czwartek, 14 października 2010

Z ręką w boku Różewicza





Kilka tygodni temu Biuro Literackie zwróciło się do mnie z propozycją , bym wziął udział w akcji "Dorzecze Różewicza". Każdy z zaproszonych poetów ma za zadanie napisać krótki szkic dot. wybranego wiersza autora Niepokoju, uzasadnić swój wybór i opowiedzieć o roli, jaką w jego indywidualnym rozwoju spełniła Różewiczowska twórczość. Poniżej prezentuję tekst, który ukazał się właśnie na stronach Biura.

Harold Bloom twierdzi - odwołując się do Freudowskiej psychoanalizy - że każdy poeta na początku drogi twórczej uczestniczy w "scenie pierwotnego pouczenia", zostaje wciągnięty w orbitę oddziaływania określonego dzieła i poprzez jego wpływ dochodzi do świadomości, by rzec nieco patetycznie, własnego posłannictwa. Owo "pasowanie" na poetę dokonuje się poprzez pełną identyfikację z głosem cudzym. Gdybym miał wskazać swojego "ojca chrzestnego", twórcę, który sprawił, że zostałem ogłuszony, porwany, opętany przez poezję, wymieniłbym nazwisko Thomasa Stearnsa Eliota. Wśród najważniejszych dla mnie mistrzów poetyckiego rzemiosła widziałbym także Czesława Miłosza i Tadeusza Różewicza.
Do twórczości autora Niepokoju dochodziłem drogą okrężną, dyskutując z nim, spierając się, oponując. To, co u Różewicza najbardziej mi przeszkadzało, bolało, dotykało do żywego, określiłbym jako nadwyżkę elementu literackiego, górującego nad życiem, manifestującego się przez skłonność do obracania wszystkiego w literaturę, jakby poeta nie miał prawa do ukrywania swoich ran, ale musiał je obnosić publicznie, nagabując przechodniów, by wkładali ręce w jego bok. Z drugiej strony, paradoksalnie, widziałem Poetę jako kogoś, kto nie mówi wszystkiego, kto w ostatniej chwili, gdy już ma objawić coś definitywnego, ostatecznego, wiążącego - wycofuje się, stosuje uniki, stwierdza: "O tym będę milczał". Różewicz jawił się jako ktoś, kto nieustannie sprawdza, gdzie leżą granice literatury, a gdy już do nich dotrze, powiada: "Nie, dalej nie". Nie sposób nie dodać, że owo dochodzenie i poszukiwanie jest - prawem jakiejś nie całkiem zrozumiałej aporii - równoznaczne z odkrywaniem i przekraczaniem. Autor Zielonej róży wciąż zamyka i otwiera, wchodzi i wychodzi, gubi się i dociera do celu.
Wiele wierszy Tadeusza Różewicza miało kapitalne znaczenie dla kształtowania się mojego światopoglądu oraz świadomości warsztatowej. Działały one niczym precyzyjne i niezawodne mechanizmy do zdzierania zasłon, za którymi ukrywała się prawda o współczesności. Różewicz wymagał, bym był uważny i krytyczny, nauczył mnie doceniać ironię jako narzędzie wyostrzające percepcję i przekonał do ostrożności i podejrzliwości względem języka, a także wprowadził w arkana poetyckiej ekonomiki, w której każde zdanie, każde słowo musi zostać oczyszczone z fałszywych piękności, by mogło mówić to, co chce powiedzieć. Lista utworów autora Na powierzchni poematu i w środku stanowiących kolejne stopnie czytelniczej inicjacji, wprowadzających w poetycką dorosłość jest zbyt długa, by je tu wszystkie wyliczać - ich rejestr zająłby obie strony przeznaczone na niniejszy tekst. Wybieram spośród nich ten jeden, wyjątkowy, którego ascetyzm formalny przywodzi na myśl późne liryki Mickiewicza. Jest to pozbawiony tytułu wiersz z tomu Płaskorzeźba, dedykowany pamięci Konstantego Puzyny:
Czas na mnie
czas nagli

