Jack i Joy |
Najdziwniejsza książka, jaka wyszła spod pióra Lewisa, jest zarazem najbardziej osobistym spośród jego dzieł. Nosi tytuł Smutek i stanowi jedyny w swoim rodzaju pamiętnik żałoby po śmierci ukochanej osoby.
Na początku roku 1950 dotarł do pisarza pierwszy z listów od Joy Gresham, amerykańskiej poetki, powieściopisarki i wielbicielki jego twórczości. Siedem lat później byli już małżeństwem. Ślub odbył się w szpitalu, gdzie Joy była poddawana skomplikowanej terapii (wykryto u niej raka w zaawansowanym stadium). Miłość do owej niezwykłej Amerykanki, która przyjechała do Oksfordu z dwoma synami z pierwszego małżeństwa, okazała się największym i najbardziej gwałtownym uczuciem w życiu autora Perelandry. Lata spędzone z Joy (opowiada o nich film Richarda Attenborough Cienista dolina) uznał za najszczęśliwsze. Śmierć żony przyjął jako wielki i niesprawiedliwy cios. Smutek jest próbą zmierzenia się z pytaniami o sens ziemskiego życia i o prawdziwą naturę Boga, zarazem zaś dokumentem szczególnej autoterapii poprzez twórczość. Lewis rozważa fundamentalne zagadnienia egzystencjalne i teologiczne, docierając do najgłębszych pokładów własnej wiary.
Wszystko, co wyżej napisałem, wydaje mi się suche i nazbyt ogólnikowe. Spróbujmy zatem wyrazić te same myśli nieco inaczej: Smutek to brulionowy zapis rozpaczliwego płaczu. Na pierwszy rzut oka mało oryginalny, by nie rzec - niezmiernie nudny. Nie mogę zwalczyć przekonania, że dziś żaden wydawca nie zdecydowałby się na publikację takiej książki. Szczególnie, że Lewis nie chciał przekraczać granicy między intymnym wyznaniem a emocjonalnym ekshibicjonizmem i zdecydował się na wydanie Smutku pod pseudonimem. Wysłał książkę go do jednego z najbardziej szanowanych angielskich domów wydawniczych, Faber&Faber, co oznaczało - ni mniej, ni więcej - zgodę na poddanie swojego najbardziej osobistego dzieła ocenie T. S. Eliota, o którym przez wiele lat wypowiadał się z niezmiernym krytycyzmem (zmieniło się to po spotkaniu w roku 1959 i wspólnej pracy nad edycją psałterza). Smutek ukazał się ostatecznie dzięki temu, że jedna z osób oceniających rozpoznała w autorze Lewisa.
Dlaczego sądzę, że tego rodzaju książka, gdyby powstała dziś, miałaby niewielkie szanse na znalezienie wydawcy? Żyjemy w świecie diametralnie różnym od świata, w którym żył i tworzył autor Smutku. W tamtej odległej epoce (minęło zaledwie pięćdziesiąt lat!) Lewis wyraził pogląd, który nam narzuca się z siłą oczywistości - największy przełom w dziejach Zachodu nastąpił nie między średniowieczem a renesansem, ale między początkiem XIX wieku a współczesnością. To właśnie wtedy kultura Europy poczęła się przekształcać w kulturę postchrześcijańską. Pisarz stanął w pierwszym szeregu obrońców zmierzchającej formacji światopoglądowej, uznającej prymat sfery religijnej nad czynnikami socjalnym i historycznym - w wykładzie inauguracyjnym na Uniwersytecie w Cambridge zwracał się do słuchaczy z następującym przesłaniem: "Mówiąc nie tylko w swoim, ale w imieniu wszystkich przedstawicieli dawnej kultury Zachodu, których możecie spotkać, zachęcam was, abyście wykorzystywali nas, dopóki możecie. Nie znajdziecie więcej takich dinozaurów". Współczesność goni za nowością, jest to pogoń szaleńcza i niepowstrzymana (dlatego mieszkańcowi Europy przełomu tysiącleci Lewis jawi się jako