niedziela, 27 sierpnia 2023

Magistra vitae. Z notatnika warszawskiego przechodnia (cz. 2)

 

[źródło tekstu: „Twórczość” 2023, nr 7-8]

 

Dla kogoś, kto dojeżdża tu do pracy, stolica zostaje zredukowana do przestrzeni, którą należy pokonać w możliwie krótkim czasie. Przestrzeń ta jest de facto pozbawiona właściwości, amorficzna, plazmowata. Turysta dotyka Warszawy inaczej. Wyczulony na kształty, barwy i dźwięki doświadcza odświętności chwili, którą niejako wyjęto z pędzącego nurtu. Tonie w Warszawie, zapominając o tym, że przebywa w samym środku historycznej rekonstrukcji, w skansenie zbiorowych doświadczeń, w bijącym piano, pianissimo sercu obłaskawionej, zneutralizowanej i udomowionej makabry. Jeśli jednak zwraca uwagę na komunikaty dobiegające nas zza wschodniej granicy – na telewizyjnym ekranie widział groby Buczy, Irpienia i Borodzianki, wpatrywał się w zbombardowany przez Rosjan budynek teatru w Mariupolu, pod którego gruzami pozostały setki ciał szukających tam schronienia matek, dzieci i starców, słyszał o wypełnionej ludźmi pizzerii w Kramatorsku, w którą uderzyła rosyjska rakieta S-300 – przygląda się warszawskiemu Staremu Miastu podejrzliwie. Bo w rzeczywistości „miłe, przytulne i nieskończenie domowe” może się ono wydać jedynie przybyszowi z daleka, który nie zauważa – bo zauważyć nie może – śladów wojennej grozy sprzed niemal osiemdziesięciu lat. Zamknięto je w estetyczne kształty pomników, w geometryczny porządek pamiątkowych tablic, w mało zrozumiałą plątaninę napisów na elektronicznych mapach Google’a, w której gubi się wzrok przeciętnego obserwatora.

Magistra vitae. Z notatnika warszawskiego przechodnia (cz. 1)



[źródło tekstu: „Twórczość” 2023, nr 7-8]

 

Na Krakowskim Przedmieściu słychać niemal wszystkie języki świata. Ruch uliczny wstrzymano – tłumy ciągną trotuarami i samym środkiem jezdni. W Kordegardzie wystawa malarstwa Jerzego Nowosielskiego. Na jego obrazach ulice są niemal puste, a ludzie wydają się osamotnieni i smutni – zupełnie przeciwnie niż ci, których mijamy: siedzący w kawiarnianych ogródkach, przystający przed straganami z obwarzankami i łakociami, przysłuchujący się skomplikowanej melodii granej przez cymbalistkę w tradycyjnym stroju ukraińskim, która ze swoim instrumentem ustawiła się niemal u stóp Adama. Słowiczku mój! a leć! a piej! Leć, piej, bież, dąż – tam, gdzie kolumna, na której usiąść ani myślą podróżne żurawie, bo zbyt głośno tu, zbyt tłumno, zbyt kolorowo.

Jeśli chcesz na chwilę uciec od śródmiejskiego gwaru, obok pomnika Mickiewicza odbij w lewo, w Trębacką, a zaraz potem skręć w Kozią, wąską uliczkę, na którą wychodzą kuchenne drzwi restauracji, kawiarń i coctailbarów Krakowskiego Przedmieścia. Na Koziej cicho jak makiem zasiał, zbłąkane promienie słoneczne dogasającymi palcami opukują szczerby w starym, osypującym się tynku. Na chodniku pod Mostem Westchnień wielka pleciona torba z uszami, wypełniona śmieciem i gruzem – bo miasto żyje, to znaczy: umiera i zmartwychwstaje, każdego dnia obraca się w perzynę i odbudowuje, da capo al fine. Z Koziej skręć w prawo, w Miodową, następnie zaś w lewo, w Senatorską. Po chwili będziesz niemal u celu – w południowo-zachodnim rogu placu Zamkowego.