zaskoczenia. Nie chodzi o żaden wyjazd, tu się mówi o śmierci. Określenie "tamten brzeg" jako jedyne wyłamuje się z zamierzonej zgrzebności języka, z elementarnej prostoty słów najpierwszych - brzmi w nim tyle samo gorzkiej ironii, co bezradności i bezbronności, manifestującej się, ten jeden raz, ucieczką od dosłowności w obraz metaforyczny, w jakąś, brzmiącą niemal jak zaklęcie, peryfrazę. Wersy "więc to już/ wszystko" stanowią znakomite exemplum tak ważnej dla Różewicza zasady ekonomii słów (dziedzictwo Przybosia) - wprowadzenie przerzutni sprawia, że widoczne stają się oba aspekty pytania: temporalny ("tak krótko to trwało?") i kwantytatywny ("tylko tyle z tego zostało?"). Definitywność i bezwzględna surowość konkluzji rozpisana została na trzy części, w każdej z nich pada pytanie i odpowiedź. Odbywa się tu przyśpieszone, wymuszone przez nieubłagany porządek rzeczy, a wtłoczone w porządek języka, zamykanie życiowych rachunków.
Milczenie, które rozlega się po tych wersach, brzmi tym potężniej, im konsekwentniej zestawiamy ostateczny kształt utworu z jego wersją roboczą. Różewicz wyrzucił za burtę wiersza wiele istotnych fraz ("ale ja jeszcze oddycham/ jeszcze jestem w drodze/ do człowieka do siebie/ syna człowieczego/ Twojego syna", "wiem nie możesz mówić", "i jak to jest// był bóg nie ma boga/ była ojczyzna nie ma ojczyzny/ była młodość/ była miłość// jaki to zbrodniarz napadł mnie/ okradł/ czy to ja" i - jeśli prawidłowo odczytuję skreślone słowa - "ulecz mnie"), zarazem zaś pozostawił faksymile rękopisu obok ostatecznej wersji drukowanej. Gdyby uwzględnić w interpretacji fragmenty usunięte, trzeba by stwierdzić, iż mamy do czynienia z wypowiedzią o charakterze co najmniej kryptoreligijnym ("syn człowieczy", "Twój syn"), ze swoistą repliką słynnego, wielokrotnie komentowanego wiersza bez, a może nawet z poetycką modlitwą do Maryi (oboczność i wzajemne przenikanie się zakresów semantycznych implikowanych przez relację syn-matka, Chrystus-Maryja). W takim kontekście błagalny zwrot "ulecz mnie" brzmiałby niemal jak wyznanie wiary.
Odniesiony do pierwowzoru, ów znakomity wiersz - jeden z najlepszych, jakie napisano w języku polskim - ujawnia zasadniczą prawdę na temat twórczości autora Wyjścia: to, co przemilczane, jest w niej równie ważne jak to, co Poeta zdecydował się wypowiedzieć.
PYTANIE DO CZYTELNIKÓW:
Który z wierszy Różewicza wskazalibyście Państwo jako ten najważniejszy? Proszę o krótkie uzasadnienie wyboru.
Różewicz jest poetą nieustającym w wysiłkach „zrekonstruowania” świata. Ale ten wciąż rozpada się na naszych (i jego) oczach w nieodwracalnym procesie samozniszczenia. Myślę, że poeta już to wie – ostatni „puzzel”, który weźmie do ręki i tak nie będzie pasował do pozostałych; rozpadnie się na kolejne, jeszcze mniejsze kawałki nie przynosząc upragnionej odpowiedzi – co tak naprawdę warte jest ocalenia? Wybranie najważniejszego dla mnie tekstu Różewicza byłoby pracą obliczoną na wiele dni. Dlatego wklejam coś, co wybrałem intuicyjnie, ponieważ równie dobrze może to być to być wiersz o jego autorze jak i o mnie. Różewicz napisał go w kwietniu 1958 roku, lecz pomimo niego nadal stoi odważny i wyprostowany naprzeciw postępującej zagładzie. I ta jego odwaga wyzierająca z jego liryki jest chyba dla mnie najważniejsza.
OdpowiedzUsuńNie mam odwagi
Ten świat tak obcy
to przedmiot znaleziony w nocy
życie moje jest nieciekawe
z tego życia
jednak
krystalizuję nieczystą poezję
Grubasek w okularach uśmiecha się
wiecie że trudno każdemu
wyjaśnić pewne trudności
z tym związane
Tydzień ma siedem dni
w sobotę wieczorem
otwierają się drzwi
nie mam odwagi wyjść
te uczucia z papieru
tasowanie brudnych kart
o godzinie 22 przyszła
śmierć i mówi
nie pisz już tych słów
siedź prosto
odłóż pióro opuść ręce
pg.
Bardzo trudno było mi wybrać jeden wiersz. Po niesłychanie męczącej dla mnie selekcji zostały mi trzy teksty i najchętniej wkleiłbym je tutaj wszystkie. Wiersze, z których ostatecznie zrezygnowałem to: Jak dobrze z tomu Czerwona rękawiczka (prostota komunikatu sprawia, że za każdym razem, gdy czytam ten wiersz, pozostaję wobec niego bezradny - traktuję go, wybaczcie patos, nieco ewangelicznie) oraz *** (Oto człowiek...) z tomu Uśmiechy (uniwersalizm tego wiersza jest niemal namacalny). Wklejam niesłychanie mi bliski, jako miłośnikowi Szekspira, wiersz Nic w płaszczu Prospera. Trudno mi wyobrazić sobie doskonalszą diagnozę tego, czego doświadczam każdego dnia. Już sam tytuł, będący z resztą tytułem całego tomu, jest dla mnie wyczerpującym komentarzem codzienności, który od 1962 r. nie przestaje być aktualny.
OdpowiedzUsuńNic w płaszczu Prospera
Kaliban niewolnik
nauczony ludzkiej mowy
czeka
z pyskiem w gnoju
z nogami w raju
obwąchuje człowieka
czeka
nic nadchodzi
nic w czarodziejskim płaszczu
Prospera
nic z ulic i ust
z ambon i wież
nic z głośników
mówi do niczego
o niczym
nic płodzi nic
nic wychowuje nic
nic czeka na nic
nic grozi
nic skazuje
nic ułaskawia
1962
Pozwolę sobie wkleić jeszcze jeden wiersz Różewicza, który ma dla mnie specjalne znaczenie. To utwór, który cechuje pewna nadwyżka stylistyczna. Jest zbudowany niezwykle konsekwentnie, na pojedynczym, zaczerpniętym z tradycji (tu: tradycji biblijnej) motywie, który uległ przetworzeniu i został użyty do opisu sytuacji poety współczesnego, zmagającego się z tradycją, walczącego o nowy "model poezji" - wyzbytej piękności, antyestetycznej, zdolnej mówić wprost. Pochodzi z końca lat pięćdziesiątych, ze znakomitego tomu "Zielona róża":
OdpowiedzUsuńWalka z aniołem
Cień skrzydeł rósł
anioł zapiał zanucił
a jego wilgotne
nozdrza dotykały
moich oczu ust
walczyliśmy na ziemi
ubitej z gazet
na śmietniku gdzie
ślina krew i żółć
leżała wymieszana
z gnojem słów
cień skrzydeł rósł
a były to skrzydła
dwa
od ucha do ucha ogromne
różowe
po obu stronach głowy
wśród chmur
odchody nasze pokryły
boisko
zmógł mnie wreszcie
skrępował olśnił oślinił
słowem i gawędząc
optymistycznie
wstępował w niebo poezji
złapałem go za nogę
spadł na mój śmietnik
pod mur
tu jestem
istota człekokształtna
z wybitymi na światło
oczami
Najważniejszy dla mnie wiersz Różewicza to 'Gawęda o spóźnionej miłości'
OdpowiedzUsuńWiersz o granicach ludzkich możliwości, o Evereście i Psiej Górce. O starości i dzieciństwie. O świecie i zaświatach. I o czymś, co pcha nas w nieznane.
Artur Nowaczewski
Tadeusz Różewicz
OdpowiedzUsuń***
Dostojewski mówił
że gdyby mu kazano wybierać
między prawdą i Jezusem
wybrałby Jezusa
kończąc
zaczynam rozumieć
Dostojewskiego
narodziny życie śmierć
zmartwychwstanie Jezusa
są wielkim skandalem
we wszechświecie
bez Jezusa
nasza mała ziemia
jest pozbawiona wagi
ten Człowiek
Syn Boży
jeśli umarł
zmartwychwstaje
o świcie każdego dnia
w każdym
kto Go naśladuje
Czytam ten wiersz w środę 20 października, w środku dnia. Wiadomości z szumią na łączach, komentarz goni komentarz, buzują emocje: całość sprawia wrażenie jednego, monstrualnego bluzgu. I w środku tego obolałego dnia Różewicz ze swoim podwójnie skandalicznym wierszem. Po pierwsze całkowicie przeczącym obiegowej opinii, że to poeta areligijny, a po drugie – tak zdecydowanie opowiadającym się po stronie Chrystusa. Prowokacja, do jakiej przyzwyczaili nas współcześni artyści? Ależ oni prowokację rozumieją – nie wiedzieć czemu – jako śpiew w chórze podobnych sobie, politycznie poprawnych kastratów. Różewicz, jeśli prowokuje, to właśnie ich.
Od dawna nie daje mi spokoju przeciwstawienie sobie prawdy i Jezusa. Myślę, że chodzi o prawdę „tego świata”, podsuwaną nam nieustannie choćby przez portale internetowe czy telewizje nadające 24h. Chrześcijaństwo ze swoim skandalicznym nakazem miłowania nieprzyjaciół wydaje się „nie z tego świata”. To piekielnie trudny do zrealizowania nakaz, nieraz buntuję się przeciw niemu, a w tym buncie widzę nie tylko własną słabość, ale i geniusz chrześcijaństwa, które daje mi przestrzeń wolności, do buntu także.
Różewicz nie wpasowuje się w ortodoksję chrześcijańską, mesjanistyczną – przecież pisze o Jezusie „jeśli umarł”, „zmartwychwstaje/ o świcie każdego dnia”. Wiem to wszystko, a zarazem trudno mi we współczesnej poezji wskazać wiersz głębiej chrześcijański.
Jarosław Jakubowski
Poeta z Breslau bez ochyby jest orkiestrą, instytucją, pełnym rozdziałem historii naszej literatury. Oczywiście odbiór jego poezji i dramatopisarstwa został - jak wszystko - zarżnięty przez szkolną rozwałkę, nad którą nie warto się pochylać. Blog Przemysława unieważnia jednak dyskusje o potocznym odbiorze literatury, w końcu wypowiadają się tu czytelnicy nieobciążeni żadną bzdurą. Zawsze chciałem myśleć o Różewiczu "pozaszkolnym", kompozytorze słowa, odnowicielu stylistyki (jakkolwiek to pojęcie może się odnosić do twórczości tak ascetycznej artystycznie). I można tak właśnie odbierać pisarstwo tego mądrego i uroczego Poety, którego miałem przyjemność posłuchać podczas studiów, kiedy wręczano mu honorowy doktorat. W poezji Różewicza uderza mnie jej nierówny poziom. Obok liryków wielce udanych Różewicz upublicznia, zwłaszcza jako "stary poeta", logoreiczne miazmaty, naszpikowane rozległymi cytatami z niemieckich "dichterów", potwornie niefunkcjonalnymi, wywołującymi urzędowe cmokanie klęczących przed nim krytyków z "Odry". Oczywiście to moje sarkanie nie dotyczy prześlicznego tomu "Matka odchodzi". Jest Pan Tadeusz autorem zbyt świadomym, by bez sensu zaczerniać papier, a zaczernia. Może rzadziej drukować. Bo po co rozmywać przeszłe dokonania?
OdpowiedzUsuńNa blogową giełdę wklejam wiersz bez tytułu, dobrze znany z wielu wypisów. Oczywiście nie jest to utwór wybitny, godzien sąsiadować z "Mochnackim" Lechonia. Wstawiam go z powodów ideowych, jako świetną, może najlepszą ocenę współczesności naszej. A bezkrytycznym wielbicielom poezji Różewicza zadaję pytanie, gdzie tu jest wybitna poezja... Końcowy obraz pustej świątyni, zużyty już w "Kartotece" („Jestem pusty jak bazylika w nocy”), trochę poszatkowanej prozy (ekwiwalenty wersowe, o których z poważnymi minami nauczają wykładowcy poetyki), ostra i piękna inteligencja. Czy to wystarcza, by kogoś namaszczać na "jednego z największych żyjących poetów"?
Wygaśnięcie Absolutu niszczy
sferę jego przejawiania się
marnieje religia filozofia sztuka
maleją naturalne zasoby
języka
to co zostało
wystarczy jeszcze
dla felietonistów
z "Tygodnika Powszechnego" i "Polityki"
dla dziennikarzy
kapłanów
urzędników
wymierają pewne gatunki
motyli ptaków
poetów
o imionach dziwnych i pięknych
Miriam Staff Leśmian
Tuwim Lechoń Jastrun
Norwid
nasze sieci są puste
wiersze wydobyte z dna
milczą
rozsypują się
są jak kurz
tańczący na promieniu słońca
który wpadł do pustego
wnętrza
świątyni