poniedziałek, 13 lutego 2012

Oko krytyka. O "Istnieniu i literaturze" Adriana Glenia




                                        A twoje oko - ku czemu stoi oko?
                                        [P. Celan, Mandorla, przeł. F. Przybylak]




Z okładki książki patrzy na mnie oko. Oko krytyka Adriana Glenia (na pierwszej stronie okładki wydawca umieścił — znacznie powiększony — fragment fotografii autora ze strony ostatniej). Zanim rozpocznę lekturę, mój wzrok spotyka się z jego wzrokiem. W źrenicy odbija się światło, światło z zewnątrz. Źrenica, owo zwierciadło twarzy, po-wtarza i prze-twarza światło świata. Źrenica świeci. Oko Drugiego wpatruje się we mnie — ukryte za żeliwną konstrukcją (fragmentem klucza?) w kształcie ósemki (wstęgi Moebiusa?). Twarz, oko, klucz, nieskończoność, światło. Istnienie i literatura.

W notatkach o poezji Piotra Matywieckiego, pomieszczonych w drugim rozdziale tomu, czytam:

 

Przestrzeń gęsta. Wędrówka pośród niejasności. Każdy wiersz [...] jest próbą rozsunięcia zasłony, która spowija to, co napotkane. Co zadziwia, daje do myślenia. Wytrąca z raz ustalonego duktu. Odbiera pewność widzeniu i pisaniu. To ostatnie jest tutaj otwarte na ciemność zapadającą z nagła, do której wszystko chce powracać. Ale zadaniem czułego oka i pióra musi być również odważne przeciwstawianie się gęstniejącej nad głowami czerni. Pisanie rozcina ciemną zasłonę nieba, sposobi źrenicę, aby patrzyła ostro. Aby rzucała snop światła. Na świat, który świecić dla człowieka nie chce.



A zatem nie jedynie światło odbite. Źrenica krytyka jako latarka przeczesująca mrok, reflektor szperający w ciemności. „Czułe oko” — wyczulone na świecenie ciemnego świecidła tekstu.
Przystępując do pisania recenzji książki Glenia, zmierzyć się muszę z pewną zasadniczą obawą. Ma ona dwa źródła. Po pierwsze: świadomość, że mówienie o krytyce literackiej jest mnożeniem bytów tekstowych. Szkic, notatka, zapisek krytyczny towarzyszą dziełu literackiemu — już one są cieniem cienia, śladem śladu. Za cóż zatem można uznać komentarz do komentarza? Jaka jest jego obiektywna wartość? Jedyna perspektywa, którą da się usprawiedliwić, to perspektywa indywidualnej lektury, sprowadzającej się do odpowiedzi na pytania najprostsze: jak wiele rozpoznań czytelniczych i badawczych opolskiego autora jestem gotów podzielić? czy lektura tych zapisków w jakiś istotny sposób przemodelowuje moje własne myślenie o literaturze? Po drugie: przekonanie o niemal doskonałej koherencji tekstu Glenia (mimo jego deklarowanej fragmentaryczności, notatkowości), w którym poszczególne elementy nawzajem się oświetlają i dopełniają, tworząc jedyny możliwy język. Mam nieodparte wrażenie, że Glenia po prostu nie powinno się parafrazować, streszczać, ujmować w syntetyczne formuły — najwłaściwszą formą wyrazu jest tu jego własny tekst, jego niepodrabialny idiom krytycznoliteracki (wolałbym rzec: „czytelniczy”, autor „W tej latarni…”… to bowiem przede wszystkim namiętny, choć także podejrzliwy i nieufny, czytelnik), oparty na jakimś zadziwiającym, organicznym związku pierwszego, czystego, bezinteresownego aktu lektury z głęboką, trafiającą w sedno refleksją teoretyczną.

Jan Błoński pisał przed laty:


W literaturoznawstwie istnieje dziś — i narasta — zmowa czy przynajmniej liturgia naukowości. Ogarnia ona również tę część refleksji o literaturze, którą zwyczajowo nazywano krytyką. Opiera się zaś ta liturgia na milczącym założeniu, że najpierw się prezentuje metodę, następnie opisuje dzieło (dzieła), wreszcie zaś — sprawdza mniemania poprzedników. Własne zdanie badacza — aczkolwiek dopuszczalne czy nawet pożądane — może zostać wypowiedziane dopiero na końcu badawczego procesu. Obojętne, czy dociekanie będzie genetyczne, strukturalne czy hermeneutyczne. Postępować winno zawsze od przesłanek do wniosków; zaś ostateczna ocena — jeśli się w ogóle pojawi... — to usprawiedliwiona bezosobową analizą. (Romans z tekstem, Kraków 1981, s. 7)

 

Według autora Odmarszu, w krytyce literackiej „piękne bywają [jednak] tylko dzieci rodziców ogarniętych namiętnością” (tamże, s. 9). Adrian Gleń jawi mi się jako modelowy czytelnik „namiętny”, ktoś, kto — zgodnie ze znaną formułą Błońskiego — wdaje się w „romans z tekstem”. Prawdziwy romans, autentyczna relacja miłosna oparta jest na poszanowaniu podmiotowości, a właśnie taka podmiotowa, personalistyczna perspektywa stanowi jedną z zasadniczych przesłanek Gleniowego myślenia o literaturze. Opolski krytyk definiuje zadanie, którego się podejmuje, jako „zdawanie sprawy z mojego rozumienia” (s. 9), pragnie „zrozumieć ostatecznie siebie poprzez [...] inność” tekstu (s. 10), ukazać „co i jak dany tekst znaczy dla mnie” (s. 12). Proces lektury rozpoczyna się od aktu wyboru o charakterze aksjologicznym, stąd pisanie krytycznoliterackie staje się tu równoznaczne z „gruntowaniem własnego języka w obrębie wyrazistego dyskursu czy idei”. „Chciałbym nazwać uprawiane przeze mnie pisarstwo krytyczne — stwierdza Gleń — projektem krytyki hermeneutycznej, akcentując przede wszystkim przewartościowanie estetyki dokonane przez hermeneutykę w duchu haideggerowskim, i zwracając uwagę na rolę głosu krytycznego jako wskazu idei” (s. 14–15). Ze skromnością wyjaśnia, że jego własny projekt, w przeciwieństwie do propozycji Mieczysława Dąbrowskiego i Marii Janion, dotyczy jedynie „wstępnej fazy” pracy historyka literatury. Nie dodaje jednak, że jest to faza najważniejsza, bez której nie da się pomysleć dalszych etapów badania dzieła. Mam nieodparte wrażenie, iż w prezentowanym przez opolskiego autora spojrzeniu na twórczość literacką ów pierwszy etap urasta do rangi fundamentu dyskursu literaturoznawczego, a metoda zastosowana w „notatkach” hermeneuty sytuuje się nie na poboczach współczesnej refleksji humanistycznej, ale w samym jej centrum.

Interpretując poezję Juliana Korhausera, Gleń posługuje się terminem „pisanie ku autentyczności” (s. 29). Jego własną metodę interpretacyjną nazwałbym „czytaniem ku autentyczności”. „Ja” czytelnika nieustannie przegląda się tutaj w lustrze tekstu, wiedząc, że „do rozumienia trzeba dochodzić, a końcem gwarantującym możliwość poznania jest spojrzenie na świat oczyma autora [...]” (s. 168). Dar udziału może nam być ofiarowany jedynie za cenę teleologicznego zawieszenia własnej podmiotowości na rzecz podmiotowości Drugiego, wypowiadającego się poprzez tekst. Stąd realizowany tu projekt krytycznoliteracki zakłada konieczność „fuzji horyzontów”. Tymczasowe i warunkowe wniknięcie w „obcy” język, przemawianie nie-własnym głosem czyni możliwym odnalezienie płaszczyzny doświadczenia intersubiektywnego i — ostatecznie, na prawach paradoksu — po- i u-twierdzenie własnej odrębności.

Często zaczyna się od stwierdzenia nieprzekładalności analizowanego języka na własny język krytyka. Stąd rozmaite zastrzeżenia, usprawiedliwienia. Gleń „zbliża się do tekstu z drżeniem”, bywa „skazany na przypuszczenia”, „hipotezy”, „tryb warunkowy” (s. 36). „Nie potrafię [...] usensownić” (s. 43), „u-realnić, odnieść do własnych doświadczeń mentalnych” (s. 58) — przyznaje. Jego lektura co i rusz napotyka na „uskok, rysę” (s. 43), które utrudniają — a niekiedy czynią niemożliwym — rozumienie. Przywołując jeden z wierszy Wojciecha Kudyby, powiada z ujmującą szczerością: „Właściwie nie sposób o nim pisać (czuję niestosowność wszelkiego parafrazowania, interpretowania...), można starać się jedynie zbliżyć język do poetyckiego słowa” (s. 131). Mimo tych zastrzeżeń — zaskakująco często udaje się krytykowi dotrzeć do samego rdzenia analizowanych utworów.

Porywające są szczególnie analizy poszczególnych wierszy i fragmentów zawarte w pierwszej części tomu, zatytułowanej Nad jednym tekstem. Kilka razy o pragnieniu nie-możliwym... W szkicach tych ujawnia się wyjątkowa, wyjawiona już w uwagach wstępnych, predylekcja autora do zadawania pytań o relację między słowem i doświadczeniem. Adriana Glenia interesuje w literaturze „możliwość takiego konstruowania języka, który daje podstawę [...] do przeprowadzenia formuły — pewnego rodzaju, rzecz jasna — tożsamości języka i rzeczy(wistości)” (s. 11). Paradoksalnie, popycha go to do zajmowania się przede wszystkim utworami, które rejestrują niewystarczalność środków wyrażania, potwierdzają niemożliwość adekwacji (stanowiąc zarazem najwyrazistszy językowy ślad bytu wymykającego się słowu).