co ze sobą zabrać
na tamten brzeg
nic

więc to już
wszystko
mamo

tak synku
to już wszystko

a więc to tylko tyle

tylko tyle

więc to jest całe życie

tak całe życie
Sytuacja liryczna: ostatnie chwile przed podróżą, przed wyprawieniem się na "tamten brzeg". Rozmowa syna z matką, rozmowa finalna i niejako "pierwsza", bo złożona ze słów najprostszych (i w najwyższym stopniu abstrakcyjnych: "nic", "wszystko"), w której życie zostaje ostatecznie odarte ze złudzeń. Jak wielki jest niemy krzyk, jak donośny i rozpaczliwy protest, sprzeciw wobec przemijania - niedomkniętych rachunków, niezałatwionych spraw, fundamentalnych pytań pozostawionych bez odpowiedzi - uświadamia lektura rękopisu (w Płaskorzeźbie manuskrypty są reprodukowane obok wersji ostatecznych), w którym utwór jest czterokrotnie dłuższy od podanego do druku.
W wierszu mistrzowskie jest wszystko: 1. artykułowanie słów przez "ściśnięte gardło", maksymalna ekonomia wyrazu; 2. zderzenie wyrażeń kojarzących się z sytuacją podróży, pośpiechu, pakowania ("czas na mnie", "czas nagli", "co ze sobą zabrać") z obciążonym metaforą frazeologizmem "na tamten brzeg"; 3. wyzyskanie sytuacji rozmowy dziecka z matką, syna z matką, oznaczające przywołanie szerokiego kontekstu kulturowego (obecne w pominiętej części rękopisu odwołanie do relacji Chrystus - Maryja), nade wszystko zaś wzmagające dramatyzm wypowiadanych kwestii, akcentujące bezradność i dezorientację podmiotu mówiącego; 4. pewien rodzaj echolalijności - powtarzanie identycznych słów w pytaniach i odpowiedziach wzmacnia definitywność stwierdzeń dotyczących śmierci.
Jest to jeden z najciemniejszych i najbardziej bezwzględnych wierszy w literaturze polskiej. Obcowanie z nim to dla mnie zazwyczaj doznanie niemal fizjologiczne, umożliwiające dotknięcie czegoś, nie wiem czego - zimna? mroku? bezradności? niewyrażalności? nieludzkiej odmienności tego tam, na drugim brzegu?
Przy tym - żelazna konsekwencja semantycznej struktury, której dynamizm - mimo tak znikomej ilości słów - uderza w trakcie lektury. "Czas na mnie" - ten, kto mówi, zasiedział się, musi wstać i wyjść, żegna się. "Czas nagli" - po co to powtórzenie? Ono poszerza nieco optykę sytuacji z pierwszego wersu, nie odnosi się już tylko do podmiotu, jest znamieniem obejmującego wszystkich i każdego z osobna wezwania do odejścia. Zarazem pogłębia wrażenie pośpiechu, brzmiąc niczym rozkaz, polecenie nieznoszące sprzeciwu: trzeba wyjść już, teraz, natychmiast. "Co ze sobą zabrać" - wyruszający w drogę w popłochu i pomieszaniu chciałby jeszcze spakować bagaż, ale następny wers obnaży daremność tych wysiłków, "podróż" okaże się równoznaczna z odejściem ostatecznym. Za sprawą określonego podziału wersów ("co ze sobą zabrać/ na tamten brzeg") poeta uzyskuje efekt, by tak rzec, ogłuszającego zaskoczenia. Nie chodzi o żaden wyjazd, tu się mówi o śmierci. Określenie "tamten brzeg" jako jedyne wyłamuje się z zamierzonej zgrzebności języka, z elementarnej prostoty słów najpierwszych - brzmi w nim tyle samo gorzkiej ironii, co bezradności i bezbronności, manifestującej się, ten jeden raz, ucieczką od dosłowności w obraz metaforyczny, w jakąś, brzmiącą niemal jak zaklęcie, peryfrazę. Wersy "więc to już/ wszystko" stanowią znakomite exemplum tak ważnej dla Różewicza zasady ekonomii słów (dziedzictwo Przybosia) - wprowadzenie przerzutni sprawia, że widoczne stają się oba aspekty pytania: temporalny ("tak krótko to trwało?") i kwantytatywny ("tylko tyle z tego zostało?"). Definitywność i bezwzględna surowość konkluzji rozpisana została na trzy części, w każdej z nich pada pytanie i odpowiedź. Odbywa się tu przyśpieszone, wymuszone przez nieubłagany porządek rzeczy, a wtłoczone w porządek języka, zamykanie życiowych rachunków.
Milczenie, które rozlega się po tych wersach, brzmi tym potężniej, im konsekwentniej zestawiamy ostateczny kształt utworu z jego wersją roboczą. Różewicz wyrzucił za burtę wiersza wiele istotnych fraz ("ale ja jeszcze oddycham/ jeszcze jestem w drodze/ do człowieka do siebie/ syna człowieczego/ Twojego syna", "wiem nie możesz mówić", "i jak to jest// był bóg nie ma boga/ była ojczyzna nie ma ojczyzny/ była młodość/ była miłość// jaki to zbrodniarz napadł mnie/ okradł/ czy to ja" i - jeśli prawidłowo odczytuję skreślone słowa - "ulecz mnie"), zarazem zaś pozostawił faksymile rękopisu obok ostatecznej wersji drukowanej. Gdyby uwzględnić w interpretacji fragmenty usunięte, trzeba by stwierdzić, iż mamy do czynienia z wypowiedzią o charakterze co najmniej kryptoreligijnym ("syn człowieczy", "Twój syn"), ze swoistą repliką słynnego, wielokrotnie komentowanego wiersza bez, a może nawet z poetycką modlitwą do Maryi (oboczność i wzajemne przenikanie się zakresów semantycznych implikowanych przez relację syn-matka, Chrystus-Maryja). W takim kontekście błagalny zwrot "ulecz mnie" brzmiałby niemal jak wyznanie wiary.
Odniesiony do pierwowzoru, ów znakomity wiersz - jeden z najlepszych, jakie napisano w języku polskim - ujawnia zasadniczą prawdę na temat twórczości autora Wyjścia: to, co przemilczane, jest w niej równie ważne jak to, co Poeta zdecydował się wypowiedzieć.

