środa, 26 lutego 2020

"Nowe Książki" 2020, nr 1






Otwarcie na dialog. Z Przemysławem Dakowiczem rozmawia prof. Zbigniew Chojnowski, "Nowe Książki" 2020, nr 1



W polszczyźnie domowi się Twoja fraza: Bo „«Łączka» to Polska. / Bo Polska to «Łączka»”. Czy to jest jakaś istotna formuła całościująca zarówno Twojej twórczości poetyckiej oraz eseistycznej, jak i literaturoznawczej?

Z całym szacunkiem – nie sądzę, by jakakolwiek fraza pochodzą
ca z literatury była dziś w stanie osadzić się w języku. Słowo pisane, jeśli nie zostało zwielokrotnione przez multimedialne przekaźniki, wypromowane przez najgłośniejsze nagrody, przemielone w młynach promocji elektroniczno-obrazkowej – nic już nie znaczy. Jak widzę miejsce własnych książek w tej układance? Jeśli brać pod uwagę liczbę sprzedanych egzemplarzy, jest to jedno z miejsc ostatnich. Zbiory poetyckie znajdują przeciętnie kilkuset odbiorców. Wyjątkiem była tu rzeczywiście Łączka, mająca dwa wydania, drugie z dołączoną do książki płytą z kompozycjami Mikołaja Hertla.
Jeśli zaś idzie o doświadczenie związane z kwaterą Ł na Powązkach (nazywaną „Łączką”, bo w późnych latach czterdziestych i wczesnych pięćdziesiątych, kiedy w tajemnicy zwożono tam ciała zamordowanych w więzieniu na Mokotowie, był to porośnięty trawą i zielskiem teren poza cmentarzem) – określiłbym je dziś jako formacyjne, bo znacząco wpłynęło na kształt mojej świadomości, nie tylko obywatelskiej, lecz także na postrzeganie miejsca kultury i literatury w obrębie wszystkich procesów społecznych, w których uczestniczymy i które współtworzymy. Zaczęło się, jak zawsze, od lektur. Nie pamiętam, co było pierwsze, jaki był ten najwcześniejszy ślad „Łączki”. Zdaje się, że powieść Na stracenie Janusza Krasińskiego, ze świetnym opisem celi kaesowców w więzieniu na Mokotowie. Czy to wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się czegoś o Dekutowskim-„Zaporze”, o Witoldzie Pileckim? Nie jestem pewien. Ważne były jakieś filmy dokumentalne z lat 90., ale przede wszystkim niezwykły reportaż-dziennik Małgorzaty Szejnert Śród żywych duchów, opis prywatnego śledztwa autorki, prowadzonego w przededniu Okrągłego Stołu, w cieniu morderstwa, którego ofiarą padł ks. Stefan Niedzielak. Książka Szejnert wiele pozwoliła mi zrozumieć, otworzyła moją wyobraźnię. Na końcu tej drogi była zaś praca w charakterze wolontariusza podczas prac wykopaliskowych na „Łączce”, w zespole prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Wszedłem do wnętrza grobu. Wszystko mogłem zobaczyć na własne oczy. Trzymałem w rękach kości, które nigdy nie miały zostać odnalezione.
Ciekawe, że tom poetycki Łączka powstał jakby niezależnie od tego konkretnego doświadczenia biograficznego, w przestrzeni, w której równie ważne co wydarzenia historyczne są kody kultury – symbole, metafory, gatunki literackie i konwencje. Słowem – najpierw przyszły wiersze, dopiero potem faktyczne – na poziomie somatycznym – dotknięcie kwatery Ł, moja powązkowska katabaza. Niektórzy krytycy chcieli widzieć w tych wierszach wyraz uwikłania w politykę czy ideologię, ale to nie tak, zupełnie nie tak. Może w głowach odbiorców książki takie jak Łączka, Teoria wiersza polskiego, po trosze także obie części Afazji polskiej, muszą się oderwać od bieżącego kontekstu, by były czytanie sine ira et studio? Szkoda tylko, że ironiczne pytanie, które w drezdeńskich Dziadach Jeden z Młodzieży zadaje Literatowi I - jak długo trzeba czekać? - wciąż pozostaje aktualne. To już niemal dwieście lat...

Co autor podpowiedziałby czytelnikowi swoich książek?

Prosiłby przede wszystkim, by oceniając literaturę, czytelnik posługiwał się kryteriami literackimi. By zechciał dostrzec, że Łączkę poprzedza motto z Leśmiana, że co najmniej Ballada o biegnących piekarzach i Topiel z tego tomu są wierszami z Leśmianowską Łąką dialogującymi, a autor prowadzi rozmaite gry z tradycją, konfrontując najgłębszą powagę z najbardziej żrącą ironią. W ogóle Teorię wiersza polskiego i Łączkę najlepiej byłoby czytać równolegle, jako wzajemnie dopełniające się części jednej poematowej całości, której przedmiotem nie jest jedynie historia najnowsza, lecz również sposób, w jaki indywidualne przypadki ludzkie przemieniają się (lub nie) w składowe losu zbiorowego, to znaczy: ulegają (lub nie) przetworzeniu w kulturę.
Jeśli napisałem, że „Łączka” to Polska, chciałem dać do zrozumienia, że na tym obszarze Europy, w którym mieszkam, podstawowym doświadczeniem XX wieku jest absurdalna śmierć, sprowadzająca człowieka do roli nic nie znaczącej liczby w statystycznym równaniu. Myślę tutaj zarówno o likwidacji elit intelektualnych II Rzeczypospolitej, o przeprowadzonej przez komunistów w pierwszych latach powojennych anihilacji podziemia niepodległościowego, jak i o koszmarze Holokaustu, o którym w tej części Europy wciąż powinniśmy mówić.

Kluczową sprawą u Ciebie jest postpamięć. Twój sposób prowadzenia słów potwierdza prawidłowość, że świadkowie horrendalnych przeżyć i przejść zazwyczaj nie są w stanie ich w pełni opisać, a co dopiero zrozumieć. Czynią to twórcy nawet nie następnego, ale któregoś kolejnego pokolenia. Homer nie uczestniczył w bojach o Troję. Człowiek z żywą traumą jest sparaliżowany językowo, wyobraźniowo, etycznie. Po prawie 80 latach od wydarzeń, chociażby na sokalskim moście na Bugu we wrześniu 1939 roku, Ty w sobie budzisz tę całą przeszłość, jesteś w stanie ją ogarnąć.

Kategoria postpamięci pojawia się w tekstach Marianne Hirsch, amerykańskiej badaczki zajmującej się narracjami holokaustowymi. Niemal dokładnie w czasie, kiedy rozmawiamy, na cmentarzu żydowskim w Grybowie niedaleko Nowego Sącza odbywa się uroczystość odsłonięcia tablic upamiętniających grybowskich Żydów. Miałem honor uczestniczyć w jednej turze prac porządkowych na tym cmentarzu – wycinaliśmy krzewy i drzewka porastające teren, usuwaliśmy ciernie i chwasty, by spomiędzy nich wychynęły macewy. Działania przywracające pamięć podejmują tam od lat Kamil Kmak i Dariusz Popiela. Chcę tu powiedzieć, że doświadczenie kwatery Ł otworzyło mnie na nieznane, pozwoliło zrozumieć, jak wiele ludzkich historii musi znaleźć drogę do naszej świadomości. Po ośmiu dekadach od wybuchu II wojny światowej zyskują one przynależne im miejsce w kulturze – i jest to prawidłowość znana badaczom. Jan Assmann właśnie granicę osiemdziesięciu lat uważa za linię dzielącą pamięć komunikatywną od pamięci kulturowej. Kiedy odchodzą ostatni bezpośredni świadkowie i uczestnicy wydarzeń historycznych, przeszłość zostaje niejako uwolniona, by mogła ją wchłonąć kultura. Zamiast relacji i sprawozdania z pierwszej ręki, najczęściej w postaci oral history, otrzymujemy ich literackie przetworzenie.

Mnie zaciekawia, że jesteś poszukiwaczem ciągłości żywej, dotykalnej, odczuwalnej w przestrzeni codziennej – nie tej wykoncypowanej, lecz tej, która właśnie nie byłaby drogą do intelektualnego nadużycia, nie dawałaby się zawłaszczać przez ideologię, doraźne sprawy egzystencji i polityki.

Zawsze starałem się mówić o tym, co egzystencjalnie dotyka mnie samego. Mówię „starałem się”, bo dziś nie piszę. Rytm wydawniczy na to nie wskazuje – Boże klauny wyszły w 2014, Ćwiczenia duchowne w 2016 roku, a na przełomie 2018 i 2019 ukazała się Nauka znikania, pięciusetstronicowy tom zbierający niemal wszystkie wiersze i rozmowy. Ale prawda jest nieubłagana: ostatni tekst poetycki powstał przeszło sześć lat temu.

Udzielanie siebie jednej formie pisarstwa zamyka drugą. Pisanie książek o literaturze trudno pogodzić z tworzeniem wierszy.

To jest wielka tajemnica, kiedy poezja odchodzi. Niewykluczone, że jestem już byłym poetą, że stan poetycki nie powróci. A było to najgłębsze z pisarskich – może także: życiowych – doświadczeń, z niczym nieporównywalne. Krytyka literacka, eseistyka, hermeneutyka historyczna, literaturoznawstwo, czy nawet proza o charakterze quasi-fabularnym – nic nie może się równać z pisaniem poezji. Gdy pracowałem nad Teorią wiersza polskiego, bywało, że jednego dnia powstawało kilka tekstów – jakby dyktował je jakiś donośny głos. Podstawowe wiersze, które składają się na tę książkę, napisałem w ciągu sześciu dni. Nieco podobnie, choć nie tak intensywnie, było z Bożymi klaunami i z Łaczką.

Cierpisz?

Jest we mnie rodzaj żalu. Tęsknoty. Lecz z każdym rokiem coraz mniej. Jakbym oddalał się od źródła dźwięku i wchodził w ciszę. Jedźmy, nikt nie woła...

Kalendarium życia kulturalnego Łodzi w roku 1945


luty i marzec 1945 roku ==> CZYTAJ




1-15 kwietnia 1945 ==> CZYTAJ




16-30 kwietnia 1945 ==> CZYTAJ