poniedziałek, 31 lipca 2023

Na przełaj przez las. O „Śmierci pięknych saren” Oty Pavla (cz. 2)

 

 


Wniknięcie „pod podszewkę” nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie znajomość podstawowych faktów z życia rodziny Popperów – w Śmierci pięknych saren stanowią one główną materię opowieści. Po kilku tygodniach, które upłynęły od chwili, gdy planując samobójstwo pisał do bliskich listy pożegnalne, Pavel został wypuszczony z oddziału zamkniętego w klinice na Bohnicach – pojechał wówczas do rodziców, do Radotína, i odbył szereg rozmów z własnym ojcem. Na początku grudnia te dialogowe sesje, będące dla Lea i Oty czymś w rodzaju obustronnej terapii, zostały powtórzone. Jak pisze Kaczorowski, „przez okrągły tydzień, siedem godzin dziennie, wypytywał ojca o dzieciństwo i młodość”[1], o całe jego barwne życie. Efektem rozmów były zapiski zajmujące niewiele mniej niż setkę stron – rejestr postaci, miejsc i wydarzeń, które miały zostać opowiedziane na kartach najsłynniejszej książki niegdysiejszego dziennikarza sportowego Oty Pavla. „Materiały do wszystkiego [nad czym pracował] przygotowywał skrupulatnie i długo – wspominała jego żona Věra. – Pokrywał notatkami tysiące stron bloku, stokroć więcej, niż później zajmował reportaż lub opowiadanie”. Pracując nad historiami rodzinnymi, „odszukał również dalekich krewnych w Ameryce i w Kanadzie, aby sprawdzić zgodność opowiadania taty z prawdą. Uzyskał od nich dokładne informacje i dopiero wtedy zawarł je w swoich opowiadaniach”[2].

Na przełaj przez las. O „Śmierci pięknych saren” Oty Pavla (cz. 1)

  

[Obszerniejsza wersja eseju opublikowanego w programie teatralnym towarzyszącym spektaklowi Śmierć pięknych saren w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi.]

 

Latem 1967 roku Ota Pavel zapragnął umrzeć.

2 lipca przypadały jego trzydzieste siódme urodziny, a on miał już dość życia. Wybrał nawet miejsce własnej śmierci – Nowy Cmentarz Żydowski na praskich Olšanach, ten sam, na którym leżeli jego dziadkowie ze strony ojca, Malvina i Ferdynand Popperowie, oraz rodzice Franza Kafki i sam autor Procesu. Może nawet przygotował sznur, którym zamierzał się posłużyć. Chciał go zarzucić na gałąź drzewa ocieniającego kamienną płytę z  nazwiskami przodków. Napisał pożegnalne listy. W jednym z nich odradzał żonie wyprawę na miejsce zdarzenia, sugerował kontakt telefoniczny z zarządem cmentarza; „niech ktoś mnie zdejmie – instruował w przypływie trudnego do pojęcia czarnego humoru (a może raczej: w skrajnej desperacji i rozpaczy) – i weźmie sobie kawałek sznura na szczęście”[1].

Gdyby 30 czerwca 1967 roku lub któregoś z kolejnych dni Pavel rzeczywiście targnął się na własne życie, pozostałby w historii kultury czeskiej postacią marginalną – jako przedwcześnie zmarły zdolny reporter sportowy, autor dwóch popularnych książek, Dukla mezi mrakodrapy [Dukla pośród drapaczy chmur] i Plná bedna šampanského [Beczka pełna szampana], prezentujących najciekawsze wydarzenia i postaci czeskiego sportu z lat 50. i 60. Nie stałby się klasykiem literatury. Nie napisałby Śmierci pięknych saren oraz kilku innych istotnych tomów.

 

czwartek, 13 lipca 2023

Flaczki wprost z rynsztoków

 

Fragment kennkarty znalezionej przy Tadeuszu Gajcym.

[źródło tekstu: "Twórczość" 2023, nr 6]

 

Pomyślałem o wierszu Gajcego, gdy podczas naszej rozmowy na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie opowiadający o ukraińskich doświadczeniach ostatnich miesięcy Ostap Sływynski wspomniał znajomą poetkę, Katerynę Michalicynę, która przycupnąwszy w którejś z piwnic Lwowa podczas alarmu przeciwlotniczego, obmyślała wiersze i zaraz potem, po wyjściu na światło dzienne, publikowała je w Internecie. „Niestety, nie potrafię tak” – przyznał Sływynski, autor właśnie przełożonego na polski Słownika wojny.

Niewielu to potrafi. Wyłączyć instynkt samozachowawczy i przypatrywać się wszystkiemu niczym bezstronny widz. W sytuacjach skrajnych nas, ludzi – zrobionych, jak wszystkie zwierzęta, z mięsa, kości, krwi – paraliżuje teraźniejszość.

Pomyślałem o wierszu Gajcego, bo ów przedwcześnie dojrzały poeta pod koniec swojego krótkiego życia zyskał rzadką umiejętność oglądania rzeczywistości z „drugiego brzegu”, z dystansu, jaki daje najgłębsza i najbardziej dojmująca świadomość – świadomość własnej śmiertelności. Był jak owad, który sam uwalnia się z wnętrza bursztynu. No, może nie całkiem sam – umożliwiają mu to (zmuszają go do tego) okoliczności historyczne, wydarzenia na przemian podniosłe i potworne, w których bierze udział.

Kiedy w lutym minionego roku wojska rosyjskie przekroczyły granicę Ukrainy, Ostap Sływynski zgłosił się do wojska. Nie przyjęto go jednak – ktoś mądry we lwowskiej komendzie mobilizacyjnej pomyślał, że pisarz i badacz literatury przyda się na innym „froncie”. Ale kto wie – gdyby rosyjskie wojska nie zostały zatrzymane pod Kijowem i doszły do Lwowa, może chwyciłby za broń tak, jak w sierpniu 1944 roku zrobili to młodzi poeci warszawscy.