antykwaryczny, muzealny eksponat) - sam pisarz musiał to dostrzegać z niezwykłą wyrazistością, skoro Srewtape'owi, "staremu diabłu" ze swojej słynnej książki, włożył w usta następującą przemowę: "Otóż, podobnie jak ma to miejsce z przyjemnością jedzenia, którą wyolbrzymiamy, by doprowadzić do obżarstwa, tak samo czynimy z naturalną przyjemnością zmiany, którą wypaczamy i zmieniamy w nieustanny głód absolutnej nowości. [...] Głód ten cenny jest pod wieloma względami. Przede wszystkim zmniejsza on przyjemność, powiększając równocześnie pragnienie. [...] pragnienie nowości zapowiada zjawienie się chciwości lub uczucia niezadowolenia, nierzadko jednego i drugiego. Po wtóre, im zachłanniejsza jest żądza nowości, tym wcześniej wyczerpie wszystkie dozwolone źródła przyjemności i przejdzie do tych, których Nieprzyjaciel zabrania. Tym sposobem, przez podsycanie pogardy dla rzeczy Starych uczyniliśmy ostatnio na przykład sztukę mniej niebezpieczną dla nas, niż była nią kiedykolwiek przedtem, popychając stale artystów, zarówno 'wysokiej' jak i 'niższej' klasy ku coraz to nowym wykroczeniom rozwiązłości, bezsensu, okrucieństwa i pychy".
Spod powierzchni prostych słów i obrazów wypełniających karty Smutku wyziera prawda cierpienia, szczerość doskonała, rzadko znajdująca ujście w literaturze. Książka ta objawia się nieuprzedzonemu czytelnikowi jako kwintesencja Lewisowego stylu, najdoskonalsza, bo odarta z zasłon i błyskotliwych konceptów, egzemplifikacja charakterystycznego dlań sposobu myślenia o ludzkiej kondycji. Lewis powiada: człowiek zyskuje pełną tożsamość dopiero wtedy, gdy zostanie wszystkiego pozbawiony, z wszystkiego ogołocony, kiedy stanie nagi wobec własnej rozpaczy i wobec Boga (o tym właśnie traktuje najmniej doceniane z jego dzieł, pisana pod czujnym okiem Joy powieść Póki mamy twarze).
W jednym z Listów do nieznajomej przekonuje: "polegamy niemal wyłącznie na rzeczach. Problem nasz jest tak głęboki, że nie zwrócimy się do Niego tak długo, jak długo pozostawi nam cokolwiek, czego moglibyśmy się uchwycić. [...] To dobrze z Jego strony, że zmusza nas do tego". W Smutku wyraża owo przekonanie jeszcze precyzyjniej: "Grający w brydża mówią mi, że trzeba grać o pieniądze, 'inaczej nie traktuje się gry poważnie'. Najwidoczniej tak jest. Twoja odzywka - czy istnieje Bóg, czy go nie ma, czy jest dobrym Bogiem, czy kosmicznym sadystą, czy istnieje życie wieczne, czy nicość - nie może być traktowana poważnie, jeśli nic za tym nie stoi. I nigdy nie stwierdzisz, jak bardzo to było poważne, dopóki licytacja nie wzrośnie bardzo wysoko, do póki nie spostrzeżesz, że nie grasz już o żetony czy sześciopensówki, ale o wszystkie pieniądze, jakie w ogóle posiadasz. Nic innego nie wyrwie człowieka - w każdym razie takiego jak ja - z jego czysto werbalnego rozumowania i czysto imaginacyjnych wierzeń. Musi zostać ogłuszony, dopiero wtedy oprzytomnieje. Tylko męka ukaże mu prawdę. Tylko w udręce sam ją odnajdzie".
Doznanie dojmującej samotności i głębokiej rozpaczy ogołaca nas ze wszystkiego, zdziera wszystkie nasze maski, niweczy całe nasze życiowe aktorstwo. Tylko dusza naga może stanąć oko w oko ze Stwórcą i wypowiedzieć w pełni świadomie owo jedno, nierozerwalnie wiążące obie strony, słowo: credo.
Całość artykułu dostępna w "Toposie" (2009, nr 6)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz