[fragment rozmowy z Janem Řehounkiem - źródło: "Topos" 2021, nr 3 - do kupienia w salonach EMPiK]
Przemysław Dakowicz: Skoro już o tym mówimy... Lata wojny to
dla Hrabala czas zdobywania kluczowych życiowych doświadczeń. Od października
1935 studiował na Uniwersytecie Karola w Pradze. Zrządzeniem losu w
październiku 1939 roku nie uczestniczył ani w milczącej manifestacji
towarzyszącej pogrzebowi Jana Opletala, ani – jak większość studentów – nie został
deportowany do Sachsenhausen. Wydarzenia 17 listopada 1939 wspominał w
następujący sposób: „Nazajutrz wybrałem się na wydział, wyszedłem po dziesiątej
przed południem, a kiedy spojrzałem na schody tego mojego wydziału, czegóż to
ja nie zobaczyłem?... Niemieccy żołnierze pędzili po schodach studentów, bili
ich po plecach kolbami karabinów, z auli i z korytarzy wybiegali inni
przerażeni studenci, i żołnierze zapędzali do podstawionych samochodów
wojskowych tych studentów, wciąż nowych i nowych, a potem podniesiono burty,
żołnierze wskoczyli... a ja stałem przerażony, gdybym przyszedł o pół godziny
wcześniej, spotkałby mnie taki sam los jak tych moich kolegów, samochody
ruszyły i słyszałem, jak ci moi uniwersyteccy druhowie śpiewają hymn narodowy:
Gdzie jest mój kraj...”. Tak więc na przełomie jesieni i zimy 1939
Bohumil Hrabal zjechał z Pragi do rodzinnego Nymburka. Mógłby pan opowiedzieć,
jak wyglądało życie nymburczan w czasach Protektoratu? Kiedy zaczęła się w
Nymburku okupacja? Co się tu działo?
Jan Řehounek: W środę 15 marca [1939] wkroczyły do Nymburka oddziały
niemieckie. Punkt dowodzenia Niemcy urządzili w gospodzie Pod Mostem. Przed
każdym ważnym obiektem postawili uzbrojone warty, przebywający w mieście
czechosłowaccy żołnierze zostali zdemobilizowani. Pierwszą rzeczą, którą Niemcy
zrobili, było przejęcie strategicznie istotnego dworca i warsztatów kolejowych.
Oczywiście, okupacja nie obeszła się bez aresztowań i represji, ale Nymburk, z
wyjątkiem kolei, nie miał żadnego znaczenia. Tak więc nymburczanie żyli, by tak
rzec... w napiętym spokoju.