PYTANIE DO CZYTELNIKÓW:
Który z wierszy Różewicza wskazalibyście Państwo jako ten najważniejszy? Proszę o krótkie uzasadnienie wyboru.

6 komentarzy:

  1. Różewicz jest poetą nieustającym w wysiłkach „zrekonstruowania” świata. Ale ten wciąż rozpada się na naszych (i jego) oczach w nieodwracalnym procesie samozniszczenia. Myślę, że poeta już to wie – ostatni „puzzel”, który weźmie do ręki i tak nie będzie pasował do pozostałych; rozpadnie się na kolejne, jeszcze mniejsze kawałki nie przynosząc upragnionej odpowiedzi – co tak naprawdę warte jest ocalenia? Wybranie najważniejszego dla mnie tekstu Różewicza byłoby pracą obliczoną na wiele dni. Dlatego wklejam coś, co wybrałem intuicyjnie, ponieważ równie dobrze może to być to być wiersz o jego autorze jak i o mnie. Różewicz napisał go w kwietniu 1958 roku, lecz pomimo niego nadal stoi odważny i wyprostowany naprzeciw postępującej zagładzie. I ta jego odwaga wyzierająca z jego liryki jest chyba dla mnie najważniejsza.



    Nie mam odwagi


    Ten świat tak obcy
    to przedmiot znaleziony w nocy
    życie moje jest nieciekawe
    z tego życia
    jednak
    krystalizuję nieczystą poezję

    Grubasek w okularach uśmiecha się
    wiecie że trudno każdemu
    wyjaśnić pewne trudności
    z tym związane

    Tydzień ma siedem dni
    w sobotę wieczorem
    otwierają się drzwi
    nie mam odwagi wyjść

    te uczucia z papieru
    tasowanie brudnych kart

    o godzinie 22 przyszła
    śmierć i mówi
    nie pisz już tych słów
    siedź prosto
    odłóż pióro opuść ręce

    pg.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo trudno było mi wybrać jeden wiersz. Po niesłychanie męczącej dla mnie selekcji zostały mi trzy teksty i najchętniej wkleiłbym je tutaj wszystkie. Wiersze, z których ostatecznie zrezygnowałem to: Jak dobrze z tomu Czerwona rękawiczka (prostota komunikatu sprawia, że za każdym razem, gdy czytam ten wiersz, pozostaję wobec niego bezradny - traktuję go, wybaczcie patos, nieco ewangelicznie) oraz *** (Oto człowiek...) z tomu Uśmiechy (uniwersalizm tego wiersza jest niemal namacalny). Wklejam niesłychanie mi bliski, jako miłośnikowi Szekspira, wiersz Nic w płaszczu Prospera. Trudno mi wyobrazić sobie doskonalszą diagnozę tego, czego doświadczam każdego dnia. Już sam tytuł, będący z resztą tytułem całego tomu, jest dla mnie wyczerpującym komentarzem codzienności, który od 1962 r. nie przestaje być aktualny.

    Nic w płaszczu Prospera

    Kaliban niewolnik
    nauczony ludzkiej mowy
    czeka

    z pyskiem w gnoju
    z nogami w raju
    obwąchuje człowieka
    czeka

    nic nadchodzi
    nic w czarodziejskim płaszczu
    Prospera
    nic z ulic i ust
    z ambon i wież
    nic z głośników
    mówi do niczego
    o niczym

    nic płodzi nic
    nic wychowuje nic
    nic czeka na nic
    nic grozi
    nic skazuje
    nic ułaskawia

    1962

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozwolę sobie wkleić jeszcze jeden wiersz Różewicza, który ma dla mnie specjalne znaczenie. To utwór, który cechuje pewna nadwyżka stylistyczna. Jest zbudowany niezwykle konsekwentnie, na pojedynczym, zaczerpniętym z tradycji (tu: tradycji biblijnej) motywie, który uległ przetworzeniu i został użyty do opisu sytuacji poety współczesnego, zmagającego się z tradycją, walczącego o nowy "model poezji" - wyzbytej piękności, antyestetycznej, zdolnej mówić wprost. Pochodzi z końca lat pięćdziesiątych, ze znakomitego tomu "Zielona róża":

    Walka z aniołem

    Cień skrzydeł rósł
    anioł zapiał zanucił
    a jego wilgotne
    nozdrza dotykały
    moich oczu ust
    walczyliśmy na ziemi
    ubitej z gazet
    na śmietniku gdzie
    ślina krew i żółć
    leżała wymieszana
    z gnojem słów


    cień skrzydeł rósł
    a były to skrzydła
    dwa
    od ucha do ucha ogromne
    różowe
    po obu stronach głowy
    wśród chmur
    odchody nasze pokryły
    boisko
    zmógł mnie wreszcie
    skrępował olśnił oślinił
    słowem i gawędząc
    optymistycznie
    wstępował w niebo poezji
    złapałem go za nogę
    spadł na mój śmietnik
    pod mur
    tu jestem
    istota człekokształtna
    z wybitymi na światło
    oczami

    OdpowiedzUsuń
  4. Najważniejszy dla mnie wiersz Różewicza to 'Gawęda o spóźnionej miłości'
    Wiersz o granicach ludzkich możliwości, o Evereście i Psiej Górce. O starości i dzieciństwie. O świecie i zaświatach. I o czymś, co pcha nas w nieznane.

    Artur Nowaczewski

    OdpowiedzUsuń
  5. Tadeusz Różewicz
    ***
    Dostojewski mówił
    że gdyby mu kazano wybierać
    między prawdą i Jezusem
    wybrałby Jezusa
    kończąc
    zaczynam rozumieć
    Dostojewskiego
    narodziny życie śmierć
    zmartwychwstanie Jezusa
    są wielkim skandalem
    we wszechświecie
    bez Jezusa
    nasza mała ziemia
    jest pozbawiona wagi
    ten Człowiek
    Syn Boży
    jeśli umarł
    zmartwychwstaje
    o świcie każdego dnia
    w każdym
    kto Go naśladuje

    Czytam ten wiersz w środę 20 października, w środku dnia. Wiadomości z szumią na łączach, komentarz goni komentarz, buzują emocje: całość sprawia wrażenie jednego, monstrualnego bluzgu. I w środku tego obolałego dnia Różewicz ze swoim podwójnie skandalicznym wierszem. Po pierwsze całkowicie przeczącym obiegowej opinii, że to poeta areligijny, a po drugie – tak zdecydowanie opowiadającym się po stronie Chrystusa. Prowokacja, do jakiej przyzwyczaili nas współcześni artyści? Ależ oni prowokację rozumieją – nie wiedzieć czemu – jako śpiew w chórze podobnych sobie, politycznie poprawnych kastratów. Różewicz, jeśli prowokuje, to właśnie ich.
    Od dawna nie daje mi spokoju przeciwstawienie sobie prawdy i Jezusa. Myślę, że chodzi o prawdę „tego świata”, podsuwaną nam nieustannie choćby przez portale internetowe czy telewizje nadające 24h. Chrześcijaństwo ze swoim skandalicznym nakazem miłowania nieprzyjaciół wydaje się „nie z tego świata”. To piekielnie trudny do zrealizowania nakaz, nieraz buntuję się przeciw niemu, a w tym buncie widzę nie tylko własną słabość, ale i geniusz chrześcijaństwa, które daje mi przestrzeń wolności, do buntu także.
    Różewicz nie wpasowuje się w ortodoksję chrześcijańską, mesjanistyczną – przecież pisze o Jezusie „jeśli umarł”, „zmartwychwstaje/ o świcie każdego dnia”. Wiem to wszystko, a zarazem trudno mi we współczesnej poezji wskazać wiersz głębiej chrześcijański.

    Jarosław Jakubowski

    OdpowiedzUsuń
  6. Poeta z Breslau bez ochyby jest orkiestrą, instytucją, pełnym rozdziałem historii naszej literatury. Oczywiście odbiór jego poezji i dramatopisarstwa został - jak wszystko - zarżnięty przez szkolną rozwałkę, nad którą nie warto się pochylać. Blog Przemysława unieważnia jednak dyskusje o potocznym odbiorze literatury, w końcu wypowiadają się tu czytelnicy nieobciążeni żadną bzdurą. Zawsze chciałem myśleć o Różewiczu "pozaszkolnym", kompozytorze słowa, odnowicielu stylistyki (jakkolwiek to pojęcie może się odnosić do twórczości tak ascetycznej artystycznie). I można tak właśnie odbierać pisarstwo tego mądrego i uroczego Poety, którego miałem przyjemność posłuchać podczas studiów, kiedy wręczano mu honorowy doktorat. W poezji Różewicza uderza mnie jej nierówny poziom. Obok liryków wielce udanych Różewicz upublicznia, zwłaszcza jako "stary poeta", logoreiczne miazmaty, naszpikowane rozległymi cytatami z niemieckich "dichterów", potwornie niefunkcjonalnymi, wywołującymi urzędowe cmokanie klęczących przed nim krytyków z "Odry". Oczywiście to moje sarkanie nie dotyczy prześlicznego tomu "Matka odchodzi". Jest Pan Tadeusz autorem zbyt świadomym, by bez sensu zaczerniać papier, a zaczernia. Może rzadziej drukować. Bo po co rozmywać przeszłe dokonania?

    Na blogową giełdę wklejam wiersz bez tytułu, dobrze znany z wielu wypisów. Oczywiście nie jest to utwór wybitny, godzien sąsiadować z "Mochnackim" Lechonia. Wstawiam go z powodów ideowych, jako świetną, może najlepszą ocenę współczesności naszej. A bezkrytycznym wielbicielom poezji Różewicza zadaję pytanie, gdzie tu jest wybitna poezja... Końcowy obraz pustej świątyni, zużyty już w "Kartotece" („Jestem pusty jak bazylika w nocy”), trochę poszatkowanej prozy (ekwiwalenty wersowe, o których z poważnymi minami nauczają wykładowcy poetyki), ostra i piękna inteligencja. Czy to wystarcza, by kogoś namaszczać na "jednego z największych żyjących poetów"?


    Wygaśnięcie Absolutu niszczy
    sferę jego przejawiania się

    marnieje religia filozofia sztuka

    maleją naturalne zasoby
    języka

    to co zostało
    wystarczy jeszcze
    dla felietonistów
    z "Tygodnika Powszechnego" i "Polityki"
    dla dziennikarzy
    kapłanów
    urzędników

    wymierają pewne gatunki
    motyli ptaków
    poetów
    o imionach dziwnych i pięknych
    Miriam Staff Leśmian
    Tuwim Lechoń Jastrun

    Norwid

    nasze sieci są puste
    wiersze wydobyte z dna
    milczą
    rozsypują się

    są jak kurz
    tańczący na promieniu słońca
    który wpadł do pustego
    wnętrza
    świątyni

    OdpowiedzUsuń