Najmocniejszym (i najbliższym piszącemu te słowa) rysem krytyki literackiej autora pracy Przez tekst do istnienia jest tęsknota za językiem, który byłby zdolny przełamać bariery i na zawsze zespolić się z przedmiotem, stać się bytem samym — bez konieczności zamilknięcia i „dekonstrukcji podmiotu w procesie poznania bytu” (s. 167). (Z uwagi na to przemożne pragnienie przenikające krytycznoliterackie pisarstwo opolskiego badacza, chętnie określiłbym realizowaną przezeń strategię czytania jako lekturę transcendującą.) Gleń, wśród rodzimych literaturoznawców jeden z najwnikliwszych czytelników i interpretatorów Martina Heideggera, wie wszakże, iż zazwyczaj możemy dać jedynie „zapis dochodzenia do odkrycia, napotkania bytu w jego byciu” (s. 171), jak to się dzieje w wierszu Mirona Białoszewskiego Drzewa – kwiecień – uwaga.

Kluczowy dla zrozumienia prezentowanej w książce metody interpretacyjnej wydaje się tekst poświęcony krytyce literackiej Juliana Kornhausera. Nie znaczy to, by model lektury proponowany przez autora Poezji i codzienności był identyczny z modelem realizowanym na kartach Istnienia i literatury, w istotnych punktach oba sposoby prowadzenia dyskursu krytycznoliterackiego okazują się jednak zaskakująco zbieżne. Do przestrzeni wspólnej zaliczyłbym: 1. „zachwyt niemożnością percepcji” (s. 112); 2. „pragnienie wskazania pryncypium” (s. 112); 3. „umiejętne wplecenie słowa poetyckiego w strukturę wywodu egzegety”, „niezwykle precyzyjny dialog z tekstem poety” (s. 113; w tym elemencie stylu krytycznego uczeń co najmniej dorównał mistrzowi); 4. „wieloaspektowość ujęcia materiału literackiego oraz polifoniczność języka” (s. 115); 5. „poetyka notatki, w której czynność zapisu jest wskazywaniem kierunki podążania do sensu” (s. 119). Gleń, podobnie jak Kornhauser, chętnie prowadzi głęboko osobisty „dialog z tekstami i ich autorami” (s. 120), a wartość jego interpretacji zasadza się na identycznej co u krakowskiego badacza dwuwektorowości perspektywy, przejawiającej się, po pierwsze, w „ustawianiu słowa poetyckiego w świetle swojej wyobraźni”, po drugie, w „aktywnym dopasowaniu do języka” (s. 121) twórcy, którego dzieło jest analizowane.

Rzadko spotyka się tak jednorodne i wewnętrznie konsekwentne książki krytycznoliterackie. Ów „notatnik hermeneuty” czyta się niczym dzieło literackie sensu stricto. Naturalne jest tu przechodzenie od dyskursu teoretycznego i filozoficznego do denotacji śladów jednostkowej, niepowtarzalnej egzystencji. Dzięki zespoleniu odmiennych perspektyw, wymagających odrębnych środków wyrazu, modelowi krytyki literackiej zaproponowanemu przez Glenia blisko do czegoś, co można by nazwać projektem pisarskim. Nierozerwalny związek tekstu z osobą piszącego ujawnia się nadzwyczaj wyraźnie również w warstwie formalnej pomieszczonych tu tekstów (najmniej dobitnie, co zrozumiałe, w części trzeciej, poświęconej analizie najnowszych propozycji teoretycznoliterackich). Inwencja językowa krytyka jest inwencją bez mała poetycką. Gleń z upodobaniem stosuje grę słów, posługuje się homonimią i polisemią, igra etymologią, tworząc konstrukcje czyniące możliwym wniknięcie w paradoksy poetyckiego wysłowienia, dekonstruując i rekonstruując język.

Jeden z badaczy piszących o twórczości krytycznoliterackiej stwierdził niegdyś, że „krytyka jest rozmową literatury” (K. Dybciak, Personalistyczna krytyka literacka. Teoria i opis nurtu z lat trzydziestych, Wrocław 1981, s. 12). Najnowsza książka opolskiego autora stanowi modelową realizację postawy opartej o dialog i dialogu się domagającej. Nie mam wątpliwości, że wielu wnikliwych czytelników zechce odpowiedzieć na ową, rozumianą po derridiańsku, „gościnność” tekstów Adriana Glenia, na stojące u ich początków „gest otwarcia” i „prośbę na pokoje”.

[Oko krytyka. O "Istnieniu i literaturze" Adriana Glenia, "Strony" 2011, nr 6]

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz