piątek, 18 lutego 2011

czwartek, 17 lutego 2011

Nobel dla Różewicza

Pod koniec 1980 roku profesor Józef Trypućko, pracujący na Uniwersytecie w Uppsali, pisał do Tadeusza Różewicza: 

Ja robiłem swoje, popierając Pana i co najmniej pięć razy przypominałem Noblowskiemu Komitetowi o Pańskich zasługach i o Pańskim stanowisku w polskiej literaturze. Sam Pan mówił mi kiedyś, że w ostatecznej selekcji dostał Pan wysoką lokatę. Widziałem też, że obok Pana na liście kandydatów figurował również Miłosz. Robiono na mnie naciski, bym popierał Miłosza, ale było mi dobrze wiadome, że on miał dobrych adwokatów w Ameryce i że jego pozycja była mocna. Dlatego pozostałem wierny aż do ostatnich czasów Pańskiej kandydaturze. Ostatni raz zgłosiłem Pana w ubiegłym roku, w tym zrezygnowałem z dalszych prób, bo wiedziałem, że oporu Artura Lundkvista nic nie przełamie, a on zawziął się na Pana Białe małżeństwo. Dawniej było inaczej, za kandydaturą Żeromskiego była cała polska ambasada, Wędkiewicz nie pomijał nikogo, kto mógł mieć jakiekolwiek wpływy, nie zostawił nawet w spokoju arcybiskupa.[1]

Autor Niepokoju nie otrzymał Nagrody Nobla ani w roku 1980, ani w latach następnych.

9 października 2011 roku Tadeusz Różewicz będzie obchodził dziewięćdziesięciolecie urodzin. Jest to najlepszy moment, by upomnieć się o miejsce znakomitego poety i dramaturga w panteonie największych twórców współczesnej literatury europejskiej. Słowem, polskie kręgi opiniotwórcze powinny dołożyć wszelkich starań, by po raz kolejny, tym razem skuteczniej niż w minionych dekadach, uświadomić Komitetowi Noblowskiemu znaczenie i rangę Różewiczowskiego dzieła. W ostatnich latach na noblowskiej giełdzie pojawiały się nazwiska wybitnych pisarzy z Polski. Sądzę, że miarą ich wielkości byłoby zgodne działanie na rzecz wyboru autora Płaskorzeźby

Dziwić może fakt, że nazwisko Różewicza nie jest dziś wymieniane w kontekście Nagrody Nobla. Wydawać by się mogło, że polskie środowiska kulturalne pogodziły się z porażką z lat 80. i uznały, że odtąd należy promować pisarzy młodszych, „sprawa Różewicza” jest bowiem raz na zawsze przegrana. Zapewne, sam wrocławski twórca, przez całe życie konsekwentnie uciekający od zgiełku i wybierający samotność zamiast błysku jupiterów, nie dość skutecznie dopominał się o uznanie — wszak nie ma w nim nic z Borgesa wyruszającego samolotem na podbój Europy. 

Autor Kartoteki nigdy nie był „zwierzęciem stadnym”, nieodmiennie trzymał się z dala od wszelkich literackich koterii, dobrze znając płytkość intelektualną i minoderię „salonów”. Dlatego kiedy można się było o Różewicza upomnieć na forum międzynarodowym, żadna z „grup nacisku” funkcjonujących w kraju nie miała interesu w promowaniu samotnika z Radomska. 

Sądzę, że 90. rocznica urodzin Poety dostarcza nam wygodnego „pretekstu”, by w sprawie Różewicza zacząć mówić jednym głosem. Dlatego bardzo ucieszyła mnie informacja, że w ramach tegorocznego festiwalu Port Wrocław odbędzie się panel dyskusyjny z udziałem wybitnym krytyków i literaturoznawców, którzy będą próbowali odpowiedzieć na pytanie: „Czy Nobel zasługuje na Różewicza?” Ucieszyła mnie tym bardziej, że kiedy jesienią zeszłego roku (wtedy właśnie przyszło mi do głowy hasło: NOBEL DLA RÓŻEWICZA) pytałem zaprzyjaźnionych poetów z różnych części kraju i kolegów z łódzkiej polonistyki, czy ich zdaniem akcja zmierzająca do wskazania autora Niepokoju jako polskiego kandydata do Nobla ma szansę powodzenia, wszyscy odpowiadali twierdząco.

Postuluję zatem, byśmy dołożyli wszelkich starań i ponad podziałami, jakich w innych okolicznościach nie da się uniknąć, zagrali o „najwyższą pulę” dla największego z żyjących polskich twórców, którego dzieło ciągle nie jest w świecie dostatecznie znane. 

Gdyby ta oddolna inicjatywa mogła przymusić polskie środowiska literackie (PEN Club, SPP, ZLP) i naukowe (uniwersyteckie wydziały polonistyczne), najwyższe władze państwowe (Ministerstwo Kultury, polskie placówki dyplomatyczne w Szwecji) i media do mówienia w sprawie NOBLA DLA RÓŻEWICZA jednym głosem, byłby to akt najwyższej literackiej sprawiedliwości.


NOBEL DLA RÓŻEWICZA na Facebooku


[1] Cyt. za: T. Drewnowski, Walka o oddech. Bio-poetyka. O pisarstwie Tadeusza Różewicza, Kraków 2002, s. 30.

niedziela, 13 lutego 2011

J.R.R. Tolkien i C.S. Lewis


W recenzji Tolkienowskiego Władcy pierścieni napisanej przez Clive’a Staplesa Lewisa na szczególną uwagę zasługuje fragment zawierający oryginalną (bliską zarówno Tolkienowi, jak i autorowi Opowieści z Narnii) wykładnię znaczenia i funkcji literatury fantastycznej. Lewis nazywa „wymyślone stworzenia” z powieści przyjaciela „widzialnymi duszami”, by następnie zadać fundamentalne pytanie o relację między baśnią i mitem a rzeczywistością:

A człowiek w ogólności, Człowiek zmagający się z wszechświatem? Czyż w ogóle go dostrzegamy, jeśli nie zauważymy, że jest niczym bohater baśni? Wartość mitu polega na tym, że czerpie ze wszystkiego, co znamy, przywracając wszystkiemu bogactwo znaczeń, które było ukryte pod „zasłoną znajomego”. […] Umieszczając w micie chleb, złoto, konia, jabłko, drogę, nie wycofujemy się z rzeczywistości, ale odkrywamy ją na nowo.[1]

W książce, której polski przekład właśnie się ukazał, Colin Duriez podjął próbę opisu źródeł wieloletniej przyjaźni łączącej dwóch znakomitych pisarzy, koncentrując się na charakterystycznym dla Tolkiena i Lewisa postrzeganiu zadań dwudziestowiecznej kultury.

Autor Opowieści z Narnii był przekonany, że w wyniku przełomu, jaki dokonał się w wieku XIX, kultura europejska weszła w fazę postchrześcijańską, pozbywając się jednego z najistotniejszych elementów własnej tożsamości. Całe pisarstwo Lewisa wyrasta z pragnienia, by przywrócić czytelnikowi europejskiemu świadomość chrześcijańskich korzeni cywilizacji Zachodu. Zadanie to realizował przede wszystkim w pismach o charakterze apologetycznym.

Bliskość stanowiska Tolkiena i Lewisa staje się najpełniej widoczna w trakcie lektury ich powieści — Hobbita, Władcy pierścieni oraz Póki mamy twarze, książek z cyklu narnijskiego i tzw. trylogii międzyplanetarnej (Z milczącej planety, Perelandra, Ta ohydna siła). Duriez przekonuje, że w opowiadaniu wymyślonych historii, wykorzystujących wzorce strukturalne ulubionych przez obu pisarzy mitów germańskich (a w przypadku Lewisa — odwołujących się także do Ewangelii i dogmatyki chrześcijańskiej), brytyjscy twórcy realizują oryginalną strategię twórczą. Oto dzieło literackie okazuje się instrumentem umożliwiającym „odnowienie spojrzenia na rzeczy, relacje oraz duchowy, fizyczny i moralny wymiar tego świata” (s. 229). Autor Cudów mówił wręcz o oblekaniu „religijnych wierzeń” w formy „symboliczne lub mitopodobne”:

Człowiek wyobraźni jest we mnie starszy, nieustannie aktywny i w tym sensie głęboko zakorzeniony niż pisarz religijny czy krytyk. To on sprawił, że po raz pierwszy spróbowałem (z miernym sukcesem?) być poetą. […] To on po moim nawróceniu zachęcił mnie do przedstawienia moich religijnych wierzeń w symbolicznych lub mitopodobnych formach. I to on, oczywiście, […] doprowadził mnie do napisania serii opowieści z Narnii przeznaczonych dla dzieci, nie pytając czego pragną dzieci, by te pragnienia spełnić (co nie było zamierzone), lecz po prostu dlatego, że baśń była gatunkiem najwłaściwszym dla tego, co chciałem powiedzieć. (s. 225)

Podobnie — co przekonująco udowadnia Duriez — rolę baśni i mitu postrzegał Tolkien, który w jednym ze swoich esejów stwierdzał, że dzieło literackie w rodzaju Władcy pierścieni może stać się źródłem nadzwyczajnej czytelniczej „radości”, odsyłającej do rzeczywistości zarówno pozaliterackiej, jak i pozaziemskiej, nadprzyrodzonej: „obecność smutku i upadku jest niezbędna dla radości ocalenia, przeczącego (w obliczu tak wielu dowodów) końcowej, powszechnej klęsce. Łaska ta [jaką zostaje obdarowany bohater powieści] jest więc swego rodzaju evangelium, oferującym ulotny przebłysk radości, owej radości, która czeka poza murami tego świata, równie przeszywającej co żal” (s. 227).

Książka Tolkien i C.S. Lewis. Historia niezwykłej przyjaźni jest interesującym studium traktującym o kryptoreligijnym charakterze twórczości autorów Hobbita i Podróży „Wędrowca do świtu”, odwołującym się do obszernej literatury przedmiotu, niedostępnej w języku polskim, i przynoszącym bogactwo szczegółów biograficznych. Jakże wiele mówi o Lewisie cytowany przez Durieza fragment listu Tolkiena do syna! Pisarz kpi tu z dziennikarza „The Daily Telegraph”, który nazywa autora Listów starego diabła do młodego „ascetycznym panem”: „Pytam się Ciebie! Podczas bardzo krótkiego posiedzenia, jakie odbyliśmy dziś rano, rozprawił się [Lewis] z trzema kuflami i powiedział, że zaczyna się »ograniczać w Wielkim Poście«” (s. 231).

Dobrze, że książka Durieza została przetłumaczona na język polski, zapełnia bowiem jedną z istotnych luk wydawniczych na naszym rynku. Mimo wielu walorów tej pracy, najcenniejszą monografią środowiska skupionego wokół Lewisa i Tolkiena, z którą może zapoznać się polski czytelnik, pozostaje książka Humphreya Carpentera Inklingowie.

Miłośnicy twórczości autora Opowieści z Narnii wciąż czekają na przekład fundamentalnej biografii Lewisa, napisanej w latach siedemdziesiątych przez Waltera Hoopera i Rogera Lancelyna Greena. Byłoby znakomicie, gdyby ktoś podjął się także tłumaczenia wspomnień Douglasa Greshama, zatytułowanych Lenten Lands. My Childhood with Joy Davidman and C.S. Lewis. Jeśliby któryś z krajowych wydawców zdecydował się na druk wspomnianych książek, powinien dołożyć wszelkich starań, by ich ostateczny kształt redakcyjny nie budził zastrzeżeń.

Przekład pracy Durieza nie jest doskonały (choć o niebo lepszy niż tłumaczenie wydanej przed pięcioma laty książki Paolo Gulisano C.S. Lewis. Od Narnii do Ewangelii, której zwyczajnie nie dało czytać) — występuje tu pewna ilość uchybień składniowych i  stylistycznych. Finalną korektą tekstu powinien był się zająć ktoś, kto dobrze zna twórczość Lewisa, dzięki czemu byłby zdolny wychwycić wszystkie błędy rzeczowe (w recenzowanej książce natrafiłem np. na niezgodną z prawdą informację, że główną bohaterką powieści Póki mamy twarze jest Rediwal, podczas gdy faktyczna protagonistka nosi imię Orual).



[1] Cyt. za: C. Duriez, Tolkien i C. S. Lewis. Historia niezwykłej przyjaźni, przeł. A. Rudnik, Kraków 2011, s. 234. Wszystkie cytaty pochodzą z książki Durieza; w nawiasie podaję numer